Eh, cóż za zmarnowana okazja - mogła Virginia Woolf napisać bestsellerowy romans, o którym głośno byłoby na blogaskach, oczywiście o ile wydawnictwa by przesłały go w ramach współpracy. Przecież była szansa, bo nie ulega wątpliwości, że Woolf znała powieści Jane Austen a zamiast kolejnej historii, w której wszyscy się pobierają a potem żyją długo i szczęśliwie zafundowała czytelnikom wiwisekcję angielskiej wersji Izabelli Łęckiej i to na domiar złego w feministyczno-modernistycznym sosie.
"Pani Dalloway" jest świetnym psychologicznym portretem starzejącej się kobiety z wyższych sfer, w gruncie rzeczy próżniaczki, jakbyśmy to dzisiaj, bez ogródek powiedzieli. Okazuje się, że - o, dziwo - takie postacie wcale nie muszą być zrobione z papier-mâché, do czego przyzwyczaiła nas literatura. Woolf odkryła, że pod maską konwenansu, kryją się rzeczy, których istnienia nikt by nie podejrzewał. Napisała o tym wspaniałą powieść ale bez szans na miejsce na liście bestsellerów książkowych, co od ładnych, paru lat, paradoksalnie wydaje się być gwarancją dobrej literatury.
Nie będę krył - nie obyło się bez problemów - podchodziłem do "Pani Dalloway" kilka razy, cóż styl Virginii Woolf nie uchodzi bezkarnie ale trud się opłacił. Choć nie wiem czy moje odczucia to nie kwestia, jakby to powiedzieć, doświadczenia życiowego. Cóż może być interesującego dla nastolatków i spojrzeniu na świat ludzi po pięćdziesiątce? Oni nic jeszcze nie wiedzą o tym, że "rekompensata starzenia się (...) polega na tym, że namiętności nie tracą nic ze swej siły, ale człowiek zdobywa - nareszcie! - pewną umiejętność, która nadzwyczajnie poprawia smak życia, umiejętność posługiwania się własnym doświadczeniem, dokładnego zbadania go, obejrzenia ze wszystkich stron, w świetle." Na dodatek, co postacie sprzed stu lat mogą mieć do zaproponowania współczesnemu czytelnikowi? Ale okazuje się, że mogą. Nie zmienia tego ani środowisko w jakim obracają się postacie powieści, ani miejsce, ani czas akcji.
Okazuje się, że niezależnie od miejsca i czasu spoglądamy na własne życie i doświadczenia z poczuciem niedosytu, bólu i nostalgii za bezpowrotnie utraconymi szansami ale jednocześnie tak jesteśmy uwikłani w teraźniejszość, że mimo tkwiącej gdzieś w głębi serca tęsknoty i marzeń nie ośmielimy się nawet pomyśleć o przecięciu krępujących nas więzów. Choć ma się poczucie niedosytu własnego, obecnego życia a przeszłość mimo bólu wspomina się z nostalgią, to jednak to są tylko chwile, żyjemy tu i teraz, a ból tęsknoty za utraconą miłością jest spowity w kokonie czasu, co sprawia że choć tkwi w bohaterach książki nie jest nieznośnie bolesny. Może gdyby był sprawy ułożyłyby się inaczej a tak nikt nie ośmieli się przekroczyć po raz kolejny Rubikonu, w końcu nie ma się już dwudziestu lecz pięćdziesiąt lat.
Co z tego, że już wiemy, że "to marnotrawstwo nie mówić nigdy o tym, co się czuje", skoro jest już za późno by mówić, to co naprawdę się czuło. Było, minęło. W swoim braku doświadczenia, nieznajomości ludzi, świata ale i samych siebie, zmarnowaliśmy szansę, jak się nam wydaje z perspektywy czasu, jedyną szansę na szczęście. Ze swoją dzisiejszą wiedzą mogąc cofnąć czas pewnie postąpilibyśmy inaczej, ale czasu nie da się cofnąć a doświadczenie mówi, że tego co było, choć tli się jeszcze w sercu nie da się wskrzesić. Zresztą kto wie, Woolf daje przecież szansę swojej bohaterce a właściwie wystawia ją na pokusę, czy jej ulegnie to już na zawsze pozostanie tajemnicą Clarissy Dalloway, Petera Walsha i oczywiście samej Virginii Woolf.
Świetna książka, tylko dla miłośników dobrej literatury.
Nie będę krył - nie obyło się bez problemów - podchodziłem do "Pani Dalloway" kilka razy, cóż styl Virginii Woolf nie uchodzi bezkarnie ale trud się opłacił. Choć nie wiem czy moje odczucia to nie kwestia, jakby to powiedzieć, doświadczenia życiowego. Cóż może być interesującego dla nastolatków i spojrzeniu na świat ludzi po pięćdziesiątce? Oni nic jeszcze nie wiedzą o tym, że "rekompensata starzenia się (...) polega na tym, że namiętności nie tracą nic ze swej siły, ale człowiek zdobywa - nareszcie! - pewną umiejętność, która nadzwyczajnie poprawia smak życia, umiejętność posługiwania się własnym doświadczeniem, dokładnego zbadania go, obejrzenia ze wszystkich stron, w świetle." Na dodatek, co postacie sprzed stu lat mogą mieć do zaproponowania współczesnemu czytelnikowi? Ale okazuje się, że mogą. Nie zmienia tego ani środowisko w jakim obracają się postacie powieści, ani miejsce, ani czas akcji.
Okazuje się, że niezależnie od miejsca i czasu spoglądamy na własne życie i doświadczenia z poczuciem niedosytu, bólu i nostalgii za bezpowrotnie utraconymi szansami ale jednocześnie tak jesteśmy uwikłani w teraźniejszość, że mimo tkwiącej gdzieś w głębi serca tęsknoty i marzeń nie ośmielimy się nawet pomyśleć o przecięciu krępujących nas więzów. Choć ma się poczucie niedosytu własnego, obecnego życia a przeszłość mimo bólu wspomina się z nostalgią, to jednak to są tylko chwile, żyjemy tu i teraz, a ból tęsknoty za utraconą miłością jest spowity w kokonie czasu, co sprawia że choć tkwi w bohaterach książki nie jest nieznośnie bolesny. Może gdyby był sprawy ułożyłyby się inaczej a tak nikt nie ośmieli się przekroczyć po raz kolejny Rubikonu, w końcu nie ma się już dwudziestu lecz pięćdziesiąt lat.
Co z tego, że już wiemy, że "to marnotrawstwo nie mówić nigdy o tym, co się czuje", skoro jest już za późno by mówić, to co naprawdę się czuło. Było, minęło. W swoim braku doświadczenia, nieznajomości ludzi, świata ale i samych siebie, zmarnowaliśmy szansę, jak się nam wydaje z perspektywy czasu, jedyną szansę na szczęście. Ze swoją dzisiejszą wiedzą mogąc cofnąć czas pewnie postąpilibyśmy inaczej, ale czasu nie da się cofnąć a doświadczenie mówi, że tego co było, choć tli się jeszcze w sercu nie da się wskrzesić. Zresztą kto wie, Woolf daje przecież szansę swojej bohaterce a właściwie wystawia ją na pokusę, czy jej ulegnie to już na zawsze pozostanie tajemnicą Clarissy Dalloway, Petera Walsha i oczywiście samej Virginii Woolf.
Świetna książka, tylko dla miłośników dobrej literatury.
O przebóg! Wróciłeś, jeszcze bardziej sarkastyczny niż wcześniej :)
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do okrzyków. Nie wiem jak u kolegi, ale u mnie jest to okrzyk radości!:)
UsuńTrochę to trwało - to znaczy moje rozterki, co do sensowności blogowania ale summa summarum postanowiłem dotrzymać pola blogaskom, choć nie mam złudzeń co do ostatecznego rezultatu rywalizacji :-)
Usuń@Momarta Oczywiście, że okrzyk był radosny, doprawdy liczba sensownych blogów do czytania maleje, więc strata Marlowa byłaby bolesna.
Usuń@Marlow Nie ścigaj się z blogaskami, nie warto.
Przecież wiem ale może warto od czasu do czasu przypomnieć(?)/poinformować gimbazę, że prawdziwa literatura to jednak nie Cherezińska i Michalak ani Simons i James :-).
UsuńPiotr: Nie mam pojęcia jak jest z sensownymi blogami, bo czas mi się skurczył. Większość nowości (także tych, do których docierałam przez odesłania zamieszczone u Ciebie) jest jednak całkowicie nie w moim klimacie.
UsuńAle zgadzam się: nie ma sensu ściganie się. Każde z nas założyło bloga z jakichś powodów, zakładam, że nie było nim zbudowanie poczucia własnej wartości w oparciu o poziom klikalności, tudzież zbudowanie biblioteczki w oparciu o masowo przesyłane przez wydawców książki "do recenzji".
Stary dobry Sinatra już dawno śpiewał o własnej drodze i miał rację, ot co!:P
@Marlow Gimbaza to akurat ma w gdziesiu czytanie nawet Cherezińskiej :P Czytaj po swojemu, a my sobie będziemy z zainteresowaniem czytać. I możemy się nawet kłócić.
Usuń@Momarta Święte słowa Pani Dobrodziejki. A z nowościami to chodzi o młode blogi, czy nowe bestsellery? A "My way" to wolę w wersji Sex Pistols :D
Gimbaza to dyskutuje z ożywieniem co najwyżej o siostrach Godlewskich. Dodam, że są to informacje z pierwszej ręki, uzyskane dziś od Starszego, który w odpowiedzi na moje wyrzuty, że na przerwach gra na telefonie zamiast rozmawiać z kolegami, zapytał czy naprawdę uważam, że powinien dyskutować o siostrach Godlewskich, które są podobno jedynym rozpalającym ich ostatnio tematem. Cherezińska? Michalak? Może, gdyby miały kanał na YT, ewentualnie zrobiły sobie szereg operacji plastycznych, ze szczególnym uwzględnieniem klatek piersiowych.
Usuń@Piotr: o młode blogi. Nowości książkowe i debiuty zdarzają się naprawdę niezłe. Na dobry młody blog nie trafiłam, ale może za słabo szukałam.
Sex Pistols, powiadasz. Równie archaiczne co Sinatra, więc niech będzie:P
@Momarta W sumie lepiej siostry Godlewskie niż jutuber Gural :( Ja tam sobie kilka młodych zasubskrybowałem (przy czym młodzi to poniżej 30-stki, a nie że blog od pół roku), czytam wybiórczo i dają radę. Ale wiadomo, drugich Lektur Lirael nie znajdziemy :(
UsuńGdzie mi tam do klikalności, owszem miło widzieć szybko przesuwający się licznik ale bądźmy realistami :-).
UsuńLicznik to przesuwa się wyłącznie, gdy Cię podlinkują (albo sam się podlinkujesz, kolega Piotr wie co robi:P) w mediach społecznościowych. Choć i tak zazwyczaj na wykonanie wielkiego wysiłku pt. kliknąć w link i - zgroza! - przeczytać zdobywa się co najwyżej promil lajkujących. Jako podlinkowywana i ogólnopolsko hejtowana wiem, co piszę:P Tak więc, nie ma się co spinać, trzeba robić swoje.
UsuńA jako matka chłopców śledzę całkiem innych youtuberów, choć czasem nie wiem czy to lepiej...
Licznik to się przesuwa wyłącznie przy postach z omówieniem lektur szkolnych, wiem co mówię, mam takie trzy, tłumy w nich nieustające, chociaż chyba mocno rozczarowane brakiem charakterystyki Miziołka :P
UsuńAż tak nie zależy mi na klikalności, już samo to, że założyłem bloga było dla wystarczającym wyzwaniem :-)
UsuńA ponadto chciałam zauważyć, że z Virginią Woolf było mi do tej pory nie po drodze. Teraz jednak, jako miłośniczka dobrej literatury, ba! wręcz konserka tejże, na szczęście jeszcze przed pięćdziesiątką (carpe diem, momarto!), czym prędzej wrzuciłam ją do internetowego koszyka.
OdpowiedzUsuńI bardzo udana okładka, moim zdaniem:)
Co prawda masz jeszcze czas bo pięćdziesiątka na odległym horyzoncie :-) ale zachęcam. Moje z nią spotkanie rodziło się w bólach ale jestem pod wrażeniem na tyle, że szykuję się na ciąg dalszy.
UsuńTen horyzont nie jest wcale taki odległy, gdy zważyć, że po przekroczeniu pewnej granicy wiekowej czas nie płynie, on galopuje!:(
UsuńW każdym razie, spróbuję, mając nadzieję, że czas od kupienia do przeczytania upłynie równie szybko jak czas pozostały mi do pięćdziesiątki:D
U mnie "Pani Dalloway" od dnia zakupu sporo odleżała ale w sumie nie żałuję, bo stałem się "w międzyczasie" rówieśnikiem bohaterów i może dzięki temu do mnie przemówili :-).
UsuńTo ja może poczekam parę lat na kolejną promocję?:P
UsuńKupić już możesz teraz, najwyżej ustawisz w kolejce książek do przeczytania :-)
UsuńNajpierw muszę znaleźć koniec tej kolejki. Ginie gdzieś w sinej dali:(
UsuńWitamy w klubie :-)
UsuńDługa przerwa.....próżno było zaglądać, ale tym bardziej cieszy powrót.
OdpowiedzUsuńKsiążek Woolf do tej pory nie udało mi się poznać, ale może spróbuję i ja się przebić przez jej styl...zachęcasz a książka na dodatek ma faktycznie ma ciekawą okładkę.
Jak miło :-)
UsuńCieszę się, ale to wiesz :) Całkiem niedawno czytałam/słuchałam, ale już właściwie nic nie pamiętam, poza tym że raczej bez zachwytów. Aczkolwiek słuchanie jej raczej nie posłużyło.
OdpowiedzUsuńSłuchanie "Pani Dalloway" to nieporozumienie, to książka zdecydowanie do czytania w ciszy i spokoju (a i to na początku wymaga sporego samozaparcia) wówczas dopiero można ją docenić.
UsuńTak masz rację, to był błąd. No ale trudno, tak zdecydował przypadek.
UsuńByło - minęło, kto to mógł wiedzieć - o takich rzeczach zawsze dowiadujemy się poniewczasie.
UsuńMnie ta książka kojarzy się bardzo dobrze, ale to głównie przez pryzmat wspomnień z nią związanych - była to jedna z powieści, które przywiozła ze sobą moja dziewczyna, kiedy odwiedziła mnie we Francji, gdzie wówczas przebywałem na praktyce studenckiej. Ale styl jest rzeczywiście mało przyjazny dla czytelnika, który nie zamierza w pełni poświęcić się lekturze - właśnie z powodu tej złożoności, ale i nieodpartego uroku, zamierzam wrócić do tego tytułu.
OdpowiedzUsuńMam z nią podobnie, to jedna z tych książek, o których się wie, tuż po zakończeniu ich lektury, że jeszcze trzeba do niej wrócić i z reguły takie powroty są bardzo udane - odkrywa się wówczas to co umknęło za pierwszym razem.
UsuńMarlow :))))Fajnie, ze wróciłeś. Magda
OdpowiedzUsuńGłupio mi pisać tak wtórnie i nieco wstydliwie, bo mimo filololologiem angielskim bycia pani Woolf jeszcze nie czytałem. Sromota wielka. Ale chciałem przyłączyć się do chóru z powrotu uradowanych.
OdpowiedzUsuńSpoko, spoko, widocznie jej czas u Ciebie jeszcze nie nadszedł :-)
UsuńPrzyznaję, że i ja zaglądałam wielokrotnie (zawiedziona odchodziłam z kwitkiem)
OdpowiedzUsuńA "Pani Dalloway" (jakieś stare wydanie) leży w kącie i czeka. Jeszcze nie dotarłam do V.Woolf, ale teraz czuję zachęcona.
Pozdrawiam :)
"czuję się zachęcona"
UsuńZachęcanie podtrzymuję i również pozdrawiam :-)
UsuńO, czyli jednak zdarzają się powroty? :P Co do meritum zaś, to jak zwykle się nie znam i nie wypowiem, bo lekturowo bliżej mi jednak do gimbazy :D
OdpowiedzUsuń"Zawsze wracają" :-)
Usuń