Trochę namówiony przez Alę trochę przez Beznadziejnie zacofanego w lekturze a trochę z ciekawości wziąłem się za "Tędy i owędy" Wańkowicza. To jego trzecia książka, którą czytam, po "Na tropach Smętka" i "Tworzywie". Jak wiadomo omne trinum perfectum, a jakby to pewnie sam Wańkowicz by napisał i Boh trojcu lubit ... ale nie tym razem.
Porażka ... , skucha ... i na tym, w zasadzie, można zakończyć recenzję książki. Moim zdaniem, szkoda na nią czasu, chyba że ktoś wybiera się w długą drogę pociągiem i nie bardzo wie jak zapełnić czas podróży a nie ma pod ręką ani porządnego kryminału ani dobrej książki sensacyjnej. "Tędy i owędy" jest książką wspomnieniową, choć nie zawsze trzymającą się konsekwentnie chronologii zdarzeń, czego zresztą wcale nie poczytuję jej za wadę. Są więc tam opowieści o szkolnych przygodach, służbie w armii carskiej, karierze dziennikarskiej, podróży do Meksyku etc. etc. Wszystko to opowiedziane ze swadą i potoczyście, przypomina szlacheckie gawędy i Sienkiewicza z najlepszego okresu - "Trylogii".
Dopiero teraz zrozumiałem, jak trafne było spostrzeżenie Ali gdy nazwała Wańkowicza "czerwonym Zagłobą" chociaż ja jednak postawiłbym akcent na "Zagłobie". Książka pozwoliła mi też zrozumieć dlaczego Wańkowicz zdobył sobie u nas taką popularność. To właśnie jego barwny język był świetną odskocznią od zdrewniałego języka literatury lat 50-tych, która jeszcze pewnie mocno tkwiła w pamięci czytelników, wówczas gdy jego książki znowu zaczęły ukazywać się w kraju.
I nie ma się też co czarować, nie wymagają one, a na pewno nie "Tędy i owędy", specjalnego wysiłku intelektualnego poza umiejętnością składania liter w wyrazy i wyrazów w zdania. Czytając książkę ma się wrażenie, że życie pisarza składało się z zestawienia anegdotycznych wydarzeń ale mnie jakoś one nie bawiły, powiedziałbym raczej, że dosyć szybko zaczynają nudzić. I na dodatek to ciągłe - ja, ja, ja... Oczywiście, trudno pisząc książkę wspomnieniową pominąć samego siebie ale czytając ją, ma się wrażenie, że świat jest melchiorocentryczny, że jest Wańkowicz i reszta świata.
Wańkowicz w "Tędy i owędy" przypomina człowieka, który chcąc być zawsze w centrum zainteresowania na weselu żałuje, że nie jest panem młodym a na pogrzebie, że nie jest nieboszczykiem. Nachalność tej autopromocji, łącznie z cytowaniem własnych książek, momentami robi się niesmaczna, choć nie tak jak opisy jego perypetii miłosnych, które przez swoje natręctwo sprawiają, że przypomina on niekiedy erotomana-gawędziarza (pomijam już samopoczucie żony Wańkowicza, kiedy czytała te "enuncjacje"), czy gdy serwowana jest czytelnikom skatologiczna historyjka rozgrywająca się w czasie rejsu do Meksyku.
Ale o ile są momenty, które jeśli wywołują uśmiech, chociaż często jest to uśmiech politowania, to niestety są też i takie, w których w ogóle nie ma nic zabawnego. Mnie w pamięci utkwiły szczególnie dwa epizody z okresu służby w armii rosyjskiej. Jeden, w którym żołnierza, zaszczuto do tego stopnia, że zabił kobietę byleby tylko ukraść rubla na kupno kufra, który powinien mieć na wyposażeniu, a którego z biedy nie mógł sobie kupić. Drugi, to uczestnictwo w czymś co współcześnie w wojsku określa się mianem "fali" a co polega na poniżaniu i dręczeniu żołnierzy młodszych stażem. W jednym przypadku obojętność wobec zła, którego jest się świadkiem, w drugim pojawia się co prawda post factum refleksja, że coś chyba jednak jest nie tak ale nie zmienia to faktu, że niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić.
Dopiero teraz zrozumiałem, jak trafne było spostrzeżenie Ali gdy nazwała Wańkowicza "czerwonym Zagłobą" chociaż ja jednak postawiłbym akcent na "Zagłobie". Książka pozwoliła mi też zrozumieć dlaczego Wańkowicz zdobył sobie u nas taką popularność. To właśnie jego barwny język był świetną odskocznią od zdrewniałego języka literatury lat 50-tych, która jeszcze pewnie mocno tkwiła w pamięci czytelników, wówczas gdy jego książki znowu zaczęły ukazywać się w kraju.
I nie ma się też co czarować, nie wymagają one, a na pewno nie "Tędy i owędy", specjalnego wysiłku intelektualnego poza umiejętnością składania liter w wyrazy i wyrazów w zdania. Czytając książkę ma się wrażenie, że życie pisarza składało się z zestawienia anegdotycznych wydarzeń ale mnie jakoś one nie bawiły, powiedziałbym raczej, że dosyć szybko zaczynają nudzić. I na dodatek to ciągłe - ja, ja, ja... Oczywiście, trudno pisząc książkę wspomnieniową pominąć samego siebie ale czytając ją, ma się wrażenie, że świat jest melchiorocentryczny, że jest Wańkowicz i reszta świata.
Wańkowicz w "Tędy i owędy" przypomina człowieka, który chcąc być zawsze w centrum zainteresowania na weselu żałuje, że nie jest panem młodym a na pogrzebie, że nie jest nieboszczykiem. Nachalność tej autopromocji, łącznie z cytowaniem własnych książek, momentami robi się niesmaczna, choć nie tak jak opisy jego perypetii miłosnych, które przez swoje natręctwo sprawiają, że przypomina on niekiedy erotomana-gawędziarza (pomijam już samopoczucie żony Wańkowicza, kiedy czytała te "enuncjacje"), czy gdy serwowana jest czytelnikom skatologiczna historyjka rozgrywająca się w czasie rejsu do Meksyku.
Ale o ile są momenty, które jeśli wywołują uśmiech, chociaż często jest to uśmiech politowania, to niestety są też i takie, w których w ogóle nie ma nic zabawnego. Mnie w pamięci utkwiły szczególnie dwa epizody z okresu służby w armii rosyjskiej. Jeden, w którym żołnierza, zaszczuto do tego stopnia, że zabił kobietę byleby tylko ukraść rubla na kupno kufra, który powinien mieć na wyposażeniu, a którego z biedy nie mógł sobie kupić. Drugi, to uczestnictwo w czymś co współcześnie w wojsku określa się mianem "fali" a co polega na poniżaniu i dręczeniu żołnierzy młodszych stażem. W jednym przypadku obojętność wobec zła, którego jest się świadkiem, w drugim pojawia się co prawda post factum refleksja, że coś chyba jednak jest nie tak ale nie zmienia to faktu, że niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić.
Cóż, przeczytać można. O ile kiedyś, w czasach kiedy Wańkowicz miał swoje "pięć minut" "Tędy i owędy" było odcinaniem kuponów od tej popularności, dostarczając wielbicielom pisarza to czego oczekiwali, ale po latach, gdy czas robi swoje, to trawestując opinię Gombrowicza o Sienkiewiczu, okazuje się trzeciorzędną książką drugorzędnego pisarza.