Po czym poznać, że powieść jest arcydziełem literatury? Nie, nie po tym że znajduje się na kolejnej liście bestsellerów ale na przykład po tym, że prawie półtora wieku od swego pierwszego wydania nadal nie pozostawia czytelnika obojętnym. Nie ma co do tego dwóch zdań - "Lew Tołstoj wielki pisarzem był". Rosjanie co prawda twierdzą, że był genialny ale bez przesady - konia z rzędem temu, kto odgadnie, co tak naprawdę otrzymał książę Andrzej Bołkoński od swojej siostry Marii wyruszając na wojnę chociaż dociekania na ten temat wcale nie dyskredytują powieści, powiedziałbym, że dodają jej tylko szczyptę swoistej pikanterii. Chociaż z naszego punktu widzenia, jeszcze ciekawsze są "polskie ślady" w powieści, sprawiające wrażenie jakby Tołstoj, podobnie jak Dostojewski, cierpiał na jakiś polski kompleks. (Swoją drogą, ciekawie byłoby zestawić dwie polskie najwybitniejsze powieści dotyczące tego samego okresu, co "Wojna i pokój", mianowicie "Popioły" i "Huragan" ale to temat nie na krótki wpis a na porządny, nudny literaturoznawczy przyczynek.
W każdym razie, jeśli ktoś dziwił się bałwochwalczemu wręcz uwielbieniu Tołstoja przez Rosjan to "Wojna i pokój" wiele wyjaśnia ale jednocześnie dzisiejszemu czytelnikowi przychodzi do głowy pytanie, o co cały ten krzyk? Cóż takiego jest w historiozoficznych wywodach Tołstoja, kwestionujących rolę jednostki w historii, albo w wywodach na temat wojny 1812 r. (nie mylić ze scenami batalistycznymi). Ich naiwność jest zrozumiała jeśli się weźmie pod uwagę punkt widzenia autora, czyli punkt widzenia rosyjskiego patrioty i trudno to wziąć Tołstojowi za złe ale z genialnością nie ma to nic wspólnego. Dzisiaj jeśli czytelnik nie zajmuje się historią wojskowości albo nie interesuje się specjalnie okresem wojen napoleońskich te diatryby, najlepszym przypadku, zwyczajnie nudzą. Zdecydowanie nie za to cenimy Tołstoja (a przynajmniej ja cenię) - to postacie i losy bohaterów okazały się największą i najtrwalszą wartością powieści.
I chyba wbrew intencjom Tołstoja, bo widać u niego oznaki mizoginii, choć daleko im jeszcze do apogeum, które osiągnął w "Sonacie kreutzerowskiej", znacznie ciekawsze są postacie kobiet niż mężczyzn, mimo że to oni grają w powieści pierwsze skrzypce. Bo, jeśli chodzi o mężczyzn, to kim się tu zachwycać; Pierre'em Bezuchowem, tą wersją Obłomowa, sybarytą z zadatkami na alkoholika, głupcem niezdolnym do działania, Andrzejem Bołkońskim - cierpiącym na weltschmertz megalomanem, który ze strachu przed własnym ojcem dla swego komfortu pozostawia nie tylko kobietę, którą podobno kocha ale i własne dziecko, postulującym by w wojnie nie brać jeńców, choć jemu samemu życie na polu bitwy uratowali właśnie wrogowie? A może Michałem Rostowem utracjuszem z dobrymi instynktami?
Na ich tle, znacznie ciekawiej rysuje się postać Heleny, pierwszej żony Pierre'a. Co z tego, że jego zdaniem jest głupia? Parafrazując paradoks kłamcy można by zapytać, czy ten, o którym głupiec twierdzi, że jest głupi, rzeczywiście jest głupi? Przecież jego, tak niesprawiedliwa opinia o własnej żonie, wynika z tego, że Helena niespodziewanie okazała się silną osobowością, kobietą nastawioną na osiągnięcie własnych celów, która posłużyła się głupim i bezwolnym mężem, jako narzędziem do ich osiągnięcia. Cóż z tego, że jej cele są inne niż jego? Dlaczego to jej priorytety mają być mniej ważne niż jego priorytety, przynajmniej z jej punktu widzenia. Zresztą, mówiąc szczerze, trudno się było doszukać w postępowaniu Pierre'a jakiegokolwiek priorytetu oprócz napełnienia sobie brzucha. Fakt, nie najlepiej świadczy o Helenie instrumentalne potraktowanie męża ale przecież z głupotą nie ma to nic wspólnego. Głupi mąż stał się stopniem w jej życiu, a miało być odwrotnie, to ona miała być narzędziem, dzięki któremu mąż będzie szczęśliwy. A tu proszę, okazuje się, że nie, że żona ryzykuje inne zdanie niż "car i Bóg". Z jej strony to duża odwaga, ryzykuje przecież społeczny ostracyzm, życie na towarzyskim marginesie w niesławie, a jednak udało się jej okazuje się, że można. Szkoda tylko, że Tołstoj zdecydował się ją "usunąć", zapewne w trosce o przyszłość Pierre'a.
A czyż Natasza nie jest bardziej interesująca niż Bołkoński? Naiwna nastolatka, w gruncie rzeczy jeszcze dziecko rzucona na pożarcie dorosłym mężczyznom. Zupełnie nieprzygotowana do wejścia w świat, gotowa oddać serce pierwszemu lepszemu, który by tylko z nią zatańczył albo uśmiechnął się w rozmowie i już wyobrażająca sobie, że to jest miłość. Ona nawet nie irytuje i śmieszy - raczej budzi konsternację i przeraża jej zupełna nieznajomość świata i ludzi. Jej niewinność i głód uczucia (wiadomo, że to kiedyś musi się skończyć się ślubem) mogą budzić tylko sympatię i współczucie w zestawieniu z prawie dwukrotnie od niej starszym epuzerem, który zdążył już zostać ojcem i wdowcem, a który ciągle, jak dziecko, sam żyje w strachu przed własnym ojcem. Bez dwóch zdań, Bołkoński skrzywdził to dziewczątko, wystawiając je na próbę. Ci którzy przeżyli kiedyś dłuższe rozstanie wiedzą, że zawsze gorzej mają ci, którzy zostają i czekają. Że Natasza nie podołała? Trudno mieć o to do niej pretensje, że nie podporządkowała się idee fixe Bołkońskiego - a w imię czego miała? - okazania się godną miana żony Bołkońskiego? A w czym jest ono lepsze niż miano męża Rostowej?
Albo księżniczka Maria, dzisiaj powiedzielibyśmy, że to ofiara przemocy domowej, przemocy psychicznej ze strony własnego ojca i cierpiąca na coś w rodzaju "syndromu sztokholmskiego" i kompleks niższości, która całe życie podporządkowała innym. Toksyczna relacja z ojcem, poczucie winy wobec niego, a właściwie wobec każdego z kim jakoś czuje się związana, tylko nieśmiało dopuszczająca myśl o własnym szczęściu i nie tyle myśl ile raczej marzenie, o którego realizację nie potrafi walczyć.
Tak, zdecydowanie postacie kobiet są ciekawsze od męskich bohaterów, choć to oni mają "bogatsze wnętrza", doznają swoistych "iluminacji" i wewnętrznych przemian, w różnym zresztą stopniu, a kobiety u Tołstoja, jak to kobiety, widzą sens swego życia w zamążpójściu i macierzyństwie. Eh...
I chyba wbrew intencjom Tołstoja, bo widać u niego oznaki mizoginii, choć daleko im jeszcze do apogeum, które osiągnął w "Sonacie kreutzerowskiej", znacznie ciekawsze są postacie kobiet niż mężczyzn, mimo że to oni grają w powieści pierwsze skrzypce. Bo, jeśli chodzi o mężczyzn, to kim się tu zachwycać; Pierre'em Bezuchowem, tą wersją Obłomowa, sybarytą z zadatkami na alkoholika, głupcem niezdolnym do działania, Andrzejem Bołkońskim - cierpiącym na weltschmertz megalomanem, który ze strachu przed własnym ojcem dla swego komfortu pozostawia nie tylko kobietę, którą podobno kocha ale i własne dziecko, postulującym by w wojnie nie brać jeńców, choć jemu samemu życie na polu bitwy uratowali właśnie wrogowie? A może Michałem Rostowem utracjuszem z dobrymi instynktami?
Na ich tle, znacznie ciekawiej rysuje się postać Heleny, pierwszej żony Pierre'a. Co z tego, że jego zdaniem jest głupia? Parafrazując paradoks kłamcy można by zapytać, czy ten, o którym głupiec twierdzi, że jest głupi, rzeczywiście jest głupi? Przecież jego, tak niesprawiedliwa opinia o własnej żonie, wynika z tego, że Helena niespodziewanie okazała się silną osobowością, kobietą nastawioną na osiągnięcie własnych celów, która posłużyła się głupim i bezwolnym mężem, jako narzędziem do ich osiągnięcia. Cóż z tego, że jej cele są inne niż jego? Dlaczego to jej priorytety mają być mniej ważne niż jego priorytety, przynajmniej z jej punktu widzenia. Zresztą, mówiąc szczerze, trudno się było doszukać w postępowaniu Pierre'a jakiegokolwiek priorytetu oprócz napełnienia sobie brzucha. Fakt, nie najlepiej świadczy o Helenie instrumentalne potraktowanie męża ale przecież z głupotą nie ma to nic wspólnego. Głupi mąż stał się stopniem w jej życiu, a miało być odwrotnie, to ona miała być narzędziem, dzięki któremu mąż będzie szczęśliwy. A tu proszę, okazuje się, że nie, że żona ryzykuje inne zdanie niż "car i Bóg". Z jej strony to duża odwaga, ryzykuje przecież społeczny ostracyzm, życie na towarzyskim marginesie w niesławie, a jednak udało się jej okazuje się, że można. Szkoda tylko, że Tołstoj zdecydował się ją "usunąć", zapewne w trosce o przyszłość Pierre'a.
A czyż Natasza nie jest bardziej interesująca niż Bołkoński? Naiwna nastolatka, w gruncie rzeczy jeszcze dziecko rzucona na pożarcie dorosłym mężczyznom. Zupełnie nieprzygotowana do wejścia w świat, gotowa oddać serce pierwszemu lepszemu, który by tylko z nią zatańczył albo uśmiechnął się w rozmowie i już wyobrażająca sobie, że to jest miłość. Ona nawet nie irytuje i śmieszy - raczej budzi konsternację i przeraża jej zupełna nieznajomość świata i ludzi. Jej niewinność i głód uczucia (wiadomo, że to kiedyś musi się skończyć się ślubem) mogą budzić tylko sympatię i współczucie w zestawieniu z prawie dwukrotnie od niej starszym epuzerem, który zdążył już zostać ojcem i wdowcem, a który ciągle, jak dziecko, sam żyje w strachu przed własnym ojcem. Bez dwóch zdań, Bołkoński skrzywdził to dziewczątko, wystawiając je na próbę. Ci którzy przeżyli kiedyś dłuższe rozstanie wiedzą, że zawsze gorzej mają ci, którzy zostają i czekają. Że Natasza nie podołała? Trudno mieć o to do niej pretensje, że nie podporządkowała się idee fixe Bołkońskiego - a w imię czego miała? - okazania się godną miana żony Bołkońskiego? A w czym jest ono lepsze niż miano męża Rostowej?
Albo księżniczka Maria, dzisiaj powiedzielibyśmy, że to ofiara przemocy domowej, przemocy psychicznej ze strony własnego ojca i cierpiąca na coś w rodzaju "syndromu sztokholmskiego" i kompleks niższości, która całe życie podporządkowała innym. Toksyczna relacja z ojcem, poczucie winy wobec niego, a właściwie wobec każdego z kim jakoś czuje się związana, tylko nieśmiało dopuszczająca myśl o własnym szczęściu i nie tyle myśl ile raczej marzenie, o którego realizację nie potrafi walczyć.
Tak, zdecydowanie postacie kobiet są ciekawsze od męskich bohaterów, choć to oni mają "bogatsze wnętrza", doznają swoistych "iluminacji" i wewnętrznych przemian, w różnym zresztą stopniu, a kobiety u Tołstoja, jak to kobiety, widzą sens swego życia w zamążpójściu i macierzyństwie. Eh...
Od dawna planuję kiedyś przeczytać, ale powaga tej książki mnie odstrasza
OdpowiedzUsuńNie przesadzajmy z tą powagą, w warstwie czysto fabularnej to przecież romans mający w tle wojnę, partie "intelektualnie nośne" (w zamyśle Tołstoja) są wyraźnie widoczne i jeśli ktoś będzie chciał pójść "na skróty" to spokojnie może je sobie darować :-)
UsuńRównie mocno, jak chęć poznania Twojego zdania w kwestii "Wojny i pokoju", zaintrygowało mnie, jakiej odpowiedzi udzielisz na pytanie postawione w pierwszym akapicie. Postaci i ich losy, ale przede wszystkim prawda o nich, przekazana tak, że jest aktualna po latach - to właśnie wyróżnik arcydzieła.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, czy to cecha wielkich rosyjskich pisarzy, że pisząc o mężczyznach, kreowali - gdzieś na drugim planie, daleko - wyśmienite postaci kobiece? Kończę właśnie "Idiotę" Dostojewskiego i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Nastazja i Agłaja są daleko ciekawsze niż Myszkin.
A czytanie Tołstoja od czego najlepiej zacząć, żeby się nie zrazić rzeczonym mizoginizmem?
P.S. W kwestii ostatniego "eh": co poradzisz, skoro tak nas wymyślono? ;-)
Zgadza się, u Myszkina wszystko było proste - był idiotą nie tylko dlatego, że nie mógł dopasować się do otaczającego go świata ale przede wszystkim dlatego, że nie widział bólu, jaki zadawał innym, choć był on widoczny nawet dla niezorientowanych.
UsuńWydaje mi się, że usytuowanie kobiet było odbiciem tego jak traktowano i chciano traktować w rzeczywistości, dominował model "Wania ubij, ja winowata" a Tołstoj i Dostojewski mimo ich "genialności" byli w tej kwestii zaskakująco przyziemni.
"Sonatę..." jak najbardziej polecam, nawet jeśli jesteś wojującą feministką :-) najwyżej "śmiotniesz" nią o ścianę ale z pewnością nie pozostawi Cię obojętną.
Nieśmiało dodam od siebie, że nie zgadzam się ze stwierdzeniem, by Agłaja i Nastazja były postaciami drugoplanowymi, a już na pewno z nie są one gdzieś daleko. Dla mnie są to jedne z najważniejszych postaci. Grają drugie skrzypce pod względem hierarchii, ale raczej społecznej, a nie literackiej.
UsuńPierwszoplanowe postacie grające drugie skrzypce - niech i tak będzie.
UsuńPo takiej rekomendacji "Sonatę..." na pewno przeczytam. Zwłaszcza, że nie pamiętam, kiedy ostatnio rzucałam książkami o ścianę ;-)
UsuńRzucanie o ścianę wchodzi w grę tylko, gdy jesteś wojującą feministką, w innych przypadkach reakcja może się wyrażać w niedowierzaniu, że to na serio (tak jak było to u mnie), stuporze, rozbawieniu itp. itd. :-)
UsuńWojująca nie jestem, ale nigdy nie wiadomo, co może człowieka z równowagi wyprowadzić ;-) W każdym razie - zaintrygowana czuję się już teraz.
UsuńMyślę, że zawiedziona nie będziesz, co najwyżej ciśnienie Ci skoczy ale w Twoim wieku, domyślam się, że to jeszcze nie groźne :-)
UsuńZaplanowałam sobie na ten rok i chyba niestety, nie dam rady. Tak samo jak Dickensa.
OdpowiedzUsuńCo do Obłomowa mam wydanie z Ossolineum, które bardzo polecam. Musiałabym sobie kiedyś jeszcze powtórzyć, bo dobrze się mi się czytało.
Ekranizacji WiP wolę nie oglądać. Ani starej, ani tej nowej, wieloodcinkowej.
Jak na taką kolubrynę czyta się co najmniej dobrze (w końcu to Tołstoj), za wyjątkiem partii "mądralistycznych", lepiej niż Dickensa (zresztą zależy co).
UsuńWieki temu oglądałem jakąś którąś z ekranizacji, zdaje się, że tę w reżyserii Bondarczuka ale poza tym, że oglądałem nie potrafię nic powiedzieć. Obecne ekranizacje jakoś mnie nie ciągną, zwłaszcza po tym, jak dowiedziałem się, że Keira Knightley grała Annę Kareninę, bo już wyobrażam sobie co mogą zrobić z postaciami z "Wojny i pokoju".
Przeczytałam dosadną recenzję na którymś z brytyjskich portali, że ta odcinkowa ekranizacja to "teenage drama". Wystarczyło.
UsuńDickensa "męczę" Klub Pickwicka. No, może na urlopie dam radę ;)
Mnie się "Klub..." podobał, co prawda czytałem go bardzo dawno ale pamiętam, że wrażenia miałem na tyle pozytywne, że zdecydowałem się na "Davida Copperfielda". Twórcom serialu się nie dziwię - muszą przecież zapewnić sobie jak największą widownię, wszystko musi być więc lekkostrawne, miłe i przyjemne.
Usuń"Wojna i pokój" wciąż przede mną, czytałam tylko "Annę Kareninę", ale po lekturze książki Pawła Basińskiego "Lew Tołstoj. Ucieczka z raju" dojrzewam do tego, by przyjrzeć się tej twórczości bliżej. Najbardziej zaintrygowały mnie te kobiece postaci o których piszesz, że są ciekawsze od męskich, chociaż swoje przeznaczenie widzą w sposób tradycyjny.
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć by Helena widziała swoje przeznaczenie w sposób tradycyjny, ale w każdym razie było ono akceptowalne dla bardziej libertyńskiej części socjety. Jeśli się zdecydujesz na lekturę, myślę że nie będziesz zawiedziona.
Usuń