Gdyby taka książka o Marksie była znana "za moich czasów" to pewnie Marks miałby mniej zwolenników a marksizm krótszy żywot. To jedna z najlepszych biografii, jakie mi ostatnio wpadły w ręce, a niewątpliwie stało przed autorem trudne zadanie, bo zapewne ciężko trzymać w ryzach emocje pisząc o postaci, która podłożyła podwaliny pod najbardziej, obok niemieckiego nazizmu, skompromitowaną ideologię w historii świata. Wheen zresztą wcale nie ukrywa stosunku od bohatera swojej książki i w dużej mierze dzięki temu, udało mu się napisać rzecz "z pazurem", zabarwioną sarkazmem, który czasami przechodzi w jawną złośliwość.
Bez skrępowania wypowiada swoje sądy na temat Marksa a są one, co tu dużo mówić mało pochlebne o tym pruskim emigrancie, "który stał się angielskim dżentelmenem, gniewnym agitatorem, który większość życia spędził w zaciszu biblioteki British Museum, towarzyskim i gościnnym panem domu, który pokłócił się z niemal wszystkimi przyjaciółmi, oddanym ojcem rodziny, który miał dziecko ze służącą, niesłychanie poważnym filozofem, który uwielbiał pić, palić cygara i opowiadać kawały." To i tak litościwy opis kogoś, kto pisał do Engelsa: "Zawiadomiono nas wczoraj o bardzo szczęśliwym wydarzeniu, śmierci dziewięćdziesięcioletniego stryja mojej żony.", a kiedy indziej ubolewał, że nie umarła jeszcze jego matka bo potrzebne były mu pieniądze, jakie otrzymałby po niej w spadku.
Wheen wyraźnie odróżnia jednak człowieka od dzieła i równie do niego nie podchodzi bezkrytycznie bo trudno potraktować za wyraz uznania opinię na temat "Ideologii niemieckiej", o której pisze, że ta "teoria niepowiązana z praktyką była rodzajem naukowej masturbacji - dość przyjemna, ale ostatecznie jałowa i nieprzynosząca efektów", a polemiczne pisma Marksa określa mianem rozstrzeliwania muchy za pomocą armaty. Nawiasem mówiąc Marks ze swoim pieniactwem mógłby zrobić karierę w sądach XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej, oczywiście o ile urodziłby się wieku wcześniej i nie był Żydem. Są zresztą w książce polskie akcenty (sympatia wobec powstania styczniowego i odwołanie się do "Głównych źródeł marksizmu" Leszka Kołakowskiego, choć nie są one wymienione z tytułu).
Wady charakteru jednak nie zmieniają faktu, że Karol Marks był człowiekiem wybitnym, zdawali sobie z tego sprawę już jego współcześni, także ci którzy nie darzyli go sympatią, jak na przykład agent rządu pruskiego, który w swojej relacji pisał, że Marks "prowadzi życie prawdziwego intelektualisty: z rzadka się myje, czesze i zmienia bieliznę, nierzadko za to bywa pijany." Co prawda dla Wheen'a najbardziej znany tekst tego "prawdziwego intelektualisty" - "Manifest Partii Komunistycznej" - jest "tylko zabawną ramotą" ale za to trzon jego spuścizny okazał się zaskakująco aktualny - "według jego prognoz w miarę dojrzewania kapitalizmu będziemy świadkami okresowych recesji, stałego wzrostu uzależnienia od technologii oraz rozwoju wielkich, quasi-monopolistycznych korporacji, rozpościerających swe lepkie macki po całym świecie w poszukiwaniu nowych rynków."
Będąc pod wrażeniem "profetyzmu" Marksa, Wheen ma dosyć osobliwy stosunek do jego operis vitae bo jego zdaniem "Kapitał naprawdę nie jest hipotezą naukową ani nawet traktatem ekonomicznym" natomiast "więcej wartości użytkowej, a więc i zysku przyniesie (...) czytanie Kapitału jako dzieła wyobraźni: wiktoriańskiego melodramatu albo olbrzymiej powieści gotyckiej, której bohaterowie zostaję uwięzieni i pożarci przez monstrum stworzone przez niech samych (...)".
Mimo, że jestem pod wrażeniem swady autora, to na usta ciśnie pytanie - tylko po co sięgać jeszcze dzisiaj po taką kolubrynę? Nie trzeba przecież czytać "Mein Kampf" by wiedzieć do czego doprowadziły teorie Hitlera, tak jak nie trzeba czytać Marksa by wiedzieć jak skończyło się wcielanie w życie jego teorii (co prawda "udoskonalonych" przez następców). Wheen'a jednak tak ten motyw pochłonął, że napisał nawet na ten temat osobną książkę ("Marks. Kapitał: biografia"). Jakby jednak nie oceniać Marksa i jego teorii, to udało mu się napisać pierwszorzędną książkę, którą czyta się nieomal z zapartym tchem. Polecam.
Wheen wyraźnie odróżnia jednak człowieka od dzieła i równie do niego nie podchodzi bezkrytycznie bo trudno potraktować za wyraz uznania opinię na temat "Ideologii niemieckiej", o której pisze, że ta "teoria niepowiązana z praktyką była rodzajem naukowej masturbacji - dość przyjemna, ale ostatecznie jałowa i nieprzynosząca efektów", a polemiczne pisma Marksa określa mianem rozstrzeliwania muchy za pomocą armaty. Nawiasem mówiąc Marks ze swoim pieniactwem mógłby zrobić karierę w sądach XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej, oczywiście o ile urodziłby się wieku wcześniej i nie był Żydem. Są zresztą w książce polskie akcenty (sympatia wobec powstania styczniowego i odwołanie się do "Głównych źródeł marksizmu" Leszka Kołakowskiego, choć nie są one wymienione z tytułu).
Wady charakteru jednak nie zmieniają faktu, że Karol Marks był człowiekiem wybitnym, zdawali sobie z tego sprawę już jego współcześni, także ci którzy nie darzyli go sympatią, jak na przykład agent rządu pruskiego, który w swojej relacji pisał, że Marks "prowadzi życie prawdziwego intelektualisty: z rzadka się myje, czesze i zmienia bieliznę, nierzadko za to bywa pijany." Co prawda dla Wheen'a najbardziej znany tekst tego "prawdziwego intelektualisty" - "Manifest Partii Komunistycznej" - jest "tylko zabawną ramotą" ale za to trzon jego spuścizny okazał się zaskakująco aktualny - "według jego prognoz w miarę dojrzewania kapitalizmu będziemy świadkami okresowych recesji, stałego wzrostu uzależnienia od technologii oraz rozwoju wielkich, quasi-monopolistycznych korporacji, rozpościerających swe lepkie macki po całym świecie w poszukiwaniu nowych rynków."
Będąc pod wrażeniem "profetyzmu" Marksa, Wheen ma dosyć osobliwy stosunek do jego operis vitae bo jego zdaniem "Kapitał naprawdę nie jest hipotezą naukową ani nawet traktatem ekonomicznym" natomiast "więcej wartości użytkowej, a więc i zysku przyniesie (...) czytanie Kapitału jako dzieła wyobraźni: wiktoriańskiego melodramatu albo olbrzymiej powieści gotyckiej, której bohaterowie zostaję uwięzieni i pożarci przez monstrum stworzone przez niech samych (...)".
Mimo, że jestem pod wrażeniem swady autora, to na usta ciśnie pytanie - tylko po co sięgać jeszcze dzisiaj po taką kolubrynę? Nie trzeba przecież czytać "Mein Kampf" by wiedzieć do czego doprowadziły teorie Hitlera, tak jak nie trzeba czytać Marksa by wiedzieć jak skończyło się wcielanie w życie jego teorii (co prawda "udoskonalonych" przez następców). Wheen'a jednak tak ten motyw pochłonął, że napisał nawet na ten temat osobną książkę ("Marks. Kapitał: biografia"). Jakby jednak nie oceniać Marksa i jego teorii, to udało mu się napisać pierwszorzędną książkę, którą czyta się nieomal z zapartym tchem. Polecam.
Uwielbiam biografie z tej serii, ale Marksa zdecydowanie sobie daruję. szczerze, podziwiam cię, że przebrnąłeś.
OdpowiedzUsuńTeż lubię "Fortunę i fatum" ale zdarzają się tam takie nudne piły jak biografia Nałkowskiej, czy zmarnowane okazje w rodzaju książki o Iwaszkiewiczu. Akurat w przypadku biografii Marksa nie ma mowy o "przebrnięciu", bo czyta się ją nieomalże z wypiekami na twarzy. Można od Wheena uczyć się jak można uczynić pasjonujący temat z czego co wydawałoby się jest już na śmietniku historii.
UsuńZ przyjemnością przeczytam. Zdradzę Ci tylko że "Mein Kampf" czytać się nie da, próbowałam dwa razy. Nie zmienia to mego zamiaru zapoznania się z Marksem a na półce ponadto czeka Engels na przeczytanie.
OdpowiedzUsuńJa tam jego dzieła sobie odpuszczę, z klasyków wzorem Heberta przeczytałem tylko "Marksizm a zagadnienia językoznawstwa" - i potwierdzam, faktycznie humor się poprawia :-).
UsuńA ja miałem dobre przeczucia wobec tej książki po przekartkowaniu, oko mi padało na różne smaczki:) Zdecydowanie pierwsza piątka biografii do przeczytania w najbliższym czasie. Poczytałbym takie prace o jeszcze kilku postaciach, choćby o Róży Luksemburg.
OdpowiedzUsuńA co na pozostałych czterech miejscach, bo biografii Róży w tym stylu chyba jeszcze nie napisano a na pewno nie przetłumaczono na polski :-). Czytam teraz "Brzechwę nie dla dzieci" - bardzo sprawnie napisany ale jednak trochę rozczarowujący.
UsuńNałkowska, Słonimski - obie znasz, Kwiatkowska i znani sprawcy i pewnie biografia Janis Joplin z serii FiF (albo prędzej Szatanioł o Słowackim). Brzechwę też bym chętnie przeczytał, bo wspomnienia o nim owszem, bardzo przyjemne, ale ciut lukrowane. I o Iwaszkiewiczu bym przeczytał. W ogóle dużo bym przeczytał:)
UsuńSłonimskiego polecam, świetny, Nałkowska Kirchner, cóż ... nuda, Panie, nuda ... równie wielka jak wiedza Autorki, biografia Radziwona również mocno rozczarowująca ale podobno Romaniuk jest znacznie lepszy - nie wiem bo nie czytałem i też chętnie bym przeczytał :-).
UsuńWłaśnie w Romaniuka celuję, ale skąd na to wszystko brać - czas i pieniądze:P
UsuńCo do czasu, to zawsze można trochę nocy zarwać, szkoda tylko, że po nocy nie znajduję kasy pod poduszką na nową książką :-). Na szczęście nie ma tak dużo wartościowych nowości więc jakoś ściubię parę złotych od książki do książki :-)
UsuńGdybym zarywał noce jeszcze bardziej, to w ogóle bym przestał sypiać:P Czytam zapasy z lepszych czasów, a listy z upragnionymi nowościami rozdaję przy okazji świąt i urodzin, zwykle wszyscy rozumieją aluzje:))
UsuńJa właśnie uczę się szybko spać, choć ciężko idzie :-) też się posiłkuję zakupami z lepszych czasów ale od czasu do czasu pozwalam sobie na drobne szaleństwa :-)
UsuńSzybciej spać już nie dam rady:P Zapasy się dziwnie nie zmniejszają, co znaczy, że jednak jakieś nabytki dochodzą, więc nie jest najgorzej. A z nowościami lepiej odczekać, aż się uleżą, trafią na tanią książkę i wtedy wybierać:)
UsuńCzasami trudno jednak wytrzymać, nie mówię o beletrystyce bo tu rzeczywiście uleżenie jak najbardziej jest wskazane.
UsuńJa nie mam szczególnego ciśnienia. Do dziś pamiętam, jak sobie na taniej książce kupiłem za 20 zł coś, co w księgarni dwa lata wcześniej kosztowało 90. Będzie taniej, to dobrze, nie będzie - trudno, mam co czytać. Inaczej to tylko od razu zwariować :P
UsuńAż na takie przeceny nie trafiłem. Mam kilka upatrzonych "półkowników" ale z uporem godnym lepszej sprawy ciągle mają mało atrakcyjne, nawet po przecenie, ceny.
UsuńTo akurat był ewenement:) Czasem sobie warto odpuścić, ostatecznie są jeszcze w naszym pięknym kraju biblioteki:)
UsuńOstatni raz byłem w bibliotece jeszcze na studiach, a było to ho, ho ... no i zawsze miałem silnie rozwinięte poczucie własności i żądzę posiadania :-)
UsuńO tak, żądzę posiadania mam nad wyraz rozwiniętą. Niestety, w parze nie rozwinął mi się talent do zarabiania dużych pieniędzy. A powinien być w pakiecie :P
UsuńTeż tak uważam, pocieszam się tylko myślą, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze :-)
UsuńJasne, byle był czas na poczytanie w spokoju :)
Usuństawia pan sobie pytanie,po co czytać dzieło marksa,skoro i tak wiadomo o jego poglądach wszystko,tylko,że podobno,to co my wiemy i to co naprawdę głosił marks,to dwie różne rzeczy,tak przynajmniej uważają,ci którzy naprawdę zadali sobie trud i sprawę dogłębnie zbadali,oddzielając myśl marksa od późniejszych,luźnych interpretacji i przeróbek
OdpowiedzUsuńWheen również twierdzi, że Marks co innego pisał a co innego odczytano i ja mu wierzę, tak jak wierzę także Popperowi, którego zdaniem, żelazne prawa rozwoju kapitalizmu Marksa to "jedynie arbitralne historyczne proroctwa, tak mętne i wieloznaczne jak czterowiersze Nostradamusa" :-) Wystarczy mi, że inni zmarnowali czas na tego rodzaju lekturę i staram się wyciągać wnioski z ich błędów :-).
UsuńNo proszę, wydawałoby się, że to nudziarstwa jakieś będą (mając za podstawy jedynie zajęcia z ekonomii politycznej ongiś na studiach), a tu taka niespodzianka. Interesujące życie plus sprawny autor równa się niezłe czytadło :)
OdpowiedzUsuńTeż tak sądziłem, no bo co może być ciekawego w takiej postaci?! :-) Ale nie ma mowy o nudziarstwie, nawet doktryna jest referowana w ciekawy i nieusypiający sposób, zresztą tych partii jest niewiele, tak na oko to ponad 90% książki to barwna opowieść o dolach i niedolach, tak że nie bez kozery przetłumaczono ją podobno na 20 języków.
UsuńZaciekawiłeś, będę musiała poszukać tej pozycji. Dla mnie sam dźwięk Marks to wspomnienia dzieciństwa. Wtedy ulica, przy której mieszkałam, nosiła imię Engelsa, a ulica sąsiednia - Marksa :-). Obecnie Marksa zastąpiono de Gaulle'em, a moja ulica dzieciństwa nosi imię znanego sportowca :-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, D.
To miałaś niezbyt daleko na ulicę VIII Plenum :-) Ja miałem niedaleko do ulicy Róży Luksemburg :-)
Usuń