Kiedy Rita podsumowała w 21 wersach historię, na której opowiedzenie w "W cieniu zakwitających dziewcząt" Proust potrzebował 550 stron pomyślałem sobie, że gdzie mu się tam równać z Heleną Mniszek, która przez 700 stron ciągnie historyjkę o tym, jak młoda dziewczyna po zawodzie miłosnym, dla oderwania się od przykrych wspomnień ima się zajęcia nauczycielki w arystokratycznej rodzinie i spotyka tam "pierwszą partię w kraju".
Ona na początku jest nim poirytowana, on chce ją zdobyć dla kaprysu - i z tego rodzi się między nimi uczucie. Co prawda związkowi na drodze stoi "sfera" ale miłość sprawia, że Waldy zdecydowany jest pokonać "fanatyzm sferowy" i prawie mu się to udaje bo "wszyscy mężczyźni, którzy znali Stefcię poprzednio, mieli teraz do niej żywy podziw z powodu, że została narzeczoną ordynata. Uważano ją za fetyszkę, gdyż wyborny gust Waldemara znanym był powszechnie." Jednak, jak wiadomo "podłość ludzka nie ma granic", wrażliwa dziewczyna pod wpływem anonimów niechętnych jej związkowi z ordynatem, zapada na "zapalenie mózgu" i w dniu planowanego ślubu "zgasła przedwcześnie, zatruta fanatyzmem pewnych członków jego sfery".
Nie ma się co dziwić dziewiętnastoletniej dziewczynie z dworku, że zakochuje się w o trzynaście lat starszym arystokracie - przecież to chodząca doskonałość i "odznaczała go przy tym znamienna wypukłość charakteru, co go czyniło odrębnym." Te władcze sugestie, rzucone ex-starającemu się o Stefanię - "nie odpowiada pan właściwym warunkom, traktując je nazbyt podmiotowo, co znowu nie zgadza się z pewną skalą naszych pojęć" , zaangażowanie społeczne widoczne w odezwach; "Co my dla kraju?" i "Nie usuwajmy naszego posłannictwa", które poruszały "mnóstwo ciekawych kwestii" i w tym jak chroni "służbę od oszustwa Żydów" choć nie wyrzuca ich "z majątków swych" a jedynie używa "w pewnych dziedzinach, tylko pod ścisłym nadzorem i nie w folwarkach ani we wsiach, bo wówczas wpływają szkodliwie na lud". A przy tym jeszcze przystojny.
Jego wzięcie i uroda miały tylko jeden defekt - to wygląda na jakiś tik objawiający się w chwilach emocji w "nerwowym poruszaniu się nozdrzy". Musiało być to coś poważnego skoro Mniszkówna informuje o stanie "nozdrzy" Waldy'ego co kilkadziesiąt stron, dzięki czemu można poznać stadia zaawansowania tej przypadłości, począwszy od tego, że "nozdrza jego rozdęły się", w kolejnym etapie "szybko poruszały mu się", następnie "zaczęły wachlować szybkim tempem" i w końcu te "nozdrza zaczęły latać".
A Stefania, "dzidzi"?! To "esencjonalna dziewczyna" więc i Waldy'emu nie ma się co dziwić, że stracił dla niej głowę. Musiała robić mocne wrażenie skoro wszyscy widzieli, że Stenia "nie tylko rozpłomienia ordynata, lecz włazi mu do mózgu". Chociaż na początku nie było łatwo bo "obecność Waldemara niepokoiła ją. Nogi miał założone jedna na drugą. Widziała eleganckie jego buty z ostrogami, opinające prawdziwie arystokratyczne stopy, i drażniły ją w dziwny sposób." Z czasem jednak udało mu się przełamać jej niechęć do "butów z ostrogami" i drażniących ją "prawdziwie arystokratycznych stóp".
To wszystko jest podlane opisami, które równie dobrze mogą oddawać urodę jarmarcznych landszaftów z jeleniem na rykowisku albo chatą za wsią, akcją równie żwawą jak w operach mydlanych i opowiedziane stylem, który wywołuje ten sam efekt, jaki występuje przy pocieraniu styropianu o szybę.
Podobno powieść recenzował Bolesław Prus o czym wspomina sama autorka (choć jego opinii już nie znalazłem). Nie wiem jak to możliwe, może przekartkował książkę w pięć minut, a może rozpoznanie kojarzących się z "Lalką" i "Emancypantkami" motywów sprawiło, że męska próżność i litościwe serce nie pozwoliły mu powiedzieć prawdy o tej elukubracji, którą każdy kto lubi dobrą literaturę powinien omijać szerokim łukiem. To ucieleśnienie szmiry, złego gustu (przekonany jestem, że powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje, wymyślił ktoś, kto podobnie jak Helena Mniszek był go pozbawiony) i grafomanii.
"Trędowata" to swego rodzaju klasyka, o której popularności dzisiejsze kontynuatorki gatunku mogą tylko pomarzyć ale mam wrażenie, że nawet miłośniczki tego rodzaju badziewia czują się pokonane przez Mniszkównę i niewiele z nich ma siłę dociągnąć lekturę do końca, bo o ile pierwszy tom "dzieła", które wypożyczyłem był ewidentnie "zaczytany" to drugi był nieomalże w idealnym stanie, chociaż to akurat w drugim tomie zawarta jest w zasadzie jedyna interesująca i strawna scena (spór Waldemara z rodziną). Ale co tam! Nie ma sensu narzekać, wszak "Tu l'as voulu, George Dandin"!
Nie ma się co dziwić dziewiętnastoletniej dziewczynie z dworku, że zakochuje się w o trzynaście lat starszym arystokracie - przecież to chodząca doskonałość i "odznaczała go przy tym znamienna wypukłość charakteru, co go czyniło odrębnym." Te władcze sugestie, rzucone ex-starającemu się o Stefanię - "nie odpowiada pan właściwym warunkom, traktując je nazbyt podmiotowo, co znowu nie zgadza się z pewną skalą naszych pojęć" , zaangażowanie społeczne widoczne w odezwach; "Co my dla kraju?" i "Nie usuwajmy naszego posłannictwa", które poruszały "mnóstwo ciekawych kwestii" i w tym jak chroni "służbę od oszustwa Żydów" choć nie wyrzuca ich "z majątków swych" a jedynie używa "w pewnych dziedzinach, tylko pod ścisłym nadzorem i nie w folwarkach ani we wsiach, bo wówczas wpływają szkodliwie na lud". A przy tym jeszcze przystojny.
Jego wzięcie i uroda miały tylko jeden defekt - to wygląda na jakiś tik objawiający się w chwilach emocji w "nerwowym poruszaniu się nozdrzy". Musiało być to coś poważnego skoro Mniszkówna informuje o stanie "nozdrzy" Waldy'ego co kilkadziesiąt stron, dzięki czemu można poznać stadia zaawansowania tej przypadłości, począwszy od tego, że "nozdrza jego rozdęły się", w kolejnym etapie "szybko poruszały mu się", następnie "zaczęły wachlować szybkim tempem" i w końcu te "nozdrza zaczęły latać".
A Stefania, "dzidzi"?! To "esencjonalna dziewczyna" więc i Waldy'emu nie ma się co dziwić, że stracił dla niej głowę. Musiała robić mocne wrażenie skoro wszyscy widzieli, że Stenia "nie tylko rozpłomienia ordynata, lecz włazi mu do mózgu". Chociaż na początku nie było łatwo bo "obecność Waldemara niepokoiła ją. Nogi miał założone jedna na drugą. Widziała eleganckie jego buty z ostrogami, opinające prawdziwie arystokratyczne stopy, i drażniły ją w dziwny sposób." Z czasem jednak udało mu się przełamać jej niechęć do "butów z ostrogami" i drażniących ją "prawdziwie arystokratycznych stóp".
To wszystko jest podlane opisami, które równie dobrze mogą oddawać urodę jarmarcznych landszaftów z jeleniem na rykowisku albo chatą za wsią, akcją równie żwawą jak w operach mydlanych i opowiedziane stylem, który wywołuje ten sam efekt, jaki występuje przy pocieraniu styropianu o szybę.
Podobno powieść recenzował Bolesław Prus o czym wspomina sama autorka (choć jego opinii już nie znalazłem). Nie wiem jak to możliwe, może przekartkował książkę w pięć minut, a może rozpoznanie kojarzących się z "Lalką" i "Emancypantkami" motywów sprawiło, że męska próżność i litościwe serce nie pozwoliły mu powiedzieć prawdy o tej elukubracji, którą każdy kto lubi dobrą literaturę powinien omijać szerokim łukiem. To ucieleśnienie szmiry, złego gustu (przekonany jestem, że powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje, wymyślił ktoś, kto podobnie jak Helena Mniszek był go pozbawiony) i grafomanii.
"Trędowata" to swego rodzaju klasyka, o której popularności dzisiejsze kontynuatorki gatunku mogą tylko pomarzyć ale mam wrażenie, że nawet miłośniczki tego rodzaju badziewia czują się pokonane przez Mniszkównę i niewiele z nich ma siłę dociągnąć lekturę do końca, bo o ile pierwszy tom "dzieła", które wypożyczyłem był ewidentnie "zaczytany" to drugi był nieomalże w idealnym stanie, chociaż to akurat w drugim tomie zawarta jest w zasadzie jedyna interesująca i strawna scena (spór Waldemara z rodziną). Ale co tam! Nie ma sensu narzekać, wszak "Tu l'as voulu, George Dandin"!
To "poruszanie chrapkami" to jakaś epidemia, wszak o ile pamiętam Justyna z "Nad Niemnem" też cierpiała na podobną przypadłość.
OdpowiedzUsuń"Trędowatą" przewertowałam kiedyś, ale że wcześniej zaliczyłam ekranizację (scena walca!), to książka już nie była mnie w stanie wciągnąć. A co do recenzji - opini Prusa też nie znam, ale czytałam ostatnio "Karierę Nikodema Dyzmy" i tenże Nikodem twierdził, że "Trędowata" to najpiękniejsza książka na świecie.
O, przepraszam - Waldemar nie ma chrapek tylko nozdrza! Filmu nie oglądałem bo za ostrzeżenie wystarczyło mi, wspomnienie z dzieciństwa gdy moja Mama wybrała się na ze swoją koleżanką do kina i wróciła spłakana :-) no i skoro Nikodemowi książka się podobała to rzeczywiście znak, że należy omijać ją szerokim łukiem :-).
UsuńBiję się w piersi i przyznaję rację: oczywiście jeśli ktoś ma na imię Waldemar i jest Ordynatem, to może mieć tylko i wyłącznie nozdrza. Scenę z walcem obejrzyj koniecznie, sama muzyka Killara rekompensuje wszystko. A i jeszcze mam pytanie: czy w książce Waldemar też osiwiał w jedną noc? Bo w filmie tak było: Stefcia umiera, a w następnej scenie Waldi bielutki jak gołąbek stoi nad jej mogiłą. Nie dziwię się Twojej mamie, łzy gwarantowane.
UsuńOsiwienia Waldy'ego nie odnotowałem ale ponieważ Mniszek przy każdej okazji atakuje czytelnika feerią barw to możliwe, że wśród nich przemknęła i siwizna, choć nie wydaje mi się, za to chciał się targnąć na swoje życie ale w porę mu to uniemożliwiono a potem wyciszył się tak, że obawiano się, że popadnie w melancholię.
UsuńMoje ulubione zdanie z "Trędowatej": "Trochę ciężki styl feudalny łagodziły nowożytne freski komfortu".Piękna literacka peryfraza.Co do treści: książka jest naiwna , płytka , grafomańska ale... Iwaszkiewicz kiedyś powiedział że jest coś w niej czym powinni się zająć teoretycy literatury, kto wie może ona mówi o czymś co drzemie w każdym? Bo przecież w tym samym okresie pojawia się mnóstwo romansów z "wyższych sfer" i nikt o nich nie pamięta.W każdym razie rzecz ciekawa, temat raczej dla socjologów.arnold
UsuńFakt, Mniszkówna miała dar to tego rodzaju zdań. "Trędowata" to rzeczywiście fenomen ale myślę, że przez jakiś czas to było sprzężenie zwrotne. Robiono film więc wzrastało zapotrzebowanie na książkę, a skoro widziano, że jest zainteresowani książką, to ktoś dochodził do wniosku, że warto nakręcić film. Takie perpetuum mobile.
Usuńprosze pana,ta powieść to jest coś,co mnie przerasta ha ha ha ..........................-anna
OdpowiedzUsuńSądziłem, że i mnie ona przerośnie, zwłaszcza że miałem na jej tle traumatyczne doznania sprzed ponad 20 lat ale tym razem zacisnąłem zęby i dałem radę. Ale rozumiem Cię - widać ewidentnie, że panie jednak nie mogą podołać wyzwaniu :-) bo w bibliotece jest kilka egzemplarzy książki i w każdym pierwszy tom jest mocno "zmęczony" zaś drugi sprawia wrażenie nieczytanego.
Usuńwspomniał pan swoją zapłakaną mamę ale takich osób było całe mnóstwo,w 1976 roku mieszkałam obok kina,do dziś pamietam tych,wszystkich zapłanych,ludzi,z chustkami w rękach,to było niezapomniane przeżycie,niektórzy oglądali to po kilka a nawet kilkanaście razy,niesamowite-anna
UsuńZapotrzebowanie na tego typu książki i filmy istniało i będzie istnieć. Zresztą nie tylko takie, niektórzy z moich kolegów kilkanaście razy chodzili do kina na "Wejście smoka" z Brucem Lee :-) więc jak widać i faceci nie są wolni od "monomanii" :-)
Usuńno jest różnica,"wejście smoka"pewnie mogłabym(tak myślę)kilka razy obejrzeć,ale nie'trędowatą",tak czy inaczej,to jest jednak fenomen,jak pan myśli dlaczego to jeszcze nie odeszło do lamusa?ba zalicza się do klasyki-anna
UsuńTo jednak jest szczególnego rodzaju "klasyka", tak jak "Nowe Ateny" Chmielowskiego czy "Uwagi o śmierci niechybnej" Baki :-)
Usuńtyle,że o chmielowskim albo o bace,nikt nie słyszał a "trędowatą"znają wszyscy,nawet ci,co jej nie czytali i nic nie wskazuje na to,by to miało się zmienić-anna
UsuńJak to nikt nie słyszał o Chmielowskim, a czy jest ktoś kto nie zna słynnego "koń jaki jest każdy widzi"? :-)
Usuńmoże o koniu ale nie o chmielowskim,w każdym razie,gdyby postać stefci rudeckiej stworzyła barbara gartland albo kurtz-mahlerowa to wszystko skończyłoby się dobrze,tam jest pełno guwernantek,które kończą jako księżne,hrabiny itp,żyją długo i szczęśliwie-anna
UsuńTeż nie zawsze - przecież Jenny w "Love story" umiera (co prawda po ślubie) a w "Przeminęło z wiatrem" Rhett opuszcza Scarlett.
UsuńBo Scarlett nigdy nie była guwernantką ;-) zapewne dlatego ;-)
UsuńStefania też nie ale i tak nic jej to nie pomogło :-)
Usuńale ja mówiłam o barbarze gartland i kurtz-mahlerowej,u nich zawsze każda"bidulka"znajduje swojego księcia i wszystko kończy się happy endem-anna
UsuńZ Courths-Mahler, Cartland, Steel, etc. etc. - przyznaję - mam niedostateczne.
Usuńale przeczytał pan"trędowatą",czy według pana stefania nie miała szansy na szczęście z ordynatem?czy to nie mogło skończyć się inaczej?-anna
UsuńTrudno powiedzieć ponieważ postacie w "Trędowatej" są płaskie i pozbawione psychiki - dla Stefanii szczęściem było uczucie Ordynata i zamążpójście i nie poza to nie wychodziła.
Usuńa czytał pan"dziwne losy jane eyre"charlotte brontë?-anna
UsuńDawno temu, jeszcze w szkole i pamiętam, że nie przypasowały mi. Nawet zamierzam do nich wrócić ale dopiero po "Wichrowych wzgórzach".
Usuńbiorąc pod uwagę fakt,że regularnie pojawiają się nowe ekranizacje,to powieść cieszy się niesłabnącą popularnością-anna
UsuńFakt, w bibliotece trudno ją uświadczyć a wydanie w BN, które mam jak na złość "diabeł ogonem przykrył".
Usuńno widzi pan,tam też jest guwernantka,która po licznych perypetiach kończy jako szczęśliwa matka i żona zamożnego człowieka-anna
UsuńMoże dlatego książka jest "evergreen'em" :-)
UsuńKrytycy potępiają, a powieść ma się dobrze :)
OdpowiedzUsuńCzytałam ją wiele lat temu zaśmiewając się z nieprawdopodobnych sytuacji, egzaltacji i kiczowatego stylu autorki. Zapamiętałam kilka niesamowitych tworów językowych: "Stefcia usiadła półgębkiem", "strzepnął palcami w sposób przypominający karczmę". Takich dziwów językowych, skłaniających czytelnika do śmiechu, jest tam dużo.
Nie dam głowy, że ma się tak dobrze jakby się wydawało - myślę, że przede wszystkim popularność zawdzięcza filmowi bo jeśli chodzi o lekturę to widać, tak jak wcześniej pisałem, że jest ona kończona na pierwszym tomie.
UsuńPatrząc na oceny w biblionetce można wysnuć wniosek, że to książka często czytana i często oceniana wysoko. A długo przez nią "brnąłeś"?
UsuńZnalazłam informację, że Prus był przyjacielem stryja Mniszkówny. Może więc pozytywną recenzję napisał "po znajomości".
UsuńMnie zajęła trzy dni, ale jeśli ktoś jest zdeterminowany to i jeden dzień na nią wystarczy mimo, że ma 700 stron. To jednak książka zdecydowanie dla osób, które lubią tego typu literaturę, bo dla kogoś kto lubi dobrą literaturę to co na początku jest śmieszne szybko robi się straszne.
UsuńMniszkówna powołuje się na spotkanie z Prusem ale o tym co powiedział na temat powieści już milczy. Może po prostu jego miłosierne milczenie potraktowała jako aprobatę :-)
Nie, zdecydowanie, tego typu "babska" literatura przyprawia mnie o mdłości. Nie ma mowy, bym przez 700 stron czytała o przyczynach i skutkach zawodu miłosnego. Nawet pejczem mnie do tego nie zmuszą.
OdpowiedzUsuńCo do samej recenzji: świetne wykorzystanie fragmentów tekstu. Ogromnie mi się to spodobało. Lubię czytać negatywne recenzje, nie wiem, jak to jest w Twoim przypadku, ale mnie zawsze takie pisze się łatwiej - lubię przelewać swoją frustrację na wirtualny papier. Zawsze takie recenzje wychodzą mi dłuższe niż te pozytywne. To swoją drogą chyba dużo mówi o naturze człowieka i jego wrodzonego uwielbienia do krytyki.
Pozdrawiam serdecznie!
Wiadomo, łatwiej krytykować niż samemu robić, w tym wypadku pisać powieści :-) ale czasami zdarza mi się książkę pochwalić :-)
UsuńKsiążka była czytana zanim film powstał i wówczas z pewnością wzbudzała wielkie emocje. Trudno się dziwić, że dzisiaj przy zalewie romansów różnej maści nie czyta się jej tak jak dawniej, tym bardziej, że język jet taki jaki jest - dla współczesnych mało strawny.
OdpowiedzUsuńNiemniej spotkałam się z wydawanymi dzisiaj amerykańskimi romansidłami, pożyczyłam taki z biblioteki, których się nie da czytać ze względu na infantylizm i przesłodzenie. Trędowata na tym tle wypada nie tak źle.
Ja oczywiście czytałam w młodości, mam właśnie taką, jak pokazujesz i byłam tym romansem z wyższych sfer zauroczona. Może dlatego, że żyłam w szaro-burym socjalizmie, w którym miłość też wyglądała zwykle i przyziemnie.
Zapotrzebowanie na tego typu literaturę zawsze pewnie będzie istnieć (za PRL-u w tym nurcie utrzymywała się Fleszarowa-Muskat), nie bez kozery przecież istnieje wydawnictwo Harlequin i czasopisma dla kobiet w rodzaju Twojego Stylu, Gali czy czego tam jeszcze - one przecież dają czytelniczkom namiastkę tego co Mniszek dała swoim czytelniczkom - pozór obcowania z wielkim światem i wrażenie, że w sferze uczuć zwykli ludzie są co najmniej nie gorsi jeśli nie przewyższają "wybrańców losu".
UsuńChyba fragment opinii Prusa jest w biografii Mniszkówny, sprawdzę, bo nie pamiętam szczegółów. W każdym razie jakoś szczególnie jej nie wychwalał.
OdpowiedzUsuńGrzech zaniechania teraz mści się na nim, bo wychodzi na to że nie zachował "rewolucyjnej czujności" nie protestując w porę :-)
UsuńMam wrażenie, że on Mniszkównie rozmaitości wypunktował i wskazał jedynie, że dostrzega "błysk talentu", o ile pamiętam. Mam pracę domową, żeby poszukać.
Usuń"Błysk talentu" ... - dobrze, że nie ciągnął tego tematu :-) Swoją drogą talent miała, w szybkości wypuszczania kolejnych książek mogła by pójść w zawody z niejedną dzisiejszą pisarką.
UsuńTaką widać miała potrzebę serca:P Jedna z tych powieści to w ogóle autoterapeutyczna jest, bo ją samą kiedyś jakiś panicz wystawił do wiatru :)
UsuńMotyw wystawienia panny do wiatru jest też i w "Trędowatej" - Stefę porzucił przecież Edmund Prątnicki, widać ciężko to Mniszkowej leżało na wątrobie :-)
UsuńAle to był wątek poboczny, natomiast dzieło pt. Verte w całości jest poświęcone temu smutnemu epizodowi z biografii autorki :P
UsuńNie namówisz mnie :-) przemęczyłem "Trędowatą" i już wiem czym to pachnie :-)
UsuńSam nie czytałem:) Ale Ordynata Michorowskiego powinieneś przeczytać, żeby poznać losy osieroconego Waldego :P
UsuńNie wątpię, że jakoś dał sobie radę, zwłaszcza że miał z czego wybierać, gdyby szukał pocieszycielki :-)
UsuńPociecha nadeszła z nieoczekiwanej strony :D
UsuńTo już nie bądź taki i uchyl rąbka tajemnicy :-)
UsuńNo jak mógłby spalić zakończenie TAKIEJ książki? :P Jakbyś miał niedosyt, to Anna Rohóczanka dopisała jeszcze dwa tomy, pełne cudownych wydarzeń niczym Dynastia.
UsuńWłaśnie "takiej" to nawet powinieneś i byłby to dobry uczynek :-) Tylko dwa?! Jeśli się dobrze sprzedają to pewnie można spodziewać się kolejnych :-) Eh, te kobiety ... :-)
UsuńSequel sprzed ćwierć wieku, radosna twórczość wydawnicza lat 90. :P A ordynata pocieszyła Lucia, chociaż zdawało mi się to zawsze jakimś kazirodztwem.
UsuńDzięki - doceniam :-) Lucia miała się ku Waldy'emu już w "Trędowatej" sam byłem zaskoczony tym, że Mniszkowa snuje takie mocno ryzykowne parantele, no ale wówczas jeszcze do niczego nie doszło więc na alarm nie biłem :-)
UsuńJest tam chyba jakieś mętne wyjaśnienie, że nie była siostrzenicą czy coś takiego, ale mimo wszystko niebezpiecznie bliskie pokrewieństwo.
UsuńAle nie wątpię, że dostałby zezwolenie na małżeństwo od samego papieża :-)
UsuńOczywista :)
UsuńCóż chcieć więcej? Arystokrata ... ! :-)
UsuńNo i zgadzamy się po raz drugi. A co do dziwnych przypadłość, to same w sobie stanowią one chorobę bohaterów romansideł. Czasem to nozdrza, czasem ogólne drżenie ciała. Zawsze coś :D
OdpowiedzUsuńZdarza się, że biją pulsa i uderzenia gorąca :-) ale przynajmniej widać, że to wrażliwe postacie, których nie ima się znieczulica :-)
UsuńLub cierpią na niedobory witamin :D
UsuńTo chyba w przypadku bohaterów współczesnych romansów, bo gdzie tam kiedyś ktoś myślał o witaminach :-)
UsuńO właśnie gdzieś tam toczy się dyskusja o natręctwie przygryzania wargi w 50 twarzach Greya :D
UsuńGrey'owi nie dałem rady i myślę, że poddam go już walkowerem :-)
UsuńNo i juz trzeci raz :P
UsuńDo trzech razy sztuka :-)
UsuńNie przestajesz mnie zadziwiać, najpierw Szapołowska teraz Mniszkówna :)
OdpowiedzUsuńWpadłem w ciąg :-) ale o ile Szapołowska to była kwestia przypadku to Mniszkówna została wybrana z premedytacją :-)
UsuńZa co tak pokutujesz ?
UsuńTo nie pokuta, to raczej próba i hartowanie odporności :-)
UsuńOdporności powiadasz , już nie zapytam na co się tak szykujesz że się z takim poświęceniem hartujesz ;-)
UsuńNic specjalnie podejrzanego nie mam na widoku, chyba że coś znajdę w bibliotece na półce z nowościami :-)
UsuńJest duża szansa na bazie "50 twarzy Grey'a" powstała cała masa dzieł, wprawdzie sporo jest wcześniejszych u nas dopiero po głośnym sukcesie w/w wydanych ale i nowości są , okładki dość podobne zatem z pewnością nie przegapisz. ;-)
UsuńNie żebym jakoś specjalnie ich szukał, na razie chyba dam sobie spokój bo po "Trędowatej" czuję jakbym miał mózg po lobotomii :-)
UsuńNie wiem, czy film ze Starostecką wywoływał łzy, raczej ten przedwojenny ze Smosarską. Pewnie każda z uboższych pań utożsamiała się z bohaterką i wracała do domu pogodzona ze swoim niearystokratycznym losem. Nasza peerelowska telewizja ów archiwalny film parokrotnie wyświetlała.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, o egzemplarz książki było trudno. Do czasu wydania z tą okładką, którą zamieszczasz istniały tylko przedwojenne egzemplarze lub wydruki powielane dostępne na bazarach. Coś mi się wydaje, że zanim w PRL-u wydano książkę, jedna z gazet zaczęła drukować ją w odcinkach. Czy to nie był "Expres Wieczorny"?
W kinach w PRL-u na bank wyświetlana była wersja ze Starostecką i to ona biła rekordy frekwencji. Za "komuny" książka na pewno była wydana w latach 70-tych i doczekała się nawet wydania emigracyjnego :-)
UsuńZnalazłem biografię Mniszkówny Tomasza Kality, a tam same ciekawostki. Otóż nie wiadomo, kto się z Prusem kontaktował w sprawie rękopisu Mniszkówny: czy ona sama, czy jej stryj. Zależnie od wersji Prus powiedział różne słowa, mnie najbardziej się podoba wersja: "Arcydzieło to to nie jest, ale niech pan spróbuje wydać to własnym nakładem, może to się wam nawet opłaci" :D Sama Mniszkówna natomiast osnuła wokół rzekomych rozmów z Prusem całą mitologię: "coś w rodzaju prywatnej legendy, puklerza, którym się zasłaniała od strzał jadowitych dręczących ją krytyków". I tyle. Żadne tam pochwały Prusa :P
OdpowiedzUsuńJuż nie pamiętam co to było ale z relacji Mniszkówny wynikało tylko, że Prus książkę miał w rękach a czytelnik już "dośpiewywał" sobie resztę zwłaszcza, że Helena piała peany na temat tego spotkania. Sprytna kobieta - a czytając "Trędowatą" można by dojść do wniosku, że do trzech nie umiała zliczyć :-)
UsuńUmiała sobie zrobić dobry PR, a tym Prusem faktycznie się do końca życia zasłaniała :P
UsuńOkazała się więc jeszcze przedsiębiorcza i konsekwentna :-) a biedny Prus pewnie się w grobie przewracał.
UsuńPrusowi to już wszystko jedno, zawsze można powiedzieć, że miał miękkie serce i nie chciał ranić debiutantki :)
UsuńJeśli nie wspominał o niej w "Kronikach ... ", co miałoby swoją wymowę, to naprawdę Helena powinna była być mu wdzięczna do grobowej deski.
UsuńW wyborze Kronik nie ma jej raczej na pewno:)
UsuńWłaśnie! A przecież jak mawiają spece od marketingu "obojętnie dobrze czy źle, byleby po nazwisku" :-) Wygląda więc na to że z Mniszkówny była tupeciara i kłamczucha :-)
UsuńZaraz kłamczucha , to czytelnik sobie dośpiewał jak pisaliście. Ona tylko powiedziała prawdę Prus miał to dzieło w ręku ;-)
UsuńTeż prawda :-), powinna była urodzić się 100 lat później, z takim podejściem dzisiaj to by dopiero zrobiła karierę :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń