Pamiętam swoją ekscytację, gdy kupowałem tę książkę prawie 25 lat temu, kosztowała wówczas 1000 zł. Ale czar mitu, jaki wtedy dla mnie miała okazał się nietrwały, gdy po latach postanowiłem do niej wrócić.
Dzisiaj gdy tematyka gułagowa nie ma już smaku owocu zakazanego i wpisana jest w kanon lektur szkolnych, nie jest to już nic nadzwyczajnego. Co więcej powieść (choć dla mnie jest to dłuższe opowiadanie) Sołżenicyna wypada stosunkowo blado na tle chociażby książek Czapskiego i Herling-Grudzińskiego, kiedyś kultowa, dzisiaj jest tylko literackim dokumentem tamtych czasów.
Owszem, gdy się ukazała musiała być szokująca, to widać już na pierwszy rzut oka choćby przy takim "drobiazgu" jak losy tych, którym udało się przeżyć niemieckie obozy jenieckie. Jeszcze w "Losie człowieka" jego bohater z tego tytułu jest hołubiony (to chyba najwyraźniejszy przejaw zakłamania Szołochowa i propagandy widoczny w opowiadaniu) podczas gdy w "Jednym dniu Iwana Denisowicza" już wiadomo, że lepiej było do Rosji nie wracać, bo na którym udało się przeżyć nie czekało tu nic dobrego (wspomina o tym nawet Newerly w posłowiu do "Chłopca z Salskich Stepów", zresztą u Sołżenicyna może znaleźć także i wzmiankę o bezprizornych, jednak bez budującego zakończenia).
Obraz jaki przedstawia Sołżenicyn w pierwszej chwili kojarzy się niemieckimi obozami koncentracyjnymi a jednocześnie sprawia wrażenie jakby uładzonego. Owszem, jest wspomniany jakiś urka, donosiciele, praca w szczerym polu, której należy się strzec za wszelką cenę czy karcer, pobyt w którym można przepłacić w najlepszym przypadku utratą zdrowia, w najgorszym utratą życia ale to wszystko sprawia wrażenie wyjątku od normy. Owszem ciężkiej i surowej ale jednak nie drastycznej.
Wrażenie to potęguje także narracja, nieco monotonna, pozbawiona emocji, z jednej strony wydaje się, że ma ona oddawać mozół dnia z drugiej jednak, co tu dużo mówić, sprawia że książka jest po prostu nudna. Ten sposób opowiadania, współgra z ... brakiem ocen tego o czym czytamy. Owszem, z kontekstu wynika, że ludzie, których spotyka Szuchow, a i on sam padli ofiarą skrajnej niesprawiedliwości ale wszystko to kończy się oskarżeniem ludzi a nie systemu, który współtworzyli. Odczucia te pogłębiają się, jeśli weźmie się pod uwagę, że więźniowie pracują z własnej woli byleby tylko nie zmarnował się wcześniej przygotowany materiał - to zaangażowanie w przymusową pracę, która zapewne pójdzie na marne jest uderzające. Tak jakby miało pokazać, że ci którzy zostali wyrzuceni poza nawias socjalistycznego społeczeństwa gotowi są do powrotu do niego i jego dalszej budowy. Dziwne - nieprawdaż?
Owszem, gdy się ukazała musiała być szokująca, to widać już na pierwszy rzut oka choćby przy takim "drobiazgu" jak losy tych, którym udało się przeżyć niemieckie obozy jenieckie. Jeszcze w "Losie człowieka" jego bohater z tego tytułu jest hołubiony (to chyba najwyraźniejszy przejaw zakłamania Szołochowa i propagandy widoczny w opowiadaniu) podczas gdy w "Jednym dniu Iwana Denisowicza" już wiadomo, że lepiej było do Rosji nie wracać, bo na którym udało się przeżyć nie czekało tu nic dobrego (wspomina o tym nawet Newerly w posłowiu do "Chłopca z Salskich Stepów", zresztą u Sołżenicyna może znaleźć także i wzmiankę o bezprizornych, jednak bez budującego zakończenia).
Obraz jaki przedstawia Sołżenicyn w pierwszej chwili kojarzy się niemieckimi obozami koncentracyjnymi a jednocześnie sprawia wrażenie jakby uładzonego. Owszem, jest wspomniany jakiś urka, donosiciele, praca w szczerym polu, której należy się strzec za wszelką cenę czy karcer, pobyt w którym można przepłacić w najlepszym przypadku utratą zdrowia, w najgorszym utratą życia ale to wszystko sprawia wrażenie wyjątku od normy. Owszem ciężkiej i surowej ale jednak nie drastycznej.
Wrażenie to potęguje także narracja, nieco monotonna, pozbawiona emocji, z jednej strony wydaje się, że ma ona oddawać mozół dnia z drugiej jednak, co tu dużo mówić, sprawia że książka jest po prostu nudna. Ten sposób opowiadania, współgra z ... brakiem ocen tego o czym czytamy. Owszem, z kontekstu wynika, że ludzie, których spotyka Szuchow, a i on sam padli ofiarą skrajnej niesprawiedliwości ale wszystko to kończy się oskarżeniem ludzi a nie systemu, który współtworzyli. Odczucia te pogłębiają się, jeśli weźmie się pod uwagę, że więźniowie pracują z własnej woli byleby tylko nie zmarnował się wcześniej przygotowany materiał - to zaangażowanie w przymusową pracę, która zapewne pójdzie na marne jest uderzające. Tak jakby miało pokazać, że ci którzy zostali wyrzuceni poza nawias socjalistycznego społeczeństwa gotowi są do powrotu do niego i jego dalszej budowy. Dziwne - nieprawdaż?
Dawno to czytałem i też miałem poczucie, że nuda, nic dramatycznego, ale potem przyszło mi do głowy, że w gruncie rzeczy właśnie o to chodziło: o tę dobijającą monotonię, to zobojętnienie - bo o ile pamiętam, żywsze odruchy wywołują tylko kwestie jedzenia. Co do tego, że więźniowie pracują z własnej woli: to należy chyba wziąć pod uwagę tę koszmarną indoktrynację, jakiej byli poddawani. Przecież nawet ludzie aresztowani wierzyli, że partia nie mogła się mylić i może to faktycznie oni robili coś źle. Uwięzienie i zsyłka nie wywoływało w nich buntu przeciw systemowi, dalej uważali, że powinni przyczyniać się do budowy komunizmu, a więc pracować ze wszystkich sił.
OdpowiedzUsuńCo do osłabionej wymowy Jednego dnia - opowiadanie się chyba ukazało oficjalnie na fali odwilży, więc siłą rzeczy albo sam autor, albo wydawnictwo zadbali pewnie o stonowanie niektórych kwestii; czytelnik bez trudu je sobie dośpiewał, a utwór mógł się ukazać.
Monotonia , masz rację to celowe. Żywsze odruchy wywołują tez "papierosy" . Dzięki temu postowi sięgnęłam po Sołżenicyna , czytałam oczywiście "Archipelag Gułag" ale "Jeden dzien..." czekał na półce. Moim zdaniem świetny zabieg, beznamiętny wydawałoby się opis rzeczywistości pozwala na zniesienie w ogóle tego. Oczywiście jeśli przeczytaliśmy już tonę relacji z tamtych miejsc i lat łącznie z celowymi amputacjami za dodatkowa rację chleba możemy nie tyle czuć niedosyt co odnosić wrażenie że autor o czymś nie pisze, coś przed nami ukrywa ale w końcu to była tylko odwilż.
UsuńBiorąc pod uwagę to za co Szuchow trafił do tego miejsca nie dziwi zachowawczość autora. Wiedząc za co ludzie tam trafiali zaczyna rosnąć podziw że Sołżenicyn w ogóle się odważył.
Masz rację że aresztowani nadal wielokrotnie wierzyli w partię , więcej wielu z nich wysyłało listy do Stalina o pomoc zapewniając jednocześnie o wierze w pomyłkę, znaleźli się i tacy co normy pilnowali y Związek nie ucierpiał a nie by się najeść. Ten stopień indoktrynacji powala po prostu i zaczynamy zastanawiać się czy ktoś z nas nie kpi, ale niestety tak bywało.
I też mam to wydanie, koszmarnie drogie było, faktycznie:)
OdpowiedzUsuńAle wówczas to było COŚ i miało jeszcze posmak owocu zakazanego. Pamiętam jaki byłem przejęty kiedy chyba w połowie lat 80-tych wpadły mi w ręce książki z Biblioteki "Kultury". Dzisiaj, myślę, że to uczucie zupełnie nieznane. Co do "Jednego dnia ..." chyba jest tak jak piszesz - dla mnie jednak ciągle nie do pojęcia jest stopień wyprania mózgów, kiedy ludzie wbrew temu co widzieli i wiedzieli wierzyli w nieomylność "Partii".
UsuńBo to jest nie do pojęcia, szczególnie że u nas nigdy na taką skalę nie występowało. Zjawisko dobrze opisują "Dzieci Arbatu".
UsuńI rzeczywiście zakupy książkowe dziś już takich dreszczy nie wywołują. Pamiętam, jak kupiłem Rok 1984, zupełnie odruchowo, bo coś tam słyszałem, że dobre i zakazane, a potem przepadłem.
Też będę musiał je sobie przypomnieć. Ale to w sumie powieść więc można by złożyć to na karb pisarskiej weny, trafiłem jednak na coś podobnego niedawno u Ginzburg kiedy to nie tylko mąż ale i ona sama była jakby ślepa i głucha na to co się dzieje a przecież byli to inteligentni, wykształceni ludzie. Z takich książek chyba największe wrażenie zrobiła na mnie "Ciemność w południe" Koestlera choć dopiero niedawno dowiedziałem się, że powinna być skontrowana "Wielką czystką" Weissberg-Cybulskiego. "1984" kiedyś to było faktycznie coś - byłem zaskoczony, że nawet kiedy czyta się ją w komplecie z "My" i "Nowym wspaniałym światom" to choć niby jest to wszystko o tym samym, to jednak nie jest to ani nużące ani nie miałem wrażenia przesytu. Po tym chyba poznaje się wielką literaturę :-)
UsuńPowieść nie powieść, to jest często wzmiankowane, więc istniało.
UsuńNowy wspaniały świat czytałem po 1984, to nie jest do końca to samo i o tym samym, ale obie książki znakomite i wielkie. Chociaż nie wiem, czy miałbym ochotę na ponowne czytanie Orwella.
Czytałem go i w tamtych i w tych czasach - zdecydowanie przetrwał próbę czasu, podobnie zresztą jak Huxley i Zamiatin. Z naszego rodzimego podwórka ich książki kojarzyły mi się z "Mordem założycielskim" Wnuka-Lipińskiego, który udowodnił, że prawdziwy profesor :-) umie pisać ciekawe książki :-).
UsuńMord założycielski leciał w Trójce, słuchałem fragmentów, ale do całości nigdy nie dotarłem i nie wiem, czy jeszcze warto.
UsuńNa książkę trafiłem właśnie dzięki Trójce :-) i nie żałowałem - przynajmniej wówczas, do to tego stopnia, że skusiłem się na całą trylogię i po niej zdania też nie zmieniłem. Niedawno wpadła mi znowu w ręce ale że "kupka" do przeczytania robi się coraz większa odstawiłem ją z powrotem na półkę :-).
UsuńJa już ma spory regalik "do przeczytania", ale Wnuka gdzieś wcisnę:)
UsuńJa na razie już nic nie wciskam; w kolejce czeka Dürrenmatt, Gnauck, Makowiecki, Kielar, Bachmann, Park, Faulkner itd. itd. :-) Najpierw muszę oczyścić trochę przedpole a potem zobaczymy :-)
UsuńTo pewnie kilka wieczorów i będzie po sprawie, jak Cię znam:)
UsuńTo musiałyby być jakieś nadzwyczajnie długie wieczory :-)
UsuńJesień już, niedługo zima, dasz radę :)
UsuńZobaczymy, wszystko zależy od książek :-)
UsuńLubię taką pozbawioną emocji narrację. Dużo miejsca na własną ocenę. Przeczytam - obiecuję to sobie od lat :)
OdpowiedzUsuńNie żebym zniechęcał ale moim zdaniem czas "Jednego dnia ..." chyba już przeminął :-)
UsuńJa bym nie był taki surowy :)
UsuńNo dobra, w każdym razie bez szału :-)
UsuńNa pierwszy raz akurat :P
UsuńPrzynajmniej jest szansa doczytać do końca bo z "Archipelagiem" mimo kilku podejść jako mi się nie udało :-)
UsuńBo do Archipelagu to chyba noc polarna potrzebna :P
UsuńI to chyba nie jedna :-) ale nie będę się czepiał Sołżenicyna bo w porównaniu z Anne Applebaum i tak zasługuje na przydomek "złotoustego" :-)
UsuńZ Applebaum aż tak źle? Bo czeka, bidula, w kąciku na swoją kolej.
UsuńMoże to dlatego, że jej książka ma charakter popularno-naukowy a "Archipelagu" jednak w takich kategoriach się nie traktuje.
UsuńPS.
Ale może zapytamy Anetypzn z "Pasji i fascynacji mola książkowego" - nie wątpię, że będzie mogła nam polecić na tę okoliczność jakiś post ze swojego blogaska :-).
Dobry pomysł, ona ma zawsze post na każdą okazję :P
UsuńTy sobie żarty z pogrzebu robisz a mi ciśnienie rośnie :-) a w moim wieku to już nie wskazane :-)
UsuńPóki nie przeklina, niech się reklamuje, może jest niedowartościowana:) Albo jakiś troll jej robi koło pióra. Olej sprawę i tyle.
UsuńPosłucham rady doświadczonego blogera :-) i tym razem jeszcze zacisnę zęby :-)
UsuńZawsze możesz napisać do lubej Anety na priw, żeby zaprzestała niecnych praktyk.
UsuńI tak się do tego zbieram bo naiwnie sądziłem, że moje odpowiedzi pod komentarzami wystarczą, o sancta simplicitas! :-)
UsuńAnonim nie może sobie ustawić powiadomienia o odpowiedzi, więc pisanie ripost mija się z celem. Sam się noszę z zamiarem pokorespondowania z Anetą.
UsuńAaaa ... , dzięki za info - moja umiejętność obsługi bloga kończy się na wpisaniu tekstu i zamieszczeniu ilustracji. W sumie to odpowiedzi nie są potrzebne bo wpisy nie są obliczone na jakąkolwiek dyskusję :-). Muszę przyznać, że w sumie moje ego poczuło się dowartościowane, skoro zostałem postawiony przez nią w tym samym szeregu co taki bloger jak Ty :-) ale parę słów i tak już do niej skrobnąłem :-).
UsuńU mnie się te komentarze pojawiły wtórnie, Ty zostałeś doceniony jako pierwszy. A o niedyskusyjności swoich wpisów moglibyśmy podyskutować :P
UsuńMi chodziło o wpisy Anety, bo to że Twoje mają podwyższony stan dyskusyjności nie podlega dyskusji :-)
UsuńA ok, faktycznie nie są to anonimy wymagające skomentowania, chyba że pod linkowanym postem:P
UsuńZaglądam czasami na te linkowane posty - szkoda gadać, ale trawestując Stuhra - pisać każdy może :-), choć nie zawsze powinien.
UsuńGrono wiernych czytelniczek Anety ma inne zdanie :P
UsuńI to mnie zaskakuje :-) bo mam wrażenie, że to jest trochę inna grupa targetowa, niż ci którzy zaglądają do mnie :-) ale zrozum tu kobietę :-)
UsuńMoże ma dość czytelniczek i chciałaby przyciągnąć paru facetów :P
UsuńTo ciężkie zadanie bo chyba w ogóle niewielu facetów, w porównaniu z paniami, pisze o książkach :-) no i chyba powinna poszukać kogoś kto ma znacznie więcej czytelników, chociaż jeśli o to chodzi, to skoro zawitała do Ciebie, to widać że jest na jak najlepszej drodze :-)
UsuńMoże tu nie chodzi o liczbę czytelników, ale o pokrewieństwo dusz?
UsuńJakoś go nie dostrzegłem ale może źle patrzyłem :-)
UsuńNieczuły jesteś po prostu:P
UsuńAleż skąd! Przecież moja irytacja świadczy o czymś wręcz przeciwnym :-), to Ty jesteś obojętny jak głaz skoro doradzasz mi najzwyklejsze ignorowanie postów Anety :-)
UsuńTo z bezinteresownej zawiści, jasna sprawa przecież :P
UsuńTak myślałem :-) w końcu poszerzenie grupy targetowej to nie byle co :-) chociaż nie wiem co by na to powiedzieli Twoi obecni czytelnicy - no, może przesadziłem, wiem co by powiedział przynajmniej jeden z nich :-).
UsuńNo właśnie, trzeba się rozwijać, zagarniać nowe rzesze, porywać, prowadzić do lepszym lekturom:)
UsuńWszystko się zgadza oprócz tych lepszych lektur ale to już kwestia gustu :-)
UsuńPrzemyślę sugestię, że mi poziom lektur spadł :P
Usuń?! to jakaś nadinterpretacja, zupełnie nieuprawniona. Coś w rodzaju "skrótu myślowego" a la Macierewicz :-)
UsuńAch, no to kamień z serca, bo tak pomyślałem o tych czytadełkach, które ostatnio omawiałem i stwierdziłem, że faktycznie opuściłem kaganek oświaty:P
UsuńW ogóle nie wiem skąd Ci taka myśl powstała, zwłaszcza że sam jestem fanem Biblioteki młodych, a co by o niej nie mówić to na pewno nie jest siedliskiem treści intelektualnie nośnych :-).
UsuńPrzesadzasz z tą intelektualną nośnością lektury. Są przecież również książki rozrywkowe, niebędące szmirą i całkiem niegłupie:)
UsuńI dlatego je czytam :-) dla mnie książki pełnią właśnie przede wszystkim rolę rozrywkową, gdyby było inaczej to pewnie czytałbym tylko książki naukowe i popularno-naukowe :-)
UsuńAle jednak zawsze poszukujesz tajemniczej "wartości dodanej" :)
UsuńNo nie ... :-) przyjmijmy, że to tylko taka umowna figura stylistyczna :-) wzruszenia jakie może dawać książka to też swego rodzaju "wartość dodana" :-)
UsuńUmowna? W ramach tej umowy zmasakrowałeś kilka autorów, których lubię :D
UsuńZmasakrowałem?! Nic na ten temat nie wiem :-) I jeśli już to co najwyżej przyznaję się do "masakrowania" książki a nie autora :-)
UsuńSłuszne uściślenie:) Zmasakrowałeś kilka książek, które mi się podobały, o.
UsuńKtóre? bo na razie to gołosłowne zarzuty :-)
UsuńStarałem się jak najprędzej wypierać te raniące opinie z pamięci, o Zielu na kraterze pamiętam:P
UsuńO przepraszam, jeśli chodzi o końcowe partie książki, to jeden z bardziej poruszających obrazów miłości i tęsknoty ojca za zmarłym dzieckiem - i raczej niemożliwe bym tego nie dostrzegł. Co do wcześniejszej części, to przyznaję - faktycznie, jest taka możliwość, że opowieści Wańkowicza na własny temat mogły mi niespecjalnie przypaść do gustu :-).
UsuńDopiero by się działo, gdybyś tej końcówki nie docenił:P Ale coś namarudził wcześniej, chociaż poniekąd słusznie, to Twoje :D
Usuń:-)
UsuńNo nie było łatwo dotrzeć do końca Waszej dyskusji, ale chciałam dodać, że z Anne Applebaum nie jest tak źle. Czytałam ją w wielkim zainteresowaniem :)
UsuńU mnie ciągle czeka w długiej kolejce na drugie podejście :-).
UsuńSię rozpisaliście :-)
Usuń"Archipelag Gułag" czyta się całkiem dobrze, byle na raty i powoli. Co do Applebaum to po raz pierwszy fragmenty czytałam w jakiejś prasie literackiej , nawet o nich w jakiejś pracy wspomniałam a później w moje ręce wpadła w końcu książka. Momentami nużąca to fakt ale i nie najgorsza. Przeczytać można nawet z przyjemnością o ile można mówić o przyjemności przy tej tematyce.
Czyta się dobrze, byle na raty i powoli - niezłe, niezłe :-).
UsuńSołżenicyn jest magagenialny i cenię go bardzo. Widziałam na blogu na prawdę ciekawy artykuł o nim i o książce Jeden dzień Iwana. Tu o tu tu
OdpowiedzUsuńhttp://pasje-fascynacje-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2012/12/aleksander-sozenicyn-obchodzi-dzisiaj.html
Zapraszam do przeczytania.
Ooo a u mnie Sołżenicyn leży odłogiem od dawna. Tylko jakoś tak liczyłam na dobrą narrację, a Ty właśnie zburzyłeś mi kolejny mit.. ;P
OdpowiedzUsuńNarracja jest dobra, tylko mało efektowna:P
UsuńWszędobylski..;P
UsuńJak mało efektowna, to tym gorzej. I tak zepchnęliście autora na dół mojej przepastnej listy. Swoją drogą, niezła siła oddziaływania..
O pardon, jak autora bronię prawie do krwi ostatniej :P
UsuńTo co piszesz o mało efektownej, hm? :P
UsuńBo nie ocieka eksperymentami formalnymi i nie ma grania na emocjach. Po prostu historia do przeczytania, a wrażenie i tak robi. Nie każdego dnia w łagrze ktoś wkładał rękę do pieca - taki opisów nie ma.
UsuńNo dobrze, zostawię więc pod znakiem zapytania. Jak mnie natchnie to przeczytam. Ale może już niech doczeka do wiosny. Teraz mam autentycznie ochotę na coś znacznie optymistyczniejszego :)
UsuńNo to chyba nie autorstwa Sołżenicyna, od samych tytułów można depresji dostać.
UsuńNo właśnie dlatego niech sobie poczeka do wiosny :) A teraz to wiesz, jakieś "Buby" i inne tego typu. Może Kosik puści nową część "Felixa, Neta i Niki". To są mniej więcej moje jesienne typy :)
UsuńNowy Kosik chyba nie tak szybko, niestety. Co prawda i tak jestem dopiero po czwartym tomie, ale dziecku by mus kupić.
UsuńNa ogół jesienią wypuszczał nową część. Coś się w takim razie zawiesił chyba z pisaniem dla młodzieży.. Trzeba by popatrzeć na jego blogu :)
UsuńJa może aż tak jak BZwL "Jednego dnia ..." bym nie bronił ale mogę przyjąć do wiadomości, że z powodu jesieni moje intellectual capcity w trakcie lektury było "coś nie teges" :-)
UsuńAleż dlaczego? To chyba ja powinnam raczej przemyśleć moje intellectual capacity, bo nie powinno być jednak uzależnione od aury ;/ A w istocie jest. Jak zaczynam katarzyć ;) to mam ochotę na lżejsze lektury..
UsuńDlaczego?! Jest takie powiedzenie; jeśli dwie osoby mówią, że jesteś pijany to na wszelki wypadek należy iść do domu i się przespać :-). Skoro BZwL twierdzi, że to dobra książka a nie jest w swoim zdaniu odosobniony to z pewnością coś w tym jest :-)
UsuńJak to mawiają starzy górale, prawda jest zawsze po środku ;) Najlepiej jak przeczytam i wyrobię sobie własne zdanie. A potem wejdę w polemikę z Tobą lub z BZwL :D O ile będę miała na tyle zdolność intelektualną, by nie polec po pierwszym zdaniu (polemiki, bo książkę może zdołam przeczytać..). Jak czytam Wasze rozmowy, to myślę sobie, że może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł opublikowania książkowej wersji komentarzy (skoro blogi można..) to one wtedy będą jak znalazł do takiej publikacji :D
UsuńCzuję jak moje ego niebezpiecznie rośnie, na szczęście jestem w dużym pokoju więc jest szansa, że jakoś się w nim zmieści :-), ale już trochę bardziej na serio - nie mam żadnych wątpliwości, że po "odrobieniu pracy domowej" spokojnie możesz mnie zakasować :-) bo co do BZwL nie wypowiadam się by mu nie podpaść :-)
UsuńAleż proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu, żeby Kasia mnie zakasowała:)) Tym bardziej że moje zdolności intelektualne nie podniosły się jeszcze po lecie i chyba płynnie przeszły do upadku znamionującego jesienne przesilenie:P
UsuńTy też się przesileniem jesiennym wykręcasz? - witam w klubie :-)
UsuńJa się nie wykręcam, u mnie nieustannie jest jakieś przesilenie :P
UsuńAle nie da się tego poznać czytając Twoje posty :-)
UsuńWielkie dzięki:) Chociaż powinienem kokieteryjnie powiedzieć, że to już nie to, co w czasach przed przesileniem:PP
UsuńNa to ja całkowicie bez kokieterii odpowiedziałbym, że nie dostrzegam różnicy :-)
UsuńTo może ja już skończę, bo wyjdzie, że wyłudzam komplementy:) Dzięki w każdym razie.
Usuń:-)
UsuńBo to jest dobra książka. Howgh !
UsuńNiech będzie - nie najgorsza :-)
UsuńPrzeczytałam gdzieś, że siła tej książki polega na tym, że autor opisuje SZCZĘŚLIWY dzień głównego bohatera, dzień w którym wszystko mu się udaje i nie ma żadnych większych dramatów. Ma to odróżniać książkę od innych książek o tej tematyce. W dużym stopniu zgadzam się z tą opinią.
OdpowiedzUsuńI być może jest to właściwy trop, chociaż nieco tym przekonaniem może zachwiać zakończenie, z którego można też wysnuć wniosek, że dni w gułagu są podobne do siebie - "Minął dzień niczym nie zamącony, nieomal szczęśliwy. W jego wyroku było takich dni od gwizdka do gwizdka trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt trzy."
Usuń"...Tak jakby miało pokazać, że ci którzy zostali wyrzuceni poza nawias socjalistycznego społeczeństwa gotowi są do powrotu do niego i jego dalszej budowy. Dziwne - nieprawdaż? ..."-proszę pana,nigdy nic nie wiadomo,przed laty stałam sobie spokojnie w sofijskim soborze w kijowie,ludzi było dużo,jedni drugich potrącali,przepychali itd.,nagle usłyszałam jak jakaś rozzłoszczona pani zwraca się do mężczyzny,który ją potrącił-"wied' wy sawieckij czieławiek(przecież jest pan radzieckim człowiekiem)....",i jedzie dalej z tym koksem,matko,nie mogłam uwierzyć,w to co słyszałam,baba "waliła"argumentami jak na jakiejś partyjnej masówce,co trzeba zrobić z mózgiem zwykłego człowieka,żeby się w ten sposób umiał awanturować?w takiej zwykłej,prozaicznej sytuacji umiał użyć takich argumentów?nie wiem
OdpowiedzUsuńDla mnie to też nie do pojęcia. Zrozumiałbym jeszcze gdyby to była czysta hipokryzja, cynizm, robienie na pokaz ale wiara w coś takiego wbrew faktom widocznym gołym okiem ... - zaryzykowałbym, że ktoś taki musiał być głupcem ale nie wiem, czy to nie zbyt proste wyjaśnienie fenomenu.
UsuńOd jakiegoś czasu mam ochotę na "Morelowe konfitury", ponoć "najlepszy zbiór opowiadań Sołżenicyna", a w każdym razie tak napisano w nocie wydawcy. :)
OdpowiedzUsuńJa z kolei zbieram siły na "Oddział chorych na raka" i "Sierpień czternastego" ale słabo mi to idzie a i "Jeden dzień ..." też mnie nie zdopingował :-).
UsuńCałkiem niedawno czytałam "Oddział chorych na raka" i uważam, że mimo pewnych dłużyzn warto ją przeczytać. Zrobiła na mnie wrażenie.
UsuńStoi u mnie na półce od lat i czeka na zmiłowanie, i chyba powoli zbliża się jego czas :-)
UsuńWidzę, że lubisz literaturę rosyjską podobnie jak ja :) Jeden dzień z życia "Iwana Denisowicza " czytałem kilka lat temu, teraz walczę z "Sierpniem Czternastego" Sołżenicyna :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI jak idzie ta walka z "Sierpniem ..." - korci mnie ze względu na tematykę ale słyszałem, że nie jest zbyt porywający.
UsuńLubię styl Sołżenicyna i książka jest ciekawa, ale tak czy owak idzie bardzo długo :)
UsuńDzięki, grunt że jest ciekawa a jeśli jest napisana w stylu "Jednego dnia ... " to nie dziwię się idzie długo :-)
Usuń"Jeden dzień z życia ...." powtórzyłam sobie kilka lat temu, Jako lektura szkolna syna była w tłumaczeniu "obcym" i .... i mimo, że szybko i łatwo się ją czytało, to jednocześnie ciężko się ją czytało - była tak "prostym" jezykiem napisana (czy też przetłumaczona), narracja była tak nudna i monotonna, że postanowiłam aż zajrzeć do polskiego tłumaczenia. Do tej pory mi sie to nie udało, i po Twoim wpisie widzę, że już chyba nie zajrzę. No chyba że sama mi wpadnie w ręce :-). Pozdrawiam, D.
OdpowiedzUsuńD.! Gdzie mi tam, z moim dukaniem po rosyjsku do oryginału :-) To było moja powtórka z "Jednego dnia ..." ale kiedy czytałem go po raz pierwszy, również mnie nie porwał, może rzeczywiście Sołżenicyn pisał go chcąc tokiem narracji oddać nastrój powszedniego dnia w gułagu ale chyba nie był to najszczęśliwszy pomysł. Pozdrawiam.
UsuńD.! Gdzie mi tam, z moim dukaniem po rosyjsku do oryginału :-) To było moja powtórka z "Jednego dnia ..." ale kiedy czytałem go po raz pierwszy, również mnie nie porwał, może rzeczywiście Sołżenicyn pisał go chcąc tokiem narracji oddać nastrój powszedniego dnia w gułagu ale chyba nie był to najszczęśliwszy pomysł. Pozdrawiam.
UsuńTyś jednak ogrodnik ;-)
UsuńNapisz mi zatem co Twoim zdaniem Sołżenicyn powinien napisać, właściwie nie co a jak. Podejrzewam że sama treść do Ciebie trafia , z formą jest problem. Choć przyznaję że i ja tak miałam z "Losem utraconym" Imre Kertesz ( Kertesza?) , noblista żeby nie było a jakoś na tej jednaj książce stanęłam i ani w ząb dalej nie mogę się właśnie do sposobu w jaki opowiadał przekonać. Istnieje przecież możliwość że inaczej nie mógł bo psychika by nie wytrzymała, różnie to bywa.
Tak jak pisałem, w porównaniu z Czapskim i Herling-Grudzińskim, Sołżenicyn wydał mi się nijaki ale trudno oczywiście porównywać sytuację w jakiej znajdowali się pisząc swoje książki.
UsuńDukanie dukaniem , ale czy możesz mi zdradzić czy w oryginale oni kładą cegły czy pustaki? Bo u mnie w książce pustaki a na okładce wpisali cegły. Jakbym tak jaką cegłę dorwała ....
OdpowiedzUsuńTo rozumiem pytanie do D. :-) Ona z pewnością nie duka :-)
UsuńMyślałam o Tobie ale w ogóle to chcę wiedzieć co tam w końcu było odpowiedzi może mi udzielić ktokolwiek. Pięknie proszę.
UsuńJa niestety nie mogę Ci pomóc bo tak jak pisałem do oryginału nawet nie podchodziłem.
Usuń