czwartek, 1 listopada 2012

Prawiek i inne czasy, Olga Tokarczuk

Co za wstyd, co za wstyd! - dwanaście lat czekał na mnie na półce "Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk (mowa więc oczywiście o wydaniu z 2000 r. z "exlibrisem Felixa Popielskiego" ale ponieważ nie mogłem znaleźć porządnego zdjęcia zamieszczam zdjęcie okładki z wydania z 2012 r.)


Tak na prawdę miałem pisać dzisiaj o książkach-albumach "cmentarnych"; "Kamiennych echach" poświęconych niemieckim cmentarzom w Polsce (w moim rodzinnym mieście zrównano je wszystkie z ziemią pozostał jeden, na który jako mały chłopiec chodziłem z mamą), "Efemeryczności wieczności", o żydowskim cmentarzowi przy ulicy Ślężnej we Wrocławiu i "Zachodniogalicyjskich grobach bohaterów z lat wojny 1914-1915" - reprincie (?) słynnej monografii R. Brocha i H. Hauptmanna poświęconej, jak już wynika z samego tytułu, cmentarzom żołnierzy poległych w Karpatach w czasie I wojny światowej. Ale to albumy więc co tu o nich pisać, skoro należy je raczej oglądać a "Prawiek i inne czasy" jako powieść o przemijaniu akurat wpasowuje się w atmosferę Wszystkich Świętych i Zaduszek.

To było moje drugie podejście do książki Olgi Tokarczuk i sam się sobie dziwię jak to było możliwe skoro powieść czyta się jednym tchem i nie bez kozery walczyła ona o Nike z "Widnokręgiem" W. Myśliwskiego. Co prawda rywalizację przegrała ale mam wrażenie, że wzięła jednak "odwet" jako inspiracja dla "Traktatu o łuskaniu fasoli". Moją uwagę mimo sugestywnego tytułu zajął jednak w pierwszej mierze nie czas a "miejsce w centrum wszechświata" i próba jego skonkretyzowania. Jedynym pewnym punktem zaczepienia są Kielce, ale po nitce do kłębka, nawet przy mojej "średniej" znajomości ich okolic można domyślać się czym jest Taszów (Staszów), Jaszkotle (Kurozwęki) i pałac należący do rodziny Popielskich (Popielów - kiedyś, w którymś z antykwariatów natrafiłem na książkę należącą do ich biblioteki ale nie pamiętam, czy zgodnie z powieścią, nazwisko autora zaczynało się od K albo kolejnej litery alfabetu). A że zdarzyło mi się kiedyś być w tamtych stronach i miałem z wycieczki miłe wrażenia nic nie przeszkadzało mi w poddaniu się atmosferze książki. A jest to z jednej strony książka magiczna ale i  książka okrutna. Jest w niej coś z okrucieństwa powieści Kosińskiego widocznego zwłaszcza w scenach zoofilii, zbiorowego gwałtu na dziewczynce, porodu czy postaci cierpiącego na wodogłowie Izydora. Ale to nie jedyna paralela. Trudno oprzeć się wrażeniu że "Ignis fatuus, czyli Pouczająca gra dla jednego gracza", która pochłonęła Feliksa Popielskiego ma w sobie coś z "Jumanji" Ch. Van Allsburga i kręgów piekła "Boskiej komedii" Dantego. Spostrzeżenie, że "(...) śmierć jest snem, podobnie jak życie" wygląda jak cień buddyjskiego dylematu "czy to człowiek śnił że jest motylem, czy motyl śni że jest człowiekiem". To zresztą nie koniec mniej lub bardziej widocznych odwołań i, dla jasności, nie są to zarzuty. Powieść jest mozaiką przemieszanych ludzkich losów na przestrzeni pół wieku, losów autonomicznych i indywidualnych ale które w jakiś sposób jednak zazębiają się o siebie. Czas w książce ludziom nie sprzyja, nie sprzyja zresztą nikomu i niczemu. Wszyscy i wszystko zmierzają ku śmierci i upadkowi. Chociaż "miejsce we wszechświecie" trwa bezustannie to jednak jego postać, przeobraża się i poddaje niszczącemu działaniu czasu. Nie ulega wątpliwości, że to on a nie ludzie czy miejsce jest właściwym bohaterem powieści. Życie człowieka jest w niej już od samego początku spełnione bo "(...) nie istnieje różnica między dorosłym a dzieckiem w niczym, co naprawdę byłoby ważne" i okazuje się, że "(...) trwanie jest bardziej życiem niż cokolwiek innego". Wysiłek człowieka nie ma większego sensu jeśli się zważy, że "(...) największym oszustwem młodości jest wszelki optymizm, uporczywa wiara w to, że coś się zmieni, poprawi, że we wszystkim jest postęp." Jego sens jest zresztą podwójnie kwestionowany skoro to "wyobrażanie sobie jest w gruncie rzeczy stwarzaniem, jest mostem pojednania między materią a duchem". Ci albo inni ludzie, jakie to ma znaczenie skoro Prawiek jest ponadczasowy.

"Prawiek i inne czasy" niewątpliwie jest książką, do której się wraca, może niekoniecznie dla na przykład rozważań na temat płci Boga, czy wątków o "Złym człowieku" (czyżby kłaniał się Doctorow?) ale dla jej klimatu. Vanitas vanitatum et omnia vanitas - pewnie sama Olga Tokarczuk mogłaby być zaskoczona jak bardzo te słowa Księgi Koheleta pasują do jej powieści.

20 komentarzy:

  1. ja Tokarczuk zaczęłam Biegunami a potem poszłoooo... Myśliwskiego z kolei traktatem, ale po mniej więcej 10 dniach miałam za sobą już całą trylogię. Wiesz, że nie zestawiłabym ich nigdy koło siebie ....
    I o ile u Myśliwskiego nie widzę książek słabszych ( może dlatego że przeczytałam wszystko na raz i mi się zlało)o tyle u Tokarczuk, z perspektywy czasu, za najlepszą uważam właśnie Biegunów (nie czytałam ostatniej). Jest w niej idea, która mi bardzo bardzo odpowiada ...
    I tak btw jaki wstyd?????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, że tak długu na półce czekała :-) za to teraz "Bieguni" znacznie krócej będą czekali na swoją kolejkę :-). Co do Myśliwskiego słabsze są "Sad" i "Pałac" ale czytałem je tak dawno, że nie poza ogólnym wrażeniem nic innego nie pamiętam i przyznaję partie "filozoficzne" w "Traktacie" niekiedy były męczące :-).

      Usuń
  2. Co Ty, mnie Sad tez zachwycił, Pałac wciąż czeka. Jeden kolega tez mi mówił, że go w Traktacie pewne partie zmęczyły, a ja byłam tak zachwycona, że nie zauważyłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i dlatego cały Myśliwski czeka u mnie na powtórkę bo swoim wrażeniom sprzed ładnych paru lat nie dowierzam :-)

      Usuń
  3. och, myślę że to naprawdę świetny wybór na recenzję, biorąc pod uwagę kontekst ze świętem zmarłych...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wybrałem książkę zupełnie przypadkowo i "z pewną taką nieśmiałością" :-)

      Usuń
  4. Dziś wszędzie takie cmentarno przemijające inspiracje:)
    A ja się wstydzę nadal, bo Tokarczuk dotąd nie czytałam jeszcze nic (a na półce owszem, owszem, stoi). Tej jesieni już nie; może następnej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja przyznam jestem nią lekko zaszczepiony, może niekoniecznie głębią przemyśleń (a na pewnie nie wszystkich) ale klimatem "Prawieków" i zamierzam posłuchać się Moniki z Ogrodu w piwnicy :-).

      Usuń
    2. U mnie to raczej tylko rozpaczliwa próba obronienia się przed potencjalnymi kolejnymi zaszczepieniami, które nieuchronnie prowadzą wyłącznie do śmierci przez nieogarnięcie. Naiwnie liczę, że może następnej jesieni będzie lepiej...

      Usuń
    3. A ja czasami lubię się poddać takim zaszczepieniom i powiedzieć - "sprawdzam". Zamierzam właśnie "sprawdzić" Dehnela (kupiłem dzisiaj "Balzakiana") - czy "Lala" była tylko jednorazowym "wyskokiem" czy też jest to "trwała tendencja" :-).

      Usuń
    4. Ja wobec Dehnela nie jestem obiektywna; wszystko mi się podoba (choć akurat "Balzakiana" jeszcze stoi w kolejce), bo lubię język jakim pisze.
      Ale prawda, takie impulsywne ("zaszczepione") wybory czasem okazują się zaskakująco trafione. Czytanie według planu jest zazwyczaj irytująco przewidywalne.

      Usuń
    5. U mnie też ma on "kredyt zaufania" ale zdarzają się autorzy, którzy go tracą :-).

      Usuń
    6. ja z kolei czytałam tylko Balzakian(y/a) ( czy to się odmienia?), Lala i Saturn czekają, ale właściwie, czemu by jutro nie sięgnąć????
      a jeśli chodzi o Tokarczuk klimat ma jeszcze Dom dzienny dom nocny, Bieguni to zupełnie inna ścieżka

      Usuń
    7. No nie to jakiś faul! :-) nie taka była umowa! - miałem przeczytać "Biegunów" a tu jeszcze i "Dom ..."?! :-). Na Twoją odpowiedzialność! :-) Jeśli chodzi o Dehnela to "Lalę" polecam, myślę, że nie będziesz zawiedziona a z zakupem "Saturna" na razie się wstrzymuję dopóki nie przekonam się co warte są "Balzakiana" tym bardziej, że za Goyą nie przepadam, za Balzac'kiem też zresztą nie :-).

      Usuń
    8. ja się właśnie zaczęłam zastanawiać czy ty sypiasz jadasz i żyjesz, bo ja ledwie skończyłam Kańtoch a u Ciebie na blogu i Tokarczuk i Boy-Żeleński:-)))
      ale nie mam kompleksów
      Ja Balzaka lubie, lubiłam go nawet jak męczyliśmy go na studiach, Zolę też:-) Natomiast miałam ogromny problem z Dehnelem, bo on strasznie nadęty jest

      Usuń
    9. Eee ... tam, akurat "Prawiek" i "Obrachunki" to książki jednowieczorowe, bo i objętość i styl są przyjazne czytelnikowi, za to przede mną ciężka artyleria: "Ambasadorowie" i "Absalomie, Absalomie". Zolę znam tylko z Germinala, a że to jego najlepsza książka więc pewnie mam spaczoną opinię. Miałem kiedyś ambitny zamiar przeczytania całej Komedii ludzkiej ale niestety okazała się dla mnie zbyt nudna, że o rozczarowanie tak ekscytującymi w pewnym wieku tytułami w rodzaju "Blaski i cienie życia kurtyzany" nie wspomnę :-).

      Usuń
    10. jakieś te wieczory długie u Ciebie:-))))

      Usuń
    11. One po prostu wcześnie się zaczynają :-)

      Usuń
  5. Dwanaście lat?! No nie wierzę :O
    Uwielbiam Tokarczuk, za klimat właśnie, za te baśniowo-mityczne światy, ach :) To chyba była pierwsza jej książka, jaką przeczytałam, jeszcze w szkole :)
    Za "Traktat o łuskaniu fasoli" już kilka lat na półce stoi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak ... i na domiar złego chyba nie jest rekordzistką :-)

      Usuń