Nie wiem czemu Edmund Niziurski zmieniał
drugą część trylogii odrzywolskiej, bo pierwotna wersja – „Awantury kosmiczne” zmian
nie wymagała i śmieszy do dzisiaj. Wiadomo, jak to z książkami
Niziurskiego, oparcie się na realiach lat 70-tych nie pozostaje bez
konsekwencji i to co było oczywiste dla pokolenia rodziców, a może i już
dziadków, dla współczesnych dzieci wymaga już komentarza. W porównaniu jednak ze
starszymi powieściami nie ma tego dużo.
Niziurski obraca się wokół
doskonale znanych i sprawdzonych motywów we wcześniejszych książkach
(redaktorzy szkolnej gazetki, woźny, „śledztwo”, motyw snu) ale nie ma się wrażenia
wtórności. Sprawdza się również jego recepta na przykucie czytelnika do książki
– wartka akcja, humor sytuacyjny i odwołujący się do ówczesnego języka oficjalnego. Ale
Niziurski wychodzi też poza „żelazne punkty” swoich powieści dla młodzieży.
Obok bowiem standardowych, męskich spraw czyli konfrontacji „bandy z bandą”
pojawia się wątek relacji damsko-męskich w młodzieńczym wydaniu. I nie wiem,
czy nie jest to najciekawszy element powieści – w każdym razie wg mnie opis „adelowania”
należy do najlepszych fragmentów książki.
To nie takie częste by nastolatek zaliczający się do „młodszej młodzieży” mógł jakoś skonfrontować własne, pierwsze i nieśmiałe „zapały” miłosne. Mam wrażenie, że mimo upływu czasu, od pierwszego wydania książki niewiele się w tej mierze zmieniło. Pierwsze uczucie ciągle jest przeżyciem dla kolejnych pokoleń nastolatków, a i starszy czytelnik pewnie się uśmiechnie na wspomnienie własnych konkurów niezależnie od ich rezultatu. Pokazanie „męskiego” punktu widzenia, pełnego zrozumienia dla męskiej części czytelników niewątpliwie jest wartością dodaną "Awantur kosmicznych" – to przecież temat, który dzieciom trudno poruszać nawet wśród rówieśników, szczególnie więc cenna jest możliwość zestawienia własnych pragnień i doświadczeń z tym, co bardzo realistycznie przeżywają bohaterowie powieści.
To nie takie częste by nastolatek zaliczający się do „młodszej młodzieży” mógł jakoś skonfrontować własne, pierwsze i nieśmiałe „zapały” miłosne. Mam wrażenie, że mimo upływu czasu, od pierwszego wydania książki niewiele się w tej mierze zmieniło. Pierwsze uczucie ciągle jest przeżyciem dla kolejnych pokoleń nastolatków, a i starszy czytelnik pewnie się uśmiechnie na wspomnienie własnych konkurów niezależnie od ich rezultatu. Pokazanie „męskiego” punktu widzenia, pełnego zrozumienia dla męskiej części czytelników niewątpliwie jest wartością dodaną "Awantur kosmicznych" – to przecież temat, który dzieciom trudno poruszać nawet wśród rówieśników, szczególnie więc cenna jest możliwość zestawienia własnych pragnień i doświadczeń z tym, co bardzo realistycznie przeżywają bohaterowie powieści.
Relacje z dyrektorem szkoły czy
woźnym, śledztwo dotyczące tego drugiego, owszem napędzają akcję ale w gruncie
rzeczy stanowią tło dla tego co najważniejsze, czyli miłosnych perypetii narratora. I choć dziecięcy czytelnik (płci męskiej) jakoś się z nim identyfikuje, to przecież trudno mu zamknąć oczy na fakt, że podobnie jak i jego przyjaciele daleki jest on od wzorca z Sèvres szkolnego supermana ale paradoksalnie te niedoskonałości bohaterów sprawiają, że przez to stają się oni bardziej wiarygodni.
Ale moją uwagę zwróciły inne, dwie rzeczy. Pierwsza; Niziurski, jak to on, żartobliwie zwraca uwagę na pominięcie w literaturze pracy woźnego ale po lekturze "Awantur kosmicznych" nasunęła się refleksja, że to niekoniecznie musi być tylko żart. Pamiętamy naszych nauczycieli, często nawet tych z którymi mieliśmy dwie lekcje w tygodniu a co z ludźmi, których spotykaliśmy codziennie przez wszystkie lata szkolne? Pamiętamy, sylwetkę, twarz ale chyba nikt więcej – kto wie jak nazywał się woźny w jego szkole? Trochę to smutne…
I druga uwaga; wiadomo, powieści Niziurskiego osadzone są w realiach lat, w których powstawały, opowiadają o świecie młodzieży stanowiącym jakby wykrzywiony wizerunek świata dorosłych. W "Awanturach kosmicznych" są jednak momenty, w których karykatura pobrzmiewa całkiem serio. Kiedy Okist jr, mówi o pracy redaktora gazety "albo piszemy to, co naprawdę myślimy i czujemy, albo gazeta nie ma sensu", a jego mama puentuje rolę kobiet i mężczyzn - "ci dzisiejsi mężczyźni! Wszystko spychacie na nasze głowy! Kieruj wszystkim, walcz o wszystko, stój w kolejkach, płać rachunki i jeszcze zajmuj się domem, och, my kobiety współczesne!" to nie brzmi to jak satyra lecz jako całkiem serio spuentowana diagnoza zjawisk, z którymi bohaterowie Niziurskiego mają do czynienia. I nie jestem pewien, czy gdyby to była "poważna" książka dla dorosłego czytelnika, to uwagi te zostałyby przepuszczone przez cenzora.
Na szczęście, dzisiaj to już tylko ciekawostki, co prawda mało, albo w ogóle nieczytelne dla dzisiejszych dzieci, podobnie jak choćby "przezwyciężanie adelistycznego odchylenia" ale przecież budujące klimat powieści i sprawiające, że z kolei dorosły czytelnik ma szansę znaleźć w niej to, co przegapił kiedyś mając dziesięć, dwanaście czy czternaście lat.
Ale moją uwagę zwróciły inne, dwie rzeczy. Pierwsza; Niziurski, jak to on, żartobliwie zwraca uwagę na pominięcie w literaturze pracy woźnego ale po lekturze "Awantur kosmicznych" nasunęła się refleksja, że to niekoniecznie musi być tylko żart. Pamiętamy naszych nauczycieli, często nawet tych z którymi mieliśmy dwie lekcje w tygodniu a co z ludźmi, których spotykaliśmy codziennie przez wszystkie lata szkolne? Pamiętamy, sylwetkę, twarz ale chyba nikt więcej – kto wie jak nazywał się woźny w jego szkole? Trochę to smutne…
I druga uwaga; wiadomo, powieści Niziurskiego osadzone są w realiach lat, w których powstawały, opowiadają o świecie młodzieży stanowiącym jakby wykrzywiony wizerunek świata dorosłych. W "Awanturach kosmicznych" są jednak momenty, w których karykatura pobrzmiewa całkiem serio. Kiedy Okist jr, mówi o pracy redaktora gazety "albo piszemy to, co naprawdę myślimy i czujemy, albo gazeta nie ma sensu", a jego mama puentuje rolę kobiet i mężczyzn - "ci dzisiejsi mężczyźni! Wszystko spychacie na nasze głowy! Kieruj wszystkim, walcz o wszystko, stój w kolejkach, płać rachunki i jeszcze zajmuj się domem, och, my kobiety współczesne!" to nie brzmi to jak satyra lecz jako całkiem serio spuentowana diagnoza zjawisk, z którymi bohaterowie Niziurskiego mają do czynienia. I nie jestem pewien, czy gdyby to była "poważna" książka dla dorosłego czytelnika, to uwagi te zostałyby przepuszczone przez cenzora.
Na szczęście, dzisiaj to już tylko ciekawostki, co prawda mało, albo w ogóle nieczytelne dla dzisiejszych dzieci, podobnie jak choćby "przezwyciężanie adelistycznego odchylenia" ale przecież budujące klimat powieści i sprawiające, że z kolei dorosły czytelnik ma szansę znaleźć w niej to, co przegapił kiedyś mając dziesięć, dwanaście czy czternaście lat.
Woźny w mojej podstawówce to pan Jurek był :P
OdpowiedzUsuńA Awantury kosmiczne to nie bodaj czy najlepsza książka Niziurskiego i doceniam nawet finałową (?) scenę wielkiego snu powodziowego, chociaż snów w literaturze nie trawię :D
Pamiętam już tylko woźnego (choć nie to jak się nazywał), a zwłaszcza sprzątaczki z liceum bo wraz z kilkoma chłopakami byliśmy w trochę bardziej zażyłych stosunkach z personelem pomocniczym, choć nie tak jak defonsiacy z Bobuliną :-). Nie wiem, czy to najlepsza książka Niziurskiego - ma silną konkurencję ale na pewno jest w czołówce. Wielki sen powodziowy podobał się mojemu synowi, zapewne z powodu motywu opuszczenia szkoły przez uczniów :-). Sen nie jest w finale - miał chyba spełniać rolę profetyczną - każdym razie uświadomił Tomkowi jakie znaczenie ma dla niego Matylda Opat, która kroczyła w jego życie w dżinsach Vivacubaroja i z włosami koloru niedojrzałych kasztanów :-)
UsuńW każdym razie chyba gdzieś pod koniec sobie śni :) Czy mógłbyś przestać z tym Niziurskim, bo mam chęć na powtórkę, a kompletnie nie mam czasu?
UsuńTeraz będzie chwila przerwy - mam na rozkładzie "Próchno", "Nową Heloizę" i jakieś żałosne wypociny Naipaula (i pomyśleć, że dostał Nobla!) tak, że do pewnie do końca października możesz spać spokojnie. Potem przyjdzie czas na "Adelo, zrozum nie" i "Cymeona Maksymalnego" :-)
UsuńNiezłe plany. Adela i Cymeon mnie nie kręcą, więc pokusa będzie mniejsza :P
Usuń"Adeli" w ogóle nie kojarzę a "Cymeona" tylko tyle, że był inny i że mi się podobał :-)
UsuńAdela ma u mnie etykietkę "dziwna", bo tu już procesy uczuciowe grają główną rolę, a nie chłopackie figle. Cymeona średnio kojarzę, ale chyba też średnio mi się podobał.
UsuńCymeon był chyba moim ostatnim "niziurskim" przeczytanym za młodu i łączył odpowiednio do mojego ówczesnego wieku - perypetie wynikające z młodzieńczych planów na przyszłość i perypetie miłosne, przynajmniej tak to zapamiętałem.
UsuńPrzekartkuję sobie po powrocie do domu, bo może myli mi się z Żabą :P
UsuńŻaby zupełnie nie pamiętam - "Szkolny lud..." parę lat temu przypominałem sobie ale to już nie było to...
UsuńOkullę uwielbiam, początek rozkłada mnie na łopatki :)
UsuńSkoro zachęcasz, to jeśli nie ja, to może syna namówię :-)
UsuńNie wiem, czy do młodego pokolenia przemówi sweter pokutny, ale próbuj :D
UsuńZ góry mówię, że nie przemówi, a i mi kojarzy się tylko ze studiami i kontestacją :-)
UsuńMiałem taki cudowny góralski sweter kontestacyjny :D
UsuńTeż miałem, ale moja dziewczyna nie znosiła go i mi spruła obiecując, że w zamian zrobi mi na drutach nowy ale jak to bywa, na obietnicach się skończyło :-).
UsuńTypowe :) Mój się sam rozpadł, więc szczęściu małżeńskiemu nic nie groziło :D
UsuńNasz związek też przeżył sprucie swetra ale pamięć o nim pozostała ;-)
UsuńSpieszmy się kochać swetry...
UsuńJa już się spóźniłem, zdaje się że bezpowrotnie odeszły w przeszłość ale jakoś muszę z tym żyć :-)
UsuńW wieku wczesnoszkolnym nie lubiłem szczególnie czytać, ale książki Niziurskiego wspominam b. dobrze - ciepło promieniujące z kart powieści tego autora sprawiało, że w każdej lekturze zatapiałem się z niemałą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńJa aż tak to nie, powieści dla młodzieży miały dla mnie rangę kultowych, ale opowiadania już nie, nie mówiąc już o książkach dla dorosłych - spotkanie z nimi to był kubeł zimnej wody na moją rozpaloną głowę.
UsuńCzytając Twój tekst narodziła mi się w głowie niezła - moim zdaniem - myśl, już miałem o niej pisać, gdy spojrzałem na końcowy akapit, w którym nawiązujesz do tego samego. Otóż chciałem napisać, że może zamiast całego oswajania współczesnych młodych i uzbrajania tego typu książek w miliony niezbednych adnotacji, dać sobie z tym spokój i samemu zamknąć się w zaciszu z lekturą, powspominać, pośmiać się, ponarzekać.... Bo dziś chyba starszy czytelnik więcej z niej wyniesie niż teoretyczny adresat: dzieci czy wnuki.
OdpowiedzUsuńJasne, od czasu do czasu, można z łezką w oczu powspominać ale nie oszukujmy się książki dla dzieci i młodzieży adresowane są do dzieci i młodzieży a nie dorosłych czytelników. Te najlepsze (myślę o książkach Niziurskiego) mają tę przewagę nad współczesnymi produktami, że dotykają czegoś więcej niż magii, zombie i wilkołaków a przedstawiają szkolną rzeczywistość z którą stykają się dzieci i potrafią ją przedstawić jako arenę pasjonujących przeżyć, dając przy tym wrażenie, że emocje, o których się czyta mogą spotkać także i nas.
Usuń