poniedziałek, 14 listopada 2016

Sól ziemi, Powieść o cierpliwym piechórze, Józef Wittlin

Jeszcze jedna powieść z zaczerpniętym z Nowego Testamentu mottem. Jakie to nienowoczesne. "Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól straci swój smak, czy da się ona czymkolwiek posolić? Już do niczego się nie nadaje, chyba do wyrzucenia na dwór i podeptania przez ludzi." Sól ziemi... - i pomyśleć, że ma nią być jakiś prymityw, analfabeta, z kiłą wrodzoną, który od czasu do czasu nie pogardzi cudzą własnością, jeszcze z kochanką na boku, którą w dodatku traktuje jak piąte koło u wozu. Żeby to jeszcze był jakiś frant, chłopek-roztropek, polski wojak Szwejk, Sancho Pansa, Dyl Sowizdrzał, ale nie..., musiał Józef Wittlin wziąć za głównego bohatera swojej powieści, jakiegoś nierozgarniętego Hucuła, który do trzech nie zliczy, nie mówiąc już o tym, że nie bardzo dzisiaj wiadomo, co to jest ta jakaś Huculszczyzna.


Tak, zdecydowanie "Sól ziemi" to nie materiał na bestseller. Może to sobie być jedna z najwybitniejszych polskich powieści XX wieku, dzięki której jej autor miał dostać literacką nagrodę Nobla ale bez szans u gimbazy.

Ale co się dziwić, kiepsko tu z dialogami, których jak na lekarstwo, a jak mówiła Alicja "co za pożytek z książki (...) bez obrazków i rozmów"? Ilustracji też zresztą w "Soli ziemi" nie ma. Żeby chociaż erotyzm, w końcu to rzecz o wojnie, mężczyznach, a oni bez tego ani rusz. Ale i z tym słabiutko. To już Żeromskiemu w porównaniu z Wittlinem można zarzucić, że jest wyuzdany. Eh, gdzie tam Wittlinowi do Pauliny Simmons, która tak ciekawie i potrafi pisać o wojnie i miłości. O co więc chodzi?

W gruncie rzeczy, trudno to sprecyzować. Moim zdaniem, to przede wszystkim kwestia języka budującego bardzo specyficzną atmosferę odchodzącego świata i sytuując w nim prostaczka. Świata patriarchalnego i prostego, w którym znajdują jeszcze zastosowanie ewangeliczne prawdy. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". A przecież Piotr Niewiadomski, ten brat najmniejszy, główny bohater książki nie budzi specjalnej sympatii.

To nie jest ktoś kogo można by polubić, bardziej ktoś kto sam zniechęca czytelnika do siebie. Uczucie, które się z nim kojarzy to litość, ale od kogoś, kogo obdarzamy tym uczuciem, oczekujemy też, że i on również będzie je ofiarował, tym którzy staną na jego drodze i będą jej potrzebowali. A on co? Bezczelnie zawodzi czytelnika. Jakże jest w tym ludzki, i jakże irytujący. Żeby chociaż jakoś przyzwoicie traktował swoją konkubinę albo cieszył się z osiągnięcia upragnionego awansu. Ale nie, on musi kręcić nosem. I ta jego pokora wobec władzy, jakie to dla nas irytujące, i żeby to był tylko strach przed władzą, to jeszcze można byłoby to jakoś zrozumieć, ale ta władza ma u Niewiadomskiego autorytet. Nie dlatego, że jest bardziej wykształcona, inteligentniejsza, mądrzejsza, że ma słuszność - nie, ale tylko dlatego, że jest władzą. Szkoda gadać.

Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze, że postawa Piotra Niewiadomskiego wobec wojny to policzek w twarz dla sienkiewiczowskiej tradycji patriotycznej. Nie dość, że wcale nie marzy o dokonaniu bohaterskich czynów, to jeszcze idzie na wojnę by się bić za cesarza! Nie za Polskę, nie w obronie ojczyzny przed najeźdźcami, nie w obronie antemurale christianitatis ale tylko dlatego, że tak chce cesarz. Zgroza! Trochę go tłumaczy fakt, że matka była Hucułką ale czy Wittlin koniecznie musiał wziąć na głównego bohatera swojej powieści takiego bezideowca, czy nie mógł wybrać kogoś innego i napisać czegoś "ku pokrzepieniu serc"? Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć to przecież kresowiak - mieszkaniec, tej przed wojną, jak powszechnie wiadomo, mlekiem i miodem płynącej krainy, krainy białych dworków, malw pod okami, dziewczyn i ułanów przy studni. A tu coś takiego.

Żeby choć Piotr Niewiadomski to był taki Paul Bäumer, ale nie jest, choć pewnie skończy podobnie jak on. Co prawda Wittlin nie doprowadził cyklu do końca ale i już na podstawie jego pierwszej części można przypuszczać, że nie będzie tu happy endu. Może nawet zginie gdzieś niezbyt daleko od swych stron rodzinnych, w Karpatach i zostanie pochowany na jednym z tych uroczych cmentarzy zaprojektowanych przez Kriegsgräber-Abteilung K.u.K w Krakowie, ale tego nigdy się nie dowiemy. Niestety. 

16 komentarzy:

  1. Sól ziemi.......to tacy jak on masowo ginęli za swego cesarza. Tylko człowiek prosty nie znał buntu ...kazano mu walczyć i on się nie sprzeciwił, bo uważał, że tak widocznie ma być.
    Jestem w trakcie czytania.....zaczęłam i zrobiłam sobie przerwę. W sumie szkoda, że Witlinowi się zmarło i nie napisał całego cyklu. Byłby to chyba realistyczny obraz I wojny światowej pokazujący na przykładzie Piotra bezimienną masę, która ginęła za tych, dla której nic nie znaczyła.

    O ile sobie dobrze pamiętam to Piotr był zdziwiony, że cesarz o nim pamiętał i go powołano......więc jak miał nie iść i walczyć za niego......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też żałuję, że dalszego ciągu nie ma, jest tylko fragment dotyczący Bachmatiuka ale jego akcja ciągle jeszcze rozgrywa się w koszarach.
      Czy frontowa część byłaby równie dobra jak pierwsza? - nie dałbym za to głowy, Wittlin jednak przecież prochu nie powąchał i w porównaniu z nim nawet Remarque ze swoim dwumiesięcznym frontowym stażem to weteran.

      Usuń
    2. Cóż, już się nie dowiemy jak sobie by z tym tematem poradził.
      Tak mi się teraz przypomniało, że Szulz też nie dokończył swej biografii Michała Anioła.....ze szkodą dla nas, bo z pewnością kontynuacja jego książki "Kamień i cierpienie" z pewnością byłaby świetna....

      Usuń
    3. A Hasek nie dokończył "Dzielnego wojaka..." a jednak pisząc, tak jak Wittlin, jedną z najlepszych książek o wojnie, której akcja nawet przez chwilę nie rozgrywa się na polu bitewnym.

      Usuń
    4. A tego to nie wiedziałam.....ale niestety Szwejka znam tylko z filmu, jakoś nigdy nie zdecydowałam się go przeczytać mimo, że mam go w biblioteczce.
      Jak teraz wyczytałam fragment drugiej części "Powieści o cierpliwym piechurze" ukazał się w Kulturze Paryskiej w 1972 roku. Ale część gotowych fragmentów zaginęła Wittlinowi w 1940 roku......szkoda.
      I Hasek i Wittlin pokazali wojnę widzianą oczami prostaczków, tylko każdy na swój sposób.

      Usuń
    5. Szwejk w tłumaczeniu Józefa Waczkówa wcale nie jest takim prostaczkiem jak u Hulki-Laskowskiego, to cwaniak kuty na cztery nogi chwilami "średnio" sympatyczny.
      Ten fragment był dołączony także do krajowych wydań (po 1945 roku oczywiście) choć nie wiem, czy do wszystkich. To rozdział "Zdrowa śmierć", w której ginie zamęczony przez sierżanta Bachmatiuka ziomek Niewiadomskiego.

      Usuń
  2. No tak; prostaczek prostaczkowi nierówny......i oczywiście obydwaj bohaterzy różnią się zasadniczo.
    Muszę sprawdzić moje wydanie a przede wszystkim skończyć książkę czytać.
    Bo to przecież książka, którą rozważano uhonorować nagrodą Nobla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, a dzisiaj, okazuje się, nawet to nie jest w stanie zachęcić do lektury.

      Usuń
    2. Ale muszę stwierdzić, że czytałam na LC sporo bardzo pozytywnych opinii....

      Usuń
    3. Znakiem tego, nie jest tak źle z poziomem czytelnictwa, jakby to wyglądało z przeglądu książkowej blogosfery :-)

      Usuń
    4. Blogosfera nie jest wcale taka miarodajna......tym bardziej, że sporo prawdziwie ciekawych blogów zamknęło swe podwoje.....
      W tym okresie odkąd zaczęłam blogować blogosfera, w kręgu której się obracałam, bardzo zubożała ...głównie znajdują się w niej blogi recenzyjne....a te piszą tylko o nowościach.
      Takich blogów, na których już się nie pisze jest sporo w sieci....

      Usuń
    5. Tak, też zauważyłem, że wiele ciekawych blogów, których autorzy mieli coś do powiedzenia zamilkło. Dzisiaj ton nadają "słupy ogłoszeniowe" chwalące wszystko, to co dostaną z wydawnictwa ale pewnie tak już musi być, niestety. Pieniądz rządzi światem, jak nie od dziś wiadomo, także w takiej sferze jak książki.

      Usuń
    6. Pisałem na blogu o "Soli ziemi" ponad pół roku temu... Zresztą nawet udało nam się pod tamtym wpisem zamienić parę zdań :)

      Wittlina cenię najbardziej za język — o czymkolwiek by nie pisał, robi to tak, że czytelnik nie czuje ciężaru słów i brnie lekko przez treść już nie zawsze tak lekką. Co do Twojego tekstu: wyjątkowo przewrotny, ale zwróciłeś uwagę na kilka rzeczy, o których myślałem, ale których nie wyartykułowałem.

      Usuń
    7. Pamiętam Twój tekst, dla mnie był bardzo budujący ;-).
      Do "Soli ziemi" wracam co jakiś czas i zawsze jestem pod wrażeniem aury tej książki a jednocześnie mam wrażenie, że ciągle coś mi z niej umyka i obiecują sobie "to" znaleźć następnym razem :-).

      Usuń
    8. Ale nie znajdując wciąż "tego", natrafiasz pewnie na inne rzeczy, które gdzieś uciekły poprzednim razem. Kiedyś sprawdzę, jak to jest ze mną w kontekście "Soli ziemi" — na razie mam za sobą jedną lekturę, w dodatku wciąż dość świeżą. Ale przypuszczam, że będzie podobnie; też mam wrażenie, że mogłem od Wittlina wziąć jeszcze więcej :)

      Usuń
    9. Zgadza się, na dodatek niby wszystko jest jasne i zrozumiałe a okazuje się, że niekoniecznie. Mam kilka takich książek, które nadają się do wielokrotnego czytania i za każdym razem chyba nawet bardziej interesujące niż poprzednio, gdy tylko przecierało się szlaki by potem można było zajrzeć w głąb i "Sól ziemi" też się do nich zalicza.

      Usuń