Zauroczenie Koczowniczki "Sztukmistrzem z Lublina" zdopingowało mnie do powtórki z niego ale nie był to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że miałem jeszcze świeżo w pamięci "Dwór" i "Spuściznę". O ile każda z tych książek czytana całkowicie odrębnie, tak jakby była jedyną powieścią Singera, robi wrażenie czegoś nowego, to czytane w niedługim odstępie czasu, wywołują wręcz przeciwne odczucie - ciągłego odgrzewania tych samych, starych kotletów.
Nie da się ukryć, że Singer eksploatuje te same pomysły. Znowu (gwoli ścisłości wypada, że "Sztukmistrz z Lublina" jest pierwszą, chronologicznie patrząc, powieścią z tych trzech przeze mnie wymienionych) mamy do czynienia z błądzącym w życiu Żydem, oddalonym od Boga, lubiącym używać życia pełną parą, i to do tego stopnia, że ociera się o promiskuityzm, który jest na najlepszej drodze od ostatecznej hańby. Tą zaś byłoby, a jakże by inaczej, przejście na katolicyzm i zostanie przestępcą, bo do tego prowadzą kontakty z gojką (zresztą ta gojka ma w sobie domieszkę krwi żydowskiej, podobnie jak - uwaga - polscy arystokraci). Nie wiadomo co z tego jest gorsze, choć w sumie łatwo się domyślić, bo przestępcy są przecież przez Żydów jednak akceptowani, oczywiście, o ile są starozakonnymi, dla zmiany wiary zaś nie ma wybaczenia. Można być więc Żydem złodziejem i mordercą ale przechrztą wykluczone.
Sposób, w jaki Singer odsłania swoje antypolskie kompleksy, które mają chyba niwelować poczucie niższości, może dla niektórych czytelników okazać się irytujący bo jeśli chodzi o wizerunek Polaków, to utrzymane są "standardy" z "Dworu" i "Spuścizny". Brat polskiej kochanki to przestępca, jej matka akceptuje istniejący stan rzeczy dla korzyści materialnych, czyli jak zwykle Polacy są postaciami z marginesu społecznego bądź też oń się ocierają i tylko knują, jak by tu sprowadzić błądzących Żydów, jednak w gruncie rzeczy o dobrych instynktach, na manowce, ku ich zgubie.
Jak to u Singera, ze złej drogi, tytułowego bohatera zawraca ingerencja Boga a przynajmniej wiara, że to z nią ma się do czynienia. W jej rezultacie doznaje przemiany i staje się on rabinem-pustelnikiem, zabawne, że przy całej "alergii" pisarza na chrześcijaństwo, ta przemiana na swój sposób kojarzyć się może z jego punktu widzenia, jak najbardziej nieprawomyślnie, bo choćby metamorfozą świętego Augustyna, nie mówiąc już o tym zamurowanie żywcem, przypomina akt katolickiej błogosławionej, Doroty z Mątowów.
To jeden, z nieprzekonujących motywów w powieści - ingerencja Boga w doraźne człowiecze sprawy. Zdumiewające, że coś takiego mogło się znaleźć w książce napisanej przez Żyda i o Żydzie, powstałej po Zagładzie, która postawiła pod znakiem zapytania ingerencję Boga w doczesne sprawy człowieka, łagodnie rzecz ujmując. Nieprzekonujący, podobnie jak "treści intelektualnie nośne" dotyczące natury człowieka, którym kłam zadaje przekonanie Singera o odrębności (czytaj: wyższości) Żydów nad inne społeczności.
Z całą pewnością nie można jednak odmówić Singerowi talentu narracyjnego, co to, to nie. Inna rzecz, że ma się wrażenie, że za nim kryje się humbug, w gruncie rzeczy nie wiele lepszy od "Malowanego ptaka" czy "Łaskawych" Littella.
Nie da się ukryć, że Singer eksploatuje te same pomysły. Znowu (gwoli ścisłości wypada, że "Sztukmistrz z Lublina" jest pierwszą, chronologicznie patrząc, powieścią z tych trzech przeze mnie wymienionych) mamy do czynienia z błądzącym w życiu Żydem, oddalonym od Boga, lubiącym używać życia pełną parą, i to do tego stopnia, że ociera się o promiskuityzm, który jest na najlepszej drodze od ostatecznej hańby. Tą zaś byłoby, a jakże by inaczej, przejście na katolicyzm i zostanie przestępcą, bo do tego prowadzą kontakty z gojką (zresztą ta gojka ma w sobie domieszkę krwi żydowskiej, podobnie jak - uwaga - polscy arystokraci). Nie wiadomo co z tego jest gorsze, choć w sumie łatwo się domyślić, bo przestępcy są przecież przez Żydów jednak akceptowani, oczywiście, o ile są starozakonnymi, dla zmiany wiary zaś nie ma wybaczenia. Można być więc Żydem złodziejem i mordercą ale przechrztą wykluczone.
Sposób, w jaki Singer odsłania swoje antypolskie kompleksy, które mają chyba niwelować poczucie niższości, może dla niektórych czytelników okazać się irytujący bo jeśli chodzi o wizerunek Polaków, to utrzymane są "standardy" z "Dworu" i "Spuścizny". Brat polskiej kochanki to przestępca, jej matka akceptuje istniejący stan rzeczy dla korzyści materialnych, czyli jak zwykle Polacy są postaciami z marginesu społecznego bądź też oń się ocierają i tylko knują, jak by tu sprowadzić błądzących Żydów, jednak w gruncie rzeczy o dobrych instynktach, na manowce, ku ich zgubie.
Jak to u Singera, ze złej drogi, tytułowego bohatera zawraca ingerencja Boga a przynajmniej wiara, że to z nią ma się do czynienia. W jej rezultacie doznaje przemiany i staje się on rabinem-pustelnikiem, zabawne, że przy całej "alergii" pisarza na chrześcijaństwo, ta przemiana na swój sposób kojarzyć się może z jego punktu widzenia, jak najbardziej nieprawomyślnie, bo choćby metamorfozą świętego Augustyna, nie mówiąc już o tym zamurowanie żywcem, przypomina akt katolickiej błogosławionej, Doroty z Mątowów.
To jeden, z nieprzekonujących motywów w powieści - ingerencja Boga w doraźne człowiecze sprawy. Zdumiewające, że coś takiego mogło się znaleźć w książce napisanej przez Żyda i o Żydzie, powstałej po Zagładzie, która postawiła pod znakiem zapytania ingerencję Boga w doczesne sprawy człowieka, łagodnie rzecz ujmując. Nieprzekonujący, podobnie jak "treści intelektualnie nośne" dotyczące natury człowieka, którym kłam zadaje przekonanie Singera o odrębności (czytaj: wyższości) Żydów nad inne społeczności.
Z całą pewnością nie można jednak odmówić Singerowi talentu narracyjnego, co to, to nie. Inna rzecz, że ma się wrażenie, że za nim kryje się humbug, w gruncie rzeczy nie wiele lepszy od "Malowanego ptaka" czy "Łaskawych" Littella.
Czytałam lata temu, jeszcze w przedblogowych czasach. Jednak większe wrażenie zrobiła ma mnie autobiograficzna książka Miłość i wygnanie.
OdpowiedzUsuńDzięki za maila. Drapię się w głowę - jak?
Ja jeszcze mam w planach "Szatana z Goraju" i "Rodzinę Muszkatów" i zwłaszcza po tej tej pierwszej książce spodziewam się czegoś więcej, bo myślę, że "Rodzina..." utrzymana jest w klimacie "Dworu" i "Spuścizny".
UsuńZjechałeś jedną z moich ulubionych książek o Żydach. Oj, podpadłeś mi, podpadłeś ;-)
OdpowiedzUsuńA Twoim zdaniem Magda dlaczego zrobiła to, co zrobiła? Napisałam tak ogólnie, by nie spojlerować, ale na pewno domyślisz się, o co mi chodzi.
Zaraz - zjechałeś, po prostu zaczynam odnosić wrażenie, być może mylne, że wystarczy przeczytać jedną powieść Singera by znać je wszystkie. Zobaczymy co będzie z "Rodziną Muszkatów" i "Szatanem...".
UsuńPrzepraszam, jeśli zbyt ostro się wyraziłam.
UsuńDaj spokój, też masz za co przepraszać :-) to już szybciej ja mógłbym Cię przepraszać, jeśli poczułaś się urażona zbyt surowym osądem "Sztukmistrza..." :-)
UsuńA to miał być żart, tylko że się nie udał. Nigdy nie krytykowałabym kogoś za to, że ma inną opinię o książce niż ja :)
UsuńWiesz jak jest :-), nigdy nie wiadomo co kogo może urazić :-)
UsuńTakie książki jak "Malowany ptak", czy "Sztukmistrz z Lublina" czytałam w czasach licealnych. Wtedy to było dla mnie niesamowite odkrycie literackie. Ciekawe, jak dzisiaj bym podeszła do Singera...
OdpowiedzUsuńTeż czytałem je po raz pierwszy w okresie licealnym i również byłem pod wielkim wrażeniem ale tempora mutantur et nos mutamur in illis i dzisiaj już wiem, że nie wszystko złoto co się świeci :-)
Usuń