To jedna z książek, o których mówi się "kultowe", u nas znana przez wiele lat tylko ze słyszenia, na dodatek w entourage "czarnej legendy" pruskiego militaryzmu. A przecież jest to chyba najwybitniejsza powieść o wojnie, pozostawiająca za sobą chociażby "Na zachodzie bez zmian" E. M. Remarque ale też "Ogień" H. Barbusse'a czy "Spór o sierżanta Griszę" A. Zweiga, a trzymając się naszego podwórka; "Sól ziemi" J. Wittlina, i z którą konkurować może chyba tylko "W polu" S. Rembeka. Jak jej kwintesencja brzmią słowa Jüngera, w których pisze "otrzymałem jednostajną opowieść o tkwieniu całymi dniami w lejach od granatów, bez łączności i dróg dojścia, o bezustannych natarciach, o polach trupów i szalonym pragnieniu, o opuszczeniu rannych i wiele innych rzeczy. Na wpół okolona hełmem nieruchoma twarz i jednostajny głos, któremu wtórował hałas frontu, robiły wrażenie niesamowite powagi. Widać było po tym żołnierzu, że wypróbował wszelki strach aż do rozpaczy i nauczył się już nim gardzić. Zdawało się, że nic mu nie pozostawało prócz wielkiej męskiej obojętności."
W powojennej Polsce książka ukazała się dopiero w 1999 r. pod tytułem "W stalowych burzach" i było to tłumaczenie ósmej, autorskiej wersji powieści z 1978 r. Wiadomo "lepiej późno niż wcale", problem w tym, że wersja ta zawiera niespełna 1/3 tekstu pierwotnego i jej lektura nie wyjaśnia skąd się wzięła zła książki. A wzięła się ona z trzeciej wersji, z 1924 r. (pierwsza ukazała się w 1920 r., druga w 1922 r., kolejne trzy w latach 1934 (dwie) i 1935, a po wojnie ukazała się przedostatnia siódma wersja z 1960 r.), która uchodzi za apoteozę wojny i tak się akurat składa, że była podstawą polskich wydań przedwojennych (pierwsze ukazało się w 1935 r., drugie - na którym się tu opieram i z którego pochodzą wszystkie cytaty - w 1938 r., każde w nakładzie 1.000 egzemplarzy).
Aż strach pomyśleć, co o książce powiedziałaby dr Elżbieta Janicka (ta od nowego odczytania "Kamieni na szaniec") bo dla Jüngera wojna to wyłącznie męska sprawa, w której po chwilowych złudzeniach, ostało się bardzo niewiele romantyzmu - "Po krótkim pobycie w pułku straciliśmy prawie wszystkie złudy, z którymiśmy wyruszali. Zamiast spodziewanych niebezpieczeństw znaleźliśmy brud, pracę i bezsenne noce, do których pokonania trzeba było bohaterstwa, mającego mało wspólnego z nami."
Jeśli ten romantyzm jest, to w odwołaniu się do tradycji i do ideałów, w których rej wodzą "starzy lancknechci lub fryderycjańscy grenadierzy" bo nie ma go w codziennym życiu, które nie ma w sobie nic malowniczego - "Ranni z krzykiem o pomoc, na który nie zwracano uwagi, walili się do lejów na prawo i lewo. Szliśmy dalej z oczami wlepionymi w poprzednika rowem, sięgającym kolan, utworzonym z łańcucha olbrzymich lejów. Polegli leżeli tam jeden obok drugiego. Z odrazą deptała noga po miękkich, poddających się ciałach. Także ranionych, padających po drodze, czekała dola, że ich zdepcą buty pędzących z tyłu. I ciągle ten mdły zapach!"
Nie ma tu barwnych przygód, melodramatycznych historii, pożegnań na dworcu, ukochanych czekających wiernie w domu. Nie ma też męskich przyjaźni, nie ma, bo śmierć zbiera obfite żniwo i dziesiątkuje towarzyszy walki zanim można kogoś na prawdę poznać. Ich ofiara traktowana jest przez Jüngera jako zwieńczenie i ideał ludzkiego poświęcenia - "Zawsze w przesileniach krwawych bitew, które jeszcze miałem przeżyć, upominała mię promieniejąca, niegasnąca sława tych bohaterów, aby się okazać godnym dawnych kolegów." Z jednej strony nieśmiertelna z drugiej przemijająca "tam legł kwiat naszej najbardziej karnej młodzieży. Wzniosłe wartości, które zrobiły naród niemiecki wielkim, zabłysły tam jeszcze raz oślepiającym blaskiem, aby powolnie wygasać w morzach błota i krwi."
Siła książki opiera się na jej autentyczności, jej podstawą bowiem są dzienniki prowadzone na bieżąco na polu walki, czego zresztą widać wyraźne ślady w postaci pojawiających się od czasu do czasu datowanych zapisków. Trudno obcując na co dzień ze śmiercią - "pozbieraliśmy sterczące z rumowisk członki i wyciągnęliśmy trupy. Jeden miał urwaną głowę, a szyja wyglądała jak przyczepiona do tułowia wielka skrwawiona gąbka. Z kikuta ręki drugiego sterczała strzaskana kość, a mundur był przesiąknięty krwią z wielkiej rany w piersi. Trzeciemu wyszły wnętrzności z rozdartego brzucha. Kiedyśmy go wyciągali, wsparła się strzaskana deska z przykrym szelestem w tę okropną ranę." - snuć barwne opowieści o przygodach, za to widać że dla Jüngera to okrucieństwo wojny nie jest bezsensowne. Walka to przejaw ducha, patriotyzmu oraz poświęcenia dla ideałów i ojczyzny. To granica, w której odsiewa się ziarno od plew, gdzie deklaracje trzeba przekuć w czyn.
Okoliczności w jakich powstawały wojenne zapiski, przeniesione na karty "Księcia piechoty", z jednej strony determinują język i styl, bardzo oszczędny i surowy a z drugiej postawę Jüngera wobec walki. Spędziwszy prawie całą wojnę w okopach, będąc wielokrotnie ranny i odznaczony za męstwo, postrzega śmierć człowieka jako coś codziennego, oczywistego i bez znaczenia. "Wojna nadawała tej okolicy zabarwienie bohaterskie i poważne, nie niszcząc jej wdzięku; przesyt kwiecia działał bardziej oszałamiająco i promiennie niż kiedy indziej. Łatwiej iść do boju wśród takiej przyrody, niż wśród martwego zimnego krajobrazu zimowego. Jakoś nawet do zupełnie prostego uczucia wdzierała się myśl, że istnienie człowieka jest zamknięte w wiecznym kręgu i że śmierć jednostki nie jest tak znacznym zdarzeniem."
"Książę piechoty" jest wariantem horacjańskiego "dulce et decorum est pro patria mori", w którym wojownikowi należą się "pierwsze względy" i gdzie "Niebezpieczeństwo jest najświetniejszą chwilą jego zawodu, kiedy mu przystoi okazać spotęgowane męstwo. Godność i rycerskość, podnoszą go wówczas na pana chwili. Cóż bardzie wzniosłego, jak kroczyć przed setką mężów na śmierć?"
Na wojnie, w ujęciu Jüngera, jest jeszcze miejsce na rycerskie traktowanie przeciwników, na zachowanie człowieczeństwa i oddzielenie walki od normalnego życia - "było zawsze moim ideałem, aby przeciwnika tylko w czasie walki traktować jak wroga z wyłączeniem wszelkiego uczucia nienawiści i oceniać go jako człowieka odpowiednio do jego dzielności. Właśnie pod tym względem poznałem wśród angielskich oficerów wiele natur pokrewnych". Ten motyw przewija się zresztą w powieści kilkukrotnie i nie jest to tylko czcza, szlachetnie brzmiąca ale za to pusta, stylistyczna figura ale duch czasów. Dowody tego można wszak do dziś spotkać, na polach bitwy Wielkiej Wojny także i u nas, gdzie obok poległych żołnierzy niemieckich czy austriackich pochowani są też żołnierze rosyjscy. Ale jest też w "Księciu piechoty" zapowiedź wojny totalnej, w której zagłada to nie kwestia przypadku lecz planowe zniszczenie: "każda wieś była kupą gruzów, każde drzewo ścięte, każda droga podminowana, każda studnia zatruta, każdy strumyk zatamowany, każda piwnica wysadzona lub zagrożona ukrytymi bombami, wszystkie sprzęty i metale zabrane, każda szyna zdemontowana, każdy drut telefonicznych zwinięty, wszystko palne spalone! Kraj w oczekiwaniu na nadciągającego przeciwnika został zamieniony w najzupełniejszą pustynię."
Wersja, którą zgodnie z życzeniem autora udostępniono w Polsce po wojnie nie ma już takiego wydźwięku, jak wersja przedwojenna. To powieść przykrojona zgodnie z wymogami czasu, na której kształt niewątpliwie miała wpływ II wojna światowa, po której niemiecki patriotyzm, choćby sprzed lat, brzmiał co najmniej podejrzanie a zarzut militaryzmu dyskwalifikował. W rezultacie powstała wersja uładzona i bardziej do przyjęcia także dla polskiego czytelnika ale niestety też znacznie oddalona od wersji pierwotnej i co tu dużo mówić, sprawiająca wrażenie mniej autentycznej i szczerej. Dobrze jednak, że w ogóle jest ...
Aż strach pomyśleć, co o książce powiedziałaby dr Elżbieta Janicka (ta od nowego odczytania "Kamieni na szaniec") bo dla Jüngera wojna to wyłącznie męska sprawa, w której po chwilowych złudzeniach, ostało się bardzo niewiele romantyzmu - "Po krótkim pobycie w pułku straciliśmy prawie wszystkie złudy, z którymiśmy wyruszali. Zamiast spodziewanych niebezpieczeństw znaleźliśmy brud, pracę i bezsenne noce, do których pokonania trzeba było bohaterstwa, mającego mało wspólnego z nami."
Jeśli ten romantyzm jest, to w odwołaniu się do tradycji i do ideałów, w których rej wodzą "starzy lancknechci lub fryderycjańscy grenadierzy" bo nie ma go w codziennym życiu, które nie ma w sobie nic malowniczego - "Ranni z krzykiem o pomoc, na który nie zwracano uwagi, walili się do lejów na prawo i lewo. Szliśmy dalej z oczami wlepionymi w poprzednika rowem, sięgającym kolan, utworzonym z łańcucha olbrzymich lejów. Polegli leżeli tam jeden obok drugiego. Z odrazą deptała noga po miękkich, poddających się ciałach. Także ranionych, padających po drodze, czekała dola, że ich zdepcą buty pędzących z tyłu. I ciągle ten mdły zapach!"
Nie ma tu barwnych przygód, melodramatycznych historii, pożegnań na dworcu, ukochanych czekających wiernie w domu. Nie ma też męskich przyjaźni, nie ma, bo śmierć zbiera obfite żniwo i dziesiątkuje towarzyszy walki zanim można kogoś na prawdę poznać. Ich ofiara traktowana jest przez Jüngera jako zwieńczenie i ideał ludzkiego poświęcenia - "Zawsze w przesileniach krwawych bitew, które jeszcze miałem przeżyć, upominała mię promieniejąca, niegasnąca sława tych bohaterów, aby się okazać godnym dawnych kolegów." Z jednej strony nieśmiertelna z drugiej przemijająca "tam legł kwiat naszej najbardziej karnej młodzieży. Wzniosłe wartości, które zrobiły naród niemiecki wielkim, zabłysły tam jeszcze raz oślepiającym blaskiem, aby powolnie wygasać w morzach błota i krwi."
Siła książki opiera się na jej autentyczności, jej podstawą bowiem są dzienniki prowadzone na bieżąco na polu walki, czego zresztą widać wyraźne ślady w postaci pojawiających się od czasu do czasu datowanych zapisków. Trudno obcując na co dzień ze śmiercią - "pozbieraliśmy sterczące z rumowisk członki i wyciągnęliśmy trupy. Jeden miał urwaną głowę, a szyja wyglądała jak przyczepiona do tułowia wielka skrwawiona gąbka. Z kikuta ręki drugiego sterczała strzaskana kość, a mundur był przesiąknięty krwią z wielkiej rany w piersi. Trzeciemu wyszły wnętrzności z rozdartego brzucha. Kiedyśmy go wyciągali, wsparła się strzaskana deska z przykrym szelestem w tę okropną ranę." - snuć barwne opowieści o przygodach, za to widać że dla Jüngera to okrucieństwo wojny nie jest bezsensowne. Walka to przejaw ducha, patriotyzmu oraz poświęcenia dla ideałów i ojczyzny. To granica, w której odsiewa się ziarno od plew, gdzie deklaracje trzeba przekuć w czyn.
Okoliczności w jakich powstawały wojenne zapiski, przeniesione na karty "Księcia piechoty", z jednej strony determinują język i styl, bardzo oszczędny i surowy a z drugiej postawę Jüngera wobec walki. Spędziwszy prawie całą wojnę w okopach, będąc wielokrotnie ranny i odznaczony za męstwo, postrzega śmierć człowieka jako coś codziennego, oczywistego i bez znaczenia. "Wojna nadawała tej okolicy zabarwienie bohaterskie i poważne, nie niszcząc jej wdzięku; przesyt kwiecia działał bardziej oszałamiająco i promiennie niż kiedy indziej. Łatwiej iść do boju wśród takiej przyrody, niż wśród martwego zimnego krajobrazu zimowego. Jakoś nawet do zupełnie prostego uczucia wdzierała się myśl, że istnienie człowieka jest zamknięte w wiecznym kręgu i że śmierć jednostki nie jest tak znacznym zdarzeniem."
"Książę piechoty" jest wariantem horacjańskiego "dulce et decorum est pro patria mori", w którym wojownikowi należą się "pierwsze względy" i gdzie "Niebezpieczeństwo jest najświetniejszą chwilą jego zawodu, kiedy mu przystoi okazać spotęgowane męstwo. Godność i rycerskość, podnoszą go wówczas na pana chwili. Cóż bardzie wzniosłego, jak kroczyć przed setką mężów na śmierć?"
Na wojnie, w ujęciu Jüngera, jest jeszcze miejsce na rycerskie traktowanie przeciwników, na zachowanie człowieczeństwa i oddzielenie walki od normalnego życia - "było zawsze moim ideałem, aby przeciwnika tylko w czasie walki traktować jak wroga z wyłączeniem wszelkiego uczucia nienawiści i oceniać go jako człowieka odpowiednio do jego dzielności. Właśnie pod tym względem poznałem wśród angielskich oficerów wiele natur pokrewnych". Ten motyw przewija się zresztą w powieści kilkukrotnie i nie jest to tylko czcza, szlachetnie brzmiąca ale za to pusta, stylistyczna figura ale duch czasów. Dowody tego można wszak do dziś spotkać, na polach bitwy Wielkiej Wojny także i u nas, gdzie obok poległych żołnierzy niemieckich czy austriackich pochowani są też żołnierze rosyjscy. Ale jest też w "Księciu piechoty" zapowiedź wojny totalnej, w której zagłada to nie kwestia przypadku lecz planowe zniszczenie: "każda wieś była kupą gruzów, każde drzewo ścięte, każda droga podminowana, każda studnia zatruta, każdy strumyk zatamowany, każda piwnica wysadzona lub zagrożona ukrytymi bombami, wszystkie sprzęty i metale zabrane, każda szyna zdemontowana, każdy drut telefonicznych zwinięty, wszystko palne spalone! Kraj w oczekiwaniu na nadciągającego przeciwnika został zamieniony w najzupełniejszą pustynię."
Wersja, którą zgodnie z życzeniem autora udostępniono w Polsce po wojnie nie ma już takiego wydźwięku, jak wersja przedwojenna. To powieść przykrojona zgodnie z wymogami czasu, na której kształt niewątpliwie miała wpływ II wojna światowa, po której niemiecki patriotyzm, choćby sprzed lat, brzmiał co najmniej podejrzanie a zarzut militaryzmu dyskwalifikował. W rezultacie powstała wersja uładzona i bardziej do przyjęcia także dla polskiego czytelnika ale niestety też znacznie oddalona od wersji pierwotnej i co tu dużo mówić, sprawiająca wrażenie mniej autentycznej i szczerej. Dobrze jednak, że w ogóle jest ...
Literatura wojenna w tym wydaniu zupełnie mi nie pasuje. A szkoda, bo chętnie przeczytałabym tak kontrowersyjne dzieło.
OdpowiedzUsuńNie zaszkodzi poznać inny punkt widzenia, zwłaszcza że to obraz daleki od "bogoojczyźnianych" tonów a front zachodni, o którym pisze Junger, jest symbolem I wojny światowej.
UsuńNa Jungera w żadnej wersji nigdy nie trafiłem, a twierdzenie, że lepsza od Remarque'a ma spory ciężar. Rozumiem, że do zdobycia jest tylko to wydanie najnowsze?
OdpowiedzUsuńSprawdziłem, nawet na najnowsze nie ma szans.
UsuńNajnowsze kupowałem "na bieżąco" w księgarni ale już trochę czasu minęło :-) To nie to ale wyobrażenie jednak pewne daje. Twierdzenie podtrzymuję zarówno co Jungera jak i Rembeka - obaj są lepsi od Remarque'a choć każdy na inny sposób. Ich przewaga wynika choćby z doświadczeń wojennych, a Remarque nie miał ich zbyt wiele. To oczywiście wcale nie znaczy, że uważam "Na Zachodzie bez zmian" za złą książkę - sam ją czytałem z zapartym tchem ale wydaje mi się, że są lepsze :-) i to nie tylko moja opinia.
UsuńRembeka sobie zdobyłem, więc kiedyś sprawdzę. Ciekawe, że we współczesnej literaturze wojna jest raczej tematem na sensacyjne czytadło niż na coś głębszego. Chyba nawet wojna w Wietnamie się nie doczekała swojego Jungera/Remarque'a/Rembeka.
UsuńChyba pióro zostało wyparte przez kamerę filmową, no i może też nie do końca jest tak źle. Byłem pod mocnym wrażeniem czytając "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety".
UsuńAle Aleksijewicz to nie powieść, niestety. Radzieckie powieści o wojnie już chyba są tylko zabytkami. A o filmie też mi przyszło do głowy: Wietnam rozliczyli filmowcy, nie pisarze.
UsuńTeż prawda. Zaskoczony jestem, że w sumie u nas chyba nie wyszło nic na prawdę dobrego dotyczącego wojny a "Kolumbowie rocznik 20" ciągle uchodzą za "szczytowe osiągnięcie".
UsuńU nas w fatalny czas trafiło, niestety. Bardzo lubię Czterech pancernych, ale nie spełniają kryteriów wielkiej powieści wojennej:)
UsuńNa śmierć zapomniałem :-), coś by się tam jeszcze zebrało np. "Filip i jego załoga na kółkach" :-)
UsuńE, Filip był słaby:))
UsuńA czegóż to wymagać od Janiny Broniewskiej :-)
UsuńDałbyś kobiecie spokój, mało to się z Władkiem naszarpała?:P
UsuńPewnie lepiej by było dla wszystkich gdyby zajęła się domem :-)
UsuńMoże i tak :P
UsuńCzytam teraz do poduszki "Lawinę i kamienie. Pisarze wobec komunizmu" od czasu do czasu przewija się tam Broniewska i to wyłączenie a mało pochlebnym kontekście.
UsuńOna z tych szczerze ideowych była, zdaje się, faktycznie mogła wzbudzać postrach.
UsuńTak, dzisiaj jej wypowiedzi mogą śmieszyć ale wówczas nikomu pewnie nie było do śmiechu.
UsuńCiekawe, że w wielu wypadkach poziom zaangażowania ideologicznego był odwrotnie proporcjonalny do talentu:P
UsuńTo był taki literacki wariant hasła "nie matura lecz chęć szczera ..."
UsuńMam wrażenie, że po wojnie wypłynął jakiś trzeci sort komunizujących literatów. Albo dorwanie się do władzy zaszkodziło im na jakość publikacji, przed wojną musieli się chyba bardziej starać:P
UsuńWydaje mi się, że może literaci nie byli tacy źli tyle, że dali się zglajszachtować, co wystawia im bardziej świadectwo jako ludziom niż jako literatom, ale może i masz rację - jak ktoś produkuje marne powieścidła to trudno nazwać go mistrzem :-). Przyszła "Antologia pamięci" (to tak a propos wojny) i po szybkim, pierwszym rzucie okiem, muszę przyznać, że generalnie jest dobrze (oczywiście z wyjątkami). Dzięki :-).
UsuńCi mniej ideowi się dali zglajszachtować, ci bardziej ideowi wyznaczali poziom:) Ciekaw jestem, jak odbierzesz Antologię po latach, u mnie wciąż leży.
UsuńTeraz nie chcę niczego antycypować, żeby potem nie odszczekiwać :-) jeden tom wydaje mi się szczególnie podejrzany ale to na razie tylko podejrzenia a nie pewność :-)
UsuńStopniujesz napięcie:)
UsuńChodzi o tom VI "U schyłku wojny" - zauważyłem tam Machejka i aż mi ciarki przeszły po plecach :-)
UsuńMoże to tekst z czasów, zanim jeszcze opracował słynny "machejkizm":)
UsuńRaczej tak, to fragment jego dzienników sekretarza :-)
UsuńTo dasz radę:)
UsuńTak, co nas nie zabije to nas wzmocni :-)
UsuńTwoja recenzja nasunęła mi na myśl moje pierwsze "prawdziwe" spojrzenie na wojnę, jeszcze jako małej dziewczynki. Pomimo filmów jak chociażby "Czterej pancerni", kultowych w czasach naszego dzieciństwa, pomimo wielu książek o wojnie, moje spojrzenie na nią, jeszcze jako małego dziecka, ukształtowała .... jedna z części "Ani z Zielonego Wzgórza". To właśnie dzięki Ani i jej dzieciom uczestniczącym w wojnie, a zwłaszcza wrażliwego syna, już od wczesnego dzieciństwa "widziałam" wojnę bardzo realistycznie, nie jako pasmo przygód, bohaterskich czynów, ale przede wszystkim jako dramat jednostki, dramat każdej osoby, która w czasie jakiejkolwiek wojny żyła - nieważne, czy była na polu bitwy, czy poza nią. I pomyśleć, że taka całkowicie "niewojenna" lektura, ale zaserwowana w młodym wieku tak dotarła do mnie, wrażliwego dziecka. D.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, nigdy bym się niespodziewał tego rodzaju refleksji po "Ani" ale to pewnie dlatego, że dla mnie stereotyp "dziewczyńskiej" powieści, której nigdy nie czytałem. W ujęciu Jungera wojna jest nie tyle dramatem jednostki co jej próbą charakteru, a jednocześnie ta jednostka jest związana z innymi wspólnymi ideami za które walczy.
Usuńwcale się panu nie dziwię,w powieści lucy maud montgomery,wojny jest doprawdy niewiele,jest czymś co dzieje się w dalekiej europie i dowiadujemy się o niej tylko pośrednio,bo biorą w niej udział synowie ani,za to w ekranizacji jest jej naprawdę dużo,zresztą jest tam wszystko czego nie ma w powieści:rewolucja,komuniści, strajki i tym podobne kwiatki,dobrze,że l.m.montggomery tego nie dożyła,ciekawe czy poznałaby swoją powieść?jednym słowem"PRAWDZIWE BADZIEWIE"
OdpowiedzUsuńNie czytałem, nie oglądałem więc nie wypowiadam się.
Usuńnie ma pan czego żałować,szczerze,powieść jest nawet niezła ale film lepiej sobie darować,są lepsze produkcje,podejmujące temat wojny
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że jakoś to przeżyję, w końcu tylu książek nie przeczytałem, tylu filmów nie obejrzałem ...
Usuń