wtorek, 18 października 2016

Biesy, Fiodor Dostojewski

"Biesy" czytałem trzy lata temu i kiedy tylko je skończyłem wiedziałem, że do nich wrócę (podobnie zresztą jak i do "Braci Karamazow", którzy już czekają w kolejce) bo parafrazując brata Jorge z "Imienia róży" - cóż innego jest w literaturze, jak nie ciągła, wzniosła rekapitulacja. Trudno nie uśmiechnąć się, trochę smutno, gdy czyta się opinię Dostojewskiego na temat tego co wydawało by się jest współczesnym wynalazkiem i bolączką obecnej literatury - "talenty średniej klasy, (...) zwykle uznawani nieledwie za geniuszy - nie dość, że (...) jakoś nagle znikają bez śladu z ludzkiej pamięci, (...) ledwo nowe pokolenie zajmie miejsce ich własnego - w zawrotnym tempie popadają w niepamięć i budzą powszechne lekceważenie. Jakoś szybko się to u nas dokonuje, jak zmiana dekoracji w teatrze." To zresztą nie jedyna, profetyczna obserwacja w "Biesach". Dla czytelnika z mojego pokolenia okazują się one zaskakująco trafną wizją przyszłości w totalitarnym świecie komunizmu, dzięki czemu powieść zdobyła sobie opinię "politycznej" ale o tym trochę później. 


Do powtórki, po przekładzie Zbigniewa Podgórca i Tadeusza Zagórskiego zdecydowałem się na tłumaczenie Adama Pomorskiego. Nie potrafię stwierdzić, czy wprowadza ono istotną zmianę jakościową. Obie lektury dzieli zbyt duży okres czasu, ale nawet to nie zmienia faktu, że nie da się zauważyć rzeczy bijących po oczach nawet laika, jak choćby różnicy w motcie, ewangelii św. Łukasza (8, 32-36), czy braku rozdziału "U Tichona". Pomorski zaserwował natomiast czytelnikom sążniste, w wielu przypadkach, przypisy dosyć luźno, łagodnie mówiąc, trzymające się tekstu powieści, jak wówczas na przykład gdy mowa o "aluminiowych kolumnach". Obszernie cytuje fragmenty "Co robić?" Czernyszewskiego, w których o aluminiowych kolumnach nie ma ani słowa, są za to wspomniane aluminiowe meble. Niekiedy przypisy nabierają kuriozalnego wydźwięku, jak wówczas gdy czytamy o motywie... "falliczono-kastracyjnym" w komentarzu do sceny, w której Stawrogin łapie za nos gubernatora, podczas gdy nawet dla gimbusa jasne jest, że wybryk Stawrogina, to "sprawdzam" z jego strony w odpowiedzi na zadufane "nikt nie będzie wodził mnie za nos" jego ofiary. Ale nie przekład Adama Pomorskiego jest tu ważny. Trzeba zresztą uczciwie przyznać, że "Biesy" w jego tłumaczeniu czyta się znakomicie (podobnie zresztą jak i w przekładzie Podgórca i Zagórskiego).

Istotna jest sama powieść. Nie będę ukrywał, mam ambiwalentne odczucia co do pisarstwa Dostojewskiego z jednej strony zdumiewa mnie i irytuje ta niczym nieuzasadniona idea narodu "Bogonośćca" (bez której także w tym przypadku się nie obeszło), rozhisteryzowani bohaterowie (i nie zawsze są to kobiety - swoją drogą, dziwne że panie nie ogłosiły bojkotu pisarstwa Dostojewskiego, biorąc pod uwagę, to jak są u niego przedstawiane). Z drugiej jednak strony fascynuje mnie wiwisekcja ludzkiej duszy, nawet jeśli dokonuje się na osobnikach nadwrażliwych i nie reprezentatywnych.

Redakcyjna notka na okładce twierdzi, że to "brutalnie szczera opowieść o politykach i myśli społecznej", po części tak jest, ale twierdzić, że to jest istota "Biesów", to tak jak twierdzić, że "Zbrodnia i kara" jest powieścią kryminalną. Owszem, w każdej z tych powieści znajduje się odpowiedni element ale nie on przesądza o jej wymowie.  

Biesy, diabły, które zagościły w człowieku, tak jak ten wspomniany przez św. Łukasza. Tyle że człowiek, który napotkał Jezusa na swojej drodze miał szczęście. A bohaterowie Dostojewskiego? Ich biesy nie opuszczają i stają się przyczyną ich zguby. Przecież giną oni nie z powodu swoich poglądów politycznych. Zróbmy szybki przegląd ofiar: Stawrogin, Stiepan Wierchowieński, Iwan Szatow, jego żona i jej dziecko, Liza, Lebiadkin, jego siostra i ich służąca oraz Fied'ka. Trup ściele się więc gęsto (ale dopiero w finale). W gruncie rzeczy żadna z tych osób, nie ginie z powodów politycznych. Nawet Szatow, którego śmierć jest zinstrumentalizowana bo ma się stać środkiem do uzależnienia współuczestników morderstwa, ginie dlatego, że Wierchowieński junior pała do niego zadawnioną antypatią. Większość tych ludzi nawet nie otarła się o politykę, łącznie ze Stawroginem, który nieustannie wystawia na próbę własną siłę, nie dla jakichś politycznych celów, lecz by poznać samego siebie.

Postacie w "Biesach" to ludzie miotający się (przynajmniej niektórzy z nich), ale nic dziwnego bo przecież u Dostojewskiego  "życie to ból, życie to strach (...)", .ludzie poszukujący. Dla niektórych rzeczywiście istotne są kwestie społeczne, czy polityczne ale dla wielu innych niekoniecznie. Wszak kobietom nie w głowie jest polityka, je zajmuje Stawrogin - kolekcjoner złamanych serc, Stiepan Wierchowieński to zajmuje się przede wszystkim sobą, podobnie jak Karmazinow i Stawrogin. Zresztą i polityka w wykonaniu członków "kółka" w gruncie rzeczy zaczyna się i kończy na morderstwie Szatowa. Polityka jest dla nich tylko próbą nadaniu życiu głębszego sensu, gdyby ktoś taki jak Piotr Wierchowieński, przekonał ich, że odnajdą go, nie przymierzając, w filatelistyce, zajęli by się filatelistyką. Jest instrumentem, który służy do pokazania ludzkiego zagubienia i meandrów, na które wkracza człowiek nie umiejący znaleźć dystansu pomiędzy ideologią a praktyką. Skutki tego okazują się opłakane nie tylko dla tych bezpośrednio zainteresowanych, a także dla zupełnie niewinnych ludzi.

Co tu dużo mówić, świetna książka.

22 komentarze:

  1. Świetna, ale czy lepsza od "Braci..."? (Nie wiem, za którą brać się najpierw).
    A że bohaterowie (i -ki) histeryczni? Dostojewskiemu wybaczam. Zwłaszcza, że to dusze słowiańskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Braci..." jednak nic nie przebije. Dla mnie "Biesy" to wprowadzenie właśnie do "Braci..." dlatego zostawiłem sobie ich na potem, bo to i objętość większa i nieco cięższy kaliber ale też bez przesady.
      Owszem, słowiańska dusza ale do Polaków podchodził, łagodnie mówiąc, z rezerwą. W "Biesach" akurat chyba nie, bo wzmianka o Polakach tylko mi mignęła ale "Braciach..." Polak jest ewidentnym szwarccharakterem.

      Usuń
  2. Jakoś nigdy nie wciągnął mnie styl tego autora, ale może kiedyś spróbuję jeszcze raz

    OdpowiedzUsuń
  3. To w końcu który przekład byś polecił? Jak rozumiem, tłumaczenie Pomorskiego jest dobre, tylko przypisy do kitu. :)
    Czytelniczki nie bojkotują książek Dostojewskiego, ponieważ umiał on wzruszająco pisać o niedoli kobiet. Przypomina mi się opowiadanie „Łagodna” o dobrej, wrażliwej dziewczynie i jej nikczemnym mężu. Czytając, miałam wrażenie, że autor był po stronie dziewczyny, mężczyznę stanowczo potępiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, czy feministki nie zżymają się na sposób prezentacji kobiet przez Dostojewskiego. W "Biesach" wyraźnie Dostojewski ustawia je w poddańczej roli wobec mężczyzny. Jeśli cierpią moralne rozterki to tylko z powodu swojego stosunku do mężczyzny, one nie żyją samoistnie, swoim własnym życiem, tylko zawsze w relacji z/do mężczyzny.

      Usuń
    2. No tak, feministki do wszystkiego potrafią się przyczepić. W tym akapicie o tłumaczeniach w przedostatnim zdaniu jest napisane „Ale nie przekład Adama Podgórskiego jest tu ważny”. Nie chodziło przypadkiem o Adama Pomorskiego? :)
      A tu fajny artykuł o tłumaczeniach Biesów:
      http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:BtEBtJeNqrgJ:www.ejournals.eu/pliki/art/1502/+&cd=1&hl=pl&ct=clnk&gl=pl

      Usuń
    3. Masz rację, to jakieś freudowskie przejęzyczenie, oczywiście chodzi o Adama Pomorskiego. Dzięki za namiary na artykuł, nie wszystko tam ogarniam bo mój rosyjski jest za słaby by ocenić poprawność przekładów ale to co zwróciło moją uwagę to wzmianka o samobójstwie Szatowa podczas gdy z powieści jasno wynika, że został on zamordowany a samobójstwo popełnił Kiryłłow, jego dawny przyjaciel. A teraz udaję się na poszukiwania "Biesów" w tłumaczeniu J.B. :-)

      Usuń
  4. Czytałam, ale... nie doczytałam. Dziwnie to wszystko pamiętam, jakbym słuchała audiobooka, ale przecież książkę miałam fizycznie w ręku (czytałam w pociągu). Mam teraz własny egzemplarz, ale jakoś ciężko się zabrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostojewski jako literatura wagonowa?! :-) Ryzykowne i nie dziwię się, że się nie udało. Opowieści o jego trudności uważam za mocno przesadzone ale nie zmienia to faktu, że spokój i skupienie przy lekturze są jak najbardziej wskazane.

      Usuń
    2. Oj, ale ja nie napisałam, że trudna, ale że nie doczytałam. Dojeżdżałam na studia do Katowic - każda dodatkowa minuta czytania jest dobra :)

      Usuń
    3. Poza tym mam nadzieję, że to tak z przymrużeniem oka - bo przecież to, że czytam w podróżny nie znaczy, żebym musiała zabierać się za coś "pop", bo "nie wypada" Dostojewskiego, czy Tołstoja ;)

      Usuń
    4. To nie chodzi o to co wypada, a co nie wypada czytać w pociągu, tylko o to czy można się skupić na lekturze. Jazda podmiejskim (?) pociągiem raczej nie sprzyja poważnej lekturze ale oczywiście, można i "Ulissesa" czytać w podróży :-).

      Usuń
    5. Mam inne zdanie. Potrafię czytać ze zrozumieniem ;)

      Usuń
    6. Wyczuwam ironię, ale tak jest naprawdę. Przez pięć lat dojeżdżałam do K-c i jakby zsumować ten czas, to o ile mniej przeczytałabym książek, gdybym miała wybrzydzać, czy wybierać tylko te "słabsze". Nieraz trzeba było szybko z pożyczonej w Zabrzu (wsiadałam w Gliwicach) kserówki przeczytać Wittgensteina. I też dawałam radę :p

      Usuń
    7. Nie wiem skąd masz takie zupełnie nieuzasadnione wrażenie. Z Wittgensteinem ("Tractatus...") nie mogłem uporać się na spokojnie, a co dopiero mówić o jego lekturze w pociągu. Jeszcze raz szacunek :-)

      Usuń
    8. To chyba praktyka. Tak myślę :p Ale zadań nie odrabiałam na kolanie przed lekcją ;)
      [Tak, Tractatus. Ależ były zajęcia!]

      Usuń
  5. No to mnie bliżej do Marlowa, niż do Agaty z tym czytaniem w pociągu. Może to też kwestia wieku (w pewnym trudniej się skupić na literaturze wymagającej skupienia). Mam takie doświadczenia z audiobookami (wiem, znam twoje zdanie M. na ich temat) - jakiś czas temu nie miałam żadnego problemu z ich słuchaniem, teraz myśl ucieka i dochodzę do wniosku, że nie ma to jak książka papierowa. Biesy wciąż przede mną. Dostojewskiego lubię nawet, jeśli kobieta u niego pełni rolę marginalną. Może nie jestem wojującą feministką:) A tak na marginesie widząc tytuł Biesy -nie widząc linka blogu (czasami tak mi szwankuje blogrol) byłam pewna, że to TY :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne skojarzenie :-) jakiś czas temu wydawnictwo MG wydało "Biesy" więc powinno było się ukazać sporo pozytywnych opinii "współpracujących" blogerów, chyba że coś oboje przegapiliśmy :-)

      Usuń
  6. Może polegli na lekturze owi współpracujący, albo ... widząc nazwisko wybrali jednak jakiś bestseller :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma mowy o tym by polec na lekturze książki otrzymanej w ramach współpracy :-) - rzuciłem słowa-klucze w wyszukiwarkę i wszystko się wyjaśniło. Po prostu nie jestem na bieżąco z książkową blogosferą :-)

      Usuń