Wojciech Tochman w ślad za Mariuszem Szczygłem w przedmowie do książki zestawia ją z "Z zimną krwią" ale nie należy mieć złudzeń, Wiesław Łuka to nie Truman Capote (Wojciech Tochman wpływa też na rafy zagadnienia kary śmierci - ale jeszcze mniej przekonująco). Powiedzmy to sobie szczerze, to nawet nie Ryszard Kapuściński. Ale wcale nie znaczy, że "Nie oświadczam się" jest przez to gorsze, ono jest po prostu inne, nawet nie za sprawą opisu samej zbrodni, bo nie jest to zbrodnia bez precedensu (siedem lat wcześniej w Rzepinie koło Starachowic trzech członków rodziny Zakrzewskich zamordowało ośmioosobową rodzinę Lipów) ale postawy wiejskiej społeczności. Niepotrzebnie swego czasu Bronisław Malinowski wybrał się na Wyspy Trobriandzkie a Alfred Radcliffe-Brown na Andamany. Gdyby żyli trochę później, równie dobrze by prowadzić badania nad zachowaniami prymitywnych społeczności mogliby się wybrać do Zrębina koło Połańca.
Samo zestawienie: pasterka, wódka, zbiorowy mord, którego ofiarą pada m.in. młoda kobieta w błogosławionym stanie i dziecko, przysięga na krew i krzyż dla normalnego człowieka jest szokujące. Dla normalnego człowieka ale nie dla mieszkańców Zrębina, wydawałoby się zwykłej wsi, zasiedziałej z dziada pradziada, w której dyrektor szkoły, który mieszka tam od 30 lat ciągle nie jest uznawany za swego. Przecież to kwintesencja ludu polskiego, to przecież w tamtej okolicy Kościuszko wydał uniwersał połaniecki i nie tak daleko stamtąd do stron, które w swoich powieściach opisują Olga Tokarczuk i Wiesław Myśliwski. Wreszcie to nie rok 1836 kiedy rybacy w Chałupach pławili czarownicę tylko rok 1976. Ale prymitywizm ten sam. O, naprawdę Józef Chałasiński powinien był się wstrzymać ze swoim "Młodym pokoleniem chłopów" jeszcze te czterdzieści lat!
Tu już nie chodzi nawet o samą zbrodnię, jakkolwiek odrażającą i samych morderców. Nie z tak błahych powodów jak urojona obraza rodziny, zdarzają się zabójstwa i w każdej zbiorowości znajdą się jednostki patologiczne. Bo to nie chodzi już o morderców lecz świadków, wieś, kilkudziesięciu ludzi, którzy najpierw nie reagują na zbrodnię, która rozgrywa się na ich oczach a potem chronią morderców.
Borynowie, ludzie prości i impulsywni ale w swych odruchach szlachetni i z gruntu dobrzy. Nic z tego stereotypu chłopa polskiego nie pasuje do mieszkańców Zrębina, a przynajmniej do sporej części z nich. I na kogo by tu zrzucić odpowiedzialność by choć w części zrzucić z siebie odium winy? Może to problem degeneracji, jaki występuje w zamkniętych społecznościach, w której krowa okazuje się ważniejsza od człowieka, a dobrosąsiedzkie stosunki z mordercą i jego rodziną ważniejsze niż śmierć wnuków i elementarna sprawiedliwość. Kim trzeba być, by powiedzieć swemu synowi, ojcu zamordowanych dzieci "Wiesz co, Wacek, Wojda wczoraj przyszedł i za flaszkę miodu pomógł naszej krowie się wycielić. On dobry, daleki kuzyn, on krowę uratował, wy na niego nie gadajta, nieładnie. Dzieci nikt nie wróci, a twoja żona niech nie lata na posterunek..."? Chciałoby się powiedzieć, że to nowy typ babki w literaturze, tylko że to nie literatura a życie. Czy przyczyną tego jest tylko strach i przekupstwo, czy też zanik zdolności odróżniania dobra od zła? To już nie byłaby "moralność Kalego", gdy czyta się książkę Łuki ma się wrażenie, że mieszkańcy Zrębina mogliby pobierać u Kalego lekcje etyki, tyle że nie wiadomo czy byliby w stanie coś sobie przyswoić.
Wiesław Łuka podaje tylko fakty, z mozaiki zdarzeń i osób, wyłania się obraz malowany grubymi pociągnięciami pędzla. Nie ma tu żadnej finezji, tak samo bezceremonialnie opisuje ojca ofiar, chłopca który pierwszy miał odwagę wykrzyczeć prawdę, mataczących świadków jak i samych morderców czy ich rodziny. Nie wnika w tajnie duszy żadnego z nich i chyba tylko raz, rozpacz ojca zamordowanych porusza czytelnika, gdy "przybył na to miejsce pod Zrębinem i zobaczył: - No tak, w tym rowie śnieg wyżłobiony od ciepłoty główki mego synka! No tak, to jego krew, mnie nie trzeba lekarza żeby to potwierdzał, bo ja, ojciec, to wiem, co mego synka, a co nie mego", ale i to wystarczy.
To co zdumiewa, to całkowity brak refleksji u morderców i ich rodzin nad tym co się wydarzyło. Gdy wreszcie zmowa milczenia pęka, zeznania i dowody układają się w logiczny ciąg zdarzeń, gdy już prawda wyszła na jaw a wyrok został wydany czeka się podświadomie na chwilę skruchy, wyznania grzechów, oczyszczenia sumienia. Przecież chęć wyrzucenia z siebie prawdy musi doskwierać człowiekowi i to jeszcze takiej prawdy. Ale okazuje się, że nie doceniamy morderców (z niewiadomych powodów w książce ich nazwiska są zmienione, choć wielokrotnie były podawane do publicznej wiadomości) - oni, tak jak pozostali skazani, są niewinni. Są ofiarami spisku władzy, która potrzebowała sukcesu i dla której stali się kozłami ofiarnymi.
Nie jest może książka Wiesława Łuki arcydziełem reportażu, to nie jest książka od której nie można się oderwać - można, ale też i jej siła nie polega na walorach literackich a na przekazaniu prawdy o mieszkańcach Zrębina, prawdy nie mniej ponurej niż zbrodnia, której byli świadkami.
Tu już nie chodzi nawet o samą zbrodnię, jakkolwiek odrażającą i samych morderców. Nie z tak błahych powodów jak urojona obraza rodziny, zdarzają się zabójstwa i w każdej zbiorowości znajdą się jednostki patologiczne. Bo to nie chodzi już o morderców lecz świadków, wieś, kilkudziesięciu ludzi, którzy najpierw nie reagują na zbrodnię, która rozgrywa się na ich oczach a potem chronią morderców.
Borynowie, ludzie prości i impulsywni ale w swych odruchach szlachetni i z gruntu dobrzy. Nic z tego stereotypu chłopa polskiego nie pasuje do mieszkańców Zrębina, a przynajmniej do sporej części z nich. I na kogo by tu zrzucić odpowiedzialność by choć w części zrzucić z siebie odium winy? Może to problem degeneracji, jaki występuje w zamkniętych społecznościach, w której krowa okazuje się ważniejsza od człowieka, a dobrosąsiedzkie stosunki z mordercą i jego rodziną ważniejsze niż śmierć wnuków i elementarna sprawiedliwość. Kim trzeba być, by powiedzieć swemu synowi, ojcu zamordowanych dzieci "Wiesz co, Wacek, Wojda wczoraj przyszedł i za flaszkę miodu pomógł naszej krowie się wycielić. On dobry, daleki kuzyn, on krowę uratował, wy na niego nie gadajta, nieładnie. Dzieci nikt nie wróci, a twoja żona niech nie lata na posterunek..."? Chciałoby się powiedzieć, że to nowy typ babki w literaturze, tylko że to nie literatura a życie. Czy przyczyną tego jest tylko strach i przekupstwo, czy też zanik zdolności odróżniania dobra od zła? To już nie byłaby "moralność Kalego", gdy czyta się książkę Łuki ma się wrażenie, że mieszkańcy Zrębina mogliby pobierać u Kalego lekcje etyki, tyle że nie wiadomo czy byliby w stanie coś sobie przyswoić.
Wiesław Łuka podaje tylko fakty, z mozaiki zdarzeń i osób, wyłania się obraz malowany grubymi pociągnięciami pędzla. Nie ma tu żadnej finezji, tak samo bezceremonialnie opisuje ojca ofiar, chłopca który pierwszy miał odwagę wykrzyczeć prawdę, mataczących świadków jak i samych morderców czy ich rodziny. Nie wnika w tajnie duszy żadnego z nich i chyba tylko raz, rozpacz ojca zamordowanych porusza czytelnika, gdy "przybył na to miejsce pod Zrębinem i zobaczył: - No tak, w tym rowie śnieg wyżłobiony od ciepłoty główki mego synka! No tak, to jego krew, mnie nie trzeba lekarza żeby to potwierdzał, bo ja, ojciec, to wiem, co mego synka, a co nie mego", ale i to wystarczy.
To co zdumiewa, to całkowity brak refleksji u morderców i ich rodzin nad tym co się wydarzyło. Gdy wreszcie zmowa milczenia pęka, zeznania i dowody układają się w logiczny ciąg zdarzeń, gdy już prawda wyszła na jaw a wyrok został wydany czeka się podświadomie na chwilę skruchy, wyznania grzechów, oczyszczenia sumienia. Przecież chęć wyrzucenia z siebie prawdy musi doskwierać człowiekowi i to jeszcze takiej prawdy. Ale okazuje się, że nie doceniamy morderców (z niewiadomych powodów w książce ich nazwiska są zmienione, choć wielokrotnie były podawane do publicznej wiadomości) - oni, tak jak pozostali skazani, są niewinni. Są ofiarami spisku władzy, która potrzebowała sukcesu i dla której stali się kozłami ofiarnymi.
Nie jest może książka Wiesława Łuki arcydziełem reportażu, to nie jest książka od której nie można się oderwać - można, ale też i jej siła nie polega na walorach literackich a na przekazaniu prawdy o mieszkańcach Zrębina, prawdy nie mniej ponurej niż zbrodnia, której byli świadkami.
Jaka okropna, nieestetyczna okładka...
OdpowiedzUsuńBez przesady, jest całkiem w porządku, skromna, oszczędna estetyka - jak dla mnie ok. Okładka wydania z 1991 r. (miało tytuł "Oblicze zbrodni") to dopiero jest nieporozumienie.
UsuńDlatego zawsze twierdzę, że głupota jest tym, co mnie przeraża najbardziej...A okładka bardzo w porządku, minimalistyczna
OdpowiedzUsuńTo coś więcej niż głupota - niektórzy przyjmowali taką linię obrony, prostych, nieuczonych ludzi, co to nic wiedzą - Łuka się z tym nie zgadzał, przypominając im, że jednak jakieś szkoły kończyli i coś o świecie wiedzieli, wprawiając tym samym ich w zakłopotanie.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, Twój mail skasowałem przez pomyłkę. Ja o sprawie słyszałem już dawno, dzięki filmowi nakręconemu chyba zresztą wg reportażu Łuki. Za Bratnym, oględnie rzecz mówiąc, nie przepadam. Jego najgłośniejsza książka to "Kolumbowie rocznik 20" a i ona jeśli ją się dzisiaj czyta okazuje się niewiele warta.
UsuńJest coś męczącego w sposobie narracji Łuki. Ale i tak ta opowieść jakość dziwnie fascynuje. Już sam zwrot "Nie oświadczam się", tak często padajacy na sali sądowej, pokazuje dziwną mentalność morderców.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, właśnie - literacko Łuka nie porywa. To "nie oświadczam się" poprzez specyfikę mowy pokazuje też odrębność środowiska. Niby rozumie się o co tym ludziom chodzi ale odbiera się ich jako prymitywnych.
UsuńZ tą historią spotkałam się po raz pierwszy w "Ziarnie prawdy" Miłoszewskiego, później czytałam o książce Bratnego "Wśród nocnej ciszy", której kanwą było również to niesłychane bestialskie morderstwo i oglądałam dokument.
OdpowiedzUsuńO tej książce słyszę pierwszy raz.
Książka Bratnego, nie mówiąc już o Miłoszewskim ukazała się już po wydaniu "Nie oświadczam się", więc pewnie obaj za punkt wyjścia wzięli książkę Łuki, która zresztą była też podstawą dokumentu. Ponura historia, bardzo niewygodna dla naszego polskiego ego, tak że mimo że warto ją poznać, nie sądzę by Ci przypadła do gustu.
UsuńNie sądzę bym czytała książkę, bo to faktycznie ponura historia ci nie znaczy, że nie mam świadomości co do tego, że w historii naszego narodu jak i innych różne ponure mordy się zdarzały i nadal zdarzają. Nie mówiąc o ludobójstwach. Od nienawiści i zazdrości do mordu daleko nie jest. To cienka linia.....tym bardziej, że z natury jesteśmy bardziej skłonni do złego niż do dobrego. Wiem, że chodzi Ci pewno też o okoliczności, że to katolicy, że po pasterce, ale przecież to, że ktoś jest katolikiem to jeszcze nie świadczy, że jest człowiekiem wiary i przestrzega przykazań Bożych. Tego mamy cały czas przykłady. I to jest uważam dramat tych ludzi.
UsuńDzisiaj jestem już w takim wieku, że nic specjalnie mnie nie zadziwi a nawet nie zbulwersuje, ale pamiętam, jak pierwszy raz oglądnęłam "Niespodziankę" Rostworowskiego...długo nie mogłam tamtej historii strawić.....
Roztworowskiego czytałem tylko "Czerwony sztandar" a i tylko dlatego, że mam egzemplarz z jego autografem :-).
UsuńTo już nie chodzi nawet o bycie człowiekiem wiary i przestrzeganie przykazań, bo przecież grzech jest nieodłączną częścią życia i wiary ale o stopień zwyrodnienia. Gdyby ci ludzie nie poszli na pasterkę, nie przysięgali na krzyż nie brali medalików to wydawałoby mi się jeszcze jakoś logiczne. Ale tak pójście na pasterkę, jednoczesne picie wódki i takie morderstwo, to już przechodzi wszelkie wyobrażenie. Gdy czytałem o tych ludziach ze Zrębina, tak sobie pomyślałem, że ludziom w Jedwabnem nie potrzebna była żadna niemiecka inspiracja, a tym w Kielcach ubecka prowokacja (jak twierdzą niektórzy), po prostu pewnemu rodzajowi ludzi nie trzeba wiele by wyzwolić w nich najniższe instynkty.
To fakt, przechodzi wszelkie wyobrażenie.
UsuńDzisiaj na pasterkę już nie przychodzi tyle ludzi co w socjalizmie, bo przede wszystkim nie przychodzą młodzi ludzie.
W tamtych latach na pasterkach były tłumy, ale niestety jak pamiętam a nie opuszczaliśmy żadnej...chodziło się pieszo całymi rodzinami i było fantastycznie/ a mieliśmy prawie 4 km do kościoła / .. w tyle kościoła niejeden mężczyzna był już zawiany. Tak, że to nie było jakoś odosobnione to picie przed pasterką a po wigilii. Teraz zwraca się bardzo uwagę na to, by na wigilii nie pojawiał się alkohol, ale jak to jest ..trudno powiedzieć.
Alkohol jak wiadomo pobudza agresję, a gdy w grę wchodzi nienawiść jest ona spotęgowana. Jednak w Zrębinie co jeszcze bardziej porusza to ta zmowa milczenia wokół tej niesłychanej zbrodni....
Ostatnio usłyszałam o mentalności Kaina ...u korzeni przemocy, zabójstw jest nienawiść...to niesamowita siła napędowa zła....A nienawiść ma różne podłoża i czasem wystarczy tylko iskra, by te złe instynkty znalazły ujście w przemocy aż ze zbrodnią włącznie.
Jak każdy naród i nasz nie jest od tego wolny, zresztą świadczą o tym ubeckie zbrodnie.
Tak, też pamiętam tamte lata, pełny kościół, kiedy byłem mały jakoś na zionący od niektórych alkohol nie zwracałem uwagi, samo pójście na pasterkę było takim przeżyciem, że przysłaniało wszystko inne, dopiero z wiekiem wzrok i węch mi się wyostrzyły.
UsuńW zbrodni w Zrębinie zatrważająca jest właśnie ta skala osłaniania morderców, bo przecież świadkowie morderca wcale nie milczeli oni kłamali przed sądem chroniąc morderców. Nie powiedziałbym, że kierowała nimi nienawiść, inicjatorem mordu oczywiście tak, pozostali wydaje mi się kłamali przede wszystkim ze strachu, bagatelizując jednocześnie zło którego byli świadkami.
PS.
Przepraszam Cię, ale ponieważ będę kasuję komentarz Alicji/Mery jako że nie toleruję trollowania, zniknie również Twoja odpowiedź na jej posta.