Już dawno nie zarwałem nocy na czytanie. Poczułem się trochę jak za licealnych lat, tym bardziej, że "Na wschód od Edenu" czytałem pierwszy raz właśnie wówczas. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by dostrzec, że najwybitniejsza powieść Steinbecka jest wariantem starotestamentowej historii. Co prawda, jeśli chodzi o inspirację Steinbeck nie był zbyt oryginalny bo wyprzedził go chociażby William Faulkner a i jego własne "Grona gniewu" są przecież amerykańską wersją wędrówki do Ziemi Obiecanej (nawiasem mówiąc wuj John Joad wydaje się być też zapowiedzią Toma Hamiltona) ale na pewno powieść nie pozostała przez to na pobitym polu. Co to, to nie!
"Na wschód od Edenu" jest wersją historii a Ablu i Kainie podniesioną do kwadratu, powtarza się bowiem zarówno w relacji Adama i Karola a potem naznaczonych (tylko czy aby na pewno, bo nawet do końca nie wiadomo czyim) już dziedzictwem Arona i Kala. W starym, dobrze znanym schemacie z mieszanką wybuchową w postaci pragnienia ojcowskiej miłości, zazdrości i gniewu, zgadzają się zarówno atrybuty, jak i sceny, jak choćby przejrzysta aluzja w postaci imion, odrzucenie/przyjęcie darów, próba morderstwa w jednym przypadku, pośrednie przyczynienie się do śmierci w drugim, czy piętno Karola i Kate. To zresztą tylko niektóre ze znaków, które wiążą powieść Steinbecka i epizod z Księgi Rodzaju. Tylko dlaczego Steinbeck zatytułował swoją książkę tak jak zatytułował? Wszakże z Biblii wynika, że "Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu" (Rdz 4, 16) a w powieści ani Karol ani Kal nigdzie nie odchodzą, co więcej oni zostają to odchodzą Adam i Aron.
Steinbeck akcentuje w niej nie zbrodnię i jej konsekwencje a koncentruje się na przyczynach bratobójstwa (do którego jednak w "Na wschód od Edenu" nie dochodzi, przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu) i możliwości dokonywania przez człowieka wyboru ścieżki postępowania. Człowiek nie jest ani bezwolnym narzędziem ani jego czyny nie są z góry zdeterminowane - zawsze ma szansę wyboru własnej drogi postępowania, wyboru pomiędzy dobrem i złem. To znaczy finałowe "timszel".
Mnie jednak najbardziej zainteresowała prawie zupełnie, nie licząc kainowego piętna, pozbawiona biblijnych nawiązań postać Kate będąca ucieleśnieniem zła w czystej postaci, zła bezinteresownego, czerpiącego satysfakcję z samego wyrządzenia krzywdy drugiemu. To chyba najbardziej zagadkowa postać bo nie wiele wyjaśnia jej inność polegająca - jak pisze Steinbeck - na braku. Właśnie, braku czego? - wydaje mi się, że możliwości odczuwania miłości, cokolwiek by pod tym pojęciem miało się ukrywać? Steinbeck nie daje tu żadnych stanowczych odpowiedzi pozostawiając to domysłowi czytelnika. Co więcej, by sprawę skomplikować na tym pomniku absolutnego zła pojawiają się "rysy" - rozpacz i żal, nie mówiąc już o pragnieniu zachowania pozorów wobec Arona czy geście zapisania mu majątku. A wreszcie, czy gdzieś nieśmiało w głębi serca, nieśmiało nie bylibyśmy skłonni przyznać Kate prawa do własnych, przynajmniej, niektórych wyborów. Czyż ignorowanie jej głosu przez Adama, chęć zatrzymania nie była równie samolubna jak jej chęć opuszczenia go?
Ta mniej lub bardziej wyraźna niejednoznaczność jest cechą wszystkich głównych bohaterów powieści bo przecież nawet Samuel - ostoja ma swoją "mroczną" tajemnicę, stawiającą go w dwuznacznej sytuacji wobec żony, nie mówiąc już o bezwzględnej, "posępnej prawości" Adama nie liczącej się z pragnieniami innych, czy egocentryzmie Arona i sprawia, że książka Steinbecka wymyka się prostym podsumowaniom, pokazując życie we wszystkich jego odcieniach, budząc uśmiech, jak w opowieści o matce narratora, Oliwii Steinbeck (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa) czy zgrozę, jak w historii śmierci matki Li. I tak być powinno bo przecież "więcej jest piękna w prawdzie, nawet jeżeli to piękno jest straszne. Bajarze spod miejskich bram przekręcają życie tak, że wydaje się słodkie trutniowi, głupcowi i człowiekowi słabemu, a to jedynie potęguje ich ułomności, nie uczy niczego, nie leczy niczego i sercu nie pozwala się wznieść."
Kate jest fascynującą postacią, chociaż miałem wrażenie, że Steinbeck przesadził, nie nadając jej ani jednej ludzkiej cechy. I mimo wszystko lepiej odbiera się kobiety z "Gron gniewu", dużo bardziej ludzkie.
OdpowiedzUsuńA przybytek prowadzony przez Kate dał naszemu licealnemu poloniście asumpt do wygłoszenia pełnym zgrozy głosem ostrzeżenia przed "Na wschód": "ale przecież tam jest opis burdelu!" Co sprawiło, że to pół klasy, które jeszcze nie czytało, postanowiło sięgnąć po taki bestseller :)
Z czasem Kate staje się przecież bardziej ludzka - odczuwa wściekłość, strach i przemyśliwuje o zemście. Kojarzy mi z cytatem, który kiedyś usłyszałem na wykładzie z etyki, gdy czarnoksiężnik mający moc nad rzeczami rozkazał "Kamienie stańcie się bardziej ludzkie" i usłyszał "Na to jesteśmy jeszcze zbyt miękkie".
UsuńJakoś nie odczuwałem jej wtedy jako bardziej ludzkiej, wydawała mi się wtedy raczej zwierzęca - jak te zwierzęta schwytane w pułapkę, które odgryzą sobie łapę albo rzucą się na myśliwego.
UsuńCo oczywiście nic nie zmienia w ocenie samej książki.
Mnie fascynowała jej emocjonalna "autarkiczność", całkowity brak potrzeby akceptacji ze strony innych przy jednoczesnym, całkiem niezłym funkcjonowaniu w społeczeństwie.
UsuńTo się chyba socjopatia nazywa.
UsuńZgadza się, przypadłość jak najbardziej ludzka, niestety.
UsuńI Steinbeck odkrył socjopatów zanim zrobili to autorzy thrillerów.
UsuńZgadza się, bo przecież na samej Kate się nie kończy - zarówno u Cyrusa, jak i Adama czy Abla też można dopatrzeć się socjopatycznych cech.
UsuńAle jednak w słabszym stopniu.
UsuńA odchodząc od socjopatów, to uwielbiam Li :)
Tak, udał się Steinbeckowi - okazuje się, że pozytywna postać wcale nie musi być nudna :-)
UsuńTo co, lecisz dalej Steinbeckiem?
UsuńChyba tak, tylko że teraz wypuściłbym się już w nieznane sobie obszary bo poza "Gronami" i "Edenem" nic innego nie czytałem.
UsuńNo to Myszy i ludzie oraz Tortilla Flat :)
UsuńCo za zgodność Twoich sugestii i moich zamierzeń! :-) Przeglądałem wczoraj notki na temat prozy Steinbecka i wyszło mi to samo :-)
UsuńBo to jest ścisła czołówka. Ulica Nadbrzeżna już nie jest taka dobra.
UsuńUlica Nadbrzeżna kojarzy mi się zawsze z Na nabrzeżach :-)
UsuńTego nie znam.
UsuńTo film z Marlonem Brando, kwalifikujący się do cyklu "W starym kinie" :-) Podobno arcydzieło sztuki filmowej. Oglądałem go parę lat temu ale jakoś do mnie nie przemówił.
UsuńUlica Nadbrzeżna też może do Ciebie nie przemówić :)
UsuńTak że z "ostrożności procesowej" ograniczę się do Tortilli i Myszy :-)
UsuńPrzeczytawszy książkę też doszłam do wniosku, iż postać Kate jest może trochę przerysowana, że brak w niej jakiejkolwiek ludzkiej cechy. Piszesz, że pod koniec Kate staje się bardziej ludzka, bo przejawia choćby strach i chęć zachowania pozorów względem tego lepszego z synów. Chyba inaczej zdefiniowałam "ludzkie uczucia":) choć zapewne masz słuszność -ludzkie nie musi oznaczać pozytywne, czy empatyczne. Też nazwałabym je raczej zwierzęcymi. Dla mnie Na wschód od Edenu to książka o prawie wyboru (swoją drogą- racja, że Adam odmówił go Kate) ale też książka o potrzebie akceptacji (obawie przed odrzuceniem)- i tu znowu wymyka się temu Kate, dla której jak się wydaje opinia innych jest nic nie znacząca, a jednak ta chęć zachowania pozorów przed Aronem. Tak, nic tu nie jest jednoznaczne, wszystko wymyka się schematom, poza tym, że to wspaniała lektura. Gdybym miała wybrać pomiędzy nią a Gronami gniewu miałabym problem, na szczęście nie muszę dokonywać takich wyborów.
OdpowiedzUsuńZauważ, że jeśli chodzi o potrzebę akceptacji bardzo dziwacznie (samolubnie) traktują ją Adam i Aron, akceptacja tak, ale tylko w ramach tego co im wydaje się za właściwe i jak reagują na to gdy rzeczywistość okazuje się inna od tego co sami sobie wymyślili, nie oglądając się na to czy zadają innym cierpienie.
UsuńTeż nie podjąłbym się rozsądzenia, która z tych książek jest lepsza, to tak jakby decydować, kto był wybitniejszym kompozytorem Mozart czy Beethoven albo zadawać dziecku pytanie, kogo kochasz bardziej, mamę czy tatę :-)
Nie czytam Twojego tekstu, bo właśnie namiętnie słucham tej książki, po raz pierwszy zresztą.
OdpowiedzUsuńTo mogłaś już pójść na całość i zamiast słuchać obejrzeć film :-)
UsuńNo weź, film? W zyciu, książka to książka!
UsuńJasne, ale liczą się przeczytane samemu a nie te przez kogoś :-)
UsuńE, weź, nie denerwuj mnie. Słuchanie wymaga dużo więcej koncentracji :P
UsuńNiech Ci będzie :-)
UsuńPrzynał mi rację? Hurra, przyznał mi rację:)
UsuńLektura zakończona, pozwoliłam sobie na polemikę z Tobą w mojej notce:)
UsuńByłem, widziałem, czytałem :-)
UsuńNie polemizujesz? :P
UsuńAle z czym? :-) Bo prawie ze wszystkim się zgadzam, pewnie gdybyś mi przywaliła z grubej rury, to znając siebie podjąłbym rękawicę a tak widzę, że Ty tylko tak leciutko mnie zaczepiasz, "z pewną taką nieśmiałością" :-)
UsuńWstyd się przyznać, ale Steibecka czytałam jedynie "Myszy i Ludzie" :) "Na Wschód od Edenu" to tytuł, który za mną chodzi, tym bardziej właśnie, że znam postać Kate i po prostu muszę w końcu poznać tę historię!
OdpowiedzUsuńWszystko do nadrobienia :-) jedna z najlepszych powieści jakie się ukazały, ever :-)
UsuńJedna z moich pierwszych „poważnych” lektur, zaraz po Hemingwayu, jeszcze z czasów, kiedy czytelniczo prowadził mnie tata. Jedyne, co wyraźnie zapamiętałam, to postać Kate – nie dziwię się teraz, widzę, że budzi duże kontrowersje :). Dla mnie była aż fascynująca w tym odczłowieczeniu. Może by tak odświeżyć sobie Steinbecka? I przy okazji sięgnąć po „Grona gniewu”, które ostatnio sprezentowała mi siostra. To jest myśl.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze prowadził Cię czytelniczo Twój tata :-) starszych trzeba słuchać :-) "Gronami gniewu" nie będziesz zawiedziona u mnie przyszedł czas na "Myszy i ludzi" i "Tortilla Flat" - dzisiaj idę do biblioteki :-)
UsuńTak, w tej przynajmniej kwestii słuchałam ochoczo :) Mało jeszcze wtedy rozumiałam, ale z Wielką Literaturą warto jednak się oswajać od dziecka... „Tortilla Flat” ciągle w planach, a „Myszy i ludzie” to mała, bardzo mądra książeczka.
UsuńNa pewno nie zaszkodzi, oczywiście zachowując proporcje :-)
UsuńKlasyka, w dodatku warta poznania, a wciąż przede mną... Wciąż brak czasu... Dzięki za przypomnienie tej wciąż odwlekanej lektury.
OdpowiedzUsuńJak już kiedyś się na nią zdecydujesz nie będziesz zawiedziony - przynajmniej ja nie słyszałem jeszcze o takim przypadku :-)
UsuńBardziej pamiętam film z niezapomnianą rolą Jamesa Deana, który dwukrotnie oglądałam, ale książkę chciała bym powtórzyć, bo ją mam a czytałam dawno.
OdpowiedzUsuńI dawno tu nie byłam a tu zaskakujące zmiany. Nie wiedziałam czy dobrze trafiłam. Aż oczy przecierałam ze zdumienia.
Byłam bardzo przyzwyczajona do tamtego wyglądu bloga.....
Niby zawsze można wrócić to poprzedniej wersji, ale głosów protestu nie było a obecna wersja wydaje mi się bardziej czytelna - mam nadzieję, że i do tej się przyzwyczaisz :-)
UsuńZ pewnością się przyzwyczaję, ale brązu mi żal.......
UsuńBiel też ma swoje zalety :-)
UsuńNie przeczę....
UsuńJak to miło, że chociaż w tym się zgadzamy :-)
UsuńE tam... nie zawsze się nie zgadzamy a poza tym cenię sobie fakt otwierania moich"babskich" oczu na literaturę......
Usuńi lubię, gdy ścierają się poglądy....
Wymiana poglądów, dyskusja to jak dla mnie sól blogowania, no i ważne żeby się pięknie różnić, a to dla niektórych nieosiągalna sztuka.
Usuńa jednak wróciłeś do starej skórki" i znów przetarłam oczy z zaskoczenia, ale tym razem miłego ...i myślę, że niech już tak pozostanie....Twój blog jest tak charakterystyczny, że nie zmieniaj tu nic...
UsuńSkoro tak mówisz, to się posłucham :-)
Usuń