środa, 27 listopada 2013

Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów, Alan Sokal, Jean Bricmont

Przy okazji "Gender dla średnio zaawansowanych" wspomniałem o książce Alana Sokala i Jeana Bricmonta "Modne bzdury" i przywołanym tam przykładzie seksualności fizyki cieczy i ciał stałych, na które to odkrycie wpadła Luce Irigaray. Okazuje się, że nie jest to jej jedyny wkład w "naukę" i postmodernistyczny ogląd świata, bo rozważa także inny niesłychanie istotny problem, mianowicie "Czy E=mc2 to seksistowskie równanie?" dochodząc do wniosku, że "na seksistowski charakter tego równania wskazuje nie tyle jego znaczenie dla budowy jądrowej, ale raczej uprzywilejowanie tego co najszybsze ..." cokolwiek miałoby to znaczyć.


W sumie czytając takie bzdury można tylko roześmiać się, wzruszyć ramionami albo popaść w stupor w zależności od wrażliwości, choć te reakcje dotyczą przeciętniaków - wyłączeni z nich są niektórzy przedstawiciele świata nauki. Problem w tym, że Luce Irigaray podobnie jak Jacques Lancan, Julia Kristeva, Bruno Latour, Jean Baudrillard, Gilles Deleuze, Felix Guattari są guru nie tylko w Zakładzie Literatury Polskiej XX wieku w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego.

Sokal i Bricmont oparli się pokusie wyszydzenia tego rodzaju idiotyzmów, jak te o których wspomniałem. Podchodzą do problemu poważnie i zupełnie na serio obnażają intelektualne szalbierstwa ograniczając się do nauk ścisłych, którymi zajmują się na co dzień, a z których pojęcia zostały "zagospodarowane" przez postmodernistów. Ich książka jest więc jak najbardziej serio-serio i błędem jest nastawiać się na lekturę szybką, łatwą i przyjemną, chociaż z drugiej strony, trzeba autorom oddać sprawiedliwość, że starają się pisać "prostym językiem o trudnych sprawach", na ile to oczywiście w przypadku zaawansowanej matematyki i fizyki jest możliwe. 

Wszystko zaczęło się od prowokacyjnego artykułu Sokala, który opublikował w jednym z ważniejszych periodyków dotyczących nauk społecznych - "Social Text", artykuł "Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji", który był parodią tekstów "naukawych" wykorzystującą oryginalne cytaty autorytetów nauk społecznych XX wieku (Prowokacja podobna do tej dokonanej przez Sokala miała miejsce także i u nas. Tomasz Witkowski opublikował w październiku 2007 w popularnonaukowym miesięczniku "Charaktery" wyssane z palca teorie psychologiczne w artykule "Wiedza prosto z pola".). Po odkryciu mistyfikacji wybuchła burza a Sokal, który obnażył pustkę myślową został ... skrytykowany. Głosy krytyczne podniosły się także i u nas. Mnie rozbawiła recenzja Bogny Choińskiej zamieszczona z Słupskich Studiach Filozoficznych (7/2008), w której najpoważniejszym zarzutem były ... intencje autora, co przypomina mi to trochę dociekanie przez urzędy skarbowe; czy darowizny dokonywane przez podatników są dokonywane z potrzeby serca, czy dla tego by skorzystać z ulgi podatkowej, a co oczywiście nie ma żadnego znaczenia dla ich skuteczność.

Zarzuty Sokala i Bricmonta wobec postmodernistów, których wymieniłem sprowadzają się do tego, że:
- snują oni rozważania na temat teorii, o których mają "w najlepszym razie bardzo mgliste pojęcie";
- wykorzystują w naukach humanistycznych pojęcia z nauk ścisłych w oderwaniu od znaczenia, które jest im tam nadane jednocześnie nie definiując ich dla potrzeb dyscypliny, w której są używane;
- demonstrują powierzchowną erudycję "metodą bezwstydnego rzucania naukowych terminów w kontekście, w którym nie mają one żadnego znaczenia" oraz
- manipulują "zwrotami i zdaniami, które w rzeczywistości są bez sensu".

Trudno im odmówić racji jeśli czyta się, że "Gdy głębia czasu zastępuje głębię zmysłowej przestrzeni, gdy komutacja interfejsów zastępuje delimitację powierzchni; gdy przezroczystość na nowo ustanawia pozory, wtedy zaczynamy zastanawiać się, czy to, co uparcie nazywamy przestrzenią, nie jest w rzeczywistości światłem, sublimitarnym paraoptycznym światłem, którego jedną fazą lub odbiciem jest światło słoneczne. To światło pojawia się w czasie mierzonym natychmiastowym czasem naświetlania, nie zaś historycznym i chronologicznym upływem czasu. Czas tej chwili bez trwania jest "czasem naświetlania", niezależnie czy jest to prześwietlenie, niedoświetlenie. Fotograficzne i kinematograficzne techniki już przewidziały istnienie i czas kontinuum, ogołoconego ze wszystkich wymiarów fizycznych, w którym kwant energii działania i punkt kinematycznej obserwacji nagle stały się pozostałościami nieistniejącej już morfologicznie rzeczywistości. Ta prędkość światła przeniesiona do wiecznej teraźniejszości teorii względności, której topologiczna i teleologiczna grubość i głębia należą do tego ostatniego instrumentu pomiarowego, ma jeden kierunek, który jest jego wielkością i wymiarem i który rozchodzi się sam z taką samą prędkością we wszystkich kierunkach radialnych, będących miarą Wszechświata." a warto wziąć pod uwagę, że w oryginalne jest to jedno zdanie.

Odnoszę wrażenie, że przynajmniej niektóre z zarzutów Sokala i Bricmonta stosują się polskiego literaturoznawstwa czego przykładem oprócz wspomnianej już książki Ingi Iwasiów może być praca Leny Magnone a pewnie ci, którzy "siedzą w temacie" mieliby znacznie więcej do powiedzenia.

No i już na zakończenie. Wiadomo, że najłatwiej jest "wyśmiać i wyszydzić", pamiętając o tym, autorzy nie poszli na łatwiznę i przedstawili w książce "wartość dodaną" w postaci recepty (której zresztą nie są twórcami) na sukces w postmodernistycznym stylu - "wystarczy znaleźć podręcznik matematyki, skopiować mniej skomplikowane fragmenty, dodać trochę odnośników do literatury w jednym lub dwóch działach nauk społecznych, nie martwiąc się przy tym nadmiernie, czy wypisane wzory matematyczne rzeczywiście mają jakikolwiek związek z rzeczywistymi ludzkimi działaniami, oraz wybrać dobrze brzmiący tytuł, który sugeruje, że autor odnalazł klucz do ścisłej nauki o zbiorowym zachowaniu ludzi." Czego i Wam życzę!

61 komentarzy:

  1. i pan ośmielił się mnie zapytać o stopień trudności"ulissesa"?nie wierzę,no przecież jeśli przebrnął pan przez"gender dla średnio zaawansowanych"i te"modne bzdury",to ja chylę czoła i stwierdzam,że teraz to pan już może przeczytać WSZYSTKO,bez wyjątku-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Przebrnięcie" to bardzo dobre określenie i nie postawiłbym znaku równości między nim a "przeczytaniem" :-)

      Usuń
  2. Kiedyś słyszałam o artykule z zakresu fizyki, który skladał się z samych trudnych słów i skomplikowanych sformułowań.Nikt nie chciał się przyznać, ze go nie rozumie, więc wszyscy chwalili. Nie mogę sobie przypomnieć autorów tego żartu, ale brzmi podobnie do niektórych teorii humanistycznych.
    Ps. Nadal będę broniła Uniwersytetu Szczecińskiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To być może dotyczyło artykułu Sokala, który posługiwał się terminologią tego rodzaju w artykule dotyczącym nauk humanistycznych, zgodnie z obowiązującym trendem :-)
      Będziesz bronić Uniwersytetu Szczecińskiego?! Przed kim i przed czym? Najpierw musiałby być zaatakowany :-)

      Usuń
    2. Nie cieszy się na Twoim blogu zbyt wielkim szacunkiem ;)

      Usuń
    3. Bez przesady - tak jak kiedyś wspominałem do Uniwersytetu Szczecińskiego, jego studentów, absolwentów i wykładowców nic nie mam - w wersji bardzo light'owej przy okazji "Gender dla średnio ... " zasygnalizowałem tylko to co piszą o nim słuchaczki wykładów Ingi Iwasiów, zresztą ona sama nie pozostaje w tyle. Więc to one powinny być adresatkami Twojej uwagi - sam byłem zaskoczony, że deprecjonują własną uczelnię, bo skoro jest tak źle to może powinny znaleźć sobie inną.

      Usuń
  3. mnie nie udałoby się ani"przebrnięcie",ani "przeczytanie"-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro dałaś radę Joyce'owi to z pewnością poradziłabyś sobie i z "Modnymi bzdurami" :-)

      Usuń
  4. pytanie tylko po co?-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami dobrze jest się samemu przekonać na własne oczy, że "król jest nagi".

      Usuń
  5. z całą pewnością,ale-" jaguś, kuntentna jesteś, co? śliczności ty moje! Jaguś...boryna pogadywał z cicha, a w oczy miłośnie patrzył, na ludzi już nie bacząc..."jak pan pan widzi jestem teraz na weselu u boryny i póki co,jeszcze przez jakiś czas,w lipcach zostanę,jeśli mam wybór,ha ha ha ...-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja chyba będę się niedługo przenosił do Rigbill w Schlezwik-Holsztynie :-)

      Usuń
  6. Prawie jakbym czytał podręcznik do historii historiografii, gdzie słowo "paradygmat" było odmieniane przez wszystkie przypadki, tylko jakoś nigdzie go nie zdefiniowano:P
    Na szczęście polska historia, poza marginalnymi wyjątkami, jest obrzydliwie zacofana, pozytywistyczna niemalże i nie ma wiele wspólnego z postmodernizmem, chociaż są jaskółki zmian :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam przed sobą właśnie obrzydliwie zacofane "Życie Josepha Conrada Korzeniowskiego" Najdera, która za to czyta się świetnie ale to może dlatego mam takie wrażenie, że też jestem obrzydliwie zacofany :-)

      Usuń
    2. A ja jestem świeżo po tomie artykułów wykorzystujących metodologię gender do badania najnowszej historii Polski. I bardzo się cieszę, że większość autorów uznała, że skoro ma być "gender", to wystarczy pisać o kobietach w paradygmacie pozytywistycznym (tzn. seksistowsko-patriarchalnym). Przynajmniej dało się ich teksty czytać :P

      Usuń
    3. Seksistowsko-patriarchalnym?! Pięknie! To jeśli Ci się to podobało, to też musisz być obrzydliwie zacofany, nomen omen :-)

      Usuń
    4. Oczywiście, że jestem. I dostaję drgawek, jak się zarzuca łódzkim włókniarkom z lat 40., że nie miały feministycznej świadomości i dawały się uciskać mężom:P

      Usuń
    5. A ja zachodzę w głowę jak feministki mogą korzystać z tych części garderoby, które są symbolem dawnego, patriarchalnego spętania kobiet :-) To ci dopiero paradoks :-)

      Usuń
    6. Bo to pewnie jak wegetarianami chodzącymi w skórzanych butach:P

      Usuń
    7. Oj tam, oj tam! To na pewno jest skóra ekologiczna :-)

      Usuń
    8. Z soi bynajmniej nie modyfikowanej genetycznie?

      Usuń
    9. Kto ich tam wie, tych wegetarian i postmodernistów :-)

      Usuń
  7. Swego czasu o książce było głośno. Wielu ogłosiło już nawet koniec postmodernizmu. Pamiętam jednak, że książka mnie rozczarowała: zbyt wiele rzeczy upraszczała, efektowność przeważała nad argumentacją - choć trzeba oddać autorom, że potrafili także celnie i z humorem przyłożyć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ogłoszenie końca postmodernizmu bym nie liczył, choć to pewnie tylko kwestia czasu, kiedy zostanie zastąpiony innym -izmem - zbyt wielu przedstawicieli nauki i zbyt mocno w to się zaangażowało by teraz przyznać się do błędu, tak że "Modne bzdury" traktuję jako walkę z wiatrakami. Uproszczeń nie dopatrzyłem się ale może to dla tego, że jestem za słaby z matematyki i fizyki i szczerze mówiąc byłem rozczarowany tym że książka była zaskakująco mało efektowna. Obaj panowie trzymali zapał polemiczny na wodzy, a przecież mogli na prawdę przejechać się chociażby po tych bzdurach Irigaray na temat seksistowskiego charakteru równania Einsteina, czy fizyki ciał stałych i ciekłych.

      Usuń
  8. Więc dochodzimy do konkluzji, iż ewenement jest ewidentnym paradoksem konstruktywnej rekapitulacji skoligowanej na adekwatnych arkanach pryncypialnej dystrybucji? Czy jakoś tak :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdradzasz poważne predyspozycje to zajęcia się jakimś wycinkiem nauk społecznych. Nie jest jeszcze idealnie bo zabrakło odwołania się do nazwisk ze dwóch autorytetów (jakichkolwiek) ale na pewno idziesz w dobrym kierunku :-)

      Usuń
    2. I byłem trzeźwy. Pomyśl jak poszłoby mi na bani :P

      Usuń
    3. Stąd zapewne te niedoróbki :-)

      Usuń
    4. Bazyl, po alkoholu powiedziałbyś to jeszcze po łacinie i w starocerkiewnosłowiańskim :D

      Usuń
    5. Ooo, po łacinie to na bank. No, chyba że w pobliżu byłyby dzieci :P

      Usuń
    6. Łacina już dawno jest passe, to już tylko starsze, z wolna wapniejące roczniki, takie jak mój, które pobierały nauki w ciemnogrodzie jeszcze coś od czasu do czasu wtrącą. Postmodernizm stawia bardziej na terminologię angielskojęzyczną :-) Signum temporis! :-)

      Usuń
    7. Ty piszesz o klasyce, ja o wersji, która łączy pokolenia. Ale urwał! :D

      Usuń
  9. "Łacina już dawno jest passe, to już tylko starsze, z wolna wapniejące roczniki, takie jak mój, które pobierały nauki w ciemnogrodzie jeszcze ",pana roczniki,to co ja mam powiedzieć o sobie?że już o tych wszystkich"izmach"nie wspomnę,to fascynujące,o czym państwo rozmawiają ale mnie zupełnie obce,za to łacina jest mi bliska,to prawda,że jest już tylko reliktem zamierzchłej przeszłości,ma jednak w sobie coś,co mnie fascynuje,posmak czegoś tajemniczego,zachowałam podręcznik do laciny,że studiów i zawsze sobie obiecuję,że kiedyś do tego wrócę,przepraszam,że się wtrąciłam-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Załapałem się na końcówkę klasycznego humanistycznego wykształcenia, akurat w mojej uczelni długo się ono utrzymywało ale chyba paradoksalnie upadek "komuny" sprawił, że obniżyła loty bo pewnego rodzaju snobizm jakim się cieszyła w PRL-u przegrał z "niewidzialną ręką rynku". Dzisiaj humanistyczne obycie jest w odwrocie, jest tylko balastem - choć mam wrażenie, że nie wymyślono zbyt wielu nowych lepszych rzeczy.

      Usuń
  10. zgadzam się się z panem,ale ja się już pewnie nie zmienię,poniosę swój"balast",bo czasami jest mi nawet z nim dobrze,a nawet gdybym go chciała zastąpić,to czym?przywykł pan pewnie już do moich dygresji,więc dodam jeszcze tylko,że od kilku lat stoi na mojej półce"w stronę ciemnogrodu"potockiego,kiedyś, już nawet,zaczęłam to czytać ale trochę brakło wytrwałości,co nie znaczy,że do tego nie wrócę-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również nie narzekam :-) Potockiego była "Podróż do Ciemnogrodu", to jeśli stoi i czeka to w "międzyczasie" proponowałbym "Prawem i lewem" Łozińskiego. Świetna książka, no i znajomość łaciny się w niej przydaje :-)

      Usuń
  11. przepraszam za przejęzyczenie,pomyliłam się-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, oj tam! :-) swoją drogą, to sądziłem że to "Ciemnogród" Potockiego jest kompletnie zapomniany bo kojarzę jakieś bardzo dawne wydanie BN, a tu proszę :-)

      Usuń
  12. w 2003 roku,ossolineum i deagostini,wydawały taką serię-"skarby biblioteki narodowej"nie wychodziło to długo,bo popyt na to był,widocznie,nieduży i jak zwykle fatalna dystrybucja,no ale ukazały się,między innymi:kroniki"galla anonima"i"kadłubka","żywot człowieka poczciwego","pamiętniki"paska,:kazania sejmowe"skargi,"opis obyczajów"kitowicza,no i"podróż do ciemnogrodu"
    stanisława kostki potockiego,wtedy sobie to,co zdążyło wyjść kupiłam,tak nawiasem mówiąc,w tym roku,biblioteka narodowa,znowu do spółki z deagostini, próbowała wydawać serię"perły biblioteki narodowej",plany były ambitne,nie powiem,ale z wyżej wspomnianych powodów niewiele z nich wyszło,szkoda,bo fajne rzeczy zaczęły się tam ukazywać-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś kojarzę, to chyba było do kupienia w kioskach Ruchu. Swoją drogą z takim zestawem tytułów "poszli po bandzie", chociaż jak pamiętam akurat Paska i Kitowicza naprawdę nieźle się czyta.

      Usuń
  13. no gdyby jeszcze popracowali nad dystrybucją,to może by coś z tego wyszło,miałam wrażenie,że im wcale nie zależy na sprzedaniu tego,bo pamiętam,że musiałam sobie jednak trochę trudu zadać aby to kupić,teraz wydają(bellona i deagostini)biblioteke drugiej wojny światowej,na razie wyszło osiem części,kto wie?może tym razem pójdzie im lepiej-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nowościami jestem "w plecy" ale zajrzałem na ich stronę - myślałem, że to seria poświęcona literaturze pięknej dotyczącej II wojny a to wydawnictwo popularno-naukowe. "Za moich czasów" też wychodziło coś podobnego, tyle że w znacznie cieńszych zeszytach no i edytorsko nawet nie umywało się do tego co teraz się ukazuje.

      Usuń
  14. dlatego mnie dziwi ta fatalna dysttrybucja,tego nie rozumiem-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyznaję się na tym więc nie będę się wymądrzał :-)

      Usuń
  15. ja też się poddaję,ha ha ha ..........................................-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to chyba najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, niech się martwią ci, którzy biorą za to pieniądze.

      Usuń
  16. Podejrzewam, że miałabym już problemy z przeczytaniem pierwszej strony, więc tym razem podziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że spokojnie dałabyś sobie radę nie tylko z pierwszą stroną, jeśli nie spróbujesz to się nie przekonasz :-)

      Usuń
    2. No może małymi kroczkami, jakoś by poszło, ale nie lubię się tak męczyć :P

      Usuń
    3. Na szczęście to nie lektura obowiązkowa :-)

      Usuń
  17. Radzę, zanim oceni się Lacana, przynajmniej spróbować przeczytać choć jeden jego tekst. Pozdrawiam Wielkiego Twardogłowego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za radę dziękuję. Co prawda określenie jakim mnie Pani obdarzyła jest, jak na mój gust, zbyt rubaszne i gdyby to był anonimowy komentarz zostałby skasowany ale ponieważ nie jest, przez szacunek odpowiem.

      Otóż czuję się zwolniony z lektury Lacana bo nie dostrzegam, eufemistycznie mówiąc, "wartości dodanej" np. w tekście, w którym pisze on, że "(...) organ erekcyjny zaczyna symbolizować miejsce rozkoszy, nie jako on sam, ani nawet jako obraz, lecz jako brakująca część pożądanego obrazu; dlatego można przyrównywać go do √-1 (...), do rozkoszy, którą mnożnik wygłoszenia przywraca funkcji braku significant, wynoszącego (-1)." Chylę czoła przed tymi, którzy są to w stanie zrozumieć i przetłumaczyć.

      Usuń
  18. No i jeszcze drobna prośba: skoro powołuje się Pan na moją recenzję, proszę być uczciwym. Podałam przynajmniej kilka poważnych argumentów na rzecz tego, że Sokal i Bricmont piszą bzdury wyrywając z kontekstu niektóre wypowiedzi. Co do wspomnianych intencji: język ma także funkcje performatywne. Wiara w to, że mówiąc jedynie przekazuje się komuś jakieś informacje, jest, delikatnie rzecz ujmując, naiwnością. Raz jeszcze pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tych kilku poważnych argumentów, które Pani podała ja doszukałem się następujących: zarzutu nieuczciwych intencji autorów "Modnych bzdur", swobody, niezrozumienia przez nich, że postmoderniści mogą używać terminologii w innym znaczeniu, niż jest do przyjęte w dziedzinie z której termin zaczerpnięto, licząc na intuicję czytelników oraz metaforę o "gąsienicach" nieznoszących "motyli".

      Odniosę się już tylko do tego drugiego, oczywiście że można używać pojęć zaczerpniętych z innych dziedzin w innym znaczeniu niż tam przyjęte, tyle tylko, że nadając im inne znaczenie należałoby zdefiniować te pojęcia na swój użytek, by wiadomo było o czym mówimy, chyba że ma być to tekst poetycki a nie naukowy. I uwaga uściślająca, jeśli już, to język miewa niekiedy funkcje performatywne, a i to nie jest takie pewne.
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  19. Przepraszam za Wielkiego Twardogłowego, nie był to fajny żart, choć nie chciałam Pana obrazić. Trudno jednak bronić stanowiska "postmodernistów" jeśli współrozmówca z góry zakłada, że Lacana nie da się czytać, a opiera swą opinię na podstawie krótkiego, wyjętego z kontekstu fragmentu jego pracy. Czyli każde z nas zostanie przy swoim zdaniu, bo do czytania Lacana albo Derridy Pana pewnie nie przekonam. I mimo wszystko śmiem twierdzić, że funkcje performatywne języka są jego najważniejszymi funkcjami. Mało tego: traktowanie języka jako wyłącznie narzędzia komunikacji cechuje ... socjopatów. To tyle. Wszystkiego dobrego. PS. Gdyby jednak zmienił Pan zdanie i zechciał zapoznać się z fragmentami prac Lacana, mogę przesłać Panu małe fragmenty tłumaczeń Krzysztofa Pawlaka (psychoanalityka od lat zajmującego się Lacanem) oraz swoich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zapoznania się z Derridą (zwłaszcza) i Lacanem nie musi mnie Pani zachęcać. Próbę, którą kreśliłbym jako "usiłowanie nieudolne aczkolwiek w zamiarze bezpośrednim" podjąłem jakiś czas temu i skończyło się na tym, że "Marginesy filozofii" i "O gramatologii" zbierają tylko kurz na półce, choć po Pani postach czuję się zdopingowany.

      Co do fragmentów, pewnie bym się z Panią zgodził gdyby były to zdania wyrwane z kontekstu i zmanipulowane - ale nie są. Nie dostrzegam też niczego szczególnie ważnego poznawczo w przyrównaniu "organu erekcyjnego" do √-1 a czytając tego rodzaju teksty stosuję argumentację a minori ad maius.

      Pomysł Lacana by wykorzystać w psychoanalizie matematykę wydaje mi się też dziwnie znajomy. Trudno oprzeć się wrażeniu pewnego podobieństwa do idei ... Asimova, który na potrzeby swoich powieści wymyślił psychohistorię - naukę wykorzystującą matematykę do prognozowania zachowań społecznych.

      Co do tego, że pozostaniemy "na z góry upatrzonych pozycjach" raczej nie mam wątpliwości, bo też przecież nie oczekuję od Pani nagle krytycznego oglądu koncepcji, którym poświęciła Pani wiele czasu i pracy ale zawsze miło wymienić poglądy sine ira et studio.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. W nauce, używanie języka jako narzędzia utrudniającego komunikację to zaprzeczenie idei nauki. Zagadnienia naukowe to zagadnienia wyjaśnialne, jeśli czegoś nie można powiedzieć prościej, to znaczy że to najprawdopodobniej bełkot. Sugestia, żeby zanim się oceni "spróbować przeczytać" - czytanie to nie jest intelektualny odpowiednik podnoszenia 200kilowej sztangi.
      (rok po terminie, ale zawsze)

      Usuń
    3. Nie chodzi nawet o umiejętność mówienia prostym językiem o trudnych sprawach, język fachowy przy swojej hermetyczności ma też przecież swoje zalety - jak choćby precyzję ale o to, że hermetyczny język służy do maskowania nie tylko pustki intelektualnej ale co gorsza bzdur.
      PS.
      Póki blog istnieje a jego autor żyje żaden post nie jest zbyt późny :-)

      Usuń
  20. Już ostatnia sprawa: proszę, jeśli jeszcze interesuje Pana ten temat, spojrzeć sobie na blog Krzysztofa Pawlaka "Psychoanalityczne Panopticum". Naprawdę warto :) Oto adres: www.sinthome.pl/blog/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzałem i widzę, że to blog na dłuższe posiedzenie. Dziękuję :-)

      Usuń