Masakra! Jest tajemnicą poliszynela, że Sienkiewiczowi "nie szło" z powieściami obyczajowymi, ale żeby aż do tego stopnia?! Zapewne gdyby to nie on był autorem "Rodziny Połanieckich" ale jakiś bliżej nieznany XIX-wieczny autor, dzisiaj pewnie nikt by już o niej nie pamiętał. A tak mamy "pomnik" anachronicznego myślenia o małżeństwie, który w dodatku doczekał się ekranizacji.
I jeszcze ta pisarska nieporadność Sienkiewicza. Jak wiadomo, "Rodzina Połanieckich" powstała pomiędzy dwiema najlepszymi polskimi powieściami obyczajowymi "Lalką" i "Ziemią obiecaną" (uważni czytelnicy mogą się dopatrzeć pewnych analogii) ale Sienkiewicz nie dorównuje Prusowi i Reymontowi w żadnym aspekcie. Bo cóż mamy u niego; banał do potęgi - on zakochał się w niej, ona zakochała się w nim pobrali się a potem żyli długo i szczęśliwie, a żeby nie było to takie proste, para komplikuje sobie życie i o tym jest blisko 700 stron. Gdyby to była Deotyma albo Hajota albo Mniszkówna to byłoby to zrozumiałe, zarówno co do stylu jak i treści, ale żeby Sienkiewicz?!
A miał zamiar by pokazać życie jako "śmieszną komedię ludzką, w której jedni oszukują drugich, drudzy oszukują samych siebie; nic, tylko oszukani i oszukujący; nic, tylko pomyłki, zaślepienie, błędy, życiowe kłamstwa, ofiary pomyłek, ofiary oszustwa, ofiary złudzeń, plątanina bez wyjścia; pocieszna i zarazem rozpaczliwa ironia pokrywająca ludzkie uczucia, namiętności, nadzieje, tak jak śnieg pokrywa zima pola" mówiąc słowami pana Stacha. Tyle, że wyszedł nie obraz społeczeństwa lecz chwilami żenująca farsa i wykład zasad jakie powinny rządzić stosunkami damsko-męskimi.
Swoją drogą, może to i trochę szkoda, że dzisiaj już panie nie pamiętają, że "nie po to powinno się wychodzić za mąż by być, szczęśliwą, ale po to, by spełniać te obowiązki, które Bóg wówczas wkłada". W każdym razie Sienkiewicz o tym pamiętał, u niego pan Stach "będzie pozwalał kochać uważając ze swojej strony kochanie jako cnotę, dobroć i łaskę", a Marynia "będzie kochała uważając swoją miłość za szczęście i obowiązek".
Rola mężczyzny jest jasno określona, to "car i Bóg", którego zadaniem jest założenie rodziny (ciekawe, że u Sienkiewicza to panowie, a nie panie wykazują pęd do małżeństwa, tak dla odmiany), bo przecież w przypadku głównego bohatera "filozofia popierająca rozumowo męskie instynkta Połanieckiego, wskazywała mu małżeństwo jako jeden z głównych celów życia" a on sam rozumiał, "że Bóg stworzył go do życia rodzinnego, nie tylko na męża, ale i na ojca, jako też, że właściwy cel i znaczenie życia tkwi w tym właśnie". Więc się żeni.
Dlaczego nie? przecież Marynia to takie "sympatyczne i pociągające stworzenie", "rozsądne dziecko", "poczciwa kobiecina" albo jeszcze lepiej "poczciwa kobiecinka z kościami". Trzeba docenić Połanieckiego, przecież w jego anegdocie o kocie panien Wauters, kot to też "poczciwe stworzenie", mógłby się więc ożenić z kotem, a on nie - ożenił się (nie mylić z zakochał się) z panną Pławicką. W małżeństwie nie ma miejsca na takie fanaberie. Pan Stach, mimo swej nieufności do Maszki, wie że ten ma rację gdy mówi, "gdy będziesz brał żonę, przede wszystkim myśl o przyszłym spokoju. W kochance szukaj sobie czego chcesz: dowcipu, temperamentu, poetycznego nastroju, wrażliwości, ale z żoną trzeba żyć lata". Czyż nie ma racji?! Nie żeby mu się nie podobała własna żona, przynajmniej do czasu. Wszak "Marynia nie przestała być typem kobiecym, czyniącym wyjątkowo silne wrażenie na jego męskie nerwy, i teraz, gdy skroń jej dotykała niemal jego skroni, gdy jednym rzutem oczu objął jej matową twarz, zarumienione nieco policzki i pochyloną nad malowidłem postać, odczuł ów pociąg z dawną siłą, i żartka krew poczęła mu napędzać równie żartkie myśli do głowy."
Swoją drogą, z Połanieckiego musiał być naprawdę "żartki" facet, skoro przy własnej żonie w ciąży, kilka miesięcy po ślubie pozwala sobie na wyskoki w jej obecności, bo przecież ona widzi jak "jego ręka silnie obejmuje stan pani Maszkowej, jak jego oddech oblewa jej szyję, jak rozdymają mu się nozdrza a spojrzenia ślizgają się po obnażonym gorsie." Nie, to nie mogło skończyć się dobrze. Na szczęście Stach zachowuje jednak resztkę obyczajności myśląc o kochance (?) per "pani Maszkowa". Nie ma to jak dobre obyczaje.
W ogóle w powieści panuje jakiś niezdrowy klimat, trup się ściele co i rusz, cały czas mowa o nieboszczykach (nawet w podróży poślubnej Maryni i Stacha i przy okazji zaręczyn Zawiłowskiego nie obyło się bez tego), troje bohaterów umiera a troje jest "trzy ćwierci od śmierci". Cóż za ponura historia! A jednak, mimo wszystko, dobrze się kończy. Polecam miłośnikom "Trędowatej"!
I jeszcze ta pisarska nieporadność Sienkiewicza. Jak wiadomo, "Rodzina Połanieckich" powstała pomiędzy dwiema najlepszymi polskimi powieściami obyczajowymi "Lalką" i "Ziemią obiecaną" (uważni czytelnicy mogą się dopatrzeć pewnych analogii) ale Sienkiewicz nie dorównuje Prusowi i Reymontowi w żadnym aspekcie. Bo cóż mamy u niego; banał do potęgi - on zakochał się w niej, ona zakochała się w nim pobrali się a potem żyli długo i szczęśliwie, a żeby nie było to takie proste, para komplikuje sobie życie i o tym jest blisko 700 stron. Gdyby to była Deotyma albo Hajota albo Mniszkówna to byłoby to zrozumiałe, zarówno co do stylu jak i treści, ale żeby Sienkiewicz?!
A miał zamiar by pokazać życie jako "śmieszną komedię ludzką, w której jedni oszukują drugich, drudzy oszukują samych siebie; nic, tylko oszukani i oszukujący; nic, tylko pomyłki, zaślepienie, błędy, życiowe kłamstwa, ofiary pomyłek, ofiary oszustwa, ofiary złudzeń, plątanina bez wyjścia; pocieszna i zarazem rozpaczliwa ironia pokrywająca ludzkie uczucia, namiętności, nadzieje, tak jak śnieg pokrywa zima pola" mówiąc słowami pana Stacha. Tyle, że wyszedł nie obraz społeczeństwa lecz chwilami żenująca farsa i wykład zasad jakie powinny rządzić stosunkami damsko-męskimi.
Swoją drogą, może to i trochę szkoda, że dzisiaj już panie nie pamiętają, że "nie po to powinno się wychodzić za mąż by być, szczęśliwą, ale po to, by spełniać te obowiązki, które Bóg wówczas wkłada". W każdym razie Sienkiewicz o tym pamiętał, u niego pan Stach "będzie pozwalał kochać uważając ze swojej strony kochanie jako cnotę, dobroć i łaskę", a Marynia "będzie kochała uważając swoją miłość za szczęście i obowiązek".
Rola mężczyzny jest jasno określona, to "car i Bóg", którego zadaniem jest założenie rodziny (ciekawe, że u Sienkiewicza to panowie, a nie panie wykazują pęd do małżeństwa, tak dla odmiany), bo przecież w przypadku głównego bohatera "filozofia popierająca rozumowo męskie instynkta Połanieckiego, wskazywała mu małżeństwo jako jeden z głównych celów życia" a on sam rozumiał, "że Bóg stworzył go do życia rodzinnego, nie tylko na męża, ale i na ojca, jako też, że właściwy cel i znaczenie życia tkwi w tym właśnie". Więc się żeni.
Dlaczego nie? przecież Marynia to takie "sympatyczne i pociągające stworzenie", "rozsądne dziecko", "poczciwa kobiecina" albo jeszcze lepiej "poczciwa kobiecinka z kościami". Trzeba docenić Połanieckiego, przecież w jego anegdocie o kocie panien Wauters, kot to też "poczciwe stworzenie", mógłby się więc ożenić z kotem, a on nie - ożenił się (nie mylić z zakochał się) z panną Pławicką. W małżeństwie nie ma miejsca na takie fanaberie. Pan Stach, mimo swej nieufności do Maszki, wie że ten ma rację gdy mówi, "gdy będziesz brał żonę, przede wszystkim myśl o przyszłym spokoju. W kochance szukaj sobie czego chcesz: dowcipu, temperamentu, poetycznego nastroju, wrażliwości, ale z żoną trzeba żyć lata". Czyż nie ma racji?! Nie żeby mu się nie podobała własna żona, przynajmniej do czasu. Wszak "Marynia nie przestała być typem kobiecym, czyniącym wyjątkowo silne wrażenie na jego męskie nerwy, i teraz, gdy skroń jej dotykała niemal jego skroni, gdy jednym rzutem oczu objął jej matową twarz, zarumienione nieco policzki i pochyloną nad malowidłem postać, odczuł ów pociąg z dawną siłą, i żartka krew poczęła mu napędzać równie żartkie myśli do głowy."
Swoją drogą, z Połanieckiego musiał być naprawdę "żartki" facet, skoro przy własnej żonie w ciąży, kilka miesięcy po ślubie pozwala sobie na wyskoki w jej obecności, bo przecież ona widzi jak "jego ręka silnie obejmuje stan pani Maszkowej, jak jego oddech oblewa jej szyję, jak rozdymają mu się nozdrza a spojrzenia ślizgają się po obnażonym gorsie." Nie, to nie mogło skończyć się dobrze. Na szczęście Stach zachowuje jednak resztkę obyczajności myśląc o kochance (?) per "pani Maszkowa". Nie ma to jak dobre obyczaje.
W ogóle z małżeństwem Maryni i Stacha to jakaś dziwna sprawa, wisi bowiem nad nim pamięć nieboszczki Litki, obcego przecież dla obojga dziecka. Sienkiewicz uczynił ze śmierci tego dziecka farsę, odzierając ją z sacrum i każąc umierającej dziewczynce swatać pannę Marynię i pana Stacha. Pewnie miało być dramatycznie i romantycznie, wyszło, co najmniej, niesmacznie. Zresztą, tak jak cała relacja pomiędzy Litką i Połanieckim, która wygląda na zdumiewająco "niezdrową". Dwunastoletnia dziewczynka i trzydziestokilkuletni mężczyzna. Owszem, może to i było ładne dziecko "ze swoją słodką i poetyczną twarzyczką o rysach prawie nadto delikatnych", które wyglądało "jak istota z innej planety" ale przecież to niczego nie tłumaczy. Zaskakujące, że matka tę chorą sytuację jak najbardziej akceptuje. Dzisiaj tego rodzaju relacja dorosłego z dzieckiem zapewne skończyłby się skandalem i sprawą sądową. Zresztą to i dla współczesnych musiało być już trochę podejrzane bo nie bez kozery także "komitywę" Litki i pana Stacha wziął na ząb Boy-Żeleński w "Dziwnej przygodzie rodziny Połanieckich".
W ogóle w powieści panuje jakiś niezdrowy klimat, trup się ściele co i rusz, cały czas mowa o nieboszczykach (nawet w podróży poślubnej Maryni i Stacha i przy okazji zaręczyn Zawiłowskiego nie obyło się bez tego), troje bohaterów umiera a troje jest "trzy ćwierci od śmierci". Cóż za ponura historia! A jednak, mimo wszystko, dobrze się kończy. Polecam miłośnikom "Trędowatej"!
Kiedyś bardzo lubiłam Sienkiewicza, ale już mi przeszło
OdpowiedzUsuńChyba każdy lubił, a niektórzy lubią do dzisiaj.
UsuńOwszem lubią i to bardzo :)
UsuńNo proszę, pierwsza odważna już się przyznała :-)
UsuńZawsze otwarcie o słabości do Sienkiewicza pisałam :-)
UsuńAle chyba rzadko, bo o niewielu książkach Sienkiewicza pisałaś na blogu :-)
UsuńMuszę przyznać Ci rację niewiele pisałam na samym blogu. Będę musiała to nadrobić, tylko kiedy mam znaleźć czas ;-) pytanie retoryczne.
UsuńUznaję więc swoje zaskoczenie za w pełni usprawiedliwione :-)
Usuń:-)
UsuńCzyżby to było gorsze niż „Wiry”? O matko...
OdpowiedzUsuńCzy gorsze - nie wiem, na pewno dłuższe :-)
UsuńNa temat Połanieckich i ich powstawania można przeczytać w listach wymienianych z Henryką ze Stadnickich Krasińską. Utrzymywał zresztą korespondencję z jej córką Franciszką Woroniecką (miała pięciu synów z Michałem Woronieckim, których guwernerem był Jarosław Iwaszkiewicz). Niepotrzebnie zdaniem Heleny zawarł wątki ze swojego życia - nieudane małżeństwo z Wołodkowiczówną. Fragmenty Połanieckich powstawały w Rogalinie i właśnie chyba w Radziejowicach.
OdpowiedzUsuńOsobiście oglądałam multum razy, a nie czytałam :)
Niczego takiego w "Rodzinie..." co by wskazywało na bezpośredni związek postaci z rzeczywistością nie ma. Rozumiem, że miałyby to być zaręczyny Castelli i Zawiłowskiego, a pani Broniewiczowa to Helena Wołodkiewicz ale trzeba dużo wyobraźni by powiązać powieść z życiem Sienkiewicza.
UsuńSerial oglądałem tylko po łebkach, zawsze traktowałem go jako próbę podczepienia się pod popularność wcześniejszej ekranizacji "Lalki" ale to jednak nie to samo. Inna rzecz, że w serialu nie są aż tak widoczne androny, które rzucają się w oczy w książce.
Istnieją opinie, że "Rodzina Połanieckich" są przeciwwagą dla "Lalki".
UsuńA tu o biograficznych watkach szerzej:
Aksjologiczno-biograficzny kontekst Rodziny Połanickich
Dzięki za link - co prawda się nie otwiera :-) ale na szczęście historię mniej więcej znam. Co do przeciwwagi dla "Lalki" - nie określiłbym tak tego, w końcu u Prusa też się pojawiają motywy religijne (choćby poruszająca modlitwa Wokulskiego) tyle że nie jest to tak wyświechtane jak u Sienkiewicza. Za to można dopatrzeć się podobieństwa niektórych postaci i motywów; profesor Waskowski i jego aryjczycy to echo doktora Szumana i badań nad włosami, Świrski - Ochockiego, śmierć Litki (i Lola pani Broniewiczowej) - śmierci córki Krzeszowskich, wreszcie Połaniecki to podobnie jak Wokulski, to szlachcic, który postanowił zrobić karierę w biznesie.
UsuńPatrz, a jak podawałam, to jeszcze w domu czytałam na nowo :) teraz rzeczywiście nie działa.
UsuńSytuacja okazuje się być dynamiczna :-)
UsuńCo do moralnie podejrzanego związku Litki i pana Stacha - czy to nie była w większym stopniu relacja ojcowska (a nie erotyczna), w której osierocone dziecko szukało substytutu ojca i, być może, kandydata do matczynej ręki? A matka tę "komitywę" tolerowała, bo - no właśnie - miała nadzieję, że córeczka ją wyswata...? Ponadto, sama chciała dać śmiertelnie choremu dziecku namiastkę ojca. Zaznaczę, że książki nie czytałam, piszę na podstawie mglistych wspomnień telewizyjnego serialu, może w powieści jest coś, co sprawia, że można wyciągnąć bardziej kategoryczne wnioski.
OdpowiedzUsuńIm więcej czytam, tym - może paradoksalnie - staję się bardziej wyrozumiała dla wahnięć pisarskiej formy. Może się Sienkiewicz "wypisał", wypalił po Trylogii? Z drugiej strony, wkrótce po "Połanieckich" napisał świetne "Quo vadis"... Tak czy inaczej, oczekiwanie, że każde dzieło danego pisarza będzie arcydziełem, jest z gruntu idealistyczne i niemożliwe do spełnienia.
A swoją drogą, tak wtedy, jak dziś, nikt chyba nie pogniewałby się, gdyby los sprezentował mu tak szczęśliwą, w gruncie rzeczy, rodzinę, jaką byli powieściowi Połanieccy.
W wariancie filmowym (i teoretycznym) może i tak jest ale jeśli czyta się dialogi Litki i pana Stacha to są one dosyć odległe od ojcowskich klimatów. Litka wyraźnie jest zazdrosna o pannę Marynię i tym samym raczej nie traktuje pana Stacha jako surogatu ojca.
UsuńSzczęście rodziny Połanieckich (w powieści) jest dyskusyjne, mimo że wszystko kończy się happy endem - przecież stosunek Połanieckiego do żony jest daleki od ideału a i ona ma co najmniej poczucie niedosytu.
Nie oczekuję, że każda powieść będzie arcydziełem, zresztą żadna z książek Sienkiewicza nim jest, wystarczy tylko by nie schodziła poniżej pewnego poziomu a tego od takiego pisarza jak Sienkiewicz myślę, że spokojnie można oczekiwać.
Rodziny Połanieckich nie czytałam, pamiętam telewizyjny serial, oglądałam go nawet bez wstrętu kilka razy. Jestem natomiast po lekturze Bez dogmatu i przyznam się, że nie spodziewałam się tego typu literatury po Sienkiewiczu. Bohater - to niezwykle irytujący mężczyzna, który jakoś wcale nie widzi potrzeby wchodzenia w związek małżeński, tylko ciotka gwałtem chce go wyswatać. Z tak irytującą postacią męską jeszcze się chyba nie spotkałam, za co Sienkiewiczowi należy się duży plus. Ciekawa jestem, czy znasz, a jeśli tak, co sądzisz o Bez dogmatu.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu pisałem o "Bez dogmatu" a nie chcę wklejać tu całego wpisu :-) ale chyba wypada lepiej niż "Rodzina Połanieckich" bo tu Sienkiewicz dalej eksploatuje to co zaczął w "Bez dogmatu", zresztą obie książki są powiązane (taka ciekawostka). Plus należy się Sienkiewiczowi za to, że u niego, nie panie ale panowie dążą do małżeństwa, tak dla odmiany :-).
UsuńWróciłam do wpisu o Bez dogmatu i z ulgą odnotowałam, że nie komentowałam, co sugeruje, że raczej nie czytałam. Z ulgą, bowiem głupio by było, gdybym zapomniała o tym, że już czytałam. Pamiętam, że o Bez dogmatu pisała kiedyś Iza a zachęcała koczowniczka. Choć z drugiej strony należy mieć na względzie, że latka lecą ... pamięć już nie ta.
OdpowiedzUsuńNie wykluczam, że komuś się to może podobać ale wg mnie Sienkiewicz jako autor współczesnych (sobie) powieści obyczajowych nadaje się do rozszarpania na strzępy i nawet nie trzeba być wojującą feministką. Już za swoich czasów był anachroniczny, to co dopiero mówić o dniu dzisiejszym. Jakby nie patrzeć trudno przejść obojętnie obok tego co wypisuje :-).
UsuńOj, ja raczej nie zachęcałam do czytania „Bez dogmatu”, bo tej książki nie czytałam :) Ja w ogóle nie przepadam za Sienkiewiczem. Jedyne jego utwory, które mi się podobają, to nowele. Do jego obyczajowych powieści zraziłam się po przeczytaniu przeokropnych „Wirów”. Straciłam czas, umęczyłam się.
UsuńZaraz tam strata czasu - potraktuj to jako pouczające doświadczenie :-)
UsuńCzyli jednak skleroza, skoro nie TY koczowniczka, to ktoś inny :( ale nie będę teraz szukać. W każdym razie przeczytałam Bez dogmatu nawet bez większej męki i wydało mi się nieco inne od Sienkiewicza, jakiego znałam do tej pory.
Usuń"Nieco inne..." - jak to subtelnie powiedziane :-)
UsuńAz tak źle?
OdpowiedzUsuńKwestia podejścia - dla mnie tak, ale nie wątpię, że "Rodzina Połanieckich" ma swoich amatorów, w końcu nie takie książki ich mają :-)
UsuńSerial był wyjątkowo nudny; a może top tylko moje w porównanie do Lalki, czy Nocy i dni. W sumie, jak czytelnik wypożyczy Rodzinę, to przy oddawaniu jakoś nie słyszę ochów i achów.
UsuńI tak dobrze, że czytają. Zawsze to lepiej niż lektura powieści Michalak.
UsuńNo... na Michalak to my mamy zapisy o.O
UsuńTak działa książkowa wersja prawa Kopernika - Greshama. Raz spróbowałem się z Michalak i po lekturze miałem wrażenie, że zwoje mózgowe mi się prostują ale jak to mówią vox populi - vox Dei.
UsuńJedynym plusem z lektury, jaki widzę po Twoim wpisie, jest poznanie przymiotnika "żartki". Całe szczęście pojawił się tutaj, więc nie muszę już czytać "Rodziny ..." :P
OdpowiedzUsuńJak to nie musisz czytać "Rodziny..." - to jeszcze jej nie przeczytałeś?! :-)
UsuńJak i pozostałych 95% opisywanych na Twoim blogu książek :P
UsuńTo pewnie tak jak większość osób, które tu zaglądają :-)
UsuńTaa? To ciekawe skąd te sążniste dyskusje pod wpisami. Przecież to niemożliwe, żeby się ludziska naczytali Bayarda i robili akurat u Ciebie z tej lektury pożytek :P
UsuńZauważ, że w "sążnistych" dyskusjach brała udział mniejszość - więc od tej strony wszystko się zgadza :-)
UsuńJa, niestety, w oślich ławkach z gimbazą :P
UsuńTy z gimbazą, a ja z podstawówką i gospodyniami domowymi :-) Nie wiem co gorsze :-)
UsuńCałe szczęście, już niedługo, dzięki nowej reformie, gimbaza przestanie Ci spędzać sen z powiek :P
UsuńAle że co?, myślisz że wraz z reformą doznają automatycznie jakiejś iluminacji? :-)
UsuńCi którzy nie doznali w gimnazjum, nie doznają i w podstawówce. A cała masa mądrych młodych ludzi, dalej będzie mądra i pochłaniająca wiedzę. Tylko, że ciężko im (jednym i drugim, bo wrzucasz ich do jednego wora) teraz będzie, jako uczniom SP, przypinać łatkę "gimbazy" :P
UsuńGimbaza to przecież stan umysłu a nie tylko kategoria wiekowa i, że tak powiem, edukacyjna. Wystarczy rozejrzeć się po blogosferze, żeby się o tym przekonać, niestety.
UsuńAle blogowanie nie jest obowiązkiem. Skoro im się chce to robić, to chyba dobrze? :)
UsuńNaprawdę sądzisz, że blogowanie samo w sobie jest jakimś pozytywnym wyróżnikiem? Mnie łuski z oczu opadły już jakiś czas temu, choć długo to trwało.
UsuńKończę właśnie lekturę "Mitów i zgrzytów" Boya-Żeleńskiego i aż mnie nachodzi chęć powrotu np. do "Zemsty" czy "Pana Tadeusza". Rzeczony Boy spogląda na dzieła uznane z mniej popularnych perspektyw i odbrązawia niektóre z nich. Szkoda, że szkoła do większości podchodzi wręcz bałwochwalczo.
OdpowiedzUsuńNie wątpię, że profesor Pimko jest "ciągle żywy" ale nie ma co ukrywać, że Boy-Żeleński patrzył na autorów i ich dzieła od strony anegdotycznej, oczywiści, że ciekawej ale też dalekiej od kompletności. To nie szkoła podchodzi bałwochwalczo tylko nauczyciele ale na szczęście nie wszyscy, czasami zdarza się trafić na raroga, który potrafi rozbudzić zainteresowanie literaturą.
UsuńAch, takiego apetytu mi narobiłeś na tę powieść.
OdpowiedzUsuńMuszę sobie odświeżyć lekturę, bo czytałam to jako młode dziewczę i (a jakże!) chyba mi się wówczas podobało :)
PS. Zaczepnie zapytam: Czytałeś może ostatnią książkę Twardocha? Warto? Bo nie wiem, czy kupować ;)
Odśwież ją sobie Alu, poczekam na wrażenia u Marii :-)
Usuń