Moje pierwsze spotkanie z powieścią Carrolla jest nie do powtórzenia, to była wersja komiksowa z tygodnika "Świerszczyk" (kto to jeszcze pamięta?) prenumerowanego w szkole. Pamiętam, jak bardzo byłem niepocieszony, gdy okazało się, że nie wszystkie numery docierały do szkoły i w starannie zbieranych, dziurkowanych i nanizanych na wstążkę numerach powstawały luki i nie mogłem śledzić przygód Alicji. Było - minęło. Na pocieszenie została mi książka mojej siostry, wzięta na wieczne nieoddanie - wydanie z 1986 r. w tłumaczeniu Roberta Stillera.
To podobno najlepsze tłumaczenie obok przekładów Macieja Słomczyńskiego i Antoniego Marianowicza. Rzeczywiście pozwala wyraźnie dostrzec warstwę, na którą nie zwraca się w pierwszej chwili uwagi koncentrując się na śledzeniu przygód Alicji, niestety ma tę wadę, że jest mało przyjazne najważniejszym odbiorcom czyli dzieciom. Za to dorośli mają zabawę gwarantowaną bo czyż nie są urocze "proste reguły wpajane przez przyjaciół", które mówią, że "rozpalony do czerwoności koniec pogrzebacza sparzy cię, jeśli go za długo trzymasz; i że jeśli bardzo głęboko zatniesz się w palec nożem to przeważnie krwawi; (...) jeśli wypijesz za dużo z butelki z napisem "Trucizna", to prawie na pewno prędzej czy później ci to zaszkodzi."
Choć zapewne krytyka feministyczna już zazgrzytałaby zębami na spostrzeżenie Gołębia - "(...) zrozum, że dziewczynki jedzą tak samo dużo jajek jak węże. Nie wierzę - odpowiedział Gołąb - ale gdyby tak było, to są też pewnym rodzajem żmij; tyle mogę powiedzieć. (...) no i co mi za różnica, czy jesteś dziewczynką, czy żmiją?" Pisząc "Alicję" Carroll był już po trzydziestce, tak że nie wykluczone, że zawarł w tej konstatacji przemyślenia na temat płci pięknej na podstawie własnych doświadczeń.
Rozbrajająca jest również prostota diagnozy stanu ludzkiej psychiki - "A może to w ogóle pieprz powoduje, że ludzie są tacy zapiekli - ciągnęła, bardzo zadowolona, że wymyślił nową regułę - a od octu robią się skwaszeni, a od rumianku im gorzko w środku, a - a od cukierków i tym podobnych rzeczy dzieci są takie słodkie."
Jednak szczególnie lubię nie pozbawione słuszności spostrzeżenie, że "cóż jest warta książka (...) w której nie ma rozmów ani obrazków", co prawda moje wydanie jest ilustrowane przez Dušana Kállay'a ale może nadejdzie czas, że ktoś zdecyduje się wykorzystać świetne fotografie Katarzyny Widmańskiej (dwie pierwsze poniżej) przeznaczone raczej dla pełnoletnich, ewentualnie te, których autorami są Tomasz Sikora i Marcin Mroszczuk (tytułem przykładu ostatnie zdjęcie).
www.behance.net
To jednak raczej, jak mawiają prawnicy, zdarzenie przyszłe i niepewne (jak dożycie do emerytury) a jako dorośli z perspektywy czasu możemy wyrazić tylko uznanie dla etymologicznych rozważań bohaterów książki, bo i takie można znaleźć - "A ile mieliście jednego dnia lekcji? Spytała Alicja, (...). Pierwszego dnia dziesięć - odpowiedział Fałszywy Żółw - a następnego dnia dziewięć i tak dalej. Jaki to dziwny plan zajęć! Wykrzyknęła Alicja. Dlatego to się nazywa lekcje - wyjaśnił Gryfon - bo codziennie jest lekcej i lekcej." odrobinę przy tym żałując, że dowiadujemy się o nich tak późno, bo być może gdybyśmy wiedzieli o nich wcześniej, byłoby by nam w szkole choć trochę "lekcej" ...
"Jasne słoniątko późno dziś wstało, zagrać na trąbie czasu nie miało..." czyli Marianowicz w wersji muzycznej rządzi:) Tłumaczenie Słomczyńskiego swego czasu do mnie słabo przemówiło, chyba jest ciut przekombinowane.
OdpowiedzUsuńI pewnie na Marianowiczu się skończy zwłaszcza, że jego wersja była okraszona ilustracjami Olgi Siemaszko, do której mam sentyment więc będzie 2 w 1 bo Stiller jednak dla dzieci za trudny.
UsuńMarianowicz jest atakowany za to, że odszedł od oryginału, a przecież zrobił to samo, co Tuwimowa z Kubusiem Puchatkiem. Poszukaj sobie jeszcze wersji muzycznej z Zawadzką w roli Alicji.
UsuńAle pewnie też i nowsze przekłady, które mają być bardziej przyjazne dzieciom siłą rzeczy muszą odstawać od oryginału - coś za coś i moim zdaniem, ruch uzasadniony, inna rzecz, że niektóre rzeczy podobno źle przetłumaczył.
UsuńŻadna wersja nie jest gorsza od Disneyowskiej, to jest dopiero dzieło:)
UsuńDo przekładów Słomczyńskiego natomiast mam ograniczone zaufanie po tym, co sobie poczytałem o jego pseudo-Szekspirze.
Na szczęście (?) mam piwowskie wydanie z tłumaczeniami Koźmiana i Ulricha ale po tym co napisałeś zaczynają mi ciarki chodzić po plecach bo mam w planach "Światłość w sierpniu" w jego tłumaczeniu.
UsuńPonoć Szekspir Słomczyńskiemu nie wyszedł w ogóle: nie znał specyfiki języka, epoki, tradycji literackiej, wreszcie poeta z niego marny; z prozą może szło mu lepiej, chociaż można się zastanawiać, czy aby Ulisses nie jest radosną twórczością.
UsuńEh, popsułeś mi humor swoją "zatrutą strzałą" bo i Ulissesa mam w jego tłumaczeniu, chociaż pocieszam się myślą, że w gruncie rzeczy nie miałem żadnego wyboru bo chyba innego nie ma.
UsuńO ja podły. No wyboru faktycznie nie miałeś, najpierw poczytaj, potem się będziesz martwił.
UsuńZ "Światłości w sierpniu" pamiętam swoje zdziwienie, że niby ten Faulkner taki trudny a w sumie gładko przeszedł więc tym Szekspirem zasiałeś wątpliwość czy czasami i w przypadku innych tłumaczeń nie była to "radosna twórczość" i "wersja dla słabszych". Ale "Ulissesa" nigdy nie przebrnąłem chociaż tkwi na półce od tylu lat jak wyrzut :-).
OdpowiedzUsuńNie dziel włosa na czworo, a już na pewno nie wpadaj w przygnębienie z powodu nieczytania Ulissesa:)
UsuńŁatwo Ci powiedzieć ;-), "za moich czasów" to był szczyt młodzieńczego szpanu na intelektualistę. Ale fakt młodość mam za sobą, więc i "Ulissesa" mógłbym sobie odpuścić, zwłaszcza że i intelektualiści to wymierający gatunek.
UsuńNo łatwo, łatwo, bo w mojej młodości snobowanie się na Ulissesa i Grę w klasy było już passe :D
UsuńSam widzisz, że mnie nie rozumiesz - zupełny brak empatii, i dziwić się tu młodym :-) i tak dobrze, że nie było jeszcze wówczas mody na snobowanie się na "50 twarzy Greya" :-)
UsuńW pierwszej licealnej szczytem szpanu był Ptasiek Whartona, niezła rzecz, ale troszkę oddalona od Joyce'a. Więc sam rozumiesz, upadek intelektualistów zaczął się już dość dawno temu.
UsuńU mnie był chyba w drugiej albo trzeciej klasie ale stanowczo protestuję - Wharton na pewno nie unieważniał, jakby napisała moja ulubiona profesorka, Joyce'a.
UsuńU nas Joyce chyba w ogóle nie wchodził w paradę, więc nie mógł być unieważniany
UsuńU nas był tylko przedmiotem nabożnych wzdychań, na których zresztą się kończyło.
UsuńW szkolnej bibliotece Ulisses był na zapisy, czekało się pewnie trzy lata, jak na Freuda :)
UsuńWłaśnie przyniosłam Ulissesa z biblioteki. U mnie podobnie, jak u Marlowa tkwi jak wyrzut sumienia. Zawsze bałam się, że nie podołał, ale bałam się też Prousta, tymczasem chwyciłam bakcyla i lecę (no sunę wolniutko) przez drugi tom. I też jestem w kropce, co mam z tym Ulissesem zrobić. Ale z drugiej strony pocieszam się faktem, że moje gusta są jakieś dziwne, więc może radosna twórczość tłumacza mnie nie zrazi.
UsuńCzapki z głów! Czuję się jaki rumak (stary) spięty ostrogą :-) Mam wrażenie, że często opinie na temat nieprzystępności niektórych książek są mocno przesadzone, chociaż z drugiej strony jeśli się weźmie do ręki "Finneganów tren" to trudno odmówić im słuszności.
UsuńAkurat "Wstęp ... " miałem w domu ale byłem rozczarowany bo na tych kilkudziesięciu strona, które przebrnąłem nie znalazłem nic naprawdę ekscytującego ale to i tak było nic w porównaniu z rozczarowaniem jakie przeżyłem przy okazji "Życia seksualnego dzikich" Malinowskiego :-)
UsuńLiczyła się magia tytułu i szpan, że się przeczyta:)
UsuńAkurat w przypadku Malinowskiego i Freuda to odpadało bo obaj byli w domowej biblioteczce więc nikt nie mógł zobaczyć jak je wypożyczam ani noszę w teczce :-).
UsuńUuuuu. No ładna biblioteczka:)
UsuńAkurat taka na rozbudzenie apetytu bo do jego zaspokojenia było jednak daleko :-)
UsuńDla mnie straszliwym zgrzytem była najnowsza adaptacja filmowa "Alicji...", nie pomógł nawet Johnny Depp. Wizualnie to jest na pewno ciekawy film, ale z duchem oryginału nie ma zbyt wiele wspólnego.
OdpowiedzUsuńDoceniam pomysły ilustratorów i fotografów, ale dla mnie ascetyczna wersja Johna Tenniela jest po prostu nie do pobicia.
Film znam tylko z kilku zdjęć - tak jak piszesz wizualnie robią wrażenie. Tenniel to klasyka, dla dorosłych i owszem dobra, mi też się podoba, ale jednak dla dzieci chyba zbyt ascetyczna.
UsuńZastanawiam się, na ile "Alicja..." w ogóle jest książką dla dzieci. W każdym razie w moim przypadku raczej nie sprawdziła się w tej roli. Przeczytałam ją w wieku 6-7 lat i szczerze mówiąc zupełnie mi się nie podobała, wydała mi się dziwna, niepokojąca, nie przemówiła do mnie kompletnie. Czytałam wydanie z ilustracjami Tenniela i stąd może też sentyment. :) Potem przeczytałam "Alicję..." już jako osoba prawie dorosła i to było prawdziwe olśnienie, byłam zachwycona poczuciem humoru Carrolla, i tak jest zresztą do dziś.
UsuńZauważyłam, że "Alicja..."świetnie brzmi na głos po angielsku. Słuchałam kiedyś na kasecie, to było coś w rodzaju słuchowiska i było super.
Już nie pamiętam czyja była ta Świerszczykowa wersja ani kto ją ilustrował, podejrzewam że tekst oparto na przekładzie Marianowicza - w każdym razie pamiętam, że historia bardzo mi się podobała i "Alicja" dzięki temu utkwiła mi chyba na zawsze w pamięci ale dopiero niedawno przeczytałem ją w całości. Jako książki dla dzieci bym jej nie skreślał - pewnie inaczej odbierana jest w Anglii gdzie wariacje na temat wierszyków mają zupełnie inny wydźwięk - u nas w sumie wymagałyby przypisów :-), ale w każdym razie tłumaczenie Stillera dla dzieci średnio się nadaje i muszę przeprosić się z którąś z wersji ad usum Delphini. Po dwóch rozdziałach zrezygnowałem z niego i przerzuciłem się na Pinokia (nowe tłumaczenie) i wygląda na to, że to był dobry ruch.
UsuńA propos ja też czytywałam Świerszczyk, a wcześniej Misia. :) O dziwo Świerszczyk nadal wychodzi, lubi go moja sześcioletnia bratanica.
UsuńJa czytałam tłumaczenie Słomczyńskiego. Wydaje mi się, że jak na książkę dla dzieci "Alicja..." jest stanowczo zbyt zimna, chyba na tym polegał mój problem z tą powieścią, ale były też rzeczy, które mnie zafascynowały. W każdym razie cieszę się, że wróciłam po latach.
Czy czytacie "Pinokia" z ilustracjami Innocentiego? Według mnie są piękne.
Też znalazłem krytyczne uwagi pod adresem przekładu Słomczyńskiego tak że poszukam Marianowicza. Pinokia mam w dwóch przekładach Jachimeckiej (z ilustracjami Szancera) i Mikołajewskiego (z ilustracjami Innocentiego) - wygrało to drugie. Synowi wyraźnie się spodobało, Alicji też by przypadło do gustu - ma rozmowy i obrazki :-)
UsuńI to jeszcze jakie obrazki. :) Bardzo chciałabym zobaczyć jego ilustracje do "Dziadka do orzechów".
UsuńTak, trzeba przyznać, że to rewelacja choć i te Szancera dobrze się trzymają, tyle że tak ich mało. Szancer też zresztą robił ilustracje do "Dziadka" (do przekładu Ficowskiego) chociaż moim zdaniem lepsze są te Spirina z "Kufra pełnego baśni". Co prawda "Dziadek" jest tam w krótszej wersji ale przekład Ficowskiego zawsze budzi moją konsternację gdy czytać mam nazwiska dorosłych bohaterów.
UsuńNiezłe są też ilustracje Pieciul-Karmińskiej, ale zastanawiam się, czy dzieciom przyzwyczajonym do nasyconych kolorów nie wydadzą się trochę zbyt rozmyte i nijakie. Wersja Spirina chyba poza wszelką konkurencją i według mnie bardzo w duchu opowieści Hoffmanna
UsuńPieciul-Kamińska tłumaczyła "Dziadka" jej wersję ilustrowała Kucharska-Cybuch ale nie lubię jej ilustracji - wydają mi się jakieś takie niepokojące. Dla mnie przede wszystkim jest jednak autorką ilustracji do baśni Perrault'a, Śnieżki i Kopciusza braci Grimm, tyle że w "konkurencji - bracia Grimm" bezkonkurencyjna jest Archipowa.
UsuńPrzepraszam, rzeczywiście pomyliłam tłumaczkę z ilustratorką. Opowieść Hoffmanna też jest niepokojąca, ale rzeczywiście niektóre z tych obrazków aż nadto działają na wyobraźnię.
UsuńOj tam, oj tam - dzięki, że w ogóle zwróciłaś uwagę na jej tłumaczenie - jak jest u niej przetłumaczone (i czy w ogóle) nazwisko ojca chrzestnego - Drosselmeyer?
UsuńNiestety, kiedyś tylko oglądałam tego nowego "Dziadka..." w księgarni, nie mam swojego egzemplarza. Zastanawiałam się nad prezentem dla bratanicy, ale jednak nie przekonały mnie te ilustracje do końca.
UsuńZaraz niestety - na ilustracje Kucharskiej-Cybuch też bym się dzisiaj już nie skusił. Pozostaje mieć nadzieję, że wydanie "Dziadka do orzechów" z ilustracjami Innocenti'ego to tylko kwestia czasu. A przy okazji Drosselmeyer'a - jakaś chyba szwedzka firma specjalizująca się w produkcji dziadków do orzechów przyjęła od niego swoją nazwę. Oto potęga literatury :-)
UsuńTutaj znalazłam kilka ilustracji z "Dziadka..." Innocentiego i teraz mi jakoś blado wyglądają w porównaniu z obłędnym Spirinem. :) Dzięki, że o nim napisałeś. Właśnie się intensywnie wpatruję, np. tu.
UsuńCiekawa historia ze szwedzkimi dziadkami, trudno o lepszą reklamę produktu. :)
przeczytałam"alicję"i "ulissesa",obie przypadły mi do gustu,tę pierwszą mam też nagraną na MP-4 a do tej drugiej na pewno jeszcze wrócę-anna
OdpowiedzUsuńCo za zestawienie! :-) po mojej ostatniej lekturze "Alicji" wygląda na to, że wcale nie jest takie śmieszne jakby się to na pierwszy rzut oka wydawało i ma swój głęboki sens tylko jeszcze nie wiem do końca jaki bo "Ulisses" przede mną :-)
UsuńJa do "Alicji..." musiałam dojrzeć, gdy przeczytałam ją po raz pierwszy jakoś w połowie podstawówki, nie zachwyciła mnie. Za to kot z Cheschire z ilustracji Tenniela śnił mi się po nocach.
OdpowiedzUsuńA do "Ulissesa" miałam ze trzy podejścia, raz już się prawie udało... jednak wymiękłam pod koniec ;-) Ale to nie było moje ostatnie słowo w sprawie Joyce`a - teraz spróbuję go oswoić od strony bardziej podobno przystępnych "Dublinczyków" (niestety, są to TYLKO opowiadania)
Kot z Cheshire, oczywiście
UsuńMnie jakoś kot z Cheshire nie bierze ale możliwe się na nim nie poznałem :-). A "Ulissesa" zaraz po powrocie do domu wyciągam na górę kupki :-).
Usuń"alicję"czytam dla przyjemności,mam swoje ulubione fragmenty,np.herbatkę u kapelusznika,co do"ulissesa"to mam ochotę przeczytać też"Labirynt i drzewo. Studia nad Ulissesem Jamesa Joyce'a"pazińsiego,żeby to lepiej zrozumieć,ludzie obchodzą"ulissesa"szerokim łukiem,nawet ci co książki lubią,więc chciałabym zobaczyć jak odczytał to dzieło paziński,co go w nim urzekło-anna
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej podobają się początkowe rozdziały, może przez zderzenie z surrealizmem Carrolla bo potem już nie jest się tym tak zaskoczonym.
UsuńA jak Twoje wrażenie po "Ulissesie"? Jaka trudność w skali od 1 do 10?
muszę się przyznać,że za pierwszym razem się poddałam ale potem wypatrzyłam
OdpowiedzUsuńw bibliotece takie stare,szyte,zaczytane wydanie(dla mnie to ma znaczenie),dobrze się czytało i już bez specjalnych problemów dobrnełam do końca,skala?nie wiem,nie radzę się żadną skalą sugerować,to jest najlepsze podejście,po prostu usiąść i spróbować,przecież jest wiele osób,które to przeczytały i chwalą sobie,ba,nawet do tego wracają-anna
Czyli jak rozumiem, wieści o trudności "Ulissesa" są mocno przesadzone? :-)
Usuńprzecież pan wie jak to jest,każdy człowiek jest inny i każdemu,co innego się podoba,dla mnie to,w porównaniu np.z"tristramem shandy" Laurence'a Sterne' a,to był mały pikuś-anna
OdpowiedzUsuńZ "Tristrama" pamiętam tylko tyle, że go czytałem, przy okazji "Okruchów dnia" miałem przypomnieć sobie jego "Podróż sentymentalną" ale mimo, że to prosta proza i tak na niej utknąłem.
Usuńja z"tristrama"pamętam wysiłek,który włożyłam w to,żeby to przeczytać,ha,ha,ha.
OdpowiedzUsuń............,o matko,zajęło mi to chyba rok,"ulissesa"czytało mi się lepiej,podobał mi się zwłaszcza początek,te" zabiegi" koło śniadania itd.-anna
Z literaturą XVIII-wieczną miałem tak z "Nową Heloizą" Rousseau, do dzisiaj wstrząsają mną dreszcze gdy sobie przypomnę te katusze nad nią :-) za to byłem pod wrażeniem "Niebezpiecznych związków" de Laclos'a - to było naprawdę coś!
Usuńja z wykształcenia i z zamiłowania jestem historykiem,odnosi się to również do literatury,dlatego chętnie sięgam do dawniejszych epok,a,pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy o średniowieczu i potem przypomniał mi się wspaniały utwór,o którym wtedy zapomniałam"Wielki Testament Françoisa Villona",takie utwory czytam z prawdziwą przyjemnością,chętniej niż te współczesne "wypociny"-anna
OdpowiedzUsuńPamiętam z niego tak naprawdę tylko drzeworyty Marii Hiszpańskiej :-) ale czytałem to jeszcze w liceum i do tamtej pory stoi na półce. Niby tyle jest blogów książkowych a jakoś nie zauważyłem zainteresowania tego rodzaju literaturą - za to wypociny w natarciu!
Usuńniestety-anna
OdpowiedzUsuńTaaa ... o tempora! o mores!
UsuńDzięki za namiary na strony - ja bym tam jednak Innocenitego nie skreślał :-) niestety wersja ilustrowana przez Spirina jest trochę przykrojona, choć z drugiej strony nie ma co ukrywać trochę to poprawia "żwawość" akcji. Tak już na marginesie warto obejrzeć ilustracje których autorami są Andriej Dugin i Olga Dugina. U nas wydano ich "Smocze pióra" i "O dzielnym krawczyku".
OdpowiedzUsuńNie ma mowy o skreślaniu, to są wyśmienite ilustracje, ale w temacie "Dziadka..." Spirin po prostu pobił wszelkie rekordy. :)
UsuńWłaśnie znalazłam oficjalną stronę Duginów, są też ilustracje ze "Smoczych piór" i "O dzielnym krawczyku", po prostu cuda!!!
Spirin ma tę przewagę nad Szancerem, że ilustruje chyba każdą stronę, może zresztą pod jego potrzeby przykrojono "Dziadka". Jak obaj wypadają w bezpośredniej konkurencji w oczach dziecka nie wiem ale nie omieszkam sprawdzić. W każdym razie Innocenti zdaje egzamin :-). Co do Duginów to z tego co wiem u nas ukazały się tylko te dwie bajki - zapewniam robią wrażenie. Z "rosyjskiej szkoły" ilustratorów polecam jeszcze Archipową - ilustrowała baśnie braci Grimm, o niej już Ci wspominałem i Fiodorowa on z kolei ilustrował baśnie Andersena. Czasami dwuczęściowa edycja z jego ilustracjami pokazuje się na allegro. Archipowej niestety nie widziałem a sam chętnie bym kupił bo egzemplarz, który mam jest zaczytany do cna.
UsuńCzy jest szansa na to, że po przeczytaniu "Pinokia" z synkiem napiszesz recenzję tego nowego przekładu z ilustracjami Innocentiego? Bo jest społeczne zapotrzebowanie na nią. :) Z góry wielkie dzięki!
OdpowiedzUsuńNa stronie Duginów są nawet ilustracje do opowiadania Gogola! :)
Obrazki Archipowej bardzo ładne, znalazłam jakąś chińską (?) stronę z jej ilustracjami w niezłej rozdzielczości. U Fiodorowa bardzo odpowiada mi subtelność, będę polować na baśnie.
W ramach przerywnika pewnie tak, chociaż szybko to nie będzie bo junior przetrzymuje góra trzy rozdziały i usypia :-). W każdym razie ilustracje na pewno mu się podobają i trzeba przyznać, że są dobrze dobrane do epizodów bo wyszukujemy na bieżąco szczegóły, o których czytam.
UsuńNieważne kiedy, ważne, że w ogóle będzie! :) Super.
UsuńTrzy rozdziały to moim zdaniem dużo, biorąc pod uwagę, że "Pinokio" zwykle nie jest dla dzieci lekturą łatwą,lekką i przyjemną.
Może do końca i ta wersja taka nie jest ale na pewno jest łatwiejsza, lżejsza i przyjemniejsza niż poprzednie tłumaczenie.
UsuńW 96 przyszłam na świat zatem mam jeszcze późniejszą wersję ):
OdpowiedzUsuń86 oczywiście miało być :)
UsuńAch nie bądźmy aptekarzami 10 lat w tą stronę czy w tamtą ... , no i wiek nie przeszkadza by zajrzeć do "antykwarycznych" :-)
Usuń