Dawno już minęły czasy, w których "Dzieje grzechu" wywoływały skandal. Dzisiaj to "śmiech na sali" jeśli zestawi się opis miłosnych uniesień u Żeromskiego, z tym co można wyczytać w pierwszym lepszym współczesnym polskim bestsellerze. Kto by tam na serio traktował opis, w którym "dreszcze przechodzą z ramion w ramiona i wracają na dawne miejsce, przynosząc wieść o wzruszeniach tajnych, o uczuciach poza wszelkim wyrazem zdolnym do wyjawienia ich bytu i siły. Pocałunki splatają nie ciała, lecz zaiste splatają dusze. Ciała nie mają dla siebie tajemnic, a dusze dążą do objawienia i do wykrycia swych najgłębszych tajemnic." i gdzie tam Żeromskiemu do ginekologicznych opisów z detalami przedstawiającymi co, kto, komu i gdzie włożył.
No i jeszcze ta młodopolska maniera, z jej egzaltacją - "Nie! Nie zapomnę go nigdy - przenigdy! - szeptała w szale z zamkniętymi oczami, z uśmiechem. - Choćby bił, choćby mię kopał nogami, choćby mię włóczył za włosy po ziemi - będę go całowała po rękach, po nogach, będę go wielbiła do ostatniego tchu! Żebym go tylko mogła zobaczyć, och, żebym go mogła zobaczyć!", która, nie da się ukryć, powieści nie pomaga, choć z drugiej strony czytając to co wypisują autorki współczesnych bestsellerów, to właśnie taki styl powinien zagwarantować popularność Żeromskiemu (nawiasem mówiąc, która z pań złożyła by w dzisiejszych czasach taką deklarację?).
Jest też i drugi element "żeromszczyzny", wykład na temat stosunków społecznych, choć na szczęście dopiero w końcowych partiach książki, w których czytelnik, o ile dotrwał do tego miejsca, jest już tak zainteresowany losami głównej bohaterki, że nic nie jest go w stanie zniechęcić do dalszej lektury, bo spod tego wszystkiego wyłania się pasjonująca historia dramatu młodej kobiety.
Czy miłość jest grzechem? To pierwsze pytanie jakie się nasuwa po lekturze powieści Żeromskiego, bo to nie są dzieje grzechu lecz dzieje miłości. Miłość okazuje szaleństwem, które doprowadza do zbrodni, nędzy i upadku, do grzechu. W imię czego? Pogoni za wyobrażeniem szczęścia, ułudy, która ma stać się uzasadnieniem i usprawiedliwieniem postępowania kobiety, która nie waha się złamać zasad, w których została wychowana i w które wierzy. Ale miłość nie usprawiedliwia ani autodestrukcji, ani zbrodni i dlaczego to ona miałaby być czymś, co kieruje ludzkimi uczynkami? Wszak człowiek, z reguły, kieruje się także rozumem. Jednak nie w tym przypadku. Tu wszystko podporządkowane jest pragnieniu bycia razem z ukochanym - "Dążyłam do swego celu. Cel mój był - Łukasz. Podeptałam wszystko, co było na mojej drodze. Podniosłam rękę na Boga. I odstąpiła mnie łaska. W tym dniu, gdy byłam w łasce, ukazał się przede mną Łukasz. On stał się wieczną pokusą mego serca. Jest. Dlaczego tak się stało?", tak przemożnym, że wszelkie racjonalizowanie postępowania bohaterki Żeromskiego musi spalić na panewce. Nie da się wytłumaczyć odrzucenia szansy życia z człowiekiem, który ją kocha i oddania się, zbrodniarzowi. Jest w tej postawie coś, co przywodzi na myśl lekcję, którą Wokulski odebrał od pani Meliton, kiedy naiwnie sądził, że kobiety zdobywa się siłą rozumu, ta zaś wytłumaczyła mu z szyderczym uśmiechem, że "rozumu nie tyle, prędzej pięści".
Kiedy patrzy się na powieść Żeromskiego pod tym kątem, można zrozumieć atmosferę skandalu, którą wywołała, bo kobieta w "Dziejach grzechu" chce być i wyobraża sobie, że jest autonomiczna w swoich decyzjach i w swoim postępowaniu, niezależna od niczego i od nikogo. Widać to gdy mówi "Nie popełniłam zdrady względem nikogo. Chyba względem własnej duszy i względem wieczności. Może względem rodziny. Ale i rodzinie mojej nie przyrzekałam nic takiego, czego by później..." i później "czy świat, czy społeczeństwo, czy ktokolwiek stracił co na tym, że ja miałam tak zwany stosunek z najrozmaitszymi drabami? Nie wiem, czy ktokolwiek zyskałby co na tym, gdybym była oddawała się tylko jednemu. Moje ciało należało i należy do mnie". Ale to złudzenie, tragiczna pomyłka, bo o jakiej niezależności, niezależności od kogo i od czego może mówić kobieta, która w ostateczności stała się "dziewką schorowaną, zżartą od syfilisu, szelmą uliczną, sprzedajnym bydlęciem"?
A przecież to nie jedyny aspekt "niezależności" bohaterki Żeromskiego, to także pasmo krzywd wyrządzonych innym, dzieciobójstwo i udział w morderstwie, z perspektywy czasu więc twierdzenie o "niepopełnieniu zdrady względem nikogo" okazuje się kłamstwem. I nie ma dla tych czynów żadnego usprawiedliwienia. Zbrodnia, której ofiarą stała się niewinny człowiek nie staje się mniej odrażająca tylko dlatego, że Ewa Pobratyńska wyobraża sobie, że to on "zepchnął ją z krużganku kościoła na podwórze lupanaru". Nikt, nikogo, nigdzie nie spychał. To kwestia wolnego wyboru przed którym staje człowiek ale wyboru z wszystkimi tego konsekwencjami.
Kiedy więc padają pytania - "Czy są takie grzechy ludzkiego życia, żeby już nigdy nie mogły być zmazane, zatarte, zgładzone? Czy są takie występki, których życie późniejsze już niczym, niczym zasłonić nie zdoła? Czy grzechy są niezniszczalne na wieki, czy one są same w sobie, czy są urojeniami naszej duszy? Czy natura ludzka nie może stać się po wtóre czystą, znowu taką jak przezrocze diamentu co do mocy i znowu tak żywą, tak śpiewającą jak wody morza?", to tak po ludzku, wydaje się, że może na nie paść tylko jedna odpowiedź - nie.
No i jeszcze ta młodopolska maniera, z jej egzaltacją - "Nie! Nie zapomnę go nigdy - przenigdy! - szeptała w szale z zamkniętymi oczami, z uśmiechem. - Choćby bił, choćby mię kopał nogami, choćby mię włóczył za włosy po ziemi - będę go całowała po rękach, po nogach, będę go wielbiła do ostatniego tchu! Żebym go tylko mogła zobaczyć, och, żebym go mogła zobaczyć!", która, nie da się ukryć, powieści nie pomaga, choć z drugiej strony czytając to co wypisują autorki współczesnych bestsellerów, to właśnie taki styl powinien zagwarantować popularność Żeromskiemu (nawiasem mówiąc, która z pań złożyła by w dzisiejszych czasach taką deklarację?).
Jest też i drugi element "żeromszczyzny", wykład na temat stosunków społecznych, choć na szczęście dopiero w końcowych partiach książki, w których czytelnik, o ile dotrwał do tego miejsca, jest już tak zainteresowany losami głównej bohaterki, że nic nie jest go w stanie zniechęcić do dalszej lektury, bo spod tego wszystkiego wyłania się pasjonująca historia dramatu młodej kobiety.
Czy miłość jest grzechem? To pierwsze pytanie jakie się nasuwa po lekturze powieści Żeromskiego, bo to nie są dzieje grzechu lecz dzieje miłości. Miłość okazuje szaleństwem, które doprowadza do zbrodni, nędzy i upadku, do grzechu. W imię czego? Pogoni za wyobrażeniem szczęścia, ułudy, która ma stać się uzasadnieniem i usprawiedliwieniem postępowania kobiety, która nie waha się złamać zasad, w których została wychowana i w które wierzy. Ale miłość nie usprawiedliwia ani autodestrukcji, ani zbrodni i dlaczego to ona miałaby być czymś, co kieruje ludzkimi uczynkami? Wszak człowiek, z reguły, kieruje się także rozumem. Jednak nie w tym przypadku. Tu wszystko podporządkowane jest pragnieniu bycia razem z ukochanym - "Dążyłam do swego celu. Cel mój był - Łukasz. Podeptałam wszystko, co było na mojej drodze. Podniosłam rękę na Boga. I odstąpiła mnie łaska. W tym dniu, gdy byłam w łasce, ukazał się przede mną Łukasz. On stał się wieczną pokusą mego serca. Jest. Dlaczego tak się stało?", tak przemożnym, że wszelkie racjonalizowanie postępowania bohaterki Żeromskiego musi spalić na panewce. Nie da się wytłumaczyć odrzucenia szansy życia z człowiekiem, który ją kocha i oddania się, zbrodniarzowi. Jest w tej postawie coś, co przywodzi na myśl lekcję, którą Wokulski odebrał od pani Meliton, kiedy naiwnie sądził, że kobiety zdobywa się siłą rozumu, ta zaś wytłumaczyła mu z szyderczym uśmiechem, że "rozumu nie tyle, prędzej pięści".
Kiedy patrzy się na powieść Żeromskiego pod tym kątem, można zrozumieć atmosferę skandalu, którą wywołała, bo kobieta w "Dziejach grzechu" chce być i wyobraża sobie, że jest autonomiczna w swoich decyzjach i w swoim postępowaniu, niezależna od niczego i od nikogo. Widać to gdy mówi "Nie popełniłam zdrady względem nikogo. Chyba względem własnej duszy i względem wieczności. Może względem rodziny. Ale i rodzinie mojej nie przyrzekałam nic takiego, czego by później..." i później "czy świat, czy społeczeństwo, czy ktokolwiek stracił co na tym, że ja miałam tak zwany stosunek z najrozmaitszymi drabami? Nie wiem, czy ktokolwiek zyskałby co na tym, gdybym była oddawała się tylko jednemu. Moje ciało należało i należy do mnie". Ale to złudzenie, tragiczna pomyłka, bo o jakiej niezależności, niezależności od kogo i od czego może mówić kobieta, która w ostateczności stała się "dziewką schorowaną, zżartą od syfilisu, szelmą uliczną, sprzedajnym bydlęciem"?
A przecież to nie jedyny aspekt "niezależności" bohaterki Żeromskiego, to także pasmo krzywd wyrządzonych innym, dzieciobójstwo i udział w morderstwie, z perspektywy czasu więc twierdzenie o "niepopełnieniu zdrady względem nikogo" okazuje się kłamstwem. I nie ma dla tych czynów żadnego usprawiedliwienia. Zbrodnia, której ofiarą stała się niewinny człowiek nie staje się mniej odrażająca tylko dlatego, że Ewa Pobratyńska wyobraża sobie, że to on "zepchnął ją z krużganku kościoła na podwórze lupanaru". Nikt, nikogo, nigdzie nie spychał. To kwestia wolnego wyboru przed którym staje człowiek ale wyboru z wszystkimi tego konsekwencjami.
Kiedy więc padają pytania - "Czy są takie grzechy ludzkiego życia, żeby już nigdy nie mogły być zmazane, zatarte, zgładzone? Czy są takie występki, których życie późniejsze już niczym, niczym zasłonić nie zdoła? Czy grzechy są niezniszczalne na wieki, czy one są same w sobie, czy są urojeniami naszej duszy? Czy natura ludzka nie może stać się po wtóre czystą, znowu taką jak przezrocze diamentu co do mocy i znowu tak żywą, tak śpiewającą jak wody morza?", to tak po ludzku, wydaje się, że może na nie paść tylko jedna odpowiedź - nie.
A ja lubię te „Dzieje grzechu”. Dla mnie ta książka to zarówno dzieje miłości, jak i dzieje grzechu, bo przecież Ewa zachowywała się coraz gorzej, z miłej dobrej panienki zmieniła się w jakiegoś potwora.
OdpowiedzUsuńŻeromski bardzo mnie zaskoczył opisem porodu i tego, co było potem, zadziwiające wniknięcie w sprawy znane jedynie dla kobiet. Przemówił też do mnie opis namiętnej miłości. Co do Ewy, to wiadomo, przez jakiś czas byłam po jej stronie, ale kiedy zabiła dziecko, poczułam do niej wstręt, tym bardziej, że ona wcale swego postępku nie żałowała.
Przypominałem je sobie teraz, po wieeeeelu latach :-) i też jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, nawet ta młodopolska stylistyka tak nie razi po współczesnych wypocinach, które ostatnio czytałem.
UsuńCo do tytułu, to dzieje jakiego grzechu Żeromski opisuje? Przecież nie jednego, bo Ewa popełnia z czasem grzech za grzechem, tytuł nabiera innego sensu jeśli uznamy miłość Ewy za grzech i postawimy znak równości pomiędzy nimi.
Ewa jednak myśli cały czas o dzieciobójstwie, ono ciągnie się za nią aż do czasu kiedy jej upadek osiągnął ostatnie stadium, w którym ostała się tylko miłość do Łukasza.
Bo to chodziło o taki jeden długi, niekończący się grzech. „Dzieje grzechów” nie brzmiałoby dobrze :-)
UsuńŻeromski raczej nie uważał pozamałżeńskiej miłości za coś złego, za grzech. W tych sprawach był tolerancyjny. Tak gdzieś czytałam.
Właśnie, jeden ale jaki, co miałoby być tym jednym, długim, niekończącym się grzechem? :-) Oczywiście, że nie, sam dał przykład a w powieści chyba Szczerbic wygłasza przewrotną tezę, że całe zło i wszystkie nieszczęścia wzięły się z tego, że Ewie zamarzyło się małżeństwo, które wcale przecież nie jest warunkiem koniecznym od osiągnięcia szczęścia we dwoje.
UsuńNa wielki hałas składa się mnóstwo cichszych dźwięków. Na jeden niekończący się grzech składa się mnóstwo mniejszych, popełnianych codziennie grzechów. O to mi chodziło, gdy pisałam o jednym długim grzechu :-)
UsuńNajsłabsza część książki to sceny z folwarku, na którym przebywało mnóstwo upadłych dziewcząt. W te sceny pomimo najlepszych chęci nie byłam w stanie uwierzyć. W przeciwieństwie do Natanny nie narzekałam na początek, podobał mi się on, za to końcówka mnie nużyła.
A będzie recenzja „Obłędu”?
Nie znam się na teologii i być może jest taka teoria, tylko dalej nie odpowiedziałaś na pytanie jak taki tytułowy grzech miałby się nazywać, bo że składają się nań m.in. dzieciobójstwo, kradzież to jest jasne. W tym tkwi "pikanteria" tytułu, że miłość (w wydaniu Ewy) staje się grzechem i wówczas nie ma problemu z liczbą mnogą i pojedynczą :-) Folwark, rzeczywiście jest nudnawy ale skoro to książka Żeromskiego to musi być i żeromszczyzna :-)
UsuńTytuł faktycznie wydaje się dość karkołomny, niby jednoznaczny a jednak nie do końca,
Usuńbo w sumie potencjalny czytelnik nie wie czego się spodziewać.Czy w książce chodzi o jeden grzech czy o życie w grzechu a raczej w grzechach. Miał być widocznie krótki i pobudzający wyobraźnię na tyle, by książkę czytać....A resztę czytający wysondował sam...
W tym tkwi też uroda książki, bo przecież byłoby nudne gdyby wszystko było jasne i jednoznaczne :-)
UsuńJa na teologii znam się jeszcze mniej niż Ty, bo jestem osobą niewierzącą :-) A tę teorię sama wymyśliłam. Grzech to nie tylko przekroczenie przykazań, ale też przekroczenie norm moralnych, czyn nieakceptowany przez społeczeństwo. Tytułowy grzech mógłby się nazywać „przekroczenie norm moralnych”. Faktem jest, że odkąd Ewa się zakochała, zaczęła te normy przekraczać. Romansowała z żonatym mężczyzną, przynosiła wstyd rodzicom, kradła, zabiła dziecko itd. Z osoby dobrej, czystej moralnie zmieniła się w złą.
UsuńPrzykazania to też normy moralne. Jakoś nie przekonuje mnie Twoje tłumaczenie gdy na pod orędziu znajduje się prostsze rozwiązanie. Cierpienia Ewy nie wynikają z obaw, co powie społeczeństwo na przekroczenie przez nią norm moralnych, tylko na przeżywaniu przez nią wyrzutów sumienia, a wówczas gdy wydaje się, że osiągnęła już zupełne dno nawet w tym grzechu jakim jest jej miłość okazuje się, że ocalał jednak jasny punkt bo poświęciła, życie by ochronić Łukasza.
UsuńCzyli nie mam daru przekonywania :-) Nabrałam ochoty, by powtórzyć sobie tę powieść, więc za kilka miesięcy zajrzę ponownie do Twego wpisu.
UsuńTo nie dar przekonywania, to upór :-)
UsuńCzytała dość dawno, jako młoda panienka, czytała z wypadkami na twarzy, ale to były inne czasy. Dziś poza jedną scena dzieciobójstwa niewiele pamiętam. Jednak co do Twego pytania, czy znalazł aby się dziś kobieta, która złożył aby taka deklarację oddania myślę, że znalazło by się takich pan niestety całkiem nie mało. Niestety. Bo to już nawet trudno mówić o zaslepieniu uczuciem, a raczej o glupocie totalnej.
OdpowiedzUsuńTempora mutantur..., choć jak twierdzisz, nie ze wszystkim :-) Na "usprawiedliwienie" Ewy można powiedzieć, że nie była pierwsza (w naszej literaturze) z takim podejściem, szlaki przecierała Oleńka, gdy rzuciła się do kolan Kmiciowi i wołała "Jędruś! ran twoich niegodnam całować!". Eh, to była miłość :-)
UsuńMoże sie skuszę, jak mi wpadnie w oko...
OdpowiedzUsuńTo uważaj na oko.
UsuńNa razie nie przebrnęłam pierwszych stron...zaczęłam kiedyś czytać i odłożyłam. Ale chciałabym przeczytać....
OdpowiedzUsuńPoczątek, faktycznie jest mało zachęcający ale potem i akcja się rozkręca i styl Żeromskiego jest już oswojony.
UsuńDlatego, chociaż tego raczej nigdy nie robię, przejdę od razu do meritum fabuły, bo historia Ewy mnie pociąga.....oglądałam wprawdzie film, ale jednak co książka to książka. Chociaż film dobrze wspominam.....
UsuńRozumiem, że masz na myśli film Borowczyka? mnie książka jednak bardziej się podobała, dosadności w opisach scen erotycznych jak na lekarstwo a nie ma co ukrywać tym przede wszystkim zasłynął film.
UsuńCo racja, to racja......film kusił głównie "śmiałymi", jak na czas, gdy powstał, scenami erotycznymi.
UsuńKiedyś film, podobnie jak wcześniej książka miał łatkę skandalizującego, dziś żadne z nich już takich (jeśli w ogóle) emocji nie budzi.
Usuń