Post Moniki z Liter jak kwiaty też przypomniał mi mojego profesora i licealną jeszcze lekturę "Kubusia fatalisty i jego pana" (czy ktoś wie, dlaczego w tytułach "Fatalista" pisany jest z dużej litery, mimo że to tylko określenie postawy życiowej tytułowego bohatera a nie nazwisko) , choć prawdę mówiąc za literaturą oświecenia nie przepadałem, choć przesądził o tym nie Diderot, co bardziej "Nowa Heloiza" Rousseau.
Doszedłem jednak do wniosku, że jest może coś w tym, co jeszcze w 1915 roku pisał o "Kubusiu" Boy-Żeleński, a mianowicie, że "Goethe powiada o tej powiastce, iż jest to "potrawa ze wszech miar wyborna i podana z cudownym zrozumieniem sztuki kuchmistrza i maître d'hôtel". Zapewne smak naszych podniebień jest dzisiaj, nie powiem - wykwintniejszy, ale inny; jednakże dobrze jest czasem dla odmiany skosztować coś z owych przysmaków, które stanowiły delicje naszych prapradziadów." i postanowiłem zaryzykować.
Cóż, lekturę kończyłem z lekko mieszanymi uczuciami, zapewne z własnej winy bo to jednak książka do smakowania, a jazda pociągiem delektowaniu się nie sprzyja. To po pierwsze. Po drugie, to przecieranie szlaków powieści sprzed prawie 250 lat nie jest dla czytelnika całkiem bezbolesne, i na pewno nie zapiera dechu w piersiach, ale z pewnością "Kubuś Fatalista i jego pan" nie jest "jeno niedołężnym nizaniem zdarzeń, prawdziwych, zmyślonych, spisanych bez wdzięku i sklejonych bez ładu" jak o nim pisze sam Diderot.
To filozoficzna powiastka o względności poznania otaczającego nas świata, o czym bezustannie przekonują się bohaterowie - "Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.", choć uważny czytelnik znajdzie odpowiedzi na niektóre z tych pytań.
Filozofowanie Diderota jest niegroźne dla czytelnika, w porównaniu z gigantami myśli filozoficznej z następnego stulecia, bardzo prościutkie i klarowne. Według niego "człowiek nie wie, ani czego chce, ani co czyni; idzie za swym urojeniem, które mieni rozumem, albo za swym rozumem, który jest często jeno niebezpiecznym urojeniem wychodzącym czasem na dobre, czasem na złe." a względność i niestałość jest jego główną cechą - "Nie lubię mówić o żyjących; zawsze się człowiek musi rumienić za to, co o nich powie dobrego czy złego: dobrego, które popsują, złego, które naprawią."
Pretekstem dla przedstawienia swoich poglądów jest dla Diderota historia miłości głównego bohatera ciągnąca się przez całą książkę, przypominająca trochę swą kompozycją, coraz to nowych wątków i wątków w wątkach, powieść szkatułkową. Diderot daje w niej nie tylko świadectwo fatalizmu "wszystkie (...) przepowiednie, natchnienia, ostrzeżenia z góry przez sny, zjawiska nie zdały się nigdy na nic: rzeczy idą swoim trybem." ale też bawi anegdotami i historyjkami, z których niektóre brzmią jakby zostały zaczerpnięte z "Dekameronu" Boccaccia, inne zaś tłumaczą dlaczego lądował w więzieniach za swoje poglądy na temat może nawet nie tyle religii co duchowieństwa.
Cóż, lekturę kończyłem z lekko mieszanymi uczuciami, zapewne z własnej winy bo to jednak książka do smakowania, a jazda pociągiem delektowaniu się nie sprzyja. To po pierwsze. Po drugie, to przecieranie szlaków powieści sprzed prawie 250 lat nie jest dla czytelnika całkiem bezbolesne, i na pewno nie zapiera dechu w piersiach, ale z pewnością "Kubuś Fatalista i jego pan" nie jest "jeno niedołężnym nizaniem zdarzeń, prawdziwych, zmyślonych, spisanych bez wdzięku i sklejonych bez ładu" jak o nim pisze sam Diderot.
To filozoficzna powiastka o względności poznania otaczającego nas świata, o czym bezustannie przekonują się bohaterowie - "Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze.", choć uważny czytelnik znajdzie odpowiedzi na niektóre z tych pytań.
Filozofowanie Diderota jest niegroźne dla czytelnika, w porównaniu z gigantami myśli filozoficznej z następnego stulecia, bardzo prościutkie i klarowne. Według niego "człowiek nie wie, ani czego chce, ani co czyni; idzie za swym urojeniem, które mieni rozumem, albo za swym rozumem, który jest często jeno niebezpiecznym urojeniem wychodzącym czasem na dobre, czasem na złe." a względność i niestałość jest jego główną cechą - "Nie lubię mówić o żyjących; zawsze się człowiek musi rumienić za to, co o nich powie dobrego czy złego: dobrego, które popsują, złego, które naprawią."
Pretekstem dla przedstawienia swoich poglądów jest dla Diderota historia miłości głównego bohatera ciągnąca się przez całą książkę, przypominająca trochę swą kompozycją, coraz to nowych wątków i wątków w wątkach, powieść szkatułkową. Diderot daje w niej nie tylko świadectwo fatalizmu "wszystkie (...) przepowiednie, natchnienia, ostrzeżenia z góry przez sny, zjawiska nie zdały się nigdy na nic: rzeczy idą swoim trybem." ale też bawi anegdotami i historyjkami, z których niektóre brzmią jakby zostały zaczerpnięte z "Dekameronu" Boccaccia, inne zaś tłumaczą dlaczego lądował w więzieniach za swoje poglądy na temat może nawet nie tyle religii co duchowieństwa.
Dzisiaj "Kubuś Fatalista" oczywiście nie ma szans na zdobycie statusu bestsellera. To co było obrazoburcze dwa i pół wieku temu, dzisiaj już nie bulwersuje a na pewno nie tak. Także i rodzaj literackiej zabawy jaką prowadzi Diderot z czytelnikiem stracił na atrakcyjności; aluzje do współczesnych mu stały się nieczytelne (może poza wąskim gronem specjalistów od oświecenia), a i forma w zestawieniu z eksperymentami, jakich od tamtej pory doświadczyła literatura, nie stanowi rewolucji.
Ponoć Kubuś dobrze się broni w adaptacji teatralnej, bo jako książka też mnie znudził. Aż się człowiek zastanawia, za co ten Diderot był zakazywany. Ciut lepiej się przechowała Zakonnica.
OdpowiedzUsuńDiderotowi już podziękuję :-) przede mną jeszcze "z tamtych czasów" Wolter, Sterne i Swift. Teraz czytam "Niebezpieczne związki" - rewelacja!
UsuńBo Niebezpieczne związki wyjątkowo dobrze zniosły te parę wieków:) Swifta pełna wersja Guliwera? Nawet w miarę strawna jest, muszę przyznać, o ile się zapomni o kreskówkowych adaptacjach :P
UsuńFilmów o Guliwerze nie oglądałem - z dzieciństwa pamiętam tylko wydanie Iskier z 1953 z ilustracjami Grandville'a w tłumaczeniu Kotta i obawiam się trochę, że to może być wersja ad usum Dephini. Wiem, że PIW parę razy go wydawał choć nie mam pojęcia w czyim tłumaczeniu, ale zakładam, że skoro nie było tam obrazków to i wersja była nie dla dzieci.
UsuńNa pewno PIW w tej serii brązowej ma pełną wersję, być może Kotta. WL wydawało pełne wersje, bodajże w przekładzie Słomczyńskiego. Sprawdzę w domu, kto tłumaczył wersję PIWu.
UsuńNie byłem właśnie pewien czy to tłumaczenie Kotta to full version, Słomczyńskiego, skoro jest wybór to jednak sobie odpuszczę po spostponowaniu go na okoliczność tłumaczeń Szekspira :-)
UsuńPełne wersje poznaje się po tym, czy mają trzecią część, tę o koniach:P U Kotta chyba jest.
UsuńNa pewno jest, pamiętam, tego nie da się zapomnieć ale w pamięci mam też detal z podróży do Brobdingnag, który mocno kiedyś działał na moją chłopięcą wyobraźnię :-).
UsuńNa moją wyobraźnię chyba nie działał tak bardzo, bo pamiętam tylko, że detal był :)
UsuńAle i tak drastyczniejszy był ten z Yahooską, który zresztą był przez Grandville'a zilustrowany :-), niedawno (stosunkowo) KiW wydała Guliwera z jego ilustracjami ale widziałem tylko okładkę więc nie dam głowy czy to na pewno jego.
UsuńPogratulować pamięci:) Aż sprawdzę potem, co się tam wyprawiało :P
Usuń"Są rzeczy, których się nigdy nie zapomina" jak mówił Mraczewski podając rękawiczki pannie Izabeli :-).
UsuńWidocznie Swift nie był dla mnie tym, czym rączka panny Izabeli dla subiekta :P
UsuńNie wykluczone, ale może to skutek tego, że czytałem "Guliwera" w wieku, w którym nie byłem jeszcze odarty z niewinności :-)
UsuńTeż podczas czytania nie byłem szczególnie zdemoralizowany, a mimo to nie pamiętam :P
UsuńDużo jeszcze się tłumaczy czasami, w których go czytałem, podejrzewam, że miałem parę lat przewagi, stąd i kontrast był bardziej wyrazisty :-).
UsuńByć może:)
Usuń:-)
UsuńW serii Biblioteka Arcydzieł jest przekład anonima z końca XVIII wieku poprawiony przez Kotta, jak najbardziej wersja dla dorosłych.
UsuńDzięki, to już wiem czego szukać, chociaż mnie się marzy wydanie, które pamiętam z dzieciństwa ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Usuńz Niebezpiecznych związków pisałam magisterkę:-) oprócz tego że to świetna lektura to jeszcze po mistrzowsku napisana ( nie wiem jak jest z polskim tłumaczeniem, bo nie znam) u Laclos każda z postaci ma swoja stylistykę zdań co w powieściach rzadko się zdarza, zazwyczaj bohaterowie przejmują stylistykę autora
UsuńJak się ma tłumaczenie do oryginału nie mam pojęcia, w każdym razie efekt pracy Boya czyta się świetnie. Dla mnie "Niebezpieczne związki" są na pewno w pierwszej piątce literatury francuskiej (chociaż może dlatego, że nie za bardzo ją znam).
UsuńBoyowi ufam jak najbardziej natomiast jesli chodzi o stylistyke to trudnomi cokolwiek powiedzieć. nie wiem czy udało mu sie oddać te róznorodnosc
UsuńNie zwróciłem uwagi na stylistyczną różnorodność listów ale biorąc pod uwagę, że nie zlewają się one w jednolitą masę, to chyba została zachowana.
UsuńPamiętam że kiedy byłam mała, ile mogłam mieć lat 11 - 12 , pożyczyłam od kogoś "Kubusia Fatalistę" liczyłam na drugiego Kubusia Puchatka. Srodze się zawiodłam i do dziś tego cudu nie przeczytałam.
OdpowiedzUsuńNiektóre przemyślenia Kubusia fatalisty wcale nie są tak odległe od Kubusia Puchatka :-), ale fakt, nie zaprzeczę - różnica jest :-)
Usuńprzeczytałam"kubusia fatalistę"kilka lat temu,mogę powiedzieć,że za"jednym zamachem"z"tristramen shandy"i "podróżą sentymentalną"laurence'a sterne'a,"historią życia toma jonesa, czyli dziejami podrzutka"henry'ego fieldinga,"podróżami guliwera"jonathana swifta,"robinsonem cruzoe"daniela defoe,no i trochę wcześniejszym,ale też już osiemnastowiecznym dziełem miguela de cervantesa"don kichot",co łączyło te wszystkie utwory?ano,powstały w osiemnastym wieku i poza tym łączył je tak modny wtedy motyw podróży,mogę powiedzieć,że wprawdzie niektóre sprawiły mi nieco kłopotów ale wszystkie mi się podobały-anna
OdpowiedzUsuńZnamy, znamy i to w wszystko przewiduję w zestawie powtórkowym :-) Swego czasu ekranizacja innej powieści Fieldinga "Historia przygód Josepha Andrews i jego przyjaciela pana Abrahama Adamsa" bardzo mi się podobała (też zresztą z motywem podróży). Swift i Defoe wiadomo - chyba nie ma nikogo kto by ich nie czytał. Teraz tak jak pisałem wcześniej, przeprosiłem się z "Niebezpiecznymi związkami" i jestem pod wrażeniem - a wydaje się, że powieść epistolarna to nuda :-).
Usuń*przepraszam pomyliłam się, "don kichot",powstał na początku siedemnastego wieku-anna
OdpowiedzUsuńbędzie pan tych wszystkich autorów,których wymieniłam naprawdę czytał?to może jeszcze pierre augustin de beaumarchais i"wesele figara"albo"cyrulik sewilski"?też jest pan i sługa jak w"kubusiu fataliście",co do powieści epistolarnej,to chciałabym przeczytać"pamelę"samuela richardsona-anna
OdpowiedzUsuńBeaumarchais już jest wyciągnięty ale "kupka" jest już taka, że sporo wody w brudnej Wiśle upłynie. Do powieści epistolarnej miałem uraz po "Nowej Heloizie" (jedyna korzyść jaką wyniosłem z niej to to że zainteresowałem się prawdziwą Heloizą i jej przygodą z Abelardem) a i "Cierpienia młodego Wertera" nie poprawiły jej notowań u mnie, tak że Richardsona mógłbym nie przetrawić :-).
Usuńja richardsona nie przeczytałam,bo nie udało mi się"pameli"zdobyć,ale wracając do"kubusia",to czy uważa pan,że współczesny czytelnik mógłby w tej powieści dziś,znaleźć dla siebie coś ciekawego?,zobaczyć w tym coś więcej niż na przykład powieść przygodową?-anna
OdpowiedzUsuń"Pamela" chyba nie była tłumaczona na polski, co do "Kubusia" dla mnie przede wszystkim jest świadectwem swoich czasów, tak jak pisałem filozofia Diderota nie jest specjalnie frapująca, a przygodom jego bohaterów daleko do tego co przeżywa na przykład Robert Langdon :-). Ja dzięki "Kubusiowi" dowiedziałem się czym jest fatalizm ale mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach to tylko pojęcie teoretyczne (na szczęście) a przeglądając listę lektur mojej córki, to znane młodym ludziom chyba tylko wówczas gdy je "wygooglują" :-).
Usuńja przy okazji czytania dowiedziałam się,co to jest determinizm,"...wszystko,co nam się trafia dobrego czy złego,jest zapisane w górze...",brzmi to jakoś znajomo prawda?trochę jak z greckiej tragedii,cokolwiek byś zrobił,to i tak nie uciekniesz przed przeznaczeniem,a potem jeszcze predestynacja,tu też się okazuje,że wszystko zostanie zdecydowane za nas,bez nas,z drugiej strony,jak się przeczyta ostatnie zdania"kubusia",to jest w nich dużo zdrowego rozsądku,w końcu można je zastosować i do innych sytuacji w życiu codziennym-anna
OdpowiedzUsuńDeterminizm, predestynacja ... i Ty mnie jeszcze pytasz, co Diderot ma do zaproponowania współczesnemu czytelnikowi :-). Bądźmy realistami. Nie wiem jak wypadłby test na znajomość jego nazwiska, że o tytule powiastki nie wspomnę ale mam niedobre przeczucia ...
Usuńha ha ha ...................,wbrew pozorom uważam,że kubusia da się nadal czytać,sprawę komlikuje narrator,ten wszechwiedzący,oceniający i wartościujący,to jego np."...a teraz drodzy państwo mamy pójść na prawo czy na lewo?,za kubusiem,czy za jego panem?..."to on"miesza" w tej powieści najbardziej,poza tym w tym utworze mało się dzieje,o większości wydarzeń dowiadujemy się z opowieści bohaterów,tak jest też na przykład w powieści fieldinga,"historia życia toma jonesa"-anna
OdpowiedzUsuńTe zabiegi narratora też zwróciły moją uwagę i muszę przyznać, że choć na przerywały kolejne opowiastki nie gorzej niż pytania pana, to jednak mi się podobały. Diderot odsłania prawdę o każdym autorze, który kieruje poczynaniami bohaterów swojej książki, tyle tylko że o tym nie wspomina a Diderot jakby prowadził dialog z czytelnikiem, zostawiając Kubusia na drugim planie, a na trzecim i czwartym z kolei bohaterów opowiastek jego i jego pana.
Usuńno właśnie,tyle,że nie wszyscy mają cierpliwość,żeby przez to wszystko przebrnąć,powyżej padło pytanie,dlaczego utwór diderota był taki niebezpieczny?w posłowiu do mojego"kubusia"przeczytałam,że jest w nim brak poszanowania dla wszelkiego autorytetu,że utwór ten narusza pewien ustalony porządek,pokazuje rzeczywistość jakby w krzywym zwierciadle,"...pan kubusia ziewa,zażywa tabakę,zadaje pytania,kubuś go bawi za niego myśli,administruje jego mieszkiem,za niego nadstawia karku,czyż to nie rola szlachty i ludu w osiemnastym wieku we francji?...",-anna
OdpowiedzUsuńOwszem we Francji XVIII wieku Diderot szargał świętości ale dzisiaj szarganie świętości spowszedniało i to jeszcze takich - porządek społeczny, duchowieństwo, światopogląd - co to dzisiaj za świętości. Dzisiaj każdy kto chce zapewnić sobie rozgłos łapie się tego sposobu, w myśl zasady "obojętnie dobrze czy źle byleby po nazwisku" i zawsze może liczyć na "odzew".
Usuńtu się z panem zgadzam,tylko bądźmy szczerzy,dziś tak cholernie trudno być oryginalnym,wymyśleć,coś nowego,a takie chwyty jak na przykład"adoracja"jacka markiewicza zazwyczaj działają,dają to,na czym ludziom najbardziej zależy-rozgłos-anna
OdpowiedzUsuńMnie zadziwia ciągle ten chór oburzonych, który jest pożywką do tworzenie tego typu dzieł - myślę, że wzruszenie ramionami, odwrócenie się tyłem i przemilczenie byłoby znacznie skuteczniejsze niż różnego rodzaju protesty, które zapewniają rozgłos "artystom", o których nikt wcześniej nie słyszał.
Usuńa może powinniśmy się oburzać,może to bierność i wzruszanie ramionami,tych tak zwanych wierzących,sprawia,że takie rzeczy mogą się dziać?myśli pan,że u muzułmanów byłoby to możliwe?a tak,jest nie krzyk tylko szmer,ale za to wystarczający by miernoty mogły zaistnieć-na chwilę-anna
OdpowiedzUsuńNikt się też nie odważy na szarganie symboli żydowskich - u nas mimo protestów, widać przyzwolenie a co najmniej obojętność wobec takiej "sztuki". Jesteśmy już społeczeństwem, jakby nie patrzeć, ludzi sytych a to zwykle z przesytu powstają takie dziwadła i próby odwrócenia tego stanu rzeczy protestami to jak zawracanie Wisły kijem, niestety ...
Usuńnie twierdzę,że nie ma pan racji,jednak są bogate kraje muzułmańskie,gdzie też nikt albo prawie nikt by się nie odważył szargać symboli religijnych,bo cena jaką musiałby za to zapłacić byłaby niewspółmiernie wysoka w porównaniu z ewentualnymi korzyściami-anna
OdpowiedzUsuńFakt, może to u nas po trochu efekt: prawie pół wieku "komuny", utraty elit, zachłyśnięcia się obyczajowością Zachodu, i pewnie w jakimś stopniu społecznej obojętności wobec takich ekscesów.
Usuńczuję się wezwana do tablicy:-)
OdpowiedzUsuńkilka lat temu ze zdziwieniem zauważyłam że bardzo wyparłam z pamięci Kubusia ( nie sądzę abym chciała sobie go przypomnieć) o wiele lepiej pamiętam Zakonnicę (pewnie z uwagi na kontrowersję) ale pamiętam, że moim wykładowcą (na Sorbonie) był pan, który był specjalista od Diderota (nie z XVIIIw tylko z Diderota !) i kiedy omawialiśmy jedną z jego książek i koleżanka zwróciła uwagę na podobieństwo z jakaś lekturą z XVII wieku, pan zrobił oczy i powiedział, że niestety nie zna XVII w. Ten szok, którego wówczas doznałam pamiętam do dziś, bo na UW mój wykładowca z XVIII w znał dokładnie XVII i XVIII wiek o literaturze wcześniejszej i późniejszej nie wspominając. Bo przecież dzieła ocenia się również w kontekście i przez analogie
Czytam teraz o Boyu i też nie mogę się nadziwić jego zachwytom:-) ( podobnie nie rozumiem jak Żeleńskiemu mogła się podobać Pustynia Parmeńska - wyłam podczas tej lektury z niemocy) Pamiętam też z biografii o Katarzynie II, że namiętnie korespondowała z filozofem a on podziwiał jej umysł. Tyle mi z Diderota zostało:-) i nie jest mi z tym niewygodnie
Boyowi się nie dziwię - w końcu jego zachwyty pochodzą sprzeda 100 lat, więc chociażby atak na duchowieństwo miał wówczas swój smaczek, a i wątki obyczajowe brzmiały inaczej, jeszcze w takim mieście jak Kraków :-). Diderot tak jak i Wolter byli prekursorami pożytecznych idiotów, może to sprawa klimatu a może utraty kontaktu z rzeczywistością. "Pustelni" nie pamiętam - czytałem ją wieki temu, ale nie wryły mi się w pamięć jakieś traumatyczne doznania, po "Czerwonym i czarnym" miałem ją sobie nawet przypomnieć ale ciągle coś innego ją wyprzedza. Po "Kubusiu" przyznaję nie miałem już ochoty na nic więcej Diderota, ale skoro też przedkładasz nad niego "Zakonnicę" to pewnie coś będę musiał z tym zrobić.
Usuńoj bez przesady znów, czytało sie lepiej bo to była sensacja wiesz orgazmy w zakonie pod płaszczykiem wiary. w dzisiejszych czasach nic sensacyjnego:-)
UsuńUfff, no to czuję się zwolniony - usprawiedliwiony, faktycznie w naszych czasach napisać coś naprawdę sensacyjnego/skandalizującego/bulwersującego to nie takie hop-siup :-)
Usuńwiesz a mi się zdaje ze po prostu wystarczy nie wyginać i nie przesadzać. czytałam ostatnio Persymonę ( nowość) niby nic a coś:-)
OdpowiedzUsuńTeraz chyba niewyginanie i nieprzesadzanie powoli staje się sensacyjne ale chyba wielu przychodzi to z trudem bo to takie nienowoczesne :-) "Persymona", powiadasz ... - no dobrze, zobaczymy ..., najwyżej będzie na Ciebie :-)
Usuńi pomyśleć,że zaczęliśmy od"kubusia",przygodowej powieści z happy endem-anna
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że schodzenie na manowce w naszych postach staje się powoli zwyczajem :-) ale tym razem chyba daleko nie odeszliśmy od tematu, w końcu Diderot też był obrazoburcą, choć może "Kubuś" nie jest tego najostrzejszym przykładem.
Usuńto jeśli już jesteśmy na manowcach,to mam jedno małe pytanie,przeczytałam ostatnio"na zachodzie bez zmian" ericha marii remarque'a,że mi się powieść podobała to mało powiedziane,cieszę się,że to przyniosłam z biblioteki,w swojej recenzji napisał pan,że realia frontowe wypadają w niej blado,czytając powieść cały czas się zastanawiałam czego w niej,według pana brakuje,bo przecież jest w niej wszystko,miny,granaty bomby,stosy trupów,ludzie bez nóg,rąk a nawet bez głów,jest brud,smród i głód,są szczury,wszy i biegunka,jest siedzenie w okopach i walka,jest ból i cierpienie,czego nie ma?nie wiem,nie żałuję ani trochę,że to przeczytałam,podobała mi się też narracja,sposób w jaki została opowiedziana ta historia,super,no ale chcę wiedzieć,czego nie ma?-anna
OdpowiedzUsuńTo nie tak, że jakiegoś elementu brakuje - wszystko niby jest ale jeśli spojrzy się na książkę dokładniej to widać, że jest w niej wszystkiego po trochu, a to co najważniejsze z punktu widzenia żołnierza - obraz walki i pierwszej linii okopów wcale nie jest u Remarque;a najważniejsze a tylko w najlepszym razie równoważne. Przyznaję, że jest w tym ujęciu uczciwy bo na froncie przebywał tylko dwa miesiące więc w sumie nie za wiele mógł o nim napisać ale jeśli porównuje się opisy walk i realia frontowe z Jungerem (nie pamiętam jak to jest u Barbusse'a w "Ogniu", który był inspiracją do napisania "Na zachodzie ..." ale już go nie pamiętam więc nie będę snuł przypuszczań) czy Rembekiem (choć on pisze o wojnie polsko-bolszewickiej) to różnicę widać gołym okiem. Ujmę to tak, to bardzo dobra książka ale są od niej jeszcze lepsze :-).
Usuńdwudziestoletni chłopak,snuje swoją opowieść i chociaż momentami nic się nie dzieje,to nie jestem ani trochę znużona,jest tyle poruszających scen,które chciałabym zapamiętać,na kilkunastu stronach opisuje walkę a ja ani tego nie zauważam,niedawno czytałam inną powieść wojenną i jak zaczęli maszerować wte i wewte,strzelać i dyskutować o tym,co robią,to myślałam,że umrę z nudów,o matko,a u remarque'a,gdy już dobrnęłam do końca,to było mi trochę żal,że się skończyło,w bibliotece,na półce z książkami,które można sobie zabrać do domu,wypatrzyłam"w polu"rembeka,zobaczę czy też mi sie tak spodoba jak"na zachodzie bez zmian"-anna
OdpowiedzUsuńRemarque miał już prawie trzydziestkę gdy napisał "Na zachodzie ...". Rembek to zupełnie inna proza, znacznie bardziej surowa, bez łapania za serce i uderzanie w wysokie tony, rzekłbym - męska, ma swój rytm i swój styl, do czytania z pewnym namysłem - moim zdaniem nie będziesz żałować.
Usuń