Dostojewski budzi u mnie tak zwane mieszane uczucia, z rodzaju tych, które ogarniają zięcia, gdy widzi jak teściowa spada w przepaść w jego nowym samochodzie. Z jednej strony, irytuje mnie swoim mitotwórstwem, które wzięło za przedmiot "duszę rosyjską" i "lud Bogonośćca", z drugiej zaś wywołuje podziw dla znajomości ludzkiej psychiki i pisarskiego mistrzostwa. To drugie uczucie przeważa i to przeważa do tego stopnia, że po skończonej lekturze jego powieści (podobnie jak w przypadku Conrada), mam świadomość tego, że będę musiał do niej powrócić. I "Bracia Karamazow" nie byli tu wyjątkiem, pozostała tylko kwestia wyboru przekładu; Adam Pomorski czy Cezary Wodziński?
Odredakcyjne zachwyty nad kongenialnością przekładu Adama Pomorskiego jakoś nie wzbudziły mojego zaufania (zresztą, jak się okazało, niesłusznie) i zdecydowałem się na Cezarego Wodzińskiego, o którego kompetencji jako tłumacza miała świadczyć książka na temat jurodstwa, co wziąłem za dobrą monetę. Szczerze mówiąc, nie spostrzegłem jakoś nowej jakości, obiecywanego filozoficznego odczytania - powiedziałbym natomiast, że w porównaniu z wersją Wata, tekst Wodzińskiego czytało się mi ciężej, tekst wymagał jakby więcej namysłu, choć przy "Braciach Karamazow", to może wyjść tylko na dobre, zwłaszcza, że od początku lekturze towarzyszy świadomość obcowania z książką wyjątkową.
Jej ciężar gatunkowy jest oczywisty i żeby to dostrzec nie trzeba być wytrawnym znawcą literatury. Nie ulega wątpliwości, że Dostojewski jest "szpiegiem ludzkiego serca", które jest u niego polem zmagań pomiędzy diabłem i Bogiem. I te zmagania w "Braciach Karamazow" są pokazane w sposób jakiego nie powstydziłoby się żadne współczesne reality show żerujące na ludzkich uczuciach. A jest co pokazywać - "co się tam (...) między nimi dzieje - to straszne, (...), udręka, koszmarna fantazja, w którą niepodobna uwierzyć: (...) pchają się do własnej zguby, nie wiadomo dlaczego, sami to wiedzą i sami się tym rozkoszują".
Odredakcyjne zachwyty nad kongenialnością przekładu Adama Pomorskiego jakoś nie wzbudziły mojego zaufania (zresztą, jak się okazało, niesłusznie) i zdecydowałem się na Cezarego Wodzińskiego, o którego kompetencji jako tłumacza miała świadczyć książka na temat jurodstwa, co wziąłem za dobrą monetę. Szczerze mówiąc, nie spostrzegłem jakoś nowej jakości, obiecywanego filozoficznego odczytania - powiedziałbym natomiast, że w porównaniu z wersją Wata, tekst Wodzińskiego czytało się mi ciężej, tekst wymagał jakby więcej namysłu, choć przy "Braciach Karamazow", to może wyjść tylko na dobre, zwłaszcza, że od początku lekturze towarzyszy świadomość obcowania z książką wyjątkową.
Jej ciężar gatunkowy jest oczywisty i żeby to dostrzec nie trzeba być wytrawnym znawcą literatury. Nie ulega wątpliwości, że Dostojewski jest "szpiegiem ludzkiego serca", które jest u niego polem zmagań pomiędzy diabłem i Bogiem. I te zmagania w "Braciach Karamazow" są pokazane w sposób jakiego nie powstydziłoby się żadne współczesne reality show żerujące na ludzkich uczuciach. A jest co pokazywać - "co się tam (...) między nimi dzieje - to straszne, (...), udręka, koszmarna fantazja, w którą niepodobna uwierzyć: (...) pchają się do własnej zguby, nie wiadomo dlaczego, sami to wiedzą i sami się tym rozkoszują".
Nie dziwię się zachwytom "gimbazy" nad wersją Barbary Beaupre (bo trudno to nazwać przekładem). Nawet po okrojeniu tego wszystkiego co najważniejsze i tak zostaje przecież z powieści jeszcze pasjonujący, trochę perwersyjny romans, w którym ojciec i syn rywalizują o względy kobiety niepewnego prowadzenia się, podlany sosem, na który składa się m. in. morderstwo i pomniejsze "romansiki". Ale przecież w "Braciach Karamazow" nie chodzi o to by bohaterowie żyli długo i szczęśliwie. Powiedziałbym, że to "z definicji" wykluczone. Bo czy neurastenicy mogą zaznać szczęścia?! Tu każdego wystarczy lekko trącić palcem a już podskakuje do sufitu. Nawet, wydawałoby się, twardziele stają się wrażliwi niczym mimozy.
Eh, co za ludzie, irytujący i fascynujący zarazem. Czy to rosyjskie "typy" nie wiem, ale wiem, że tylko Dostojewski tak potrafił ich przedstawić. Ludzi z piekłem w piersi i z piekłem w głowie. Niepoukładanych, podążających za swymi impulsami albo wiarą w potęgę własnego rozumu i w końcu skonfrontowanych z własnym sumieniem, które okazuje odporne na "nowinki" i "niereformowalne". Jeśli więc Wielki Inkwizytor wygrywa bitwy ze starcem Zosimą, to wcale nie znaczy, że wygra całą batalię. Jest Bóg, czy nie ma Boga? Wszystko wolno, czy nie wolno wszystkiego? Dla bohaterów Dostojewskiego, okazuje się, są to pytania pierwsze i odpowiedzi na nie kształtują ich życie. Ale są to wszakże pytania retoryczne, z których niektórzy w swej pysze i zaślepieniu nie zdają sobie sprawy a udzielenie błędnej odpowiedzi i jej praktyczna realizacja drogo ich kosztuje.
Co takiego jest w tych Karamazowach? - otóż bogactwo ich osobowości, "które zdolne są pomieścić w sobie wszystkie możliwe skrajności i jednocześnie kontemplować obie otchłanie, otchłań nad nami, otchłań wzniosłych ideałów, i otchłań pod nami, otchłań najnikczemniejszego i najbardziej cuchnącego upadku". O tak, a o upadek nietrudno. Miłość, bogactwo, sława, każdego w końcu coś skusi i każdy znajdzie jakieś usprawiedliwienie dla wyrządzonych przy okazji krzywd. Jeden tylko Alosza okazuje się odporny na pokusy, pozostali zaś bracia wdepnęli po szyję. Ulegli podszeptom złego ale czy można się dziwić - przecież to takie ludzkie wszak "jeśli diabeł nie istnieje i jeśli wobec tego wymyślił go człowiek, to stworzył go na swój obraz i podobieństwo". I prawdę mówiąc, wydają się znacznie ciekawsi od Aloszy (przewidywalnego i nieskomplikowanego do bólu), zwłaszcza Smierdiakow - ciekawe, że jego uczucia, gotowego litować się nad każdym skrzywdzonym Aloszy, nie obejmują. Dymitra, będące mówiąc wprost, alkoholikiem i dziwkarzem, i owszem, ale Pawła jakoś nie. Czyż to nie ciekawe? Według mnie znacznie bardziej niż powikłane losy miłości głównych bohaterów, które chwilami zaczynają przypominać operę mydlaną i na tle których, zapowiedź powtórnego małżeńskiego szczęścia pani Chochłakow przyjmuje się z prawdziwą ulgą jako powrót do normalności i przewidywalności. A przecież, te ludzkie dziwolągi Dostojewskiego pozostają jakoś bliskie i ich postępowanie mimo swej ekscentryczności wcale nie jest takie zaskakujące i to jest właśnie fascynujące i przerażające zarazem.
Mam "Braci" w przekładzie Pomorskiego - na pierwsze czytanie będzie, mam nadzieję, OK (bo dobry czytelnik zawsze czyta dwa razy - na podobieństwo listonosza, który dwa razy dzwoni ;-) ).
OdpowiedzUsuńCzy dobrze mi się wydaje, ze znasz już wszystkie polskie tłumaczenia "Karamazowów"?
"(...) czy neurastenicy mogą zaznać szczęścia?! Tu każdego wystarczy lekko trącić palcem a już podskakuje do sufitu" - czyli 100% Dostojewskiego w Dostojewskim! Neurastenikom szczęścia zaznać trudno (tak sądzę), ale ich powieściowa obecność to dla mnie obietnica arcy-lektury.
Bez przesady z tą znajomością przekładów, Wodzińskiego przeczytałem trochę z przekory, trochę z ciekawości bo kompletnie głucho o nim w blogosferze - pewnie wydawca zrezygnował z darmowego rozsyłania darmowych egzemplarzy w ramach "współpracy". Po kilkudziesięciu stronach Pomorskiego, to jednak jemu przyznałbym palmę pierwszeństwa, przynajmniej jeśli chodzi o przyswajalność tekstu przez czytelnika. Gwarantuję, że "Bracia Karamazow" zrobią na Tobie wrażenie :-)
UsuńA może to kwestia "trendów", może nawet przekłady po czasie wychodzą z mody? Wrażenie już robią - objętością ;-) Wrócę do Twojego wpisu po lekturze, może wtedy wtrącę coś bardziej "ad rem"!
UsuńObjętość cegły jest przecież teraz "trendy" - wystarczy porównać książki Bondy, Cherezińskiej więc Dostojewski powinien być choćby z tego powodu w modzie :-)
Usuń"Braci Karamazow" czytałem już czas jakiś temu, ale te piekielne charaktery trudno zapomnieć. Od pewnego czasu przymierzam się do ponownego wzięcia się za dorobek Dostojewskiego, ale zacznę zapewne od "Idioty", do którego słabość mam wielką.
OdpowiedzUsuńWróciłem też do linkowanego wpisu o starym tłumaczeniu i dziękuję serdecznie za naprowadzenie mnie na "Zarys problematyki tłumaczeń Braci Karamazow...".
Mnie z kolei "Idiota" wydaje się jedną ze słabszych pozycji "pięcioksiągu", nie powiem, że najsłabszą bo nie czytałem "Młodzika" ale jednak nie dorównującą "Zbrodni..." ani "Biesom" nie mówiąc już o "Braciach...".
UsuńNie mnie wypowiadać się o jakości tłumaczeń, mogę tylko wyrazić swój pogląd na temat ich przyswajalności :-).
Jaka szkoda, że mam już Braci w nowym wydaniu od MG, bo ta okładka jest świetna <3
OdpowiedzUsuńOwszem, wydanie jest nowe ale tłumaczenie stare, i to coś co wypuściło wydawnictwo MG niewiele ma wspólnego z tym co napisał Dostojewski.
Usuń