Dzisiaj "Pies Baskerville'ów" to już ramotka, którą czyta się przede wszystkim ze względu na jej status klasyki powieści detektywistycznej (no i może jeszcze dlatego by przekonać się, że pieniactwo sądowe nie jest tylko polską domeną). Daleko jej do literackiego arcydzieła i nawet jeśli chodzi o kryminalną intrygę nie wydaje się jakoś znacząco lepsza od "Znaku czterech" czy "Studium w szkarłacie". Oparta jest zresztą na tym samym schemacie, wypróbowanym w obu tych powieściach: najpierw niewinna wprowadzająca zagadka, potem pojawienie się zagadki będącej "gwoździem programu", jej rozwiązanie przez Holmesa i wyjaśnienie całej historii.
Podobnie też, jak w przypadku poprzednich powieści, widać Conan Doyle nie do końca panował nad jej treścią, bo czytając ją współcześnie, trzeźwiejszym okiem, mniej skłonnym do poddawania się nastrojom, z daleka od wrzosowisk Devonshire chciałoby się zadać autorowi kilka pytań, na które odpowiedzi na próżno szukać w jego książce.
Ci, którzy znają losy Sherlocka i dr Watsona, zapewne pamiętają, że w "Sprzysiężeniu czterech", którego akcja rozgrywa w 1888 roku, ten drugi się ożenił. Tymczasem, rok później w "Psie Baskerville'ów", ma się wrażenie, że w jego życiu nic się nie zmieniło, bo jak za starych, dobrych, kawalerskich czasów mieszka razem z Holmesem. Cóż się stało z żoną Watsona, że nad jej urodę przedłożył zgryźliwość przyjaciela? Ale to tylko początek wątpliwości - jakim cudem buty kupowane przez sir Henry'ego w Londynie kosztują sześć dolarów a nie funtów? Albo - skoro przy zwłokach sir Charlesa nie znaleziono żadnych śladów, a najbliższe ślady psa doktor Mortimer odkrył w odległości prawie 20 metrów od zwłok, to jak, do licha, sir Henry mógł wspominać nich jako znajdujących się przy ciele zmarłego? Jak to możliwe, że widoczne były ślady biegnącego w panice sir Charlesa ale już nie olbrzymiego psa, który biegł za nim? Po cóż wreszcie Baskerville vel Vandeleur vel Stapleton kazał żonie udawać jego siostrę, w nadziei uwiedzenia przez nią sir Charlesa a jednocześnie urządzał jej sceny zazdrości? Dlaczego miała uwieść sir Charlesa a sir Henry'ego już nie?
Niejasna jest też sprawa przekazywania rodzinnej legendy, którą wykorzystał Stapleton. Na cóż potrzebny był list Hugona napisany blisko 100 lat po wydarzeniach, które legły u jej podstawy skoro miały one licznych świadków, którzy przecież nie składali ślubów milczenia, a w czasach współczesnych Sherlockowi i dr Watsonowi legendę znali nawet okoliczni chłopi a sir Henryk poznał ją jeszcze jako dziecko? Jak to możliwe, że sir Charles nie słyszał o niej wcześniej, jak można się domyślać? A jeśli znał ją, to dlaczego zaczął się nią przejmować dopiero kilka miesięcy przed śmiercią? Itd., itp.
No i jeszcze "sprawa kobieca" - Conan Doyle zakrawa w "Psie Baskerville'ów" na jakiegoś mizogina. Nie ma bowiem u niego żadnej pozytywnej bohaterki tylko same "złe kobiety", które kuszą i namawiają do złego mężczyzn; pani Lyons, która myśli tylko o tym, jakby tu powtórnie wydać się za mąż, pani Stapleton, która tkwi przy mężu mimo wiedzy o jego nikczemności czy pani Barrymore domo Seldon pomagająca bratu, zwyrodniałemu mordercy (pomagają mu zresztą, o zgrozo, dr Watson i sir Henry, a i Holmes nie kiwnął palcem by dopomóc w jego ujęciu, choć mógł to uczynić bez trudu). Eh! A przecież, to w gruncie rzeczy prosta historia, tyle że w anturażu powieści grozy, w której żeruje się na ludzkim strachu, a motywem zbrodni są, jak to często bywa, pieniądze.
Podobnie też, jak w przypadku poprzednich powieści, widać Conan Doyle nie do końca panował nad jej treścią, bo czytając ją współcześnie, trzeźwiejszym okiem, mniej skłonnym do poddawania się nastrojom, z daleka od wrzosowisk Devonshire chciałoby się zadać autorowi kilka pytań, na które odpowiedzi na próżno szukać w jego książce.
Ci, którzy znają losy Sherlocka i dr Watsona, zapewne pamiętają, że w "Sprzysiężeniu czterech", którego akcja rozgrywa w 1888 roku, ten drugi się ożenił. Tymczasem, rok później w "Psie Baskerville'ów", ma się wrażenie, że w jego życiu nic się nie zmieniło, bo jak za starych, dobrych, kawalerskich czasów mieszka razem z Holmesem. Cóż się stało z żoną Watsona, że nad jej urodę przedłożył zgryźliwość przyjaciela? Ale to tylko początek wątpliwości - jakim cudem buty kupowane przez sir Henry'ego w Londynie kosztują sześć dolarów a nie funtów? Albo - skoro przy zwłokach sir Charlesa nie znaleziono żadnych śladów, a najbliższe ślady psa doktor Mortimer odkrył w odległości prawie 20 metrów od zwłok, to jak, do licha, sir Henry mógł wspominać nich jako znajdujących się przy ciele zmarłego? Jak to możliwe, że widoczne były ślady biegnącego w panice sir Charlesa ale już nie olbrzymiego psa, który biegł za nim? Po cóż wreszcie Baskerville vel Vandeleur vel Stapleton kazał żonie udawać jego siostrę, w nadziei uwiedzenia przez nią sir Charlesa a jednocześnie urządzał jej sceny zazdrości? Dlaczego miała uwieść sir Charlesa a sir Henry'ego już nie?
Niejasna jest też sprawa przekazywania rodzinnej legendy, którą wykorzystał Stapleton. Na cóż potrzebny był list Hugona napisany blisko 100 lat po wydarzeniach, które legły u jej podstawy skoro miały one licznych świadków, którzy przecież nie składali ślubów milczenia, a w czasach współczesnych Sherlockowi i dr Watsonowi legendę znali nawet okoliczni chłopi a sir Henryk poznał ją jeszcze jako dziecko? Jak to możliwe, że sir Charles nie słyszał o niej wcześniej, jak można się domyślać? A jeśli znał ją, to dlaczego zaczął się nią przejmować dopiero kilka miesięcy przed śmiercią? Itd., itp.
No i jeszcze "sprawa kobieca" - Conan Doyle zakrawa w "Psie Baskerville'ów" na jakiegoś mizogina. Nie ma bowiem u niego żadnej pozytywnej bohaterki tylko same "złe kobiety", które kuszą i namawiają do złego mężczyzn; pani Lyons, która myśli tylko o tym, jakby tu powtórnie wydać się za mąż, pani Stapleton, która tkwi przy mężu mimo wiedzy o jego nikczemności czy pani Barrymore domo Seldon pomagająca bratu, zwyrodniałemu mordercy (pomagają mu zresztą, o zgrozo, dr Watson i sir Henry, a i Holmes nie kiwnął palcem by dopomóc w jego ujęciu, choć mógł to uczynić bez trudu). Eh! A przecież, to w gruncie rzeczy prosta historia, tyle że w anturażu powieści grozy, w której żeruje się na ludzkim strachu, a motywem zbrodni są, jak to często bywa, pieniądze.
A mnie nie podobało się to, że wiejski medyk nie był brany pod uwagę jako podejrzany, bo przecież podejrzewać trzeba wszystkich :-)
OdpowiedzUsuń"Jakim cudem buty kupowane przez sir Henry'ego w Londynie kosztują sześć dolarów a nie funtów?" - a może to wina tłumacza, a nie pisarza?
W oryginale też zapłacił w Londynie za buty sześć dolarów :-). Mnie z kolei było żal dr. Mortimera bo chłop się ożenił ale na dobre to mu też nie wyszło bo ubiór miał "mocno zaniedbany: surdut miał wytarty, spodnie w dole obszarpane", no i "jakkolwiek młody jeszcze, plecy miał zgarbione, idąc pochylał głowę" - oj, ciężki ten los żonatych mężczyzn :-).
UsuńAha, czyli tłumacz niewinny. Jakie te buty były kiedyś tanie... W naszych czasach za sześć dolarów można kupić co najwyżej skarpety albo jakieś najtańsze klapki. A ten Mortimer mógł sam złapać za igłę i naprawić spodnie :)
UsuńJasne, że mógł ale skoro kobieta cały dzień siedziała w domu i to na jego utrzymaniu, to z nudów mogłaby zadbać garderobę własnego męża :-)
UsuńKiedy czytałam to jako dziesięciolatka (no, może jedenastolatka), nie dostrzegłam tych wszystkich braków, o których piszesz:) Może dzięki temu Conan Doyle'a zachowałam w życzliwej pamięci?
OdpowiedzUsuńZaintrygowałeś mnie jednak tym pieniactwem sądowym - kompletnie nie pamiętam o cóż może Ci chodzić.
Również mam sentyment do Conan Doyle'a - jego "Sherlock Holmes niepokonany" obok "Jak najwięcej grobów" i "Figurki z drzewa tekowego" należał do moich pierwszych przeczytanych kryminałów, które czytałem będą trochę starszym od Ciebie bo w szóstej klasie :-). Co do pieniactwa, to jest w powieści pan Frankland, "człowiek starszy, siwy, czerwony jak burak, o cholerycznym temperamencie. Ma jedną namiętność - prawo brytyjskie i stracił już prawie cały majątek na procesy. Walczy w sądach dla samej przyjemności walki i obojętne mu jest, której strony broni."
UsuńSztampowe, ale nie pozbawione uroku. Do poduszki raczej. Mam Doyle'a różniaste stare wydania, pochowane gdzieś po półkach, czytane "pod kołdrą" wieki temu.
OdpowiedzUsuńSto lat temu, to z pewnością nie była sztampa i dla kryminałów to raczej wzorzec z Sevres.
UsuńTak samo jak Agatha Christie :)
UsuńTo już jednak inne, wyższe stadium kryminałów podobnie jak Chandler, Gardner, Hammett czy Macdonald.
UsuńBo i pisane później; porównaj Zabójstwo przy Rue Morgue z Millenium Larssona;)
UsuńNa razie dzielnie stawiam opór zalewowi skandynawskich kryminałów, choć chwilami czuję że mięknę :-)
Usuń