środa, 11 listopada 2015

Sześć wcieleń Jana Piszczyka, Jerzy Stefan Stawiński

Kto by nie znał Jana Piszczyka?! Pewnie każdy trafił kiedyś w TV, choćby przypadkiem, na "Zezowate szczęście" albo na jego kontynuację "Obywatel Piszczyk". Ale tak na prawdę, stworzył go nie Andrzej Munk w swoim filmie tylko Jerzy Stefan Stawiński w "Sześciu wcieleniach Jana Piszczyka" (nawiązując zresztą do własnego życiorysu) i nie jest to dokładnie ta sama postać, którą znamy z filmu, budząca przede wszystkim śmiech. Jan Piszczyk Stawińskiego tylko na pierwszy rzut oka może budzić śmiech a z każdą kolejną stroną książki zaczyna dominować politowanie i wreszcie obrzydzenie. Bo kowalem losu głównego bohatera nie jest, jak to on utrzymuje, zezowate szczęście - nie dajmy sobie wcisnąć tej ciemnoty - lecz on sam.


Jest ofiarą własnych kłamstw i oszustw, które w ostateczności zawsze go pogrążają. Jak Pinokio przekonał się, że "kłamstwo zaraz można poznać, ponieważ istnieją dwa rodzaje kłamstw: takie, co mają krótkie nogi, i takie, co mają długi nos", co prawda "zaraz" w jego przypadku jest względne, ale w każdym razie konsekwencje nadchodzą nieuchronnie. Owszem przez jakiś czas można Piszczyka odbierać jako ambitnego człowieka, który chce się wyrwać z ram, w jakie chce wtłoczyć go ojciec, tyle, że w swojej niezgodzie na to, pragnieniu akceptacji "na siłę", porusza się jak słoń w składzie porcelany. Może i chce dobrze, ale jak wiadomo, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.

Pierwsze wydanie "Sześciu wcieleń Jana Piszczyka" ukazało się w 1959 roku i niestety duch tamtych lat unosi się nad książką. W dużej mierze jest to bowiem satyra na Polskę lat międzywojennych, zgodna z "jedynie słuszną linią" - wyśmiewane jest harcerstwo, napiętnowane partie narodowe, obrywa się sanacyjnej moralności drobnomieszczańskiej i moralności elit, armii jako zbiorowisku nieudaczników, którzy znaleźli w niej sposób na podbudowanie własnego ego. Stawiński nie zapomniał też wspomnieć o antysemityzmie, bezrobociu i więzieniu komunistów.

W krytyce nowego ustroju Stawiński już nie jest tak pryncypialny. W zasadzie nie wychodzi poza to co praktykowała "Trybuna Ludu" w ramach listów od obywateli, czyli krytyce biurokracji. Wiadomo, to w nowym ustroju był grzyb pasożytujący na zdrowym jądrze sojuszu robotniczo-chłopskiego i pracującej inteligencji, a jego krytyka nie godziła w podstawy ustroju. Zła jest też tzw. prywatna inicjatywa - kobieta która porzuca spracowanego urzędnika administracji państwowej i zdradza go z prywatnym przedsiębiorcą obowiązkowo stacza się, a biuro pisania podań, w którym pracuje Piszczyk oparte jest na niekompetencji i oszustwie.

Ale nawet spod tych pokładów ówczesnej poprawności politycznej da się wypatrzeć, inne, bardziej złowrogie ślady tamtych czasów - to postać kadrowca, wielkiego inkwizytora czuwającego nad moralnością i poglądami pracowników i sprawa napisu w toalecie (oba motywy przywodzą na myśl słynny "Rejs" Marka Piwowskiego), która urasta do niebotycznej rangi i kończy tak dobrze rozwijającą się karierę tytułowego bohatera.

Wszystko to razem, można odczytać jako naiwne przesłanie; oto drogi czytelniku, do czego prowadzi, droga "na skróty", jeśli zaś tylko ciężko i uczciwie pracujesz, pogodzony z losem i przydzielonym ci miejscem na ziemi, nie wychylasz się, może ominie cię miraż sukcesu ale za to będziesz mógł spokojnie żyć.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za to Alu, na ciebie zawsze mogę liczyć :-) Co tam w twoim Archiwum...?

      Usuń