poniedziałek, 8 października 2018

Promień, Stefan Żeromski

To chyba Stanisław Pigoń jako pierwszy zauważył, że "Promień" w gruncie rzeczy jest drugą częścią "Syzyfowych prac" (choć te w gruncie rzeczy są prequelem bo kolejność powstawania powieści była akurat odwrotna) i choć nie przepadam za jego "nabożnym" podejściem do literackich gigantów, to nie sposób zaprzeczyć, że ma rację. Tyle że Kleryków został przemianowany na Łżawiec (czytelnik dostrzeże bez trudu te same motywy zabłoconych ulic, parku, szkoły czy starych ksiąg popadających w zapomnienie) a Marcin Borowicz przeistoczył się w Jana Raduskiego i postarzał o kilkanaście lat. 


Zmieniło się też spojrzenie narratora na świat. O ile prowincjonalne klimaty Klerykowa zostały w gruncie rzeczy odmalowane zostały, w gruncie rzeczy, ciepłymi barwami, jak przystało na opowieść o dzieciństwie i młodości, na które z perspektywy czasu spogląda się z sentymentem, który zaciera to co przykre, to w odniesieniu do Łżawca, tego ciepła niewiele zostało. To ponury obraz prowincjonalnej dziury, którego nie powstydziłby się żaden naturalista, a jednak mimo wszystko, nie ulega wątpliwości, że Żeromski był przywiązany do swych stron rodzinnych, bo to nawet nie sentyment lecz miłość do nich przebija na stronach "Promienia".

"Rozum swoje, a serce swoje", tak chyba można by najkrócej określić stosunek Żeromskiego do miasta jego młodości. Zdaje sobie sprawę z jego rzeczywistej, mało pociągającej kondycji, choć pewnie nie gorszej i niespecjalnie wyróżniającej się na tle innych prowincjonalnych miast w zaborze rosyjskim, a jednocześnie zdaje się mówić - "cóż z tego, nic na to nie poradzę ale kocham to miejsce". 

Ale Kielce/Łżawiec to nie tylko miejsce, to także, a może raczej przede wszystkim małomiasteczkowe środowisko, które tłamsi i niszczy to co dobre, gdzie szlachetniejsza myśl i zamiar, owszem, przebija się jak tytułowy promień słońca, którego motyw kilkukrotnie pojawia się w powieści, a który jednak w każdej chwili może być przesłonięty chmurami, które opanowały niebo. 

To przygnębiający obraz klęski pozytywizmu a może też i romantyzmu. Jakoś w Łżawcu wszystko (albo prawie wszystko) schodzi na psy. Bohaterowie "Promienia" świadomi są wątpliwej wartości moralnej swych czynów, swoich niskich lotów - ale co robić? Lepiej zachowywać się jak świnia i żyć dostatniej, niż być uczciwym i klepać biedę.

Nie da się ukryć, że "Promień" ze swą pozytywistyczną i idealistyczną wymową lokuje się obok sztandarowych utworów Żeromskiego tego typu; "Siłaczki" (bez większego trudu da się zresztą odnaleźć aluzję do tego opowiadania) i "Ludzi bezdomnych", bo oto nagle wzbogacony idealista zamiast pędzić spokojne życie rentiera albo przepuścić odziedziczoną fortunę w kasynach i na wyścigach, postanawia zaryzykować swoją przyszłość, zrezygnować z przyjemności i nieść kaganek wiedzy i postępu pomiędzy prowincjonalną społeczność, a w dodatku nie cofa się nawet przed bardziej wymierną osobistą pomocą potrzebującym. 

W sumie, można by powiedzieć, cóż to za ckliwa bajka ale rzecz w tym, że w prawdziwym życiu bez większego trudu można odnaleźć pierwowzory "Promienia." Doktor Zygmunt Poziemski to kielecki lekarz Remigiusz Laskowski zmarły w 1895 r. (życie jego żony nie było aż tak tragiczne jak to wynika z powieści ale też zmarła przedwcześnie), właściciel i wydawca "Gazety Łżawieckiej" Olśniony to Stanisław Sienicki zmarły w 1904 r. wydawca i redaktor "Gazety Kieleckiej", a zdziwaczały antykwariusz bibliofil to Leon Możdżeński, którego księgarnia przetrwała śmierć właściciela i funkcjonowała do 1913 roku. Z ckliwością nie ma też wiele wspólnego postać doktorowej Poziemskiej i jej nieśmiałe poszukiwania męskiego wsparcia (aczkolwiek nie sfinalizowane) w czasie choroby męża. To nie matka - Polka poświęcająca się wyłącznie i bezgranicznie dla męża ale kobieta z krwi i kości, której nie wystarcza tylko rola siostry miłosierdzia u boku umierającego męża. Można by powiedzieć, występna, nieszczęśliwa miłość, daleka zapowiedź "Dziejów grzechu". 

Właśnie - nieszczęśliwa. Wolałbym żeby chociaż raz wszystko skończyło się szczęśliwie, dobro zwyciężyło, ona i on żyli długo i szczęśliwie. Ale u Żeromskiego, jak to u Żeromskiego, niestety próżno oczekiwać takiego finału. I tak pół biedy, że pozostawia zakończenie "Promienia" otwarte, że główny bohater podejmuje rzuconą mu rękawicę i nie przechodzi na ciemną stronę mocy ani też przed nią nie rejteruje, choć nie trzeba wielkiej wyobraźni by przewidzieć jak to się skończy. Co tu dużo mówić, wybitny pisarz w niezłej formie - polecam. 

2 komentarze:

  1. To ja mam pytanie laika. Co przeważa: wydźwięk pozytywistyczny czy jednak obraz klęski pozytywizmu? Czy może to dwie wykluczające się kwestie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi - można się spierać tak jak o finał "Lalki", optymiści pewnie będą uważali, że dobro zwycięży a pesymiści, że zwycięży zło.

      Usuń