Usiłuję przekazać dziecku międzypokoleniową "pałeczkę czytelniczą" ale mam wrażenie, że jakoś słabo mi to idzie. Mój zawód i konsternacja jest tym większe, że wybieram swoje ulubione książki, crème de la crème z okresu kiedy sam zaliczałem się do "młodszej młodzieży". Tymczasem ich lekturze towarzyszą tzw. mieszane uczucia, sentyment miesza się z rozczarowaniem i poczuciem, że czas bardzo srogo i niesprawiedliwie obszedł się z tym co sprawiało kiedyś tyle przyjemności.. I nie inaczej jest z "Uchem od śledzia" i na nic zdała się nawet świadomość jego obecności na Liście Honorowej IBBY.
Niestety, nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że zasadnicze kłopoty sześcioklasistów, pozostają ciągle takie same i sprowadzają się do tego jak przeżyć kolejny dzień w szkole bez strat zarówno w relacjach z rówieśnikami jak i "ciałem gogicznym" (jak pisał klasyk) oraz problemów "damsko-męskich" na miarę trzynastolatków, książka Ożogowskiej jest archaiczna. Tym czym przegrywa, to realia przełomu siermiężnych lat 50- i 60-tych.
Trudno dzisiaj sobie wyobrazić dziecku, że jazda windą w wieżowcu może być atrakcją (chyba że byłaby to winda w Pałacu Kultury i Nauki albo w Sky Tower), a telewizor i pralka z wyżymaczką (ciekawe, czy jakieś dziecko wie jeszcze, co to takiego?) były szczytem marzeń domowników. Albo cóż to za atrakcja - klaser na nalepki od zapałek?! Phi! O co chodzi z tą ekscytacją pomarańczami (przecież nikt, kto w nie żył w prlu nie wie, że rzucano je dwa razy do roku; przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem - tak przynajmniej było w spożywczaku na mojej ulicy) albo artykułami spożywczymi z zagranicy? Wycieczka do Czechosłowacji (co to w ogóle jest?), kiedy szkolne wycieczki za granicę nie są niczym nadzwyczajnym, też nie ekscytuje. Niestety, nawet interesujący pomysł by akcja rozgrywała się wśród sublokatorów przedwojennego "ostańca", w mieszkaniu, w którym jest "trochę jak w teatrze, co pokój to inne przedstawienie, inni aktorzy i tyle nowych obserwacji" dzisiaj nie działa bo trudno dziecku wyobrazić sobie, że pięć obcych sobie rodzin musi korzystać z jednej toalety i łazienki i tej samej kuchni. Można powiedzieć, że na szczęście.
Niestety, to wszystko sprawia, że stają się niezbędne glosy do opisów realiów tamtych lat i "przykrywają" one naprawdę istotne problemy, których dotyczy "Ucho od śledzia", czego tu nie ma, choćby przemoc (fizyczna i psychiczna) i alkohol w rodzinie - nikt z bohaterów nie dziwi się, że matka bije Witka, to że Michał bije się z ojczymem też nikim specjalnie nie wstrząsa. Nad Agnieszką znęcają się psychicznie jej krewni - cóż, bywa. A, że konsekwencje spadają na ofiary a nie na sprawców, to cóż można na to poradzić? Ta tolerancja wobec przemocy w stosunku do dziecka sprawia, że zachowanie Michała wobec rówieśników i dorosłych staje się zrozumiałe. To prosty mechanizm obronny krzywdzonego dziecka, które widzi, że w jego świecie racja należy tylko do tych, którzy mają obrotny język, najlepiej poparty silną pięścią i którzy myślą tylko o sobie.
Można by powiedzieć, że jak na to, co go w życiu spotkało, główny bohater "Ucha od śledzia" i tak nie jest jeszcze taki zły. Bo cóż właściwie takiego robi - "odszczekuje się" dorosłym odmawiając im jednostronnego prawa wyrażania opinii na jego temat, "odwdzięcza się" im jak może na swój dziecinny sposób wykorzystując ich słabości. Mogło być znacznie gorzej. Nie mniej ważne jest ustalenie hierarchii w życiu szkolnym, także i tu wartości ze świata dorosłych sprawdzają się, choć młodzieńczy idealizm (by nie powiedzieć naiwność) stanowi dla skuteczną (w powieści) zaporę. Nie obyło się bez wątków feministycznych ale bez rewelacji, czyli kobiety gotują, piorą i sprzątają, tak jak było od początków świata "gdy Adam orał a Ewa przędła".
U mojego dziecka niestety "Ucho od śledzia" przegrało z Maleszki. Żałuję, bo darzyłem tę książkę wielkim sentymentem i tylko niewielkim pocieszeniem jest myśl, że być może po prostu się z nią pospieszyłem bo przecież zwyczaj noszenia przez chłopców dziewczynom teczek ze szkoły ciągle funkcjonuje (tak mi się przynajmniej wydaje) więc przyjdzie na nią jeszcze czas.
Trudno dzisiaj sobie wyobrazić dziecku, że jazda windą w wieżowcu może być atrakcją (chyba że byłaby to winda w Pałacu Kultury i Nauki albo w Sky Tower), a telewizor i pralka z wyżymaczką (ciekawe, czy jakieś dziecko wie jeszcze, co to takiego?) były szczytem marzeń domowników. Albo cóż to za atrakcja - klaser na nalepki od zapałek?! Phi! O co chodzi z tą ekscytacją pomarańczami (przecież nikt, kto w nie żył w prlu nie wie, że rzucano je dwa razy do roku; przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem - tak przynajmniej było w spożywczaku na mojej ulicy) albo artykułami spożywczymi z zagranicy? Wycieczka do Czechosłowacji (co to w ogóle jest?), kiedy szkolne wycieczki za granicę nie są niczym nadzwyczajnym, też nie ekscytuje. Niestety, nawet interesujący pomysł by akcja rozgrywała się wśród sublokatorów przedwojennego "ostańca", w mieszkaniu, w którym jest "trochę jak w teatrze, co pokój to inne przedstawienie, inni aktorzy i tyle nowych obserwacji" dzisiaj nie działa bo trudno dziecku wyobrazić sobie, że pięć obcych sobie rodzin musi korzystać z jednej toalety i łazienki i tej samej kuchni. Można powiedzieć, że na szczęście.
Niestety, to wszystko sprawia, że stają się niezbędne glosy do opisów realiów tamtych lat i "przykrywają" one naprawdę istotne problemy, których dotyczy "Ucho od śledzia", czego tu nie ma, choćby przemoc (fizyczna i psychiczna) i alkohol w rodzinie - nikt z bohaterów nie dziwi się, że matka bije Witka, to że Michał bije się z ojczymem też nikim specjalnie nie wstrząsa. Nad Agnieszką znęcają się psychicznie jej krewni - cóż, bywa. A, że konsekwencje spadają na ofiary a nie na sprawców, to cóż można na to poradzić? Ta tolerancja wobec przemocy w stosunku do dziecka sprawia, że zachowanie Michała wobec rówieśników i dorosłych staje się zrozumiałe. To prosty mechanizm obronny krzywdzonego dziecka, które widzi, że w jego świecie racja należy tylko do tych, którzy mają obrotny język, najlepiej poparty silną pięścią i którzy myślą tylko o sobie.
Można by powiedzieć, że jak na to, co go w życiu spotkało, główny bohater "Ucha od śledzia" i tak nie jest jeszcze taki zły. Bo cóż właściwie takiego robi - "odszczekuje się" dorosłym odmawiając im jednostronnego prawa wyrażania opinii na jego temat, "odwdzięcza się" im jak może na swój dziecinny sposób wykorzystując ich słabości. Mogło być znacznie gorzej. Nie mniej ważne jest ustalenie hierarchii w życiu szkolnym, także i tu wartości ze świata dorosłych sprawdzają się, choć młodzieńczy idealizm (by nie powiedzieć naiwność) stanowi dla skuteczną (w powieści) zaporę. Nie obyło się bez wątków feministycznych ale bez rewelacji, czyli kobiety gotują, piorą i sprzątają, tak jak było od początków świata "gdy Adam orał a Ewa przędła".
U mojego dziecka niestety "Ucho od śledzia" przegrało z Maleszki. Żałuję, bo darzyłem tę książkę wielkim sentymentem i tylko niewielkim pocieszeniem jest myśl, że być może po prostu się z nią pospieszyłem bo przecież zwyczaj noszenia przez chłopców dziewczynom teczek ze szkoły ciągle funkcjonuje (tak mi się przynajmniej wydaje) więc przyjdzie na nią jeszcze czas.
szkoda, że jednak powtórna lektura okazała się rozczarowująca :c
OdpowiedzUsuńNie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
UsuńU nas Ożogowska wchodzi, nawet dużo bardziej archaiczna Tajemnica zielonej pieczęci, ale może moje dziecko nie wnika tak potężnie w realia, tylko skupia się na akcji :D
OdpowiedzUsuńU mnie dziecko też nie wnikało, tyle że na moje pytania, czy wie co to jest, zwykle słyszałem, że nie wie. Głównym zarzutem był "brak ekscytującej akcji", koniec cytatu :-)
UsuńTa dzisiejsza młodzież jest skrajnie zdeprawowana reklamami i kreskówkami, w których się za dużo dzieje :P I pomyśleć, że zawsze uważałem Ucho za najdynamiczniejszą z powieści Ożogowskiej :)
UsuńTo była jednak z moich ulubionych książek, na pewno mieściła się w pierwszej dziesiątce ale dzisiaj nawet sentyment do niej niespecjalnie jej pomaga. Owszem da się ją czytać, jest spora dawka humoru, a i momenty łapiące za serce się trafiają ale to już nie to, już nie to...
UsuńMaruda z waści :) Te realia lat 60. to sam smak.
UsuńDla mnie owszem, ale dla mojego dziecka wcale i nie pomogło nawet to, że główny bohater też ma na imię Michał.
UsuńNie możesz oczekiwać, że nasze dzieci będą te książki odbierać tak samo jak my. Ja tylko żałuję, że nie słyszę żadnych pytań, które pozwoliłyby mi rozwinąć kombatanckie wspomnienia :)
UsuńA w ogóle to właśnie przyszło mi do głowy, że oni czytają Ożogowską jak Rowling: taka sama zmyślona/fantastyczna scenografia. Warszawa lat 60. czy Hogwart, wszystko jedno, byle się coś fajnego działo. No i właściwie czemu nie.
U mnie to tak niestety nie działa, ale jak pisałem, to może moja wina, że za szybko chcę przekazać pałeczkę. Za to namiastką Rowling jest właśnie "Magiczne drzewo" Maleszki (w pierwszej chwili wystraszyłem się, że to ten Maleszka) i łykane jest jak świeże bułeczki niegdysiejszego ministra Krasińskiego.
UsuńU nas też Maleszka był pochłaniany. Cóż, następuje wymiana lektur, można powalczyć, ale na dłuższą metę tego nie powstrzymamy.
UsuńZgadza się, też myślę że to zawracanie Wisły kijem, teraz chłopaki już się nie bawią w czterech pancernych chociaż strzelają się z nerfów. C'est la vie ale trochę jednak żal...
UsuńPogódźmy się z tym :) A ja sobie na pociechę poczytam Stawiam na Tolka Banana, o :)
UsuńMoją "dyżurną" książką Bahdaja był Czarny parasol, Tolka znałem tylko z filmu i pamiętam też zachwyty dziewczyn z klasy nad Telemachem ale jakoś nigdy do niego nie dotarłem w bibliotece, co też o czymś świadczy :-)
UsuńTelemach to już Bahdaj dla 15-latków, gorzka opowieść o poszukiwaniu domu, niezła.
Usuń"Ucho..." też w sumie jest już dla nastolatków i pewnie mogłem odczekać przynajmniej rok jeśli nie dwa, gdy bliżej dziecku będzie do wieku bohaterów książki.
UsuńA widzisz, zakłóciłeś naturalny bieg rzeczy :D
UsuńAle w dobrej wierze i z obawy, żeby książki które mają coś do powiedzenia nie zostały czasem zupełnie przykryte historyjkami o magii.
UsuńBez przesady i łatwo przedobrzyć takimi manipulacjami.
UsuńZ mojej perspektywy nie przesadzam ani nie manipuluję - mam niewielki kontakt ze współczesnymi książkami dla dzieci. Ostatnią książką, przed Magicznym drzewem, było Porwanie króla Michała Wójcika. Chwilami można mieć wrażenie, że pomylił "grupy targetowe". Nie wiem, czy są jacyś następcy Nienackiego, Niziurskiego, Ożogowskiej, Szklarskiego, Bahdaja, którzy swoją popularność utrzymywaliby na długim dystansie dzięki popularności wśród czytelników a nie jakiejś strategii marketingowej.
UsuńJako fan Marcina Szczygielskiego uważam, że on kontynuuje najlepsze tradycje :)
UsuńNie znam człowieka ale po przejściu przez Maleszkę podejmę trop - może jakieś sugestie co do tytułu, żebym wybierał na pewniaka?!
UsuńZastanawiam się, gdzie znajdziesz najmniejsze pole do marudzenia, ale w sumie wszystko jedno. Weź Arkę czasu albo Teatr niewidzialnych dzieci.
UsuńOceną będzie wystawiało dziecko a nie ja, więc możesz spać spokojnie :-)
UsuńMam nadzieję, że dziecko się wyrodziło i nie będzie takie hiperkrytyczne :D
UsuńNiestety, dziecko, jak to dziecko, łyka bez zastrzeżeń produkty popkultury, ku ubolewaniu tatusia :-)
UsuńTrochę mnie to pociesza :P
UsuńNo co Ty?! przecież i tak nie ma, jeśli o to chodzi, żadnego powodu do zmartwień - rozejrzyj się po blogach ;-)
UsuńNa tym chyba właśnie polega ogromna przewaga Niziurskiego — on bardzo niedbale szkicował ówczesne realia skupiając się głównie na dialogach i relacjach między postaciami. Czytając go dziś bardzo łatwo sobie dopowiedzieć do akcji współczesną scenografię.
OdpowiedzUsuńByłbym ostrożny z tym niedbałym szkicowaniem ówczesnych realiów przez Niziurskiego bo "Księga urwisów" i "Awantura w Niekłaju" są tego zaprzeczeniem.
Usuń"Księga urwisów" – owszem, ale to bardzo wczesna książka Niziurskiego, napisana zupełnie inaczej niż następne. "Awantura w Niekłaju" – czy mógłbyś przytoczyć jakieś przykłady? Bo ja czytałem tę książkę w latach dziewięćdziesiątych i bardzo się zdziwiłem, gdy dowiedziałem się, w którym roku została ona napisana.
UsuńPrzecież to powieść o tym jak dzieci demaskują imperialistycznych szpiegów przemysłowych, którzy usiłują wykraść szczytowe osiągnięcie polskiej myśli technicznej.
UsuńJa rozumiem, że tam jest przemycona myśl antyimperialistyczna, ale mnie chodzi o "naskórek" fabuły, nie o motywacje polityczne autora. Uważasz, że książka młodzieżowa tego typu nie mogłaby powstać dzisiaj? Ktoś ma wujka pracującego w laboratorium, z laboratorium skradziono jakiś wynalazek, dzieciaki ruszają tropem złodzieja? Ja nie widzę przeszkód.
OdpowiedzUsuńNie w tym rzecz, że nie mogłaby powstać powieść o tropieniu złodzieja czy o rywalizacji "band" ale w tym w jakich realiach byłaby ona utrzymana. Żaden (?) ze współczesnych autorów książek dla dzieci nie przenosi akcji w lata 50-tych i 60-tych bo będą one dla czytelników niezrozumiałe i nieatrakcyjne.
UsuńZrobiliśmy kółko, a Ty je domknąłeś petitio principii. Rzecz w tym, że (ja uważam, że) realia lat 50-tych i 60-tych są u Niziurskiego słabo widoczne, na pewno dużo, dużo słabiej niż u Ożogowskiej. E.N. nie przywiązywał wagi do obyczajowo-społecznej scenografii. Ile w "Awanturze w Niekłaju" jest zdarzeń i przedmiotów, które nie przystają do dzisiejszych realiów i które trzeba by tłumaczyć współczesnemu czytelnikowi? Nie mam książki pod ręką, więc nie mogę jej nawet przekartkować, ale do głowy nic mi nie przychodzi.
UsuńPrzejrzałem na szybko "Awanturę...". Masz rację spokojnie dałoby się książkę przerobić na dziejącą się w każdym czasie choć nie obyłoby się bez cięć i przeróbek, poczynając od hasła Piratów "Precz z kolonizmem i imperializmem" :-)
UsuńSama pałałam wielką miłością do książki "Tajemnica zielonej pieczęci" tej autorki, ale raczej nie będę próbowała podsuwać jej moim dzieciom. Ewentualnie kategorycznie zakażę po nią sięgać, może wtedy ich zainteresuje. Dzisiaj Maleszka wygrywa zdecydowanie z innymi autorami z mojego dzieciństwa. Oprócz tego popularne są wszystkie książki w których bohaterami są koty, albo inne zwierzęta.
OdpowiedzUsuńU mnie w domu Maleszka też rządzi, choć mi się już mocno przejadł ale to w końcu nie ja jestem jego "grupą docelową" :-).
UsuńAch, te rodzicielskie eksperymenty na żywym, czytelniczym ciele ;) Ja sam czekam na razie Pana Samochodzika. Sześć lat ma, więc już niedługo. Na razie z klasyki wiele nie ruszaliśmy, ale podobał się audiobook Proszę słonia Kerna.
OdpowiedzUsuńPana Samochodzika mam już za sobą, wybrałem najlepszą książkę (moim zdaniem) z serii i jakoś poszło ale szału nie było więc odpuściłem sobie drążenie tematu.
UsuńU mnie Bahdaj wszedł na spokojnie w formie audio, ale też nie odczuwam przymusu wsuwania swoich hitów w młode ręce. Starszy miał etap "samochodzikowy" i z tego czasu prawie komplet na półce :) Ja dostarczam kolejne tomy Mulla i Riordana i jakoś z tym żyję :D
OdpowiedzUsuńU nas Bahdaj nie przyjął się nawet w wersji filmowej więc nawet nie będę próbował z książkami. O Riordanie i Mulli pierwsze słyszę - Maleszka, Szczygielski... to może być też i Riordan i Mulla :-).
UsuńRozbawiłeś Starszego tą Mullą. Chodziło bowiem o Brandona Mulla, jego ulubionego autora :D
UsuńSam się napraszałem guza bo z wrodzonego lenistwa nie sprawdziłem kto zacz ale i Twój syn może wynieść z tego naukę, że ten który wydaje mu się sławą niekoniecznie jest aż tak wielką sławą :-)
UsuńStarszy absolutnie nie traktuje Mulla jako bożyszcze. Po prostu bardzo lubi jego książki. A naukę, o której tu piszesz, odbiera za każdym razem, kiedy chce ze mną pogadać o jakiejś piłkarskiej sławie. No, nie da rady i wszyscy nie możemy znać wszystkich. No i jakiego guza? Dzięki za chwilę wieczornego śmiechu z potomkiem :D
UsuńW takim razie nauka rozszerzyła się na sławy literatury dla młodzieży (?) :-)
UsuńSkoro nowego wpisu brak a dyskusja woków książek dla dziatwy szkolnej nadal się toczy, pozwolę sobie podać link do mojej refleksji na temat książki dla dziatwy szkolnej w krajach anglosaskich: http://bloginglife2.blogspot.com.au/2017/01/niedzielne-czytanie-pewnego-razu.html
OdpowiedzUsuńCo za zbieg okoliczności :-) a ja czytam teraz uczoną publikację, w której "dekodowane" są "Medaliony", które okazują się poświęcone polskiemu antysemityzmowi.
Usuń