Są blogi, których autorki mają szczęście, każda książka, która wpada w ich ręce podoba się im. Ja do takich szczęściarzy nie należę, ale i tak nie mam powodów do narzekania, bo i mi czasami, tak jak ślepej kurze, trafia się ziarno. Tym razem miałem szczęście do pierwszej części słynnej "Tetralogii gliwickiej" Horsta Bienka. Nawet dzisiaj, gdy dawno minęły już czasy kiedy straszono nas rewizjonistami z "kręgów Hupki i Czaji" i gdy wydawałoby się, nie takie rzeczy widziało się w literaturze, jest to powieść, która robi wrażenie.
Może i po części dlatego, że Śląsk ma u nas "takie sobie" szczęście do literatury. Bo co mamy?prehistorycznego Morcinka, odpokutowującego (niesłusznie) obecnie swoją popularność w czasach "komuny" i może jeszcze "Godki śląskie", bo już traktowanie na serio "Dracha" Szczepana Twardocha to nieporozumienie. Cóż takiego oferuje Bienek? Ano, opis świata, który znał z autopsji, co w połączeniu z talentem prozatorskim już sprawia, że Gliwice i Śląsk Bienka można porównać z tym, czym Gdańsk dla Grassa (kto wie czy prowokacja gliwicka w "Pierwszej polce" nie miała być odpowiednikiem epizodu z Pocztą Polską w "Blaszanym bębenku) i Ełk oraz Prusy Wschodnie dla Lenza. Na dodatek Bienek w niczym im nie ustępuje, co sprawia, że dzielą go lata świetlne od tych pisarzy, którzy choć homines novi, to jednak usiłują "podpiąć się" pod nostalgię i ciekawość poznania przeszłości małych ojczyzn, w których przyszło im żyć, a których opis kończy się zwykle na wymienieniu niemieckich nazw ulic.
U Bienka jest zupełnie inaczej, on opisując świat swojego dzieciństwa i młodości nie musi uciekać się do takich chwytów. Tak jak nie musi uciekać się, do epatowania seksem i brutalnością, bo ma do zaproponowania to co dla innych niedostępne - własną pamięć o czasie i miejscu, o którym pisze. I to jak pisze..., w sposób u nas dotychczas nieznany. Bo u nas, wiadomo, dobry Polak, zły Niemiec, powstania śląskie itp., itd. I przyzwyczajeni do tego typu narracji możemy przeżyć szok. Bo nie dość, że Niemiec wykorzystuje mający w naszej literaturze specjalne znaczenie motyw wesela, to jeszcze dla czasu akcji wybiera datę 31 sierpnia/1 września 1939 roku, a jakby tego nie było dosyć, ośmiela się kłuć w oczy postacią Wojciecha Korfantego.
Ale o dziwo, to wszystko jednak nie zmienia faktu, że na Śląsku Bienka (ściśle mówiąc w Gliwicach) można całkiem zwyczajnie żyć. Że sąsiedztwo i relacje polsko-niemieckie nie spędzają ludziom snu z powiek. Znacznie ważniejsze są problemy dnia codziennego, dla każdego z bohaterów na jego miarę. Nie jest to świat impregnowany na zewnętrzne okoliczności, na fakt, że Niemcami rządzi Hitler, z wszystkimi tego konsekwencjami, ale w "Pierwszej polce" ludzie są raczej biernymi odbiorcami, niż aktywnymi współtwórcami nazizmu. Jakoś próbują z tym żyć i wcale (choć są tu wyjątki) się z nim nie utożsamiają. Nie znaczy to, że Bienek relacje polsko-niemieckie przemilcza, powiedziałbym raczej, że zastępuje je poczuciem śląskiej tożsamości i odrębności (w niemieckim wydaniu) ponieważ to ono jest najważniejsze. I tą śląskość w powieści się czuje, a przecież nie jest czymś nienachalnym, przyjmuje się ją u bohaterów jako coś naturalnego, jako stały, często chyba nie uświadamiany element ich życia. Bo przecież postacie Bienka będąc Ślązakami żyją tym, czym żyje każdy, niezależnie od tego gdzie jest jego miejsce na ziemi. Troska o zapewnienie bytu rodzinie, śmiertelna choroba, międzypokoleniowy konflikt, pierwsza miłość to nie jest zastrzeżone (albo wyłączone) dla jakiejś enklawy. A jednak trudno uzmysłowić sobie, że to tymi problemami a nie stałą troską o umacnianie "żywiołu narodowego", jakiejkolwiek by on nie był proweniencji, mogli żyć Ślązacy. A jednak...
Ale o dziwo, to wszystko jednak nie zmienia faktu, że na Śląsku Bienka (ściśle mówiąc w Gliwicach) można całkiem zwyczajnie żyć. Że sąsiedztwo i relacje polsko-niemieckie nie spędzają ludziom snu z powiek. Znacznie ważniejsze są problemy dnia codziennego, dla każdego z bohaterów na jego miarę. Nie jest to świat impregnowany na zewnętrzne okoliczności, na fakt, że Niemcami rządzi Hitler, z wszystkimi tego konsekwencjami, ale w "Pierwszej polce" ludzie są raczej biernymi odbiorcami, niż aktywnymi współtwórcami nazizmu. Jakoś próbują z tym żyć i wcale (choć są tu wyjątki) się z nim nie utożsamiają. Nie znaczy to, że Bienek relacje polsko-niemieckie przemilcza, powiedziałbym raczej, że zastępuje je poczuciem śląskiej tożsamości i odrębności (w niemieckim wydaniu) ponieważ to ono jest najważniejsze. I tą śląskość w powieści się czuje, a przecież nie jest czymś nienachalnym, przyjmuje się ją u bohaterów jako coś naturalnego, jako stały, często chyba nie uświadamiany element ich życia. Bo przecież postacie Bienka będąc Ślązakami żyją tym, czym żyje każdy, niezależnie od tego gdzie jest jego miejsce na ziemi. Troska o zapewnienie bytu rodzinie, śmiertelna choroba, międzypokoleniowy konflikt, pierwsza miłość to nie jest zastrzeżone (albo wyłączone) dla jakiejś enklawy. A jednak trudno uzmysłowić sobie, że to tymi problemami a nie stałą troską o umacnianie "żywiołu narodowego", jakiejkolwiek by on nie był proweniencji, mogli żyć Ślązacy. A jednak...
Bez ukłonów w stronę literackich mód, w starym, dobrym stylu Horst Bienek pokazuje Śląsk zupełnie nam nieznany a przecież ma się przy tym nieodparte wrażenie, że jest to Śląsk prawdziwy. Jedna z lepszych książek, które ostatnio przeczytałem. Co tu dużo mówić, polecam i już szukam ciągu dalszego!
A może Bieniek kłaniał się modom literackim, tyle że tym z początku lat 70.? :) Czy to jest taka "normalna" powieść, z fabułą na swoim miejscu?
OdpowiedzUsuńTak, to "staromodna" powieść z fabułą jak najbardziej na swoim miejscu, tyle, że o ciekawej, nietypowej kompozycji, ale której "nietypowości" wcale się nie odczuwa.
UsuńBrzmi bardziej niż zachęcająco, pierwsze wydanie można niedrogo nabyć, może się skuszę.
UsuńMoim zdaniem, nie będziesz zawiedziony. To zupełnie coś innego niż Morcinek - górnicy u Bienka tylko migają od czasu do czasu w dalekim tle. Bohaterami są członkowie mieszczańskiej rodziny, która przechodzi kryzys - okazuje się, że na Śląsku nie mieszkali sami górnicy i hutnicy :-)
UsuńNic nie mam do Morcinka, uwielbiałem Pokład Joanny i nawet Urodzaj ludzi. Obie mam do dzisiaj zresztą :)
UsuńJa przekonałem się do niego po "Sercu za tamą". Pamiętałem go wcześniej z podstawówki z "Łyska z pokładu Idy" i "Czarnej Julki". Potem przyszedł czas na "Wyrąbany chodnik", który mi się podobał, choć drugi tom jakoś kulał. Dzisiaj Śląsk to wiadomo, kula u nogi gospodarki, więc i "górniczy trud" mało kogo obchodzi.
UsuńJa tam lubiłem ten górniczy trud w wykonaniu Morcinka :)
UsuńTo nieszczęsne imię konia zniszczyło cały urok opowiadania, czytałem je ponownie, kiedy już wyrosłem ze szczenięcego wieku i oczywiście zrobiło na mnie zupełnie inne wrażenie, ale nie sądzę by wielu moich kolegów zdobyło się na taką odwagę :-) Za to "Czarną Julką" zostałem zawojowany od razu :-)
UsuńŁyska uwielbiałem, chociaż chyba nie mieliśmy tego jako lektury.
UsuńNawet gdy już do doceniłem, to jednak daleki byłem od uwielbienia - dla mnie numerem 1 jeśli chodzi o opowiadania pozostaje "Serce za tamą".
UsuńPrzebijasz mnie liczbą przeczytanych książek Morcinka :)
UsuńTo żadna sztuka mnie przebić bo jego opowiadania spokojnie można przeczytać pomiędzy pierwszym i drugim daniem :-)
UsuńTrzeba jeszcze jadać dwudaniowe obiady :D
UsuńRozumiem... :-), w takim razie między jedynym daniem a kompotem :-)
Usuń...a kawą :) Lecę szukać tych opowiadań :)
UsuńUważaj, pośpiech źle wpływa na trawienie :-)
UsuńBędę szukał powoli :P
UsuńAle nie wątpię, że skutecznie :-)
UsuńW Gliwicach - oczywiście mówię o czytających - Bienek ma status cichego bohatera. jestem z Gliwic, i wydaje mi się, że nawet dziecko wie, kto to. Kiedyś się kserowało zdjęcia z pierwszego wydania (późniejsze nie miały zdjęć w środku).
OdpowiedzUsuńBo kiedyś wszystko to co odwoływało się do historii "ziem wyzyskanych" sprzed 1945 po 45 latach milczenia (w najlepszym razie) miało posmak sensacji a przecież wielu ludzi chce poznać historię miejsca, w którym żyją.
Usuńwciągam na listę, napisałeś tak, że trudno powstrzymać się przed zakupem!
OdpowiedzUsuńSpokojnie możesz się szarpnąć, pewnie jak wiele dobrych książek można ją kupić za parę złotych w antykwariacie albo na allegro.
UsuńJeżeli chodzi o tego typu książki to oczywiście najlepsze są te pisane "na gorąco" przez tych, którzy bazują na własnych wspomnieniach i doświadczeniach ......Po latach w pamięci wiele się zaciera a więc spisywane późno wspomnienia już mogą mieć wiele zafałszowań.
OdpowiedzUsuńDlatego do wszystkich tych, które w modnym dzisiaj nurcie wspomnieniowym są pisane obecnie już trudno z pełnym zaufaniem podejść.
Trochę łączy mnie ze Śląskiem, bo nawet na nim się urodziłam więc chętnie bym poznała to co Bienek pisze o nim w swej książce.
Zwykli ludzie nie żyli i nie żyją na co dzień polityką.....a ocena sytuacji zależy od tego jak im się w danej rzeczywistości żyje.
W latach 70-tych usłyszałam od już nie żyjącej teściowej mojego brata / Ślązaczki /, że im się lepiej żyło za Hitlera.
Dodam, że nas / goroli / wtedy to oburzało...a czy słusznie? Nie wiem.
UsuńBienek "Pierwszą polkę" napisał pod koniec lat 70-tych, w wieku prawie 50-ciu lat, więc okres "gorącości" miał już dawno za sobą. Ale może to i dobrze, bo nabrał dystansu do na pewno trudnego dla siebie, jak dla każdego, kto został zmuszony do porzucenia własnego domu, tematu.
UsuńPod względem ekonomicznym pewnie niejednemu żyło się nieźle, ale oprócz ekonomicznego prosperity były również obozy koncentracyjne i ustawy norymberskie (to wszystko jest u Bienka obecne), no i szybko okazało się, że trzeba było zapłacić jeszcze wyższą cenę za to, że "lepiej się żyło za Hitlera".
Sądziłam, że pisał ją wcześniej.....
UsuńBrak pośpiechu wyszedł książce na dobre, Lenz też się nie spieszył a i w przypadku "Blaszanego bębenka", który był najstarszy minęło prawie 15 lat od końca wojny.
UsuńJa mam uwagę do pierwszego zdania tej recenzji. Piszesz: „Są blogi, których autorki mają szczęście...” – hm, a dlaczego tylko autorki, a nie autorki i autorzy? Widziałam wiele blogów prowadzonych przez panów, którzy pieją z zachwytu nad każdą książką, nawet nad grafomańskimi tworami wydanymi przez Novae Res. Myślę, że nie muszę wskazywać palcem takich blogerów. :)
OdpowiedzUsuńPiszę tak, bo znam tylko takie blogi prowadzone przez panie, może dlatego, że większość blogów książkowych prowadzonych jest przez panie i pewnie tak wypada z rachunku prawdopodobieństwa. Niektóre z tych, na które trafiłem, pełnią rolę "słupów ogłoszeniowych" mniej lub bardziej wyrafinowanych czy reklamują książki wydawane przez Novae Res, nie kojarzę ale skoro takie wydawnictwa jak Znak i WL wydają, pożal się Boże, powieści Katarzyny Michalak, to co tu się dziwić, że i inni biorą się za wydawanie podobnej szmiry.
UsuńProszę o wybaczenie za wulgaryzm i wtrącenie się w wątek, ale końcówka tego komentarza od razu przywiodła mi na myśl fragment z "Ja wiem to" KULTu:
Usuń"Mój świat, powiadam, jest chory
Władają nim potwory
Jest coraz bardziej normalne
Tylko to co jest bardziej nachalne
Najlepsze jest to co się sprzeda
Chujowe to co sprzedać się nie da
Każdy to widzi, w środku miasta
Statua z gówna wyrasta"
Nie oszukujmy się, grafomania zawsze była w literaturze, a i wydawanie książek własnym sumptem nie jest odkryciem XXI wieku, moim zdaniem to nie jest problem. Prawdziwym problemem jest to, że grafomania i ignorancja została postawiona na piedestał i dla wielu blogerów stanowią powód do dumy. Ja jestem bardzo staromodny pod tym względem i uważam, że głupota i ignorancja jest powodem do wstydu a to w książkowej blogosferze nie jest przeważający pogląd.
UsuńNie da się ukryć, że blogi polecające dobrą literaturę są mniej popularne i widoczne niż te typu „chwalę każdy badziew”.
UsuńBardzo ciekawe i trafne są słowa tej piosenki. A mnie się przypomniały słowa Stephena Kinga: „Jeśli piszesz coś, za co ktoś daje ci czek, jeśli pomyślnie spieniężysz czek i płacisz tymi pieniędzmi rachunek za prąd, to można powiedzieć, że jesteś utalentowany”. Nic więc dziwnego, że osoba, której grafomańską książkę ktoś kupił, uważa się za utalentowanego pisarza.
Brak krytycyzmu autora wobec efektu swojej pracy, da się zrozumieć, w sumie jeśli czytelnicy są bezkrytyczni zasłaniając się kwestią gustu, (choć w wielu przypadkach powinno się mówić raczej o bezguściu), to dlaczego tego samego odmawiać pisarzom.
UsuńCzytałam tę książkę na studiach i bardzo mi się podobała. Niestety nie przeczytałam wtedy dalszych tomów i już tak te x lat sobie obiecuję, że je doczytam. Teraz pewnie od początku będę musiała zacząć. Dziękuję za przypomnienie i zmotywowanie!
OdpowiedzUsuńRychtuję się właśnie na "Wrześniowe światło" i sam jestem ciekaw czy Bienkowi udała się trudna sztuka utrzymać poziom z "Pierwszej polski" przez trzy następne tomy.
UsuńJa sobie zaraz sprawdzę jak z dostępnością po niemiecku i sprawię sobie od razu wszystkie tomy.
UsuńGdybyś się zdecydowała na polskie wydanie to czekałaby Cię niespodzianka bo książka jest wydana w języku oryginału i w polskim tłumaczeniu, co również ma swoją wymowę.
Usuń