Wyraźnie przeceniłem swoje możliwości i błędem było z mojej strony zlekceważenie "Zapałki na zakręcie" ze względu na jej objętość. Mordowałem się z nią przez dwa dni. Dwa dni z powieścią, z którą powinienem się uporać w trzy godziny - oto co znaczy dla faceta czytanie "babskiej" książki.
Rozumiem teraz swój brak zachwytu, gdy pod wpływem ochów i achów koleżanek, skusiłem się na nią w szóstej czy siódmej klasie podstawówki. To dowód na to, że w czasie gdy chłopaki biegają po podwórku z patykiem w ręku udającym, w zależności od potrzeb, karabin albo miecz, dziewczyny zajęte są już "dorosłymi" tematami, bo "Zapałka na zakręcie" to w sumie książka nie dla dzieci.
Po niewielkich przeróbkach mogłaby to być - nie przymierzając - chociażby któraś z powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat, tej Hedwig Courths-Mahler czasów peerelu. Wystarczy trochę postarzeć bohaterów, nieco zmienić scenografię i gotowe. Styl, zatrącający o grafomanię mógłby pozostać bez zmiany - "Pierwszy raz byliśmy tak blisko siebie, z dala od ludzkich spojrzeń, zdani tylko na łaskę własnych instynktów. Pomyślałam o tym przymykając oczy. Poczułam każdy milimetr kwadratowy swojej skóry, ogarniające ciepło, oczekiwanie, zatrważająca świadomość obecności Marcina ... Była w tym wszystkim jakaś bezwzględność, bo nad żadnym z doznawanych wrażeń nie umiałam zapanować. Umiałam tylko pytać samą siebie bezładnie i uporczywie: czy to jest miłość? Czy to jest właśnie miłość?" by nie wspomnieć o wzruszeniu jakie dostarczył "dół jego twarzy pociemniały niewyraźnym jeszcze zarostem."
Taaaa ... ale co się dziwić, to w gruncie rzeczy, tak jak pisałem książka adresowana do pań, no może rzeczywiście dla młodszych pań, monotematycznie obracająca się wokół jednego. Jest coś w tym, gdy jedna z koleżanek głównej bohaterki mówi - "Swoją drogą, jakie my jesteśmy dziwne! (...) Jak nam coś dają, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudności, zaraz ogarniają nas mordercze apetyty. Nawet gdybyśmy miały zwymiotować po konsumpcji." A podwójna perspektywa z jakiej czytelnik śledzi losy pogmatwanego związek Mady i Marcina takie wrażenie tylko wzmacnia.
Jedynym problemem dziewczyny jest jak złapać chłopaka a następnie związek skomplikować na wszelkie możliwe sposoby. O ile dla Marcina jest on jednym z elementów jego życia, to w jej przypadku, w sumie nie ma niczego innego (może oprócz incydentu z niedoszłym do skutku spotkaniem z ojcem). Przy okazji rzuciła mi się w oczy trwałość kalki w postrzeganiu mężczyzn widocznej w powieści. Mada przerzuca na swój związek opinię o ojcu. Coś zbliżonego mogłem zobaczyć w niedawno przeczytanym "Bambino" Iwasiów a przecież obie książki dzieli ponad 40 lat.
Po niewielkich przeróbkach mogłaby to być - nie przymierzając - chociażby któraś z powieści Stanisławy Fleszarowej-Muskat, tej Hedwig Courths-Mahler czasów peerelu. Wystarczy trochę postarzeć bohaterów, nieco zmienić scenografię i gotowe. Styl, zatrącający o grafomanię mógłby pozostać bez zmiany - "Pierwszy raz byliśmy tak blisko siebie, z dala od ludzkich spojrzeń, zdani tylko na łaskę własnych instynktów. Pomyślałam o tym przymykając oczy. Poczułam każdy milimetr kwadratowy swojej skóry, ogarniające ciepło, oczekiwanie, zatrważająca świadomość obecności Marcina ... Była w tym wszystkim jakaś bezwzględność, bo nad żadnym z doznawanych wrażeń nie umiałam zapanować. Umiałam tylko pytać samą siebie bezładnie i uporczywie: czy to jest miłość? Czy to jest właśnie miłość?" by nie wspomnieć o wzruszeniu jakie dostarczył "dół jego twarzy pociemniały niewyraźnym jeszcze zarostem."
Taaaa ... ale co się dziwić, to w gruncie rzeczy, tak jak pisałem książka adresowana do pań, no może rzeczywiście dla młodszych pań, monotematycznie obracająca się wokół jednego. Jest coś w tym, gdy jedna z koleżanek głównej bohaterki mówi - "Swoją drogą, jakie my jesteśmy dziwne! (...) Jak nam coś dają, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudności, zaraz ogarniają nas mordercze apetyty. Nawet gdybyśmy miały zwymiotować po konsumpcji." A podwójna perspektywa z jakiej czytelnik śledzi losy pogmatwanego związek Mady i Marcina takie wrażenie tylko wzmacnia.
Jedynym problemem dziewczyny jest jak złapać chłopaka a następnie związek skomplikować na wszelkie możliwe sposoby. O ile dla Marcina jest on jednym z elementów jego życia, to w jej przypadku, w sumie nie ma niczego innego (może oprócz incydentu z niedoszłym do skutku spotkaniem z ojcem). Przy okazji rzuciła mi się w oczy trwałość kalki w postrzeganiu mężczyzn widocznej w powieści. Mada przerzuca na swój związek opinię o ojcu. Coś zbliżonego mogłem zobaczyć w niedawno przeczytanym "Bambino" Iwasiów a przecież obie książki dzieli ponad 40 lat.
Jest też "Zapałka na zakręcie" dokumentem swoich czasów, bo mamy tam "kolektyw biblioteczny", szkolną klasę, która jest "komórką społeczną" i kieruje "akcją do walki z chuligaństwem na terenie (...) liceum i w ten właśnie sposób włącza się do akcji ogólnopaństwowej!". Miałem szczęście, że nie chodziłem do niej, bo jej sąd nad Marcinem, jako żywo, przypomina osławione krytyki przeprowadzane na posiedzeniach organizacji partyjnych, a już "wisienką na torcie" jest kapitan milicji w roli "wujka dobra rada".
Mimo, że zdecydowanie wolę powieści Niziurskiego, to jednak muszę oddać Siesickiej sprawiedliwość. Owszem jej książka nie jest adresowana do chłopaków i muszą wykazać się oni nie lada cierpliwością przy jej lekturze, ale nie jest to książka ani nudna (może z wyjątkiem początkowych partii) i wierzę, że dla dziewcząt mogła być zajmująca.
Marlow - w krainie "Zapałki na zakręcie" ;) Niebotycznie zainteresowało mnie - co z tego wynikło:) :)
OdpowiedzUsuńRezultat prawie taki sam jak ponad trzydzieści lat temu :-)
Usuńha ha ha .................................,wiedzialam,nie jestem facetem ale jakiś czas temu próbowałam to znowu przeczytać i przyznaje zajęło mi to więcej niż dwa dni,są książki,które"mają swój czas i miejsce"w życiu człowieka i powieści siesickiej do takich,niestety,należą,bo o ile sprawdza się np. bahdaj,niziurski nienacki,to siesicka dla kogoś kto przeżył te kilka dziesiątków lat jest po prostu męcząca,te wszystkie problemy,rozterki małolaty o matko! ha ha ha ...............-anna
OdpowiedzUsuńNie do końca się zgadzam - na książkach tych wszystkich autorów znać upływ czasu, nie ma się co oszukiwać. W przypadku Siesickiej przynajmniej się dowiedziałem dlaczego wówczas dziewczynom tak jej książka się podobała :-)
Usuńowszem,tylko bahdaja czy broszkiewicza nadal mogę z przyjemnością czytać a siesicka mnie po prostu nudzi,sam pan przyznał,że to cieniutkie dziełko czytał pan dwa dni,są powieści,do których trzeba dorosnąć,aby dostrzec bogactwo zawartych w nich treści,w miarę upływu lat,stają się coraz lepsze a siesicka jest najlepsza,kiedy ma się naście lat,nie oszukujmy się,na upartego może ją przeczytać każdy ale to już nie to-anna
OdpowiedzUsuńKilka lat temu próbowałem "Wakacji z duchami" Bahdaja - niestety, mimo że serial oglądam do dzisiaj z przyjemnością, to książka okazała się po prostu nudna. Aż się boję sięgnąć po "Uwaga! Czarny parasol!", do którego mam sentyment. Za Broszkiewiczem nie przepadam - traumą odbił mi się jakiś szkolny spęd do kina na jego "Wielką, większą i największą".
Usuńno wie pam,pewnie rzecz gustu,ja czytałam niedawno"długi deszczowy tydzień"i podobał mi się,ale wspomniał pan dzisiaj curts mahlerową i przypomniałam sobie jak to w szkole średniej przepisywałyśmy sobie z koleżankami,do zeszytu(żeby mieć swoją),jej powieść"droga krzyżowa miłości",ha ha ha ...............,harlequinów jeszcze nie było,za to pod mahlerową uginały się półki w bibliotekach,matko!ha ha ha ,to była głupota,widzi pan,o tym myślę,kiedy mówię,że na siesicką jest czas może w gimnazjum,czego się wtedy nie zrobi,nadaje się przecież"na tych samych falach,co bohaterowie"zapałki na zakręcie"-anna
OdpowiedzUsuńO, przepraszam! :-) Chłopaki nie nadawali na tej samej fali co bohaterowie "Zapałki" przynajmniej nie w podstawówce, nie ci których ja znałem ze szkoły czy z ulicy :-). Już bardziej na fali bohaterów Niziurskiego, gdzie nawet jeśli były problemy sercowe to krzyżowały się z nie mniej ważną potrzebą przeżycia przygód i dokonywania bohaterskich czynów :-)
Usuń*"nadaje się"
OdpowiedzUsuńNie wiem tylko czy jest jeszcze czytana - gdzie jej tam do "Zmierzchu" czy "50 twarzy Greya" :-)
Usuńzgadzam się,ale w latach siedemdziesiątych takiego wyboru nie było,nie miała takiej konkurencji(może oprócz barbary cartland),zmieniły się też na pewno gusty czytelników,ale na półkach jest jej nadal mnóstwo,ja mam nawet gdzieś tą,którą sobie sama przepisałam ha ha ha ...............,na dowód,że też kiedyś byłam młoda-anna
OdpowiedzUsuńWśród chłopaków w tamtych czasach, jeśli już, to zamiast przepisywania, było rozpowszechnione wklejanie wyciętych ilustracji z czasopism :-)
Usuńco do chłopaków,to się z panem zgadzam,byłam wychowawcą na kolonii,dziewczyny z podstawówki mnóstwo czasu spędzały przed lustrem,przynajmniej te starsze,
OdpowiedzUsuńpotem"jak śledzie"leżały na piasku,"moi chłopcy",ich rówieśnicy,kopali doły albo gonili za piłką-anna
I to znajduje także odbicie w "Zapałce". Nie dziwię się, że cieszyła się taką popularnością wśród dziewczyn skoro odnajdywały w niej same siebie :-) przynajmniej jeśli chodzi o stanie przed lustrem :-)
Usuńtylko jak się"zaliczy abrahama"to się łatwiej odnaleźć np.w"nocach i dniach"niż w "zapałce na zakręcie",wie się,że samemu się kiedyś takim było,ale to już nie to,odczuwa się to inaczej,tak nawiasem mówiąc,ciekawe czy dzisiaj małolaty jeszcze to czytają,bo bahdaja już nie chcą,sprawdziłam w domu-anna
OdpowiedzUsuń"Zapałka" w zupełności mi wystarczy :-) Jak będzie z Bahdajem nie wiem ale na razie Andersen i bracia Grimm "wiecznie żywi" podobnie zresztą jak część "poczytajek" i "moich książeczek". Inna sprawa, że Reksio czy Bolek i Lolek już "nie kręcą" mojego syna, niestety.
UsuńUfff, sądziłam, że "Zapałka..." spłonie na stosie, a jednak nie jest aż tak źle. :) A tak serio to przykro mi, że poniekąd za moim poduszczeniem straciłeś 2 dni. :(
OdpowiedzUsuńKiedy minie trauma po nieudanych kontynuacjach, może odświeżę znajomość z "Zapałką...". Musi być w niej coś podprogowego, bo u mnie w klasie też dziewczyny szalały za tą książką, nie byłam odosobniona. Może teraz na chłodno będę w stanie zauważyć te haczyki. :) Obawiam się, że czar bezpowrotnie pryśnie.
A właśnie że nie! :-) Skoro to była Twoja książka to postawiłbym raczej na to, że będziesz ją czytała z pewnym rozrzewnieniem i uśmiechem wyrozumiałości dla siebie z tamtych lat, myśląc z pewnym politowaniem o tym jakie to wówczas miało się problemy i jaki ogląd życia :-).
UsuńW każdym razie będę sprawozdawać. :) A moje wydanie było identyczne jak Twoje. Powinno być u rodziców, więc przy najbliższej okazji namierzę. Wątków propagandowych, o których wspominasz, kompletnie nie pamiętam, byłam skupiona wyłącznie na romansie. :)
UsuńWiadomo co wówczas było najważniejsze :-). Pewnie też nie pamiętasz wódki pomarańczówki, którą pił Marcin z kolegą - mi rzuciła się teraz w oczy ale tylko dlatego, że nie znosił się Jerzy Dębczak :-)
UsuńWłaśnie takie smaczki obyczajowe uwielbiam, będę się rozglądać za pomarańczówką! :) Nie pamiętałam jej zupełnie, natomiast z mrocznych epizodów w życiu Marcina utkwiła mi w pamięci Mariola.
UsuńMnie nic z niej nie utkwiło poza samym faktem jej przeczytania :-) Z dawnych czasów znajdziesz tam płytę Paula Anki, skutery i ... "szpan" na "Absalomie, Absalomie" Faulknera :-). Ciekawe ile 16-, 17-stolatek w ogóle słyszało o Faulknerze :-)
UsuńOooo, bardzo przepraszam! :-)
UsuńPozwolę sobie wtrącić się na chwilkę do dyskusji.
W wieku 16 - 17 lat miałam już za sobą podejście do "Absalomie, Absalomie" Faulknera (wprawdzie nie było udane, ale jednak :-))
No ale fakt, że nie był to chyba najbardziej popularny autor wśród nastolatek :-)
Ależ ja przecież nie mówię o "tamtych czasach" tylko o współczesnych nastolatkach, zresztą nie tylko. Jakiś czas temu, któraś z blogerek ogłosiła "wyzwanie" czytania książek poświęconych średniowieczu. Nie było tam "Żywych kamieni", "Krzyżowców", "Kamienie wołać będą", "Żelaznej korony" i chyba ani jednej książki Bunscha za to przegląd bestsellerów z ostatnich lat. Na moją uwagę o braku, chyba Berenta, z rozbrajającą szczerością odpowiedziała, że książki nie zna. Potem ktoś mnie poinformował, że to ... absolwentka filologii polskiej. O tempora! O mores!
UsuńAa, to pomyłka z mojej strony - jakoś miałam wrażenie, że zarzut nieznajomości Faulknera wśród nastolatek rozciąga się na ówczesne i obecne.
UsuńA jeśli chodzi o Twoje zdziwienie (słuszne i oczywiste dla każdego logicznie myślącego człowieka) - niestety, mogłabym wymienić co najmniej 10 znanych mi absolwentek filologii polskiej, które o wspomnianych przez Ciebie książkach również nie słyszały...
No to jestem w szoku, wydawało mi się że to był tylko wypadek przy pracy chociaż z czasem gdy już trochę rozejrzałem się w książkowej blogosferze dotarło do mnie, że to właściwie norma. Nie wiem na jakich "tajnych kompletach" tacy poloniści zdawali maturę ani gdzie studiowali - bo nieznajomość klasyki to chyba rzeczywiście standard.
UsuńGdzie studiowali - łątwo zgadniesz, gdy przypomnisz sobie naszą rozmowę o wiadomym profesorze :-)))
UsuńSama byłam (i nadal jestem) w szoku - tym większym, że tacy "poloniści" zdawali egzaminy i teraz w najlepsze uczą, robiąc kolejne stopnie awansu zawodowego. Straszne.
Dżizas! :-) ale czego oni mogą nauczyć - kupować książki z półki z bestsellerami w empiku?! Szczerze mówiąc sądziłem, że panie poszły na polonistykę i studiowały aby postudiować i do głowy mi nie przyszło, że one na prawdę są zdania, że coś wiedzą. No ale człowiek ciągle dowiaduje się czegoś nowego :-)
UsuńTo jeszcze dodam tylko, że moja dawna sąsiadka poszła na polonistykę, bo nie udało jej się dostać na biologię... No a musiała przecież gdzieś studiować :-)
UsuńI to rozumiem! :-) ale nie trzeba od razu zakładać bloga dotyczącego książek :-)
UsuńAle może ta osoba żyła w przekonaniu, że to właśnie ona jest do tego stworzona :-) Zresztą, każdemu przecież wolno.
UsuńSwoją drogą aż mnie świerzbi ręka, żeby zapytać, o kogo chodzi... :-) Ale oczywiste jest, że w przestrzeni publicznej takich rzeczy się nie pisze, więc powściągnę swoją ciekawość :-)
Skoro nie pytasz więc ja nie odpowiadam :-)
UsuńAno nie pytam, bo to byłoby chyba trochę nie fair...:-)
UsuńToć i nic nie mówię :-)
Usuńtak myślałam-)-anna
OdpowiedzUsuńi taka jest chyba naturalna kolej rzeczy :-)
UsuńNie wiem czy się skuszę, ale zawsze dobrze o książce wiedzieć :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do wzięcia udziału w moim wyzwaniu - informacje u mnie na blogu :)
Dziękuję za zaproszenie :-)
UsuńJak zwykle mam pecha i sporo pilnej pracy akurat wtedy, kiedy trafia się tak ciekawy i wyczekiwany temat :-)
OdpowiedzUsuńTo chyba nie do końca było tak, że "Zapałkę..." czytywały tylko dziewczyny "stojące przed lustrem" i utożsamiające się z bohaterką. Moje doświadczenia z wczesnej młodości bardziej były podobne tym, opisanym w "Dzieciach Jerominów" a tak zwane "życie uczuciowe" było bytem egzystującym wówczas wyłącznie w wyobraźni ;-) Książki pokroju "Zapałki..." były jakby inspiracją do marzenia o innym życiu, "dorosłość" bohaterki i jej problemy w jakiś sposób imponowały. Przyznam jednak, że nie pojmowałam niektórych jej zagrywek i dylematów.
Ksiażkę odświeżałam sobie jakieś dwa lata temu, więc stosunkowo niedawno. Nie odrzuciło mnie jakoś specjalnie, fajnie było przypomnieć sobie powody dawnych wzruszeń :-) Z sentymentami ciężko się walczy :-)
Dobrze, że ostatni akapit Twojej recenzji równoważy choć trochę krytyczną i surową resztę :-)
Może w poście rzeczywiście zabrzmiało to zbyt surowo ale moim zdaniem "Zapałka" wcale nie jest zła - ona ma po prostu cechy/wady (odpowiednie określenie wybierz sama) literatury "dla pań". W porównaniu z wieloma książkami "dla chłopaków", które lubiłem w dzieciństwie trzyma się znacznie lepiej. Wiadomo, że dzisiaj dziewczyny/młodzież mają w gruncie rzeczy te same problemy, tyle że entourage jest inne.
UsuńJest jednak coś w tym, o czym wspominałeś - dziewczyny w "pewnym wieku" mają w głowach zupełnie inne sprawy, niż ich rówieśnicy płci męskiej (na temat genezy tego zjawiska będziesz mógł się pewnie wypowiedzieć po lekturze "Gender..." :-)) I to stąd wynikają różnice w odbiorze. Dla nastolatek kwestie stricte literackie schodziły na plan dalszy w obliczu apetycznego wątku romansowego :-)
UsuńDodam jeszcze ciekawostkę a propos komentarza Jeżanny: to, co napisałeś o Madzie, to znaczy o jej bierności i całkowitym podporządkowaniu swojego życia związkowi, notabene lekko toksycznemu, to są główne argumenty wytaczane przeciwko Belli, bohaterce "Zmierzchu", który też wywołał szał wśród nastolatek, więc coś jest na rzeczy, to są chyba podświadome tęsknoty niektórych dziewczyn. :)
UsuńJeżanno - dla dziewczyn kwestie literackie schodziły na dalszy plan w zestawieniu z romansem, a dla chłopaków był on w ogóle nieinteresujący więc kwestie literackie nie miały nawet szansy na zaistnienie.
UsuńLirael - tak jak pisałem, w gruncie rzeczy zmieniło się tylko opakowanie, natura pozostała niezmienna :-).
Z radością donoszę, że byliśmy dziś u rodziców i po krótkich poszukiwaniach wytropiłam "Zapałkę...". :) Już jej widok mnie bardzo wzruszył. Trudno określić, kiedy przeczytam, ale już ją mam w domu.:)
UsuńW takim razie pierwszy krok, a ten wiadomo jest najtrudniejszy :-), masz już za sobą. Ciekaw jestem Twoich wrażeń :-)
UsuńObiektywizm pod znakiem zapytania, bo się roztkliwiłam. Ale spróbuję. :)
UsuńI oto właśnie chodzi. W moim przypadku powrót do niektórych książek z młodości mimo początkowego roztkliwienia niestety okazał się brutalnym zderzeniem z rzeczywistością.
UsuńA to ciekawe, bo odrzucałam tę autorkę przy doborze lektury, a teraz kto wie :P
OdpowiedzUsuńTo dobrze świadczy o Twoim instynkcie czytelniczym :-)
Usuń