Po więcej niż życzliwej opinii Lirael skusiłem się na "Trismus" Stanisława Grochowiaka. Obiecywałem sobie po książce wiele i wygląda na to, że zbyt wiele. Nie żeby była to zła książka, nic z tych rzeczy, wręcz przeciwnie ale nie odkrywa niczego czego byśmy wcześniej nie znali.
Trafiło mi się drugie wydanie (z 1965 r.), nie miałem cierpliwości by polować na pierwsze z 1963 r. (wg wikipedii ukazało się w 1958 r. ale jest ewidentna pomyłka skoro książka została ukończona w maju 1962 r. co wynika z jej treści). Co ciekawe, w tym samym roku ukazała się słynna książka Hannah Arendt "Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła", której tytułowy bohater występuje również w powieści Grochowiaka, zresztą jego charakterystyka zawarta w "Trismus" generalnie zgodna jest z charakterystyką przedstawioną przez Arendt.
Moją uwagę jednak bardziej zwróciła ... okładka Jana Młodożeńca. Dlaczego? - bo bardziej kojarzy mi się ona z "Siódmym krzyżem" Anny Seghers niż powieścią Grochowiaka i mam jakieś niejasne wrażenie, że "Trismus", generalnie, jest próbą przedstawienia odwrotnego punktu widzenia w stosunku do tego, który był i jest dotychczas prezentowany w literaturze obozowej, chociaż książka Grochowiaka wychodzi poza te ramy.
Postać fanatyka, który ma "szczere narodowosocjalistyczne przekonania" a prywatnie jest kochającym i czułym (czasami) mężem, wrażliwym na piękno przyrody to nic specjalnego, żadne wielkie odkrycie - w zasadzie stereotyp. To, że ktoś taki wykonuje rozkazy swoich zwierzchników z pełnym zaangażowaniem i bez cienia refleksji, to również nic nowego. Główny bohater, tak jak Eichmann, starał się wykonać zlecone mu zadanie najlepiej jak potrafił (jakkolwiek by to nie brzmiało). To w takim razie, czy poza spojrzeniem a rebours jest tu coś nowego? Szczerze mówiąc, chyba nie, nawet Nelli Doder (swoją drogą, jak to możliwe, że nie przyjęła po ślubie nazwiska męża jak prawdziwa niemiecka kobieta), żona głównego bohatera usiłuje zrobić to co już wcześniej zrobiła Ruth Sonnenbruch w "Niemcach" L. Kruczkowskiego (na skojarzenie z dramatem Kruczkowskiego, Lirael zwróciła zresztą uwagę).
Nie ukrywam, że z lekkim rozczarowaniem kończyłem powieść Grochowiaka - w stosunku do Nałkowskiej, Borowskiego, Kielara czy Półtawskiej powiedziałbym, że wygląda ona, co tu dużo mówić, trochę blado. Na pewno też daleko jej do miana książki wstrząsającej, takiej jak chociażby "Kaputt" C. Malaparte. Na "usprawiedliwienie" Grochowiaka wypada jednak wziąć pod uwagę, że oprócz Nałkowskiej (która była członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i na materiałach z jej prac oparła swoje "Medaliony") wszyscy oni bezpośrednio doświadczyli zetknięcia z ludźmi takimi jak główny bohater "Trismusa" (Malaparte w innych okolicznościach niż polscy autorzy) stąd większy ładunek emocjonalny ich utworów jest oczywisty. By jednak nie było wątpliwości, powieść Grochowiaka to dobra pozycja tyle, że należy też pamiętać, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Moją uwagę jednak bardziej zwróciła ... okładka Jana Młodożeńca. Dlaczego? - bo bardziej kojarzy mi się ona z "Siódmym krzyżem" Anny Seghers niż powieścią Grochowiaka i mam jakieś niejasne wrażenie, że "Trismus", generalnie, jest próbą przedstawienia odwrotnego punktu widzenia w stosunku do tego, który był i jest dotychczas prezentowany w literaturze obozowej, chociaż książka Grochowiaka wychodzi poza te ramy.
Postać fanatyka, który ma "szczere narodowosocjalistyczne przekonania" a prywatnie jest kochającym i czułym (czasami) mężem, wrażliwym na piękno przyrody to nic specjalnego, żadne wielkie odkrycie - w zasadzie stereotyp. To, że ktoś taki wykonuje rozkazy swoich zwierzchników z pełnym zaangażowaniem i bez cienia refleksji, to również nic nowego. Główny bohater, tak jak Eichmann, starał się wykonać zlecone mu zadanie najlepiej jak potrafił (jakkolwiek by to nie brzmiało). To w takim razie, czy poza spojrzeniem a rebours jest tu coś nowego? Szczerze mówiąc, chyba nie, nawet Nelli Doder (swoją drogą, jak to możliwe, że nie przyjęła po ślubie nazwiska męża jak prawdziwa niemiecka kobieta), żona głównego bohatera usiłuje zrobić to co już wcześniej zrobiła Ruth Sonnenbruch w "Niemcach" L. Kruczkowskiego (na skojarzenie z dramatem Kruczkowskiego, Lirael zwróciła zresztą uwagę).
Nie ukrywam, że z lekkim rozczarowaniem kończyłem powieść Grochowiaka - w stosunku do Nałkowskiej, Borowskiego, Kielara czy Półtawskiej powiedziałbym, że wygląda ona, co tu dużo mówić, trochę blado. Na pewno też daleko jej do miana książki wstrząsającej, takiej jak chociażby "Kaputt" C. Malaparte. Na "usprawiedliwienie" Grochowiaka wypada jednak wziąć pod uwagę, że oprócz Nałkowskiej (która była członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i na materiałach z jej prac oparła swoje "Medaliony") wszyscy oni bezpośrednio doświadczyli zetknięcia z ludźmi takimi jak główny bohater "Trismusa" (Malaparte w innych okolicznościach niż polscy autorzy) stąd większy ładunek emocjonalny ich utworów jest oczywisty. By jednak nie było wątpliwości, powieść Grochowiaka to dobra pozycja tyle, że należy też pamiętać, że lepsze jest wrogiem dobrego.