Nie tak dawno pisałem o najlepszych czytadłach. Jako że lista miała się ograniczać tylko do dziesięciu pozycji nie starczyło już miejsca na książkę, która znakomicie by tam pasowała a mianowicie "Effi Briest". Autor cieszy się sławą poprzednika Tomasza Manna, a jego książka to powieść realistyczna w starym, dobrym stylu. Jej okładka (poniżej) pochodzi z zasłużonej aczkolwiek nieco siermiężnie wydawanej serii z kolibrem (1982), co zresztą widać ale książka była wydana wcześniej w "Bibliotece Klasyki Polskiej i Obcej" (1974), oba wydania są zresztą w tym samym tłumaczeniu Izabeli Czermakowej.
Młodej kobieta, ledwo wyrosła z wieku dziecięcego, niespodziewanie dla siebie samej wychodzi za mąż za namową rodziców za człowieka, który mógłby być jej ojcem (był zresztą, co dodaje pikanterii, epuzerem matki). Wszystko niby jest w porządku, mąż jest statecznym człowiekiem, którego czeka kariera polityczna, w miasteczku, zapadłej dziurze, gdzieś niedaleko dzisiejszego Świnoujścia, tytułowa bohaterka jako baronowa i żona starosty jest kimś, o nic nie musi się martwić, cisza i spokój, zapewnione co najmniej dostatnie życie - czego chcieć więcej? Ale okazuje się, że jednak można. Z jej strony decyzja podjęta bez świadomości konsekwencji, jakie ze sobą niesie - z jego strony podjęta pod wpływem konwenansu, bo "tak wypada" okazuje się fatalną mieszanką. Jak mówi matka Effi, która już odczuła zderzenie własnych wyobrażeń o życiu z tym jakie ono jest w rzeczywistości i umiała sobie z tym poradzić - "Pięknie i poetycznie. To są wyobrażenia. Rzeczywistość jest inna i czasem dobrze jest, gdy zamiast światła i blasku jest ciemność".
Początkowo nic nie zwiastuje nadchodzącej burzy. On co prawda osiągnąwszy cel, to znaczy poprawę swojego statusu wobec mieszkańców miasteczka i okolic (a zapewne także w oczach przełożonych) poprzez założenie rodziny, niespecjalnie już zwraca uwagę na Effi, na pierwszym miejscu przedkładając karierę chociaż widać, że kocha ją po swojemu. Jej jednak uczucie podobnie jak życie - spokojne - nie wystarcza: "(..) porwała ją jakaś dziwna tęsknota, czuła się jak branka, dla której nie ma już ucieczki. Cierpiała nad tym i pragnęła się uwolnić. Lecz mimo iż była zdolna do silnych uczuć, nie należała do natur silnych; brakło jej wytrwałości i wszelkie dobre porywy przemijały. I tak życie jej toczyło się dalej, dzisiaj dlatego, że nie mogła go zmienić, jutro dlatego, że do zmienić nie chciała. Ulegała coraz bardziej mocy tego, co zakazane i tajemnicze." Tego stanu nie zmienia nawet dziecko. Ale okazuje się, że mąż awansował i otrzymuje posadę w ministerstwie, Effi przeprowadza się więc do Berlina. Inni ludzie, inne życie, lata mijają. Wygląda na to, że wszystko idzie ku dobremu, że będą stateczną rodziną, pędzącą nudne i ustabilizowane życie. Ale prawda o romansie sprzed lat niespodziewanie wychodzi na jaw. To nic, że to już zamierzchła historia - zdradzony mąż nie chce pogodzić się z plamą na honorze. Dawny kochanek żony ginie w pojedynku a ona sama zostaje poddana ostracyzmowi, również ze strony swoich rodziców, musi wyprowadzić się od męża i zostaje odseparowana od córki. Owszem z czasem rodzice przyjmują ją pod swój dach ale jest już za późno. Mogą tylko patrzeć jak Effi powoli umiera.
To powieść o mocy konwenansu, który łamie ludzkie uczucia i ludzi, którzy nie umieją zdobyć się na szczerość wobec samych siebie, bo to nie wypada, nawet za cenę własnego szczęścia. Po lekturze nie dziwię się, że Mann darzył estymą twórczość Fontane. Już choćby dlatego warto książce poświęcić uwagę.
Jest i ciekawostka - w powieści pojawia się mianowicie epizodycznie postać doktora Hannemanna - czyżby Stefan Chwin składał swego rodzaju hołd Theodorowi Fontane? a jeśli tak to nie byłby on pierwszy, bo na kartach książki pojawia się również niejaki Buddenbrook ... .
Początkowo nic nie zwiastuje nadchodzącej burzy. On co prawda osiągnąwszy cel, to znaczy poprawę swojego statusu wobec mieszkańców miasteczka i okolic (a zapewne także w oczach przełożonych) poprzez założenie rodziny, niespecjalnie już zwraca uwagę na Effi, na pierwszym miejscu przedkładając karierę chociaż widać, że kocha ją po swojemu. Jej jednak uczucie podobnie jak życie - spokojne - nie wystarcza: "(..) porwała ją jakaś dziwna tęsknota, czuła się jak branka, dla której nie ma już ucieczki. Cierpiała nad tym i pragnęła się uwolnić. Lecz mimo iż była zdolna do silnych uczuć, nie należała do natur silnych; brakło jej wytrwałości i wszelkie dobre porywy przemijały. I tak życie jej toczyło się dalej, dzisiaj dlatego, że nie mogła go zmienić, jutro dlatego, że do zmienić nie chciała. Ulegała coraz bardziej mocy tego, co zakazane i tajemnicze." Tego stanu nie zmienia nawet dziecko. Ale okazuje się, że mąż awansował i otrzymuje posadę w ministerstwie, Effi przeprowadza się więc do Berlina. Inni ludzie, inne życie, lata mijają. Wygląda na to, że wszystko idzie ku dobremu, że będą stateczną rodziną, pędzącą nudne i ustabilizowane życie. Ale prawda o romansie sprzed lat niespodziewanie wychodzi na jaw. To nic, że to już zamierzchła historia - zdradzony mąż nie chce pogodzić się z plamą na honorze. Dawny kochanek żony ginie w pojedynku a ona sama zostaje poddana ostracyzmowi, również ze strony swoich rodziców, musi wyprowadzić się od męża i zostaje odseparowana od córki. Owszem z czasem rodzice przyjmują ją pod swój dach ale jest już za późno. Mogą tylko patrzeć jak Effi powoli umiera.
To powieść o mocy konwenansu, który łamie ludzkie uczucia i ludzi, którzy nie umieją zdobyć się na szczerość wobec samych siebie, bo to nie wypada, nawet za cenę własnego szczęścia. Po lekturze nie dziwię się, że Mann darzył estymą twórczość Fontane. Już choćby dlatego warto książce poświęcić uwagę.
Jest i ciekawostka - w powieści pojawia się mianowicie epizodycznie postać doktora Hannemanna - czyżby Stefan Chwin składał swego rodzaju hołd Theodorowi Fontane? a jeśli tak to nie byłby on pierwszy, bo na kartach książki pojawia się również niejaki Buddenbrook ... .
hmmm toś mnie zachęcił:-)
OdpowiedzUsuńz Twojego posta najbardziej podoba mi się słowo epuzer, genialne:-) założę się, że moi znajomi by nie zrozumieli:-). Kiedyś, dawno będąc młodą studentką, nie kryłam irytacji, że moje dzieci w szkole (te państwowe) nie rozumieją słowa imaginacja. I się okazało, że moi znajomi też nie rozumieli, a ja wyszłam na snoba, i to egzaltowanego.
Ale epuzer podoba mi się bardziej od imaginacji:-)
Pomyśl na kogo wyszli Twoi znajomi, nieznając słowa imaginacja, rozumiem, że byli w wieku starszym niż Twoje dzieci :-) i uważając Cię za snoba i to egzaltowanego :-). Miałem kiedyś kolegę, któremu podobało się słowo obrazoburstwo :-) pojęcia ikonoklazm "z ostrożności procesowej" wolałem nie ryzykować :-).
UsuńPS. Od epuzera wolę absztyfikanta :-).
absztyfikant nie brzmi tak dostojnie jak epuzer, w słowie epuzer jest całe francuskie nadęcie z lekką dozą ironii:-)
UsuńPS. Moi znajomi byli z polibudy:-) to wszystko tłumaczy
UsuńAle nawet żeby dostać się na polibudę trzeba skończyć podstawówkę, jakąś szkołę średnią i zdać maturę :-)
UsuńDodając grosik to dyskusji - jak mi ktoś zarzuca, że jestem snobką, to ja się z tym zgadzam ;-). I zwykle następuje konsternacja. Wtedy z uśmiechem dodaję - że oczywiście jestem S.Nob. (sine nobilitate). Ciekawe, czy nadal tak "oznaczają" studentów na angielskich uczelniach.
UsuńP.S.Też mi się bardziej absztyfikant podoba. Lubi to słowo Musierowicz - iluż to absztyfikantów miały cztery siostry Borejkówny ;-).
Ja też jakoś nie nie mogę dopatrzeć się w tym czegoś specjalnie obraźliwego :-), sióstr Borejkówien nie znam bo Musierowicz nie czytałem a jeśli nawet czytałem nic mi z tego w głowie nie zostało :-)
Usuńhmm wyszperało mi się:
OdpowiedzUsuńSine nobilitate
Etymologia słowa snob nie jest jasna, istnieje w tej kwestii kilka teorii. Zgodnie z pierwszą snob wywodzi się z języków skandynawskich i oznacza ambitnego głupca. Według drugiej określenie pochodzi od łacińskiego "sine nobilitate", oznaczającego prostaka. Wedle trzeciej wersji nob to człowiek o pewnej pozycji, której snob nie posiada. Niektórzy wiążą to słowo z francuskim zwrotem c'est noble, jakiego chłopi używali wobec klas wyższych.
Snob to według definicji oksfordzkiego słownika języka angielskiego osoba przesadnie zaabsorbowana pozycją społeczną lub stanem posiadania, która ma skłonność do odczuwania wstydu z racji niższego statusu. Odznacza się służalczością wobec stojących wyżej i lekceważy tych, których osiągnięcia i gust uważa za pośledniejsze od swoich, lub wręcz nimi pogardza. Snob wkłada bardzo wiele energii w drapanie się w górę. Natomiast snobem nie jest automatycznie ktoś, kto nie chce "biec ze stadem". To może bowiem wynikać z chęci bycia sobą.
źródło: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/594/petry594.html
Spoko, spoko - Twoim znajomi na pewno nie znają tej definicji :-), sądziłem że snob to ktoś kto wykazuje zainteresowanie jakimiś rzeczami nie z samej potrzeby poznania ich ale dla podniesienia swojego statusu w oczach innych - szczerze mówiąc powód dla którego ktoś się czymś interesuje wydaje mi się drugorzędny, ważne że poznaje coś nowego :-)
Usuńja się dokładnie z Tobą zgadzam
Usuńmnie również ta definicja zaskoczyła
UsuńTo witamy w klubie :-)
UsuńMyślę, że te nawiązania do Fontane'a w polskiej literaturze nie są przypadkiem.;)
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,75517,2078780.html
Dzięki :-) z tym polskim i kaszubskim żywiołem w "Effi ..." nie przesadzałbym. W książce wspomniana jest stacja kolejowa w Klein Tantow - Tantow gdzie przesiadano się chcąc dojechać do Kessin. To miejscowość w okolicach Szczecina, przez którą już w połowie XIX w. przechodziła linia kolejowa a stamtąd jeszcze kawałek na Kaszuby :-). Jeśli chodzi o nawiązania obu Panów do Manna to tym razem Chwin wyprzedził Huelle ale tym razem nie potwierdza się powiedzenie, że kto pierwszy ten lepszy - Esther to po prostu słaba, nudna książka. Taką ją pamiętam a czytałem ją na fali pierwszego czytania Hanemanna. Castorp za to świetny - moim zdaniem znakomicie umieszcza mannowski klimat w starym Gdańsku.
UsuńEsther wciąż przede mną, natomiast co do Huelle i Castorpa zgodzę się - dobrze chwyta klimat Manna. Niestety lekko mnie wymęczył.;(
OdpowiedzUsuńTo na spotkanie z Esther lepiej się przygotuj :-)
UsuńPostaram się nie mieć żadnych oczekiwań.;)
UsuńHa-ha, biorę to za dobrą monetę :-) w najlepszym razie będziesz przyjemnie zaskoczona a w najgorszym unikniesz rozczarowania :-)
UsuńOtóż to!;) Ale może najpierw trafi się Fontane, bo od jakiegoś czasu chciałam go poznać.
UsuńJeśli chodzi o mnie, to namawiam! - moim zdaniem, nie będziesz zawiedziona.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoja też miała ten sam feler i zrobiło się z niej kilka volumenów więc za jakieś marne grosze wydanie z "czytelnikowskiej" serii Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej, szyte i w twardej oprawie ale okazało się, że brakowało tam prawie 30 stron tak, że skończyło się na czytaniu na zmianę dwóch edycji :-). Robiłem podchody pod jeszcze pozostałe książki Fontane'a ale to jednak już nie to.
Usuń