Co prawda, jestem zdania, że w gruncie rzeczy literatura zaczyna się i kończy na klasyce, ale też nie każda ramotka, autorstwa nawet wybitnego pisarza, zasługuje na miano klasyki, a nawet jeśli kiedyś cieszyła się takim statusem, to czas sprawił, że należałoby zastanowić się, czy nie pora już przewartościować tę ocenę. I tak też jest z "Katarynką" - dla jasności Prus jest dla mnie jednym z najwybitniejszych jeśli nie najwybitniejszym polskim pisarzem ever, ale za lekką przesadę uważam wciskanie jego nowelki do głów piątoklasistom (przyznaję, sięgnąłem po nowelę tylko ze względu na fakt, że syn będzie ją "przerabiał" w szkole).
Może jeszcze te dzieci, które mieszkają w Warszawie wykrzeszą z siebie trochę zainteresowania bo ciągle można się przespacerować ulicą Miodową, Senatorską i po placu Krasińskich (choć tym ostatnim nie bardzo - ze względu na ciągnący się remont). Co prawda po sklepie Jakuba Pika nie pozostał nawet ślad ale już o większym szczęściu mogły mówić budynki w których mieściły się zakłady fotograficzne Jana Mieczkowskiego, nie mówiąc już o klasztorze Kapucynów a bardziej zainteresowani na Starych Powązkach mogą odnaleźć grobowiec Prusa ze słynnym napisem "Serce serc" (we wstępie Marii Knothe, który kojarzy mi się z objaśnieniami Andrzeja Walickiego do "Rewizora" Gogola, do wydania PIW-u z 1982 r. przeczytałem ze zdziwieniem, że grobowiec pisarza zbudowany jest z czarnego marmuru, podczas gdy nawet bez specjalnej wiedzy w zakresie mineralogii widać, że to najprawdopodobniej piaskowiec, zresztą tekst Marii Knothe zwłaszcza jej objaśnienia humoru Prusa ). Ale to co może zadziałać na dzieci z Warszawy - na te spoza niej oczywiście już nie działa.
Chciałoby się zapytać - o co chodzi? - przecież "Katarynka" to taka "Lalka" w pigułce albo jej daleka zapowiedź - bo to mamy pana Tomasza sybarytę, warszawską kamienica, samotną matkę z córką, epizod z lalką nawet ten sam rodzaj dowcipu - stopniowanie rewerencji stróża Kazimierza w stosunku do pana Tomasza to a rebours stopniowanie wezwania powozu Wokulskiego po przyjęciu u hrabiny w Wielką Niedzielę. Ale cóż, po prawie 140 latach widać, że podanie tego w skondensowanej formie w stosunku do nieletniego odbiorcy sprawdza się "tak sobie".
Rzuca się w oczy językowy archaizm (zupełnie zresztą zrozumiały) i zupełny rozjazd z obecną językową poprawnością polityczną, który w odniesieniu do osób niepełnosprawnych robi złe wrażenie. Ale zdecydowałem się napisać ten post w cale nie z tych powodów. Otóż sprowokowała mnie odpowiedź wspomnianej już wcześniej Marii Knothe odpowiedź na pytanie, dlaczego pan Tomasz nie lubił katarynek? Odpowiedź opierająca się zresztą na zawartej w nowelce odpowiedzi głównego bohatera, który twierdził, że "muzyka (...) stanowi najsubtelniejsze ciało ducha, w katarynce zaś duch ten przeradza się w funkcją machiny i narzędzie rozboju. Bo kataryniarze są po prostu rabusie! Zresztą - dodawał - katarynka rozdrażnia mnie, a ja mam tylko jedno życie, którego nie wypada trwonić na słuchanie obrzydliwej muzyki."
Wyjaśnienie jest więc oczywiste skoro podsuwa je sam autor i w sam raz na miarę dziatwy szkolnej, bo nie wymaga od niej specjalnego "czaszkowania". Ale jeśli się chwilę zastanowić to można nabrać podejrzeń, czy czasami ta oczywista odpowiedź nie stanowi zasłony dymnej i czy niechęć do katarynek tego starszego pana nie jest przejawem jakiegoś kompleksu z młodości. Pan Tomasz bowiem nie zawsze bym dobrotliwym starszym panem - kiedy czyta się o jego schadzkach, to można podejrzewać go o promiskuityzm. Co prawda u macho to nie wada ale jednak, jakby nie było, jest to mało sympatyczny rys jeśli się pomyśli o uczuciach jego ofiar (które raczej nie pochodziły z wyższych sfer), a jego późniejsze starokawalerstwo być może jest przejawem mizoginii.
Nie ulega też wątpliwości, że pan Tomasz to self-made man. Sam musiał utorować sobie drogę. Nikt mu niczego nie dał - sam wynajmuje mieszkanie i sam je urządza. Ani widu, ani słychu o rodzinie, rodzinnym majątku, rodzinnych pamiątkach, etc. etc. Gdzie artefakty z rodzinnego dworku albo rodzinnej kamienicy. Nic, kompletnie nic. On to wszystko nabył za własne, przez samego siebie zarobione pieniądze wydobywając się z finansowej mizerii. Może więc ta niechęć do katarynek, tej namiastki muzyki przeznaczonej dla plebsu przypomina mu to o czym chciał zapomnieć. Własne pochodzenie? Nie dam głowy, czy Bolesław Prus na takie przypuszczenia nie przewraca się w grobie, choć mam nadzieję, że ze swoim poczuciem humoru prędzej uśmiechnąłby się z wyrozumiałością.
W którym roku/na której książce kończy się klasyka?
OdpowiedzUsuńW tym/na tej, za którym/którą zaczyna się literatura współczesna.
UsuńKompletnie nie pamiętam treści nowelki, natomiast wspominam z sentymentem, bo to na skutek odpytania z tej lektury przez moją polonistkę w podstawówce podjęłam decyzję o wyborze klasy humanistycznej w liceum. Polonistka była wymagająca i widać jej komentarz do mojej wypowiedzi poparty wysoką oceną zachęcił mnie do wyboru tego kierunku, który w jakiś sposób ukształtował moją przyszłość w kierunku humanistycznym :) Przepraszam za takie osobiste wynurzenia nie wnoszące nic do treści wpisu...
OdpowiedzUsuńNic nie straciłaś - ot, sentymentalny obrazek z moralnym przesłaniem jakich wiele. Na liście lektur utrzymał się chyba tylko dlatego, żeby dziatwa wiedziała, że był ktoś taki jak Bolesław Prus.
UsuńMam jedynie mgliste wspomnienia szkolne, ale tak z ciekawości - Ty wracałeś do tego czy to pierwszy raz?
OdpowiedzUsuńLubię co prawda Prusa ale nie aż do tego stopnia by z własnej i nieprzymuszonej woli czytać jego nowelki. Gdyby nie ojcowska funkcja kontrolno-nadzorcza nad synem to pewnie nigdy bym już do "Katarynki" nie wrócił :-)
Usuń