Katarzyna Bonda uchodzi za królową polskiego kryminału. Jeśli rzeczywiście nią jest, to stan polskiego kryminału pozostawia wiele do życzenia sądząc po poziomie "Sprawy Niny Frank". A miało być tak dobrze a ryzyko wydawało się niewielkie sądząc po entuzjastycznej recenzji Jarosława Czechowicza. Tymczasem z każdą stroną otwierałem coraz szerzej oczy ze zdumienia, bo rzeczywiście u Katarzyny Bondy jest "Oryginalnie. Ciekawie. Zaskakująco. Niepowtarzalnie." choć po skończonej lekturze określenia te nie muszą już brzmieć jak komplement, bo "Sprawa Niny Frank" jest przede wszystkim książką niedopracowaną i mieszaniną pretensjonalności i banalności.
To chyba jakaś ogólniejsza przypadłość, że kryminał koniecznie musi mieć szersze obyczajowe. Tak też jest i u Katarzyny Bondy, niestety ze szkodą dla tego co jest solą kryminału czyli poszukiwania mordercy. O ile sam wątek kryminalny jest całkiem, całkiem (choć czytelnik nie ma szans na odgadnięcie kim jest morderca bo objawia się on niczym deus ex machina) to społeczny i obyczajowy anturaż, którym jest obudowany i który przerasta zasadniczy wątek, okazuje się porażką. Nie chodzi już nawet o to, że Autorka jest dłużniczką autorów scenariusza "U Pana Boga za piecem" (co jest zresztą zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę, że akcja powieści rozgrywa się na jej rodzinnym Podlasiu) a główny bohater ma kłopoty rodzinne (czy w jakimś współczesnym polskim kryminale, prowadzący śledztwo ich nie ma?). Gorzej, że miesza w to tanie psychologizowanie i tandetne feministyczne ujęcie doli i niedoli tytułowej bohaterki, a i nie obyło się bez prób skandalizowania. Mamy więc seksualnego dewianta poznającego swoją biseksualną żona na pielgrzymce do Częstochowy, opis próby defloracji, wariant kompleksu Elektry "dla ubogich", szmirowate sceny żalu na cmentarzu, wątki parapsychologiczne itp., itd.
Można by to nawet wziąć za dobrą monetę i grę Autorki z czytelnikiem, prześmiewczą powieść naigrywającą się z feminizmu w literaturze, telewizyjnych oper mydlanych i świata show-businessu, a grafomanię wciąć za element tej gry bo aż trudno uwierzyć by ktoś pisał na serio, że "mijały miesiące, a żywioł ognia, który wspólnie podsycaliśmy, nie gasł. Dowiadywałam się o nim rzeczy strasznych, a on obserwował, jak gubię kolejne męskie serca i z uśmiechem nabijam na szpileczki, po czym wkładam do puzderka niczym suszone kwiaty do zielnika." i podaje genialną, w swojej prostocie, receptę na wyrzuty sumienia - "Odkręciłam kurki - huk spadającej wody zagłuszył na chwilę natrętne myśli. Wpatrywałam się w przezroczystą ciecz, w której za chwilę się zanurzę. Jak najszybciej pragnęłam zmyć z siebie kolejne warstwy mazi, która oblepia mi duszę i barwi ją na czarno. Jest jej tak dużo, że zaczyna być widoczna także w realu.", dzięki której można się dowiedzieć, że wystarczy się wykąpać by się ich pozbyć. Niemożliwe by Katarzyna Bonda pisała to na serio bo przecież "Sprawa Niny Frank" to taka skomplikowana formalnie powieść, w której wynurzenia ofiary, opowieść narratora i listy mordercy mieszają się ze sobą.
Ale ta moja pewność jest jakby trochę mniej pewna, gdy przychodzi co do czego, czyli rozpoczyna się mowa o szczegółach, bo czy aby na pewno jedna z bohaterek książki wie co mówi, gdy chce żeby jej syn znalazł sobie synową (żeby nie było wątpliwości, chłop nie ma syna na wydaniu)? Czy naprawdę nowości książkowe kupuje się w antykwariacie? Dlaczego mąż mówi (do osoby, która zna jego stan cywilny) o swojej kochance per narzeczona? Czemu mąż ofiary usiłuje ukryć ślady pobicia w czasie spotkania z policyjnym profilerem, chociaż ślady te o wiele wyraźniejsze widzieli już przesłuchujący go wcześniej policjanci? Jak to się dzieje, że facet który mieszka w ubogim domu, w którym pomieszczenia dla zwierząt graniczą z izbami dla ludzi, ma odtwarzacze wideo i DVD a gwiazda filmowa, choć ma płaski telewizor ciągle jeszcze ogląda filmy na kasetach VHS? Czy czytelnik ma naprawdę uwierzyć, że "seryjni mordercy, zawodowi kilerzy, cyngle mafii, pedofile, maniacy seksualni" zwierzają się pracownikowi policji? Jak to się dzieje, że w jednym z głupszych epizodów, rozmówcy "wysławiali się bardzo poprawnie, nadużywając jedynie archaicznych sformułowań" - a raptem można w nim znaleźć, choć epizod ciągnie się przez kilka stron, tylko jedno takie sformułowanie? Jakim cudem z najwyższego piętra Atrium Plaza może się rozciągać widok na całą Warszawę skoro budynek ma tylko 6 pięter i czy aby na pewno sportowe porsche jest limuzyną?
Można by tak to ciągnąć i ciągnąć, tylko po co, skoro odpowiedzi na te pytania zna chyba tylko Katarzyna Bonda i jej policyjny profiler Hubert Meyer, szczerze w to wierzę, udając się na poszukiwania przyzwoicie napisanego polskiego kryminału.
To chyba jakaś ogólniejsza przypadłość, że kryminał koniecznie musi mieć szersze obyczajowe. Tak też jest i u Katarzyny Bondy, niestety ze szkodą dla tego co jest solą kryminału czyli poszukiwania mordercy. O ile sam wątek kryminalny jest całkiem, całkiem (choć czytelnik nie ma szans na odgadnięcie kim jest morderca bo objawia się on niczym deus ex machina) to społeczny i obyczajowy anturaż, którym jest obudowany i który przerasta zasadniczy wątek, okazuje się porażką. Nie chodzi już nawet o to, że Autorka jest dłużniczką autorów scenariusza "U Pana Boga za piecem" (co jest zresztą zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę, że akcja powieści rozgrywa się na jej rodzinnym Podlasiu) a główny bohater ma kłopoty rodzinne (czy w jakimś współczesnym polskim kryminale, prowadzący śledztwo ich nie ma?). Gorzej, że miesza w to tanie psychologizowanie i tandetne feministyczne ujęcie doli i niedoli tytułowej bohaterki, a i nie obyło się bez prób skandalizowania. Mamy więc seksualnego dewianta poznającego swoją biseksualną żona na pielgrzymce do Częstochowy, opis próby defloracji, wariant kompleksu Elektry "dla ubogich", szmirowate sceny żalu na cmentarzu, wątki parapsychologiczne itp., itd.
Można by to nawet wziąć za dobrą monetę i grę Autorki z czytelnikiem, prześmiewczą powieść naigrywającą się z feminizmu w literaturze, telewizyjnych oper mydlanych i świata show-businessu, a grafomanię wciąć za element tej gry bo aż trudno uwierzyć by ktoś pisał na serio, że "mijały miesiące, a żywioł ognia, który wspólnie podsycaliśmy, nie gasł. Dowiadywałam się o nim rzeczy strasznych, a on obserwował, jak gubię kolejne męskie serca i z uśmiechem nabijam na szpileczki, po czym wkładam do puzderka niczym suszone kwiaty do zielnika." i podaje genialną, w swojej prostocie, receptę na wyrzuty sumienia - "Odkręciłam kurki - huk spadającej wody zagłuszył na chwilę natrętne myśli. Wpatrywałam się w przezroczystą ciecz, w której za chwilę się zanurzę. Jak najszybciej pragnęłam zmyć z siebie kolejne warstwy mazi, która oblepia mi duszę i barwi ją na czarno. Jest jej tak dużo, że zaczyna być widoczna także w realu.", dzięki której można się dowiedzieć, że wystarczy się wykąpać by się ich pozbyć. Niemożliwe by Katarzyna Bonda pisała to na serio bo przecież "Sprawa Niny Frank" to taka skomplikowana formalnie powieść, w której wynurzenia ofiary, opowieść narratora i listy mordercy mieszają się ze sobą.
Ale ta moja pewność jest jakby trochę mniej pewna, gdy przychodzi co do czego, czyli rozpoczyna się mowa o szczegółach, bo czy aby na pewno jedna z bohaterek książki wie co mówi, gdy chce żeby jej syn znalazł sobie synową (żeby nie było wątpliwości, chłop nie ma syna na wydaniu)? Czy naprawdę nowości książkowe kupuje się w antykwariacie? Dlaczego mąż mówi (do osoby, która zna jego stan cywilny) o swojej kochance per narzeczona? Czemu mąż ofiary usiłuje ukryć ślady pobicia w czasie spotkania z policyjnym profilerem, chociaż ślady te o wiele wyraźniejsze widzieli już przesłuchujący go wcześniej policjanci? Jak to się dzieje, że facet który mieszka w ubogim domu, w którym pomieszczenia dla zwierząt graniczą z izbami dla ludzi, ma odtwarzacze wideo i DVD a gwiazda filmowa, choć ma płaski telewizor ciągle jeszcze ogląda filmy na kasetach VHS? Czy czytelnik ma naprawdę uwierzyć, że "seryjni mordercy, zawodowi kilerzy, cyngle mafii, pedofile, maniacy seksualni" zwierzają się pracownikowi policji? Jak to się dzieje, że w jednym z głupszych epizodów, rozmówcy "wysławiali się bardzo poprawnie, nadużywając jedynie archaicznych sformułowań" - a raptem można w nim znaleźć, choć epizod ciągnie się przez kilka stron, tylko jedno takie sformułowanie? Jakim cudem z najwyższego piętra Atrium Plaza może się rozciągać widok na całą Warszawę skoro budynek ma tylko 6 pięter i czy aby na pewno sportowe porsche jest limuzyną?
Można by tak to ciągnąć i ciągnąć, tylko po co, skoro odpowiedzi na te pytania zna chyba tylko Katarzyna Bonda i jej policyjny profiler Hubert Meyer, szczerze w to wierzę, udając się na poszukiwania przyzwoicie napisanego polskiego kryminału.
No proszę, a ja myślałam, że na pielgrzymi do Częstochowy chodzą dewoci, a nie dewianci:). Czytałam jedną powieść tej autorki, "Florystkę", i nie pojmuję, skąd bierze się jej popularność.
OdpowiedzUsuńMoże spodoba Ci się "Tajemnica Domu Helclów"?
Skoro Katarzyna Michalak jest popularna to dlaczego by Katarzyna Bonda nie mogła być popularna. Może nie jest to dokładnie ten sam poziom ale jednak zbliżony.
UsuńTo książka Dehnela? Co prawda w kategorii prozy poważnej z ostatnią książką mu nie poszło ale jeśli chodzi o lżejszy kaliber to może być akurat, niedługo udaję się w dłuższą podróż pociągiem więc pewnie dam mu szansę :-)
W 'Tajemnicy' na pewno będzie archaicznie, a i dewotów nie skolko (chyba że też pomyliło mi się z dewiantami,heh ;)
UsuńMoże być archaicznie, nowocześnie a nawet ponowocześnie, byleby tylko z sensem i polotem :-)
UsuńKwestia czy polot to przytłaczająca ilość szczegółów, która ściąga lejce akcji.
UsuńChoć niektórzy lubią być przytłoczeni - zależy, kto przytłacza :)
No ale o tym porozmawiamy POTEM ;)
Mam nadzieję, że obejdzie się przy lekturze bez potu :-)
UsuńJak zwykle w punkt!
OdpowiedzUsuńDługo zastanawiałam się, co napisać o "Sprawie Niny Frank", bo przecież ta książka zabrała mi kawalątek wakacji i w dodatku mocno mnie rozczarowała, ale teraz widzę, że już chyba nie muszę :) Twoja recenzja zawiera bowiem wszystko to, co sama mogłabym powiedzieć o tej powieści.
Ja jeszcze zwróciłam uwagę, ot zboczenie zawodowe, na wszelkie przejawy doskonałego znawstwa tematu przez autorkę, które utożsamiało się w tłumaczeniu prostym czytelnikom niuansów postępowania karnego. Nie wiem, jak pani Bonda zbierała materiały, z kim rozmawiała, ale większość jej spostrzeżeń chociaż powtarza przepisy kodeksowe jest kompletnie nieżyciowa.
Zachęcona pozytywnymi recenzjami brnę dalej w Huberta Meyera i obecnie poznaję jego losy w "Tylko martwi nie kłamią". Zaczęło się nieźle, niestety około 70 strony znowu pojawiają się absurdy. Cóż z tym począć?
W kategoriach prawa karnego o "Sprawie Niny Frank" można chyba powiedzieć, że to "usiłowanie nieudolne aczkolwiek w zamiarze bezpośrednim" :-). Mnie akurat powieść Bondy wakacji nie zajmowała ale że męczyłem się z nią prawie tydzień to fakt :-).
Usuń'Usiłowanie zamęczenia w zamiarze recenzji szczerej'? ;)
UsuńMożna i tak powiedzieć :-) aż strach pomyśleć czym by się to mogło dla mnie skończyć gdybym wziął się za którąś z nowszych powieści Bondy bo "Sprawa..." jest stosunkowo cienka (dosłownie i w przenośni) a te mają po 600 stron z okładem.
UsuńMam w planie zinwentaryzować książki-cegły, co ma oczywiście tę wadę, że trzeba je przeczytać według tego drastycznego kryterium ;). Ostatnio skończyłam Kinga (ponad 700 stron), a temu to NIKT nie śmie redaktorki zrobić. A aż się prosi!
UsuńOj, ostrożnie, King to zdaje się bożyszcze tłumów, a Ty znajdujesz w jego książce jakieś niedostatki? Poległem kiedyś na jego "Skazanych na Shawshank", którzy filmowi nie dorastali nawet do pięt i odpuściłem go sobie całkowicie.
UsuńOj, a ja właśnie się wzięłam za to nieszczęsne "Tylko martwi nie kłamią". Wydaje mi się, że to podpada pod usiłowanie rozstroju zdrowia oraz uporczywego nękania w kumulatywnej kwalifikacji ;) Nie jest tak łatwo się z tego wywinąć!
Usuń"Sprawa..." jest pierwszą powieścią Bondy więc z każdą kolejną powinno być lepiej, choć ja się o tym wolę nie przekonywać :-)
UsuńOj, te królowe z bożej łaski!... Bonda wykreowała się na polską, Läckberg okrzyknięto skandynawską, doprawdy nie wiem, jakiemu ludowi miłościwie one panują :-)
OdpowiedzUsuńPretensjonalność, banalność, tanie psychologizowanie - trafna diagnoza, ja dodałabym jeszcze schematyczność, taką rodem z kursu "Jak napisać kryminał", do tego mnóstwo drobiazgów składających się na brak wiarygodności (wiarygodności intrygi, postaci, realiów, tła) - bo to one składają się na spójny obraz całości. W dodatku szczerze nie cierpię rozwiązań typu deus ex machina, to świadczy o niezrozumieniu konwencji gatunku i braku szacunku dla czytelnika. Ale przecież nie o czytelnika w tym wszystkim chodzi... Podobnych dzieł w wykonaniu rodzimych autorów pojawia się ostatnio jakby więcej, widać mimo wszystko można na nich sporo zarobić. Drażni tylko ten nieustanny hype w mediach.
Szum to bym chyba nawet zrozumiał ale te zachwyty..., chociaż jeśli się trochę zastanowić to ani jednym ani drugim nie powinno się być zdziwionym, zważywszy na to co można wyczytać w słynnych już "Recenzjach z Lubimy Czytać" :-)
UsuńAgnieszka: obstawiam efekt Pigmaliona zaprawiony dysonansem poznawczym plus urodą autorki ;)
UsuńJuż wcześniej miałam wątpliwości, a teraz mam mętlik w głowie - czytać w końcu Bondę? Nie czytać? Oto jest pytanie. A miałam właśnie ochotę na coś lżejszego, co jednak nie znaczy, że na "mieszaninę pretensjonalności i banalności"...
OdpowiedzUsuńWspomnianą powyżej "Tajemnicę Domu Helclów" mogę polecić jako więcej niż poprawny retro-kryminał, który czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Ale jeśli szukasz kryminału w kryminale, to możesz czuć mały niedosyt, bo jednak koloryt lokalny i rys obyczajowo-historyczny u Szymiczkowej dominują. W każdym razie - polecam (na podróż pociągiem w sam raz). Jestem ciekawa, czy Ci się spodoba (moja opinia tu: http://lezeiczytam.blogspot.com/2015/10/retro-zbrodnia-w-domu-niespokojnej.html).
P.S. Jeśli policzymy parter, Atrium Plaza ma pięter 7 ;-) Co, rzecz jasna, wciąż go drapaczem chmur nie czyni.
Ja już mam ten dylemat za sobą. Wygląda na to, że poza zasięgiem naszych "kryminalistów" są nie tylko klasycy powieści kryminalnej ale nawet autorzy z czasów PRL-u. Do "Tajemnicy..." czuję się zachęcony.
UsuńPS.
Widzę, że z liczeniem u mnie też tak jak u Bondy :-) ale to dlatego, że nigdy jeżdżę tam tylko na VI piętro :-)
sama bym tego lepiej nie ujęła! przeczytałam "Tylko martwi nie kłamią" i nie mogłam się nadziwić, może nie tyle popularności autorki, bo w to uwierzę, ale czemu ją mianowano królową polskiego kryminału? rozwiązanie zagadki zupełnie od czapy, samą książkę z łatwością można by skrócić do jednej trzeciej i zaoszczędzić trochę drzew... to chyba jest jakieś samouwielbienie, żeby tyle natworzyć i nie mieć nawet odrobiny samkorytycyzmu ;)
OdpowiedzUsuńPS. dołączam się do poleceń "Tajmenicy Domu Helclów" :)
Co to znaczy potęga marketingu! :-) Dziwne tylko, że w wydawnictwie nikt nic z tym nie robi i nie poprawia oczywistych buł. Arcydzieła by z tego co prawda nie było ale przyzwoita "wagonówka" może już tak :-).
UsuńPoprawianie królowej uchodzi za nietakt:). W wydawnictwie zapewne znają proporcje i ważą koniunktury i wychodzi im, że nie wypada pouczać kogoś, komu inni płacą za pouczanie.
UsuńUhahaha! :-) To chyba w myśl zasady "nie znam się ale lubię" :-) ale nihil novi sub sole - przecież już Machiavelli pisał poradnik z cyklu "co robić" a gdy przyszło co do czego i sprawdzenia się w praktyce to tylko zebrał ostry łomot.
UsuńMarlow, też mnie zastanawiało gdzie jest redakcja! ale widocznie autorka na żadne zmiany sobie nie pozwala, są tacy.
UsuńElenoir, nie zapisałabym się, już sam tekst "Badania terenowe pozwalają pisarzowi odbić się na metapoziom wyobraźni" mi wystarczy ;)
To była debiutancka książka Bondy więc jej pozycja negocjacyjna nie była, jak znam życie, zbyt silna :-). Albo więc ktoś w wydawnictwie uznał, że rzecz jest wystarczająco dobra albo uznał, że co prawda pozostawia sporo do życzenia ale ciemny lud i tak to kupi. Tak czy inaczej, za każdym razem wychodzi "profesjonalizm" wydawnictwa, ale co się dziwić skoro nawet już PWN bierze się za self-publishing.
UsuńJeszcze jedna złota myśl pani Bondy: "Plot to nie wszystko". Wiedzieliście?
UsuńKupiłam niedawno w hipermarkecie książkę z koszyka z bardzo przecenionymi pozycjami, jakiś dodatek do "Newsweeka", ale wydany przez Bellonę, firmę, która raczej dobrze mi się do tej pory kojarzyła. To była pozycja z gatunku historia popularnonaukowa, z naciskiem raczej na "popularno", no ale miałam prawo oczekiwać choćby jakiej takiej korekty czy redakcji. Tymczasem... szkoda gadać.
Akurat Bellona ma większe grzechy na sumieniu niż brak redakcji, jakoś nie mam do niej zaufania.
UsuńA Pani Bonda chce uczyć innych pisać kryminały.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu takiego konglomeratu wątków i wynurzeń narracyjnych to chyba przychodzi chęć powrotu do zwykłego detektywistycznego albo milicyjnego kryminału.
Dzisiaj każdy "wyzwolony" pisarz musi koniecznie profanować co się tylko da.....
A już myślałam, że może po jej "Okularnika" sięgnę, ale może poczekam aż Ty przeczytasz. Bo może będziesz chciał się przekonać jak kunszt Pani Bondy się rozwinął...
Ja właśnie czytałam jej poradnik, jak pisać i skutecznie mnie to zniechęciło do jej twórczości xD Ale być może kiedyś coś przeczytam, żeby móc wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
UsuńAnno, nie czekaj na moją opinię na temat innych powieści Bondy, ja po tej jednej mam dosyć ale z tego co widzę Autorka ma rzeszę wielbicieli więc może i Tobie przypadnie do gustu.
UsuńIgo, samemu przekonać się ile książka jest warta nie zaszkodzi, gdybym kierował się tylko opiniami innych daleko bym nie zajechał.
Tak prawdę mówiąc to nie bardzo mnie to obchodzi jak Pani Bonda pisze z tego powodu, że kryminały czytam niezmiernie rzadko.
UsuńAle to ciekawe jak te niektóre "fenomeny" się potrafią promować......ktoś jednak je kreuje....takie programy jak np. Hala przylotów w tvp Kultura, gdzie miałam okazję kiedyś, gdy przerzuciłam kanał Bondę widzieć. Trzeba wiedzieć z kim trzymać....
Daleki jestem od teorii spisku, książka Bondy miała już chyba cztery wydania a trudno uznać, że kupują ją ci sami, którzy ją promują w TV. Widocznie dobrze wpisuje się w czytelnicze zapotrzebowanie wystarczy zresztą przejrzeć blogi książkowe i opinie na nich ale nie takie książki znajdują czytelników więc też chyba nie ma co jakoś strasznie załamywać rąk na tym. W końcu nie ma przymusu kupowania, czytania ani oglądania.
UsuńNie chodzi o teorię spisku, bo to byłoby śmieszne....
UsuńA opinie blogowe bywają wypadkową....coś za coś....
Oczywiście, ale nikt nikogo do ich zamieszczania nie zmusza, zawsze w ostatecznym rozrachunku to jest kwestia wolnego wyboru, gustu i rzetelności.
UsuńTyż prowda.....
UsuńWidzę, że klasyka, w tym przypadku filmowa, jest "wiecznie żywa" :-)
UsuńBo też nie ma jak klasyka.
UsuńTa jest jednak specyficzna i to do niej świetnie pasuje kwestia, którą poruszyłaś :-)
UsuńMiło być królową kryminału, to po pierwsze. A po drugie - zawsze to może być hasło, które przyciągnie potencjalnych nabywców. A o to przecież chodzi. Sama nie czytałam żadnej z książek tej autorki, ale zdarza mi się, że mylę Bondę z Wardą.
OdpowiedzUsuńNie jest to najlepsza rekomendacja dla Wardy :-)
UsuńTylko ze względu na to, że nazwiska autorek się rymują, a ja nie czytałam żadnej z ich książek. :)
UsuńW przypadku Bondy, lektura, a w przypadku Wardy, przeczucie, mówią mi, że nic nie tracisz :-)
UsuńBonda Bondą, ale ja własnie ślęczę na recenzją książki Puzyńskiej, której twórczość nie tylko nie przysparza chwały literaturze polskiej, ale cholernie nudzi ;)
OdpowiedzUsuńJak tylko nudzi to nie jest wcale tak źle, mogło być znacznie gorzej :-) A może Ty po prostu jesteś nieczuła i nie masz odpowiedniej wrażliwości? :-)
UsuńBardzo możliwe ;) Nieczuła? Potraktuję to jako komplement ;)
UsuńW dzisiejszych czasach zdominowanych przez "Królowe Śniegu" - wyłącznie :-)
UsuńNajpierw się mocno zdziwiłam, że u Ciebie Bonda, ale potem się podśmiewałam pod nosem (wiem, nie powinnam, bo a nuż widelec napiszę powieść i będzie nielogiczna itp.).
OdpowiedzUsuńNie wiem, doprawdy, dlaczego się zdziwiłaś :-) Autorka bestsellerów, królowa polskiego kryminału, jak tu się nie zainteresować tak wybitną pisarką?! :-) To nawet nie brak logiki, to raczej brak talentu i umiejętności ale jak widać to nikomu nie przeszkadza.
UsuńPS.
usiłowałem wpisać komentarz pod Twój wpis dotyczący Dzienników Twardocha ale zdaje się, że znowu mi się nie udało.