François Rosset i Dominique Triaire dokonali trudnej sztuki - "zakatowali" chyba pasjonujący życiorys. Piszę "chyba pasjonujący" bo z ich książki trudno to stanowczo przesądzić, z drugiej strony nawet pobieżna znajomość biografii Jana Potockiego wskazuje, że są wszelkie dane ku temu by tak sądzić. Niestety, panowie robią co mogą by zanudzić czytelnika i niewiele im brakuje by pobić w tej dziedzinie rekord ustanowiony przez Hannę Kirchner w "Nałkowska albo życie pisane", choć Hanna Kirchner zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko.
A przecież aż się prosi o biografię, którą czytałoby się z wypiekami na twarzy bo mamy do czynienia z człowiekiem, który wymykał się prostemu zaszufladkowaniu. Potocki "nie był człowiekiem jakiegoś kraju, lecz pewnej krainy, że nie należał do jakiegoś narodu, lecz do pewnego porządku społecznego i chciał zajmować należne mu miejsce", "pisał źle po polsku, a jeszcze gorzej mówił, tak że - jak twierdził jego dobry znajomy, Stanisław August Poniatowski - "nigdy nie zaryzykował ani jednej mowy podczas dwóch lat swojego posłowania" (w okresie Sejmu Czteroletniego)". "Wyrzekł się polskiej tożsamości, którą obnosił z entuzjazmem, choć przelotnie, w latach 1788-1792" i określenie renegat pasuje do niego jak ulał. Jego umysł, "jego charakter i osobowość zawsze cechowało pewne rozdwojenie: zarazem wyrachowanie i marzycielstwo, rygoryzm i fantazja, rozsądek i szaleństwo" ale w książce Rosseta i Triaire'a w sumie trudno znaleźć dowody na poparcie tej opinii bo też niewiele można dowiedzieć się o Potockim jako człowieku. Jako podróżniku, literacie, naukowcu, choć w gruncie rzeczy był zbzikowanym erudytą- samoukiem, który "sam rościł sobie wielkie pretensje do pozycji uczonego" - jak najbardziej ale gdybyśmy chcieli dowiedzieć się jaki właściwie był, z tym jest gorzej.
Sferę życia osobistego, która najwięcej mówi o człowieku, Rosset i Triaire traktują po macoszemu, być może jest to poniżej ich godności jako naukowców, zaglądać komuś pod łóżko i pod kołdrę albo przepatrywać szuflady i dlatego koncentrują się oni na widocznej publicznie aktywności Potockiego. A przecież życie osobiste to temat nie mniej frapujący niż na przykład próba posłowania do Chin. Nie dowiemy się więc, co takiego się stało, że jego pierwsze małżeństwo było fiaskiem, jeszcze większym niż drugie, do tego stopnia, że syna z tego związku poznał w zasadzie dopiero jako dorosłego człowieka i nawet nie pofatygował się na pogrzeb żony? Czemu był uważany za wariata przez rodzinę - przesiadywanie w samotności i jakiś pojedynczy epizod (bo to tylko można wyczytać) to chyba trochę za mało. Co prawda Rosset i Triaire wspominają, o tym, że "jego czułe stosunki z piękną i niezbyt skromną matką, burzliwe relacje z teściową, które sugerują miłosną urazę, dziwaczność jego zachowania wobec tajemniczego wielkoluda, Ibrahima" mogły rozpalić wyobraźnię ale najwyraźniej nie rozpaliło wyobraźni Autorów.
Zły jestem na nich bo rzuciłem się na książkę jak "cham na pasztetową", zawsze to przecież ciekawie dowiedzieć się co sądzą o nas inni. W tej mierze zresztą się nie zawiodłem bo obaj patrzą na nas trzeźwo i bez sentymentów, co widać choćby w ich ocenie naszej postawy wobec zaborców - "Ostatecznie agonia Rzeczypospolitej nie oznaczała kresu wszystkiego: pałace stały na swoim miejscu, fortuny były nienaruszone, tytuły zachowane; niektóre majątki zmieniły państwową przynależność, ale dochody z nich nadal zasilały te same kasy, a chłopi pracowali dla tych samych panów. I dlatego też tak łatwo zdołano doprowadzić do rozbioru tego królestwa." Ale przecież to nie to stanowi clou książki.
Owszem może biografia Potockiego "to oszałamiająca bogactwem panorama Europy czasów oświecenia a także nieocenione źródło wiedzy dla miłośników i badaczy Rękopisu znalezionego w Saragossie." ale wolałbym być oszołomiony bogactwem wiedzy o samym Janie Potockim a nie hipotezami w rodzaju tej, że matka pisarza być może zetknęła się na jakimś przyjęciu z dziadkiem autora słynnych "Listów z Rosji" wydanych, bagatela, prawie ćwierć wieku po śmierci bohatera biografii. Może takie supozycje i są ciekawe, ale tylko Autorzy znają odpowiedź na pytanie, co to ma za znaczenia dla poznania Jana Potockiego.
A przecież aż się prosi o biografię, którą czytałoby się z wypiekami na twarzy bo mamy do czynienia z człowiekiem, który wymykał się prostemu zaszufladkowaniu. Potocki "nie był człowiekiem jakiegoś kraju, lecz pewnej krainy, że nie należał do jakiegoś narodu, lecz do pewnego porządku społecznego i chciał zajmować należne mu miejsce", "pisał źle po polsku, a jeszcze gorzej mówił, tak że - jak twierdził jego dobry znajomy, Stanisław August Poniatowski - "nigdy nie zaryzykował ani jednej mowy podczas dwóch lat swojego posłowania" (w okresie Sejmu Czteroletniego)". "Wyrzekł się polskiej tożsamości, którą obnosił z entuzjazmem, choć przelotnie, w latach 1788-1792" i określenie renegat pasuje do niego jak ulał. Jego umysł, "jego charakter i osobowość zawsze cechowało pewne rozdwojenie: zarazem wyrachowanie i marzycielstwo, rygoryzm i fantazja, rozsądek i szaleństwo" ale w książce Rosseta i Triaire'a w sumie trudno znaleźć dowody na poparcie tej opinii bo też niewiele można dowiedzieć się o Potockim jako człowieku. Jako podróżniku, literacie, naukowcu, choć w gruncie rzeczy był zbzikowanym erudytą- samoukiem, który "sam rościł sobie wielkie pretensje do pozycji uczonego" - jak najbardziej ale gdybyśmy chcieli dowiedzieć się jaki właściwie był, z tym jest gorzej.
Sferę życia osobistego, która najwięcej mówi o człowieku, Rosset i Triaire traktują po macoszemu, być może jest to poniżej ich godności jako naukowców, zaglądać komuś pod łóżko i pod kołdrę albo przepatrywać szuflady i dlatego koncentrują się oni na widocznej publicznie aktywności Potockiego. A przecież życie osobiste to temat nie mniej frapujący niż na przykład próba posłowania do Chin. Nie dowiemy się więc, co takiego się stało, że jego pierwsze małżeństwo było fiaskiem, jeszcze większym niż drugie, do tego stopnia, że syna z tego związku poznał w zasadzie dopiero jako dorosłego człowieka i nawet nie pofatygował się na pogrzeb żony? Czemu był uważany za wariata przez rodzinę - przesiadywanie w samotności i jakiś pojedynczy epizod (bo to tylko można wyczytać) to chyba trochę za mało. Co prawda Rosset i Triaire wspominają, o tym, że "jego czułe stosunki z piękną i niezbyt skromną matką, burzliwe relacje z teściową, które sugerują miłosną urazę, dziwaczność jego zachowania wobec tajemniczego wielkoluda, Ibrahima" mogły rozpalić wyobraźnię ale najwyraźniej nie rozpaliło wyobraźni Autorów.
Zły jestem na nich bo rzuciłem się na książkę jak "cham na pasztetową", zawsze to przecież ciekawie dowiedzieć się co sądzą o nas inni. W tej mierze zresztą się nie zawiodłem bo obaj patrzą na nas trzeźwo i bez sentymentów, co widać choćby w ich ocenie naszej postawy wobec zaborców - "Ostatecznie agonia Rzeczypospolitej nie oznaczała kresu wszystkiego: pałace stały na swoim miejscu, fortuny były nienaruszone, tytuły zachowane; niektóre majątki zmieniły państwową przynależność, ale dochody z nich nadal zasilały te same kasy, a chłopi pracowali dla tych samych panów. I dlatego też tak łatwo zdołano doprowadzić do rozbioru tego królestwa." Ale przecież to nie to stanowi clou książki.
Owszem może biografia Potockiego "to oszałamiająca bogactwem panorama Europy czasów oświecenia a także nieocenione źródło wiedzy dla miłośników i badaczy Rękopisu znalezionego w Saragossie." ale wolałbym być oszołomiony bogactwem wiedzy o samym Janie Potockim a nie hipotezami w rodzaju tej, że matka pisarza być może zetknęła się na jakimś przyjęciu z dziadkiem autora słynnych "Listów z Rosji" wydanych, bagatela, prawie ćwierć wieku po śmierci bohatera biografii. Może takie supozycje i są ciekawe, ale tylko Autorzy znają odpowiedź na pytanie, co to ma za znaczenia dla poznania Jana Potockiego.
O bu, a ja to chciałem czytać równocześnie z nowym wydaniem Rękopisu :(
OdpowiedzUsuńSam też wpadłem na ten pomysł :-) - przeczytałem biografię właśnie przed lekturą "Rękopisu..." (rozumiem, że mówimy o tłumaczeniu Anny Wasilewskiej - jeśli tak, to polecam - dla mnie super) swoje odstała na półce i zaliczyła już wcześniej dwa falstarty. Owszem da się przeczytać, najciekawsze wydały mi się partie, dotyczące Potockiego już po fiasku usiłowania zrobienia karieru na carskim dworze, kiedy już wrócił na swoje zadupie ale i one w sumie tylko zaostrzyły apetyt a nie go zaspokoiły.
UsuńO tymże właśnie przekładzie. Dla mnie to będzie debiut z Potockim, bo jakoś nigdy wcześniej nie przemogłem się do sięgnięcia po Rękopis. Po Solfatarze Hena polubiłem powieści szkatułkowe, więc liczę na niezapomniane wrażenia :) W ostatnich "Książkach" jest treściwy tekst o Potockim, bardzo fajny.
UsuńTo dobrze i niedobrze :-) - bo z jednej strony zaoszczędziłeś sobie cierpień nad wersją Chojeckiego (co by nie mówić ma ponad 150 lat), z drugiej nie możesz przez to docenić kunsztu Wasilewskiej. Czytałem "Rękopis..." jeszcze w liceum i od tamtego czasu ciągle chodził za mną. Jestem w 3 (z 6) dekameronie i jestem pod wrażeniem - opowieść w opowieści o opowieści w opowieści - przednia zabawa, w której już parę razy się zgubiłem i już teraz wiem, że do niej jeszcze wrócę :-).
UsuńZ Hena znam tylko "Toast" vel "Prawo i pięść" ale książki nie polecam - rozczarowująca, jak dla mnie przypomina bardziej scenariusz filmowy a nie powieść.
Kunszt tłumaczy zdarza mi się doceniać i bez znajomości wcześniejszych wersji :) W opowieściach gubię się w Baśniach z 1000 i 1 nocy, jeszcze 6 tomów przede mną, kiedyś skończę :)
UsuńSolfatarę napisał Hen junior :)
Wiem, ale w zestawieniu z konkurencją ma szansę wystąpić jeszcze wyraźniej i w całej krasie :-). U mnie stoją nieruszone - skusiłem się natomiast na wybór "najlepszych z najlepszych" pod pretekstem zapoznania z nimi juniora i o ile Ali Babę udało się mi przeczytać to utknąłem na Aladynie :-)
UsuńWybór kiedyś czytałem ze smakiem, ale to zdecydowanie nie jest dla dzieci. Chyba że w którejś z licznych przeróbek.
UsuńUnikam przeróbek jak ognia, mam traumatyczne doznania na ich tle :-)
UsuńJa też, ale jednak oryginał dla dzieci się nie nadaje.
UsuńW tym przypadku, oczywiście, to mimo formy książka dla dorosłych ale ja bardziej miałem na myśli przeróbki dla dzieci książek dla dzieci, nie wiem jak teraz to wygląda ale jakieś 10 lat temu z okładem był istny zalew takich produkcji.
UsuńTeraz też jest tego na kilogramy.
UsuńSkoro jest podaż, to zapewne jest też i popyt ale co się dziwić w sumie po co czytać "Alicję..." czy "Piotrusia..." jeśli można przeczytać streszczenia i od małego wyrabiać odpowiedni gust :-)
UsuńAlicja i Piotruś to też nie dla dzieci, nawet w przeróbkach. Ale te są koszmarne
UsuńBez przesady :-) jasne, że dzieci będą obierały je tylko jako książki magiczne i przygodowe a inaczej dorośli ale to przecież los każdej dobrej książki :-)
UsuńObu książek nie trawiłem w dzieciństwie, a Piotrusia to i do dzisiaj :P
UsuńI wszystko jasne :-) Ja poznałem Alicję za pośrednictwem ilustracyjnej przeróbki, quasi-komiksu w "Świerszczyku" a "Piotrusia Pana" już normalnie - i nawet miałem swoje ulubione kawałki, zwłaszcza ten z krokodylem i kapitanem Hakiem więc nie licz, że Cię zrozumiem :-) chociaż gdy niedawno czytałem "Alicję..." w tłumaczeniu Stillera w pewnym momencie też wymiękłem :-)
UsuńAlicję znam najlepiej z bajki muzycznej z Magdą Zawadzką. A czytałem w tłumaczeniu Marianowicza i Słomczyńskiego, to ostatnie dość okropne.
UsuńJa z kolei "Piotrusia..." poznałem w tłumaczeniu Słomczyńskiego a dziecku czytałem go na zmianę z przekładem Rusinka ale jakiejś zmiany jakościowej nie zauważyłem, tak że nawet gdybyś się na nie go skusił to nie sądzę być się przekonał do "Piotrusia..." :-)
UsuńTeż wątpię. Z Piotrusia to ja najbardziej film z Robinem Williamsem.
UsuńFilm z kolei mnie ominął, a książkę czytałem w sumie bardziej dla siebie niż dla dziecka :-)
UsuńMy sobie na razie czytamy Vaclava Cvrtka :D
UsuńA my Molnara :-)
Usuń