Jaki ten świat jest mały ... , nigdy bym się tego nie spodziewał, że gdzie jak gdzie ale właśnie w książce Wiesława Kielara spotkam "starego znajomego" - Antoniego Jakubskiego, Michała Sumińskiego (starsi blogerzy pewnie pamiętają go ze "Zwierzyńca") i Tadeusza Hołuja (autora m.in. "Królestwa bez ziemi") ale to nie dlatego warto przeczytać "Anus mundi".
Nie wiem, czy należy on kanonu literatury obozowej a powinien, choć z drugiej strony nie zdziwię się jeśli go tam nie ma, bowiem obraz życia w Oświęcimiu-Brzezince daleki jest od pomnikowego. Autor, więzień numer 290 opisuje swój czteroletni okres pobytu w obozie, z punktu widzenia oświęcimskiego establishmentu, było bowiem więźniem funkcyjnym. To obraz zaskakujący i szokujący nie tyle drastycznością opisów, choć i ona jest obecna, co zestawieniem życia we względnym dostatku z wszechobecną śmiercią współwięźniów.
Kielar nie rozmiękcza okrucieństwa, które było stałym elementem życia w obozie ale pokazuje, że możliwe było życie obok. Jest w tym pewna dwuznaczność, bo powstaje pytanie o koszt takiej postawy i Autor nie unika odpowiedzi na nie. To generalnie życie kosztem innych, czasami nawet za cenę ich życia. Co prawda w odniesieniu do własnej osoby, zastrzega że unikał stanowisk rodzących pokusy związane ze statusem "pana życia i śmierci" ale uważny czytelnik dostrzeże fragment, w którym Kielar chcąc pozbyć się swojej rangi doprowadza do wielogodzinnego apelu. O ile dla niego, będącego w dobrej kondycji (któryś ze starych więźniów zauważa nawet, że wygląda lepiej niż gdy przyjechał do Oświęcimia), nie była to zbyt wielka dolegliwość to dla więźniów, którzy nie mieli tyle szczęścia, znajomości i nie byli tak "przedsiębiorczy", mogła to być kwestia życia i śmierci. Musiał zdawać sobie z tego sprawę bo przecież opisuje tego rodzaju przypadki.
Na tym polega jeden z podstawowych walorów książki, na szczerości, jak się wydaje, bez mitologizacji i heroizacji postawy własnej i współwięźniów. Jest to szczerość daleko posunięta, niestroniąca od autooceny, nieprzemilczająca nawet wstydliwych faktów związanych ze sferą erotyki. Nie bez znaczenia jest też brak ideologicznych koncesji, co miło zaskakuje zważywszy na fakt, że pierwsze wydanie książki ukazało się w 1972 roku. Co więcej, Autor nie kryje się ze swoim brakiem sympatii do "Ruskich", z którymi się stykał w obozie. Jego oceny ludzkich postaw nie mają kryteriów narodowościowych czy społecznych; kanaliami okazują się tak Niemcy jak Polacy i Żydzi, zdarzają się dobrzy Niemcy i źli Polacy, jak również przyzwoici, o ile to w ogóle możliwe, esesmani i bezwzględni więźniowie. Nie ma znaczenia wiek, wykształcenie ani status społeczny na wolności. Życie w obozie okazało się egzaminem z człowieczeństwa.
Niewątpliwą zaletą książki jest też płynna narracja, sprawiająca że książkę czyta się nieomalże z zapartym tchem, prawie jak powieść przygodową co jednak ma tę wadę, że niekiedy niebezpiecznie zbliża ją do poziomu Grzesiuk z "Pięciu lat kacetu". Dotyczy to zwłaszcza tej partii książki, w których życie w obozie zostało przedstawione jako jedno pasmo ucieczek więźniów. Takie nieco sensacyjno-przygodowe ujęcie wyraźnie przeciwstawia się obrazowi jaki ukształtował się pod wpływem "Medalionów" i opowiadań Borowskiego, a jednocześnie, z drugiej strony, jeszcze dobitniej pokazuje jakim złudzeniem było poczucie względnego bezpieczeństwa, z którego Kielar został "obudzony" śmiercią przyjaciela i transportem, do obozów w Oranienburgu i Sachsenhausen a potem dalej.
Kielar nie rozmiękcza okrucieństwa, które było stałym elementem życia w obozie ale pokazuje, że możliwe było życie obok. Jest w tym pewna dwuznaczność, bo powstaje pytanie o koszt takiej postawy i Autor nie unika odpowiedzi na nie. To generalnie życie kosztem innych, czasami nawet za cenę ich życia. Co prawda w odniesieniu do własnej osoby, zastrzega że unikał stanowisk rodzących pokusy związane ze statusem "pana życia i śmierci" ale uważny czytelnik dostrzeże fragment, w którym Kielar chcąc pozbyć się swojej rangi doprowadza do wielogodzinnego apelu. O ile dla niego, będącego w dobrej kondycji (któryś ze starych więźniów zauważa nawet, że wygląda lepiej niż gdy przyjechał do Oświęcimia), nie była to zbyt wielka dolegliwość to dla więźniów, którzy nie mieli tyle szczęścia, znajomości i nie byli tak "przedsiębiorczy", mogła to być kwestia życia i śmierci. Musiał zdawać sobie z tego sprawę bo przecież opisuje tego rodzaju przypadki.
Na tym polega jeden z podstawowych walorów książki, na szczerości, jak się wydaje, bez mitologizacji i heroizacji postawy własnej i współwięźniów. Jest to szczerość daleko posunięta, niestroniąca od autooceny, nieprzemilczająca nawet wstydliwych faktów związanych ze sferą erotyki. Nie bez znaczenia jest też brak ideologicznych koncesji, co miło zaskakuje zważywszy na fakt, że pierwsze wydanie książki ukazało się w 1972 roku. Co więcej, Autor nie kryje się ze swoim brakiem sympatii do "Ruskich", z którymi się stykał w obozie. Jego oceny ludzkich postaw nie mają kryteriów narodowościowych czy społecznych; kanaliami okazują się tak Niemcy jak Polacy i Żydzi, zdarzają się dobrzy Niemcy i źli Polacy, jak również przyzwoici, o ile to w ogóle możliwe, esesmani i bezwzględni więźniowie. Nie ma znaczenia wiek, wykształcenie ani status społeczny na wolności. Życie w obozie okazało się egzaminem z człowieczeństwa.
Niewątpliwą zaletą książki jest też płynna narracja, sprawiająca że książkę czyta się nieomalże z zapartym tchem, prawie jak powieść przygodową co jednak ma tę wadę, że niekiedy niebezpiecznie zbliża ją do poziomu Grzesiuk z "Pięciu lat kacetu". Dotyczy to zwłaszcza tej partii książki, w których życie w obozie zostało przedstawione jako jedno pasmo ucieczek więźniów. Takie nieco sensacyjno-przygodowe ujęcie wyraźnie przeciwstawia się obrazowi jaki ukształtował się pod wpływem "Medalionów" i opowiadań Borowskiego, a jednocześnie, z drugiej strony, jeszcze dobitniej pokazuje jakim złudzeniem było poczucie względnego bezpieczeństwa, z którego Kielar został "obudzony" śmiercią przyjaciela i transportem, do obozów w Oranienburgu i Sachsenhausen a potem dalej.
Ciekawa pozycja, szczególnie ze względy na ten rys sensacyjno-przygodowy. W końcu nie ma jednego "doświadczenia" wojny, każdy inaczej przeżywał, odczuwał i radził sobie z rzeczywistością. Nie każda relacja musi w prosty sposób chwytać za serce, czy szokować brutalnością.
OdpowiedzUsuńMój dziadek zawsze opowiadał o wojnie właśnie w taki sposób - jako o paśmie przygód. To były takie zabawne historyjki, po których chciało się płakać.
W "Anus mundi" nie jest zabawnie, w żadnym z okresów jego obozowego życia. Po prostu styl Kielara sprawia, że książkę czyta się jak przygodową powieść, choć jego "przygody" są bardzo szczególnego rodzaju.
UsuńChodzi mi po prostu o wielość głosów, wrażliwości, doświadczeń itd. Nie można o bolesnych doświadczeniach pisać zawsze w ten sam sposób, a swojego dziadka, który w czasie wojny był dzieckiem, podaję jako przykład. Wypracował sobie tak sposób opowiadania.
UsuńMyślę, że to przez to, że w straumatyzowanym społeczeństwie długo się nie rozmawiało o doświadczeniach wojennych - no bo jak? I teraz Ci którzy jeszcze pamiętają mają swoje sposoby - "jak o tym mówić w normalny sposób". Mówię o zwykłych ludziach, nie pisarzach, czy poetach.
Rozumiem. Może dlatego tak mi się książka podobała bo Kielar pisze własnym głosem, co u nas, jeśli chodzi o tą tematyką, było jednak sporym osiągnięciem, bo tonacja zasadniczo była jedna. Z milczeniem zwykłych ludzi coś jest na rzeczy - mój Tata dopiero niedawno zaczął wspominać okres swojego dzieciństwa, który przypadł na lata wojny i mam wrażenie, że na tle jego wspominków też można by napisać nie najgorszą książkę :-)
UsuńProblem jest tylko taki, że jest teraz komu pytać, ale coraz mniej osób, które mogą odpowiadać.
UsuńNiestety, sam się o tym wielokrotnie przekonałem ale to chyba konsekwencja też i tego, że do zadawania pytań dorasta się powoli.
UsuńMi się wydaje, że po takich doświadczeniach całe społeczeństwo dorastało powoli. To była krzywda zbyt osobista, również zadawanie pytań było trudno. Dowodem na to może być to, że ludziom kultury i nauki zza granicy (a najlepiej zza oceanu) było dużo łatwiej zajmować się tym tematem i to oni gromadzili materiały, otwierali muzea. W Polsce chciano jak najszybciej wrócić do normalności, a nie rozpamiętywać krzywdy, rozdrapywać rany.
UsuńCoś w tym jest ale z drugiej strony w latach 60-tych i 70-tych na rynku wydawniczym widoczna była istna ofensywa jeśli chodzi o tematykę związaną z przeżyciami wojennymi więc nie ma chyba jednego prostego wyjaśnienia.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNigdy nie ma ;) Szczególnie jeśli chodzi o tak złożoną tematykę. Do której trzeba też dopisać szczególny polityczny kontekst polski w tych latach.
UsuńA poza tym: masz literówkę w tytule ;)
Co to znaczą młode oczy! :-) Dzięki. Kontekst pewnie też odegrał swoją rolę ale przecież "Medaliony" ukazały się już w 1946 roku.
UsuńO "Medalionach" inaczej myślę niż o milczeniu, które ogarnęło cały kraj po wojnie. I to z kilku powodów - po pierwsze Nałkowska pisała też przed wojną, po drugie: to nie są wspomnienia; po trzecie: "Medaliony" - cieniutka książeczka, kilka opowiadań i to też powstałych na podstawie relacji zebranych po wojnie. I to za pośrednictwem instytucji państwowej. Dzisiaj takie "Medaliony" miałyby pewnie 10 razy więcej stron. Jak nie 20. I to mimo upływu czasu, coraz mniejszej liczbie osób które mogłyby opowiadać itd.
UsuńOczywiście - żadna generalizacja nie jest doskonała, niemniej pewne rzeczy są zauważalne i charakterystyczne. I to również w porównaniu z innymi krajami, które doświadczyły ludobójstwa, szczególnie że obecnie mamy możliwość dotarcia do wielu materiałów i źródeł.
Twoją argumentację odnośnie do "Medalionów" przyjmuję, przekonuje mnie :-) ale z kolei nie działa w stosunku do opowiadań Borowskiego i (ale to już z innej działki) "Ostatniego etapu" Jakubowskiej, tak że masz rację generalizacja tu raczej nie działa.
UsuńZresztą wyszliśmy od "zwykłych ludzi", którzy nie otwierali się zbyt chętnie. To chyba jest dosyć oczywiste, że inaczej pisarz, czy poeta będzie radził sobie z tymi doświadczeniami. Ale przecież nie tylko takie głosy są znaczące w obliczu takich wydarzeń.
UsuńKsiążka Kielara jest właśnie jest głosem zwyczajnego człowieka, który znalazł się w niezwyczajnych okolicznościach.
UsuńZwyczajnego człowieka, który jednak napisał książkę, która została wydana. A nie każdy kto przeżył pisał i wydawał książki. Tutaj chyba moja generalizacja się sprawdzi: większość osób po prostu chciała zacząć normalnie żyć i zapomnieć. A to co się wydarzyło było dla większości niemożliwe do opowiedzenia.
UsuńByć może dla niektórych opowiedzenie o tym było formą terapii, choć na pewno wiele osób nie chciało o tym mówić. W "Shoah" jest taki obraz, w którym Lanzmann "dociska" jednego ze swoich rozmówców, który nie chce opowiadać o tym co przeżył.
UsuńKielar jest klasykiem literatury obozowej, zapomnianym, ale klasykiem. To np. jedno z bodajże dwóch polskich dzieł literackich cytowanych w monografii Auschwitz Dwork i van Pelta (drugie to oczywiście Borowski). Dla mnie to była niegdyś podstawa wiedzy, obok Szmaglewskiej. O sympatii do Grzesiuka nie będę pisał, bo wiem, że masz alergię:)
OdpowiedzUsuńDla potrzeb wpisu poszedłem, tak jak Pan Prezydent, po najmniejszej linii oporu i zajrzałem tylko do wikipedii a tam w haśle literatura obozowa "ani widu ani słychy" o Kielarze. Do Szmaglewskiej widzę, że będę musiał wrócić a pewnie i do Grzesiuka, choć nie wiem czy to ma sens bo w stosunku do niego rzeczywiście jestem najeżony :-). I oczywiście doceniam, że wątku sympatii do niego nie rozwijasz :-).
UsuńNo toteż mówię, że Kielar zapomniany, od dawna nie wznawiany, jak i Szmaglewska zresztą. Za to informacja o jego tłumaczeniu na angielski bardzo mnie zdziwiła swego czasu. Grzesiuka nie ruszaj, bo znowu Ci będę wypominał, że mi tarmosisz ulubionych autorów, na co Ci to? :P
UsuńNie będę - tzn. nie przed Szmaglewską zwłaszcza, że to "Pięcioma latami w kacecie" mnie zirytował :-). Co do niewznawiania, to chyba obozy niemieckie zostały wyparte przez gułagi i ghetta a po tych, którzy sami ich doświadczyli nie ma odważnego, kto bez obciążeń by się z tą tematyką zmierzył.
UsuńPodróbek to niech lepiej nikt nie pisze, bo to marnie wychodzi, pomijając bardzo nieliczne wyjątki. Podsunąłbym Ci "Biednych ludzi z miasta Łodzi" Sema-Sandberga, ale mógłbyś to potraktować tak jak "Łaskawe" Littella:P
UsuńTo "Biednych ludzi ..." uważam za podsuniętych, najwyżej będzie znowu na Ciebie ale do tego już się chyba zdążyłeś przyzwyczaić :-) a przynajmniej powinieneś :-)
UsuńO, czytałam "Biednych ludzi". Książka napisana pięknym językiem, pełna przejmujących scen. Autor umiał się wczuć w sytuację mieszkańców getta.
UsuńA "Anus mudni" z opisu przypomina mi "Odpowiedniego trupa" Sempruna. Semprun przebywał w Buchenwaldzie. Zajmował dosyć dobre stanowisko. W obozie czytywał sobie książki Faulknera i wiersze Rimbauda. Czytając jego relację można pomyśleć, że obóz był czymś w rodzaju sanatorium. Mało która książka zgniewała mnie tak mocno jak "Odpowiedni trup".
Marlow: przywykłem, przyjmę ciosy na klatę. Ale widzę, że nie tylko na mnie Biedni ludzie zrobili wrażenie.
UsuńAż tak dobrze w "Anus mundi" nie jest - szczytem rozrywki jest picie wódki i chodzenie "na podryw" do kobiecego obozu ale już samo to brzmi mocno zwłaszcza, że w tle jest śmierć (Kielar opisuje m.in. scenę "karesów" w baraku pełnym umierających kobiet i "uczty" wśród trupów).
UsuńCiekawe kiedy dojdziemy do stadium, w którym będziesz już tak obolały, że przestaniesz reagować na "ciosy" :-)
UsuńZacofany.w. lekturze, a widziałeś znajdujący się w necie list pt. "Uwaga na biednych ludzi z miasta Łodzi" autorstwa Ewy Wiatr? Pani Ewie Wiatr bardzo nie podobała się ta książka.
UsuńZajrzałem, wygląda na to, że wg niej "Biedni ludzi ..." są czymś podobnym do "Łaskawych" tyle, że na naszym rodzimym gruncie.
UsuńKoczowniczko: nie widziałem, obserwowałem tylko aferę rozpętaną przez Monikę Polit, autorkę biografii Rumkowskiego, i odpowiedź tłumacza książki na jej zarzuty. Więcej nie zamierzam czytać. Mnie się podobało wbrew opinii innych.
UsuńBudujecie napięcie w stylu, którego mógłby Wam pozazdrościć Hitchcock i to jeszcze w dodatku na temat książki - więcej zachęty mi już nie trzeba :-)
UsuńBo afera się rozpętała jak stąd do tamtąd. Co prawda nie dam głowy, czy to nie był element sprytnego marketingu, ale chyba jednak nie.
UsuńAfera na temat książki to u nas tak rzadkie zjawisko, że choćby już tego powodu muszę ją przeczytać.
UsuńCzytaj, czytaj. Jeszcze Ci "Pasażerkę" Zofii Posmysz podrzucę, bo pewnie znasz film Munka.
UsuńOczywiście, że znam (tzn. film) a teraz jeszcze od Ciebie się dowiedziałem, że była i książka. Z takich staroci chcę sobie porównać "Pokolenie" Czeszki i Wajdy i "Ludzi z pociągu" Kutza i "Chłopca z pociągu" Brandysa.
UsuńO książce też się dowiedziałem z filmu (znakomitego!). Było nawet słuchowisko na podstawie powieści i przypadkiem mam je w wersji książkowej.
UsuńWygląda na to, że przez Ciebie :-) nie tylko będę musiał czytać ale jeszcze i oglądać, na szczęście "Pasażerka" mi się podobała.
UsuńJa bym się nie obraził za możliwość obejrzenia "Pasażerki".
UsuńJeśli chodzi o "Pasażerkę" to o obrazie absolutnie nie ma mowy :-).
Usuń"Biednych ludzi z miasta Łodzi" też polecam. "Anus mundi" trafia na moja listę do przeczytania.
OdpowiedzUsuńSkoro chór jest zgodny, to "Biednych ludzi ..." już na pewno przeczytam :-).
UsuńNie czytałam jeszcze relacji obozowych, opowiedzianych z punktu widzenia więźniów funkcyjnych. Poszukam tej książki.
OdpowiedzUsuńCo do "Biednych ludzi..", to polecam, chociaż nie jest to lektura przyjemna.
Myślę, że nie będziesz rozczarowana "Anus mundi" a ja do przeczytania "Biednych ludzi ..." czuję się już zmotywowany i powoli zaczynam popadać w kompleksy - wszyscy to czytali tylko ja jeden nie znam :-).
Usuń