Już dzięki tylko jednemu zdjęciu Chris Niedenthal zapisał się w historii polskiej fotografii - mowa oczywiście o słynnym "Czasie Apokalipsy" (ja akurat wolę wersję z kobietą na przystanku, jako bardziej oddającą okoliczności, w jakich fotografia była wykonywana ale zamieszczam też wersję "kanoniczną" z niebieskim fiatem). Ulica Puławska w Warszawie - kino Moskwa, wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego. Kina już nie ma - przed centrum biznesowym, wybudowanym na jego miejscu stoją dwa betonowe lwy (na fotografii widoczny jest jeden) jedyne pamiątki z tamtych czasów. Zdjęcie symbol, chyba każdy je widział niekoniecznie wiedząc kim jest jego autor ale taki jest los fotografów. Zawsze pozostają w cieniu swoich prac, z tego punktu widzenia są artystami drugiej kategorii.
Nie zastanawiałem się więc specjalnie, gdy wpadła mi w ręce autobiografia czy może raczej wspomnienia "Zawód: fotograf" Chrisa Niedenthala. Niestety książka jest dowodem na to, że autor znacznie lepiej włada aparatem fotograficznym niż piórem. Dla jasności - to nie jest zła książka, czyta się ją łatwo ale równie łatwo zapomina. Istnieje niestety rozdźwięk pomiędzy tym, jak przemawiają jego fotografie a tym jak on sam o sobie i o nich pisze. Tak na prawdę nie jest to ani autobiografia w całym tego słowa znaczeniu ani też wspomnienia. To zbiór chronologicznie ułożonych historyjek z życia Niedenthala, począwszy od dzieciństwa poprzez rozkwit kariery przypadający na lata '80-te a skończywszy na rozdziale "genealogicznym".
Styl narracji utrzymany jest w konwencji przyswajalnej nawet dla gimnazjalistów i czasami ma się wrażenie, że to do niech książka jest adresowana, gdy na przykład czyta się wyjaśnia, że droga katowicka to tzw. gierkówka. Autor jest fotografem - reporterem i czuje się to też w tekście, bo ponad 90 "historyjek" podzielonych na rozdziały jest opowieścią o wydarzeniach a nie o ich istocie. Wszystkie opowiedziane są lekkim tonem i koniecznie spuentowane co po jakimś czasie robi wrażenie dosyć drażniącej (przynajmniej mnie) maniery, jeśli nie natręctwa.
Jednak co tam tekst, ważne są przecież fotografie Autora i rzeczywiście jest ich mnóstwo powiedziałbym za dużo, co prawda cesarz Józef II na premierze "Uprowadzenia z seraju" miał powiedzieć Mozartowi - "za dużo nut" ale w przypadku książki Niedenthala można być trochę bardziej konkretnym. Mankamentów jest kilka, pierwsze co rzuca się w oczy to opowieść o zdjęciach, które w książce są niezamieszczone, drugie o co już Autora trudno obwiniać to "zbijanie" kilku zdjęć obok siebie na tej samej stronie. Szkoda, że dotyczy to niestety też zdjęć w jego dorobku ważnych (lata 70-te i 80-te) i to w dodatku tak nieszczęśliwie dobranych, że zlewając się z sobą wszystkie tracą swoją wymowę.
Ale chyba najgorszym pomysłem było psucie zdjęć poprzez zamieszczanie na nich tekstu, dotyczy to niestety fotografii rozpoznawalnych w dorobku Autora, chciałoby się nawet rzec - kultowych jak, choćby ta zamieszczona poniżej, należąca do moich ulubionych fotografii Niedenthala, mająca charakter satyry choć zrobiona w zupełnie nieśmiesznych okolicznościach bo na Stadionie Dziesięciolecia, w 1976 r. po wiecu "poparcia" będącym reakcją władzy na protesty robotnicze w Radomiu i w Ursusie.
Cóż niestety nie da się ukryć, że najlepszym sposobem prezentowania fotografii jest klasyczny album - Autor ma już dwa w swoim dorobku "Polska Rzeczpospolita Ludowa. Rekwizyty" oraz "13/12. Polska stanu wojennego". Trochę szkoda bo książka okazało się zmarnowaną okazją - mamy zbiór lekkich anegdotek kończących się happy end'em i okraszonych zdjęciami. Przy takim sposobie eksponowania prac, jaki został przyjęty w "Zawód: fotograf" nie da się w pełni docenić ich rzeczywistej wartości. Okazuje się, że recepta Alicji z Krainy Czarów na dobrą książkę (wspominałem już o niej w poprzednim poście) nie zawsze działa Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, nie mam wątpliwości dla każdego kto interesuje się fotografią jest to lektura obowiązkowa.
Miałam podobne wrażenia podczas lektury, niestety. Pomyślałam nawet, że to książka głównie dla znajomych autora, a nie zwykłego czytelnika.
OdpowiedzUsuńAch ta kobieca intuicja :-), jak to mawiają prawnicy - "z ostrożności procesowej; nie potwierdzam ale i nie zaprzeczam" :-). Niezależnie od tego, do książki siadałem bez uprzedzeń a nawet sporo sobie po niej obiecując - w każdym razie potwierdza się stara prawda, że każdy powinien robić to co umie najlepiej :-)
UsuńA co ma do tego intuicja?;) Ja też zasiadałam do lektury bez uprzedzeń.
UsuńMiałem na myśli Twoje wrażenie, "że to książka głównie dla znajomych autora" już po lekturze :-). Polityka wydawnicza "Marginesów" nie jest zbyt skomplikowana :-) ale pamiętałem ich poprzednią książkę "fotograficzną" - "Nasierowska. Fotobiografia" Zofii Turowskiej. Na prawdę niezła przynajmniej do pewnego momentu, kiedy tekst zaczyna przypominać celebryckie opowieści a la Viva czy Gala. Ala Turowska jest zawodowcem więc Niedenthal jako amator nie ma z nią większych szans a i fotografie Nasierowskiej są zupełnie innego rodzaju więc wątpliwej wartości "zabiegi" edytorskie nie rzucały się tak w oczy.
UsuńAaa, widzisz, nie załapałam.;)
UsuńFotobiografia Nasierowskiej też mi nie przypadła do gustu (o powodach tu: http://czytankianki.blogspot.com/2011/02/nasierowska-fotobiografia-zofia.html) - laurka jakich mało. Na szczęście obie książki dość dobrze się ogląda.;)
Wow ... ale się jej dostało, tzn. książce :-), nie zwróciłem uwagi na element przełomów historycznych ale gwoli sprawiedliwości to wśród tych peanów kilka razy pojawia się też głos rozsądku. Nasierowska była fotografką "salonową" i swój talent zamieniła na sukces finansowy i zapewniając sobie rozgłos fotografując ludzi ze świata sztuki, tak by się podobali sobie i innym :-). Dzisiaj już po obejrzeniu kilku portretów widać, że generalnie wszystkie opierają się na tym samym triku i nie mają szans jeśli porównuje się je np. z fotografiami Dorysa.
UsuńO, nawet kojarzę nazwisko Dorysa.;)
UsuńWłaściwie nie ma nic złego w fotografowaniu znanych i lubianych. Wolę jednak portrety Plewińskiego, wg mnie są mniej statyczne.
Ja za portretem niespecjalnie przepadam, chyba że ma wymiar socjologiczny ale jeśli już miałbym kogoś wybierać to mało oryginalnie - Gierałtowskiego :-). Za to zgadzam się, co do Twojej opinii o biografii Arbus, którą znalazłem w komentarzach do Nasierowskiej ale co tu dużo mówić, to nie ta liga :-). Spokojnie możesz też sięgnąć do Riefenstahl, choć to nie do końca fotografka :-).
UsuńO Reiefenstahl czytałam, b. ciekawa postać i książka.
UsuńPlewińskiego wspomniałam, bo lubię kino i teatr, a on akurat fotografował też spektakle.
O ... ooo ... ! Czuję, że zaczynam stąpać po coraz bardziej niepewnym gruncie :-), z dwojga złego wolę już portrety :-) - kiedyś byłem "zaszczepiony" fotografią "spektaklową" Arczyńskiego - był przyjacielem Henryka Tomaszewskiego i zrobił sporo dobrych zdjęć Pantomimy, choć mam wrażenie, że część z nich to prace studyjne a nie robione w czasie przedstawień :-) za to nadrabiają plastycznością.
UsuńNo właśnie - czy to nie są tzw. fotosy? Zawsze mi się wydawało (podkreślam: wydawało;)), że fotosy to coś wystudiowanego.
UsuńTo że fotografia Arczyńskiego jest wystudiowana to prawda, ale co do znaczenia pojęcia fotosu to bym się nie zgodził :-), wg mnie to zdjęcia z przedstawień (różnego rodzaju) niepozowane specjalnie, których się używa w celach reklamowych i dokumentacyjnych. Wiem, że są jeszcze werki :-) robione są w czasie prac nad przedstawieniem i pokazują to czego widz nie widzi :-).
UsuńPodobnie piszą w wikipedii.;) Niech i tak będzie.;)
UsuńOoo ... ! ale na wszelki wypadek zaprzeczam jakobym to ja układał tam hasło :-)
UsuńJako pasjonatka fotografii, uwielbiam przeglądać albumy ze zdjęciami, czasem też fajnie przeczytać o kulisach powstawania poszczególnych ujęć. Być może sięgnę po albumy tego pana, po książkę raczej nie.
OdpowiedzUsuńMoże daj książce szansę :-) to zawsze przecież w ostateczności rzecz gustu. Co do jego fotografii - ja generalnie wolę czarno-białą (wydaje mi się bardziej szlachetna), Niedenthal zaś skazany jest na kolorową ale mimo tego wiele jego prac wg mnie "wymiata" :-).
UsuńMuszę sam poczytać, bardzo mnie zaciekawiło
OdpowiedzUsuńNie zaszkodzi :-) choć tak na prawdę to jedna z tych książek, po których czytelnik zadaje sobie pytanie po co autor ją napisał (oprócz tego, że dla pieniędzy) :-).
OdpowiedzUsuń