"Frontowe drogi" miały kiedyś swoje pięć minut. Posłużyły za podstawę scenariusza jednego z lepszych filmów wojennych PRL-u "Jarzębina czerwona" i doczekały się chyba sześciu czy siedmiu wydań. Dzisiaj o książce Waldemara Kotowicza mało kto pamięta. Mnie trafiło się pierwsze wydanie z 1958 roku, jeszcze nie rozcięte. Przez blisko 60 lat, nikt, nigdy nie zajrzał do książki. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, bo to nie pierwszy taki przypadek ale egzemplarz, który kupiłem miał odautorską dedykację dla jednego z ówczesnych luminarzy wrocławskich z tytułem profesora. Nie zajrzeć do książki, którą otrzymało się od autora, zwłaszcza jeśli jest się wrocławianinem a akcja powieści ociera się o Wrocław? Miał rację Terentianus gdy pisał - Habent sua fata libelli.
Ale mówiąc szczerze, sam byłem ciekaw książki pamiętając o filmie, który powstał ponad 10 lat po jej wydaniu a powieść czytałem konfrontując ją z filmem. Można powiedzieć, że obie formy poziomem nie odbiegają od siebie daleko i powiedziałbym, że "Frontowe lata" chwilami zaskakują jak na okres, w którym zostały wydane.
Pierwsze zaskoczenie, to fakt, że akcja powieści rozgrywa się nie, tak jak w filmie, w Kołobrzegu (który był grany między innymi przez Szczecin) ale na Dolnym Śląsku i w Saksonii. Ale już za to w filmie odnaleźć można sporą część dialogów, większość postaci i scen, umieszczonych jednak w innej kolejności i naturalnie w innej scenerii. To co interesujące w powieści, to oddanie atmosfery działań frontowych, bez patosu i sentymentalizmu. Ma się wrażenie autentyzmu tego klimatu, co wynika z faktu, że "Frontowe drogi" są książką wspomnieniową (albo może zbeletryzowanym fragmentem autobiografii) opisującą przeżycia dziewiętnastoletniego wówczas autora, wcześniej partyzanta na Lubelszczyźnie a potem dowódcy oddziału, który dowodzi nie tylko rówieśnikami ale także ludźmi ponad dwukrotnie starszymi od siebie. Strach, chęć przeżycia, poczucie odpowiedzialności za życie innych, konieczność wykonywania rozkazów, chęć odwetu, marzenia o spokojnym życiu, to wszystko w książce się miesza. Nie ma skrojonych pod szablon bohaterów, ludzie opisywani przez Kotowicza dalecy są od posągowych postaci i sprawiają wrażenie autentycznych.
Obraz wojska daleki jest od obrazu tych co to "żywią y bronią" i walczą "za wolność waszą i naszą". Plądrowanie domów, kradzieże, gwałty (przedstawione w bardzo zawoalowany sposób), pijaństwo, antysemityzm wśród żołnierzy (choć w stosunkowo łagodnej formie), "uczenie" chłopca szacunku dla szarży biciem, dezercja, oddziały zaporowe, tego nie ma w filmie ale jest w powieści. Co prawda dla równowagi okraszone jest to w kilku miejscach dyskusją na temat wyzwolenia, wolności i demokracji ale brzmi to zdecydowanie mniej przekonująco, żeby nie powiedzieć zabawnie, podobnie jak polskie nazwy "wyzwalanych" dolnośląskich miast, deklaracja niemieckiego żołnierza, że chce mieszkać w zdobytej przez Rosjan Legnicy albo spotkanie z polskim autochtonem, który oczywiście podobny jest do Niemca.
Zaskoczony byłem przedstawieniem Niemców we "Frontowych drogach". Wobec zwycięzców są pokorni i służalczy, tchórzliwi i dwulicowi, wobec słabszych i pokonanych nie znają litości i są bestialscy ale w tym wszystkim widać też podziw dla niemieckiej kultury, widać że to co zobaczyli żołnierze idący ze wschodu nie mający pojęcia o cywilizacji Zachodu w niemieckich wsiach i miasteczkach robiło na nich wrażenie. A już zdumiewające może być poczucie wspólnoty żołnierskich polskich i niemieckich losów, której na przeszkodzie stoi tylko wojna, widoczna w scenie czerpania wody przez żołnierzy. Do takich scen przyzwyczaiły nas obrazy z frontu zachodniego Wielkiej Wojny. Nikt by nie przypuszczał, że mogły one mieć miejsce także nad Nysą w 1945 roku, a tu proszę...
Zaletą książki niewątpliwie jest jej styl. Waldemar Kotowicz, napisał książkę mieszczącą się w stylistyce literatury popularnej, owszem może nie stawiającej przed czytelnikiem wielkich wyzwań (jeśli nie liczyć umiejętności czytania pomiędzy wierszami ale i to niezbyt wysublimowaną. Skoro pisze na przykład o żołnierzach, z których jeden nosił na ręce dziesięć a drugi trzynaście zegarków to nie trzeba być detektywem by domyślić się skąd je wzięli) ale za to oferująca ciekawą, wartką akcję, niebanalnie zarysowane postacie, wreszcie interesujący temat. Nie żebym książkę i film jakoś szczególnie polecał jako dzieła wybitne, ale jako ciekawostkę, nie najgorszego gatunku, już jak najbardziej.
Ciekawe czy da się zdobyć jeszcze gdzieś , bo chętnie bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńNa allegro można ją pewnie bez problemu, za marne grosze kupić ale wg mnie książka w gruncie rzeczy ciekawsza jest w zestawieniu z filmem niż saute, że tak powiem.
UsuńZdecydowanie wolę książkę , ekranizacje zazwyczaj mnie rozczarowują. A obejrzenie przed czytaniem grozi niechęcią zanim spróbuję.
OdpowiedzUsuńRzecz preferencji, w każdym razie "Frontowe drogi" same w sobie nie są jakimś wybitnym dziełem, to nie "W stalowych burzach", "Komu bije dzwon" ani nawet "Cienka czerwona linia", bliżej im do Przymanowskiego.
Usuń