Muszę przyznać, że zanim sięgnąłem po powieść Ingi Iwasiów mój stosunek do niej przypominał sinusoidę. Niby "coś tam, gdzieś tam" o niej słyszałem, ale ponieważ dzisiejsza produkcja powieściowa z reguły warta jest tyle ile papier, na którym została wydrukowana, więc niewiele mnie to obeszło. Potem jednak przy jakiejś okazji o książce przypomniała mi Alicja 2010 (trochę ekscentryczna, idąca pod prąd poprawności politycznej blogerka, która z sobie znanych powodów zniknęła z sieci) zrobiłem więc pierwszy krok i książkę kupiłem. Tak się jednak zdarzyło, że by dowiedzieć się czegoś o Autorce nieopatrznie zajrzałem na jej blog. Nie był to najlepszy pomysł i lektura przemyśleń Ingi Iwasiów sprawiła, że mój zapał do książki stopniał do zera, skazując ją tym samym na zbieranie kurzu na półce. Aż tu nagle Inga Iwasiów "wypłynęła" w czytankach Anki, a że przy okazji zgadało się o "Bambino" wiec uznałem, że jest to znak, że czas najwyższy dać książce szansę. I mogę powiedzieć, który to już raz, że żałuję, że zrobiłem to dopiero teraz.
"Bambino" nie jest książką dla wszystkich, w tym sensie, że jest powieścią dla generacji czytelników, w wieku, powiedzmy to sobie szczerze, wykluczającym członkostwo w organizacjach młodzieżowych i dla tych, którzy sami lub których bliscy doświadczyli powojennego exodusu i jego konsekwencji.
Kogo dzisiaj z młodych to obchodzi? To przychodzi dopiero z wiekiem, a i to nie zawsze, ale najczęściej wówczas gdy dziecko potrzebuje do szkoły, na lekcję, bo pani kazała i zapyta o dziadków, których jeszcze pamiętamy, a potem o pradziadków, z czym już jest gorzej a czasami całkiem źle, a potem o prapradziadków, którzy są już czarną dziurą. Tak ... dopiero gdy słyszymy takie pytania, sami pytamy; a właśnie? a skąd? a jak to było? a dlaczego wcześniej sam o to nie zapytałem, kiedy było jeszcze kogo? Żeby babcia, ciocia, mama powiedziała kim są ci ludzie na fotografiach znalezionych w pudełku po żelazku. Z czasów gdy wynalazca cyfrówki jeszcze się nawet nie urodził. Teraz chętnie sam bym poznał odpowiedzi na te wszystkie jego pytania ...
Nie wiem, na ile i czy w ogóle w losach bohaterek (panowie są tam tylko dla okrasy) "Bambino" znajdują odbicie losy jej bliskich, ale moich znajdują. Zgadza się i imię - Maria - "po prostu, nasze babki często tak miały na imię" i to, że "przywieźli ich dopiero w 1957 r." i "chata z niską powałą i pamiątkowym oleodrukiem z Matką Boską-skądś tam", którą widziałem będąc "tam" i która na zawsze utkwiła mi w pamięci i "babka, która miała nad łóżkiem oleodrukową pamiątkę z pielgrzymki, niezwykłą Matkę Boską przypominającą, gdy się na to patrzy, ikonę." Choć tu trzeba wnieść poprawki. Bo oleodruk był tylko pamiątką w pewnym sensie. Bo czy można tak nazwać obraz uratowany z zamkniętego i dewastowanego kościoła? I wcale to nie była "Matka Boska-skądś tam" tylko Częstochowska a z pielgrzymki nie było oleodruku tylko wyblakła pocztówka i tych poprawek byłoby więcej. Ale to poprawki, nie żadna terra incognita tylko coś co sprawia, że książka żyje - bo to było tak samo, tylko trochę inaczej ale w gruncie rzeczy podobnie.
Jest i "spłowiałe zdjęcie prababci z pradziadkiem, sztywne pozy, a w tle widoczna w zażółconej sepii, bieda" ale i tu poprawka. Biedy nie widać bo zdjęcie, na sztywnym kawałku firmowego kartonu jest robione w atelier. Prababcia siedzi, nobliwa matrona, skromna, z pretensjami do elegancji, których oznaką ma być chyba parasolka. Trochę za nią stoi pradziadek w mundurze górnika c.k. salin i z dumą prezentuje swoje medale. Dla dzieci już praprabacia i prapradziadek.
Zgadza się nawet "przyszywana" babcia Klara i ciocia Gizela, które nigdy nie wyzbyły się twardego, trochę chrapliwego akcentu świadczącego o tym, że w przeciwieństwie do sąsiadów nie przyjechały tu z daleka.
Tak. Więc widać, że trochę rzeczy się zgadza. Ale część się nie zgadza. Bo każdy jest inny. Każdy ma własny, indywidualny los, który w jakimś miejscu przecina się z losem innych. Tak jak u kobiet Ingi Iwasiów tylko, że nie jest to bar "Bambino". Tak. Zdjęcie "pra-pra i obrazek to dopiero początek pytań".
Dla kogoś, dla kogo doświadczenia bohaterek "Bambino" pokrywają się z rodzinnymi opowieściami to książka na prawdę bliska. Nie przeszkadza nawet to, że wyraźnie jest ona współczesnym wariantem "Dziewcząt z Nowolipek" tyle, że osadzonym nie w przedwojennej Warszawie a w powojennym Szczecinie. Wrażenia nie psuje nawet, widoczne od czasu do czasu, feministyczne zacięcie Autorki, która gdzieniegdzie daje upust, swojej predylekcji, są to zresztą najsłabsze fragmenty książki wyraźnie odstające od reszty ale na szczęście jest tego niewiele. Można też polemizować z fatalistycznym przekonaniem o naznaczeniu przeszłością i niemożnością wydostania się spod jej wpływu, wpływu traumatycznych doznań i wzorców wpajanych od dzieciństwa, powielanych na sobie i na swoich najbliższych.
Fakt, że akcja rozgrywa się w Szczecinie, choć pewnie z tego powodu książka jest bliższa wielu jego mieszkańcom, wiążąc książkę dosyć ściśle z tym miejsce, nie umniejsza jej atrakcyjności nawet dla kogoś, kto tak jak ja nigdy w Szczecinie nie był, bo losy bohaterek są odbiciem i syntezą tego z czym mogli zetknąć mieszkańcy każdego miasta leżącego na tzw. Ziemiach Odzyskanych; Olsztyna, Wałbrzycha czy Zielonej Góry, tak że Szczecin jest tylko czymś umownym.
Sama Autorka określiła swoją powieść mianem psychologicznej, ale równie dobrze można by ją nazwać mianem obyczajowej ale to chyba nawet nie jest takie ważne. Ważniejsze jest to, że świetnie, moim zdaniem, odsłania życie ludzkie, konfrontując to co widzą inni z tym co to tkwi wewnątrz człowieka.
Świetna książka, dowiedziałem się, że książka była finalistką konkursu "Nike" - ja bym ją jej przyznał, ale nie miała szans na zostanie bestsellerem bo napisana jest w stylu nieco kojarzącym się z językiem "Pamiętnika z powstania-warszawskiego", który od czytelnika wymaga trochę wysiłku, ale jeśli tylko uda się wyczuć rytm, książkę czyta się nieomal z zapartym tchem.
Kogo dzisiaj z młodych to obchodzi? To przychodzi dopiero z wiekiem, a i to nie zawsze, ale najczęściej wówczas gdy dziecko potrzebuje do szkoły, na lekcję, bo pani kazała i zapyta o dziadków, których jeszcze pamiętamy, a potem o pradziadków, z czym już jest gorzej a czasami całkiem źle, a potem o prapradziadków, którzy są już czarną dziurą. Tak ... dopiero gdy słyszymy takie pytania, sami pytamy; a właśnie? a skąd? a jak to było? a dlaczego wcześniej sam o to nie zapytałem, kiedy było jeszcze kogo? Żeby babcia, ciocia, mama powiedziała kim są ci ludzie na fotografiach znalezionych w pudełku po żelazku. Z czasów gdy wynalazca cyfrówki jeszcze się nawet nie urodził. Teraz chętnie sam bym poznał odpowiedzi na te wszystkie jego pytania ...
Nie wiem, na ile i czy w ogóle w losach bohaterek (panowie są tam tylko dla okrasy) "Bambino" znajdują odbicie losy jej bliskich, ale moich znajdują. Zgadza się i imię - Maria - "po prostu, nasze babki często tak miały na imię" i to, że "przywieźli ich dopiero w 1957 r." i "chata z niską powałą i pamiątkowym oleodrukiem z Matką Boską-skądś tam", którą widziałem będąc "tam" i która na zawsze utkwiła mi w pamięci i "babka, która miała nad łóżkiem oleodrukową pamiątkę z pielgrzymki, niezwykłą Matkę Boską przypominającą, gdy się na to patrzy, ikonę." Choć tu trzeba wnieść poprawki. Bo oleodruk był tylko pamiątką w pewnym sensie. Bo czy można tak nazwać obraz uratowany z zamkniętego i dewastowanego kościoła? I wcale to nie była "Matka Boska-skądś tam" tylko Częstochowska a z pielgrzymki nie było oleodruku tylko wyblakła pocztówka i tych poprawek byłoby więcej. Ale to poprawki, nie żadna terra incognita tylko coś co sprawia, że książka żyje - bo to było tak samo, tylko trochę inaczej ale w gruncie rzeczy podobnie.
Jest i "spłowiałe zdjęcie prababci z pradziadkiem, sztywne pozy, a w tle widoczna w zażółconej sepii, bieda" ale i tu poprawka. Biedy nie widać bo zdjęcie, na sztywnym kawałku firmowego kartonu jest robione w atelier. Prababcia siedzi, nobliwa matrona, skromna, z pretensjami do elegancji, których oznaką ma być chyba parasolka. Trochę za nią stoi pradziadek w mundurze górnika c.k. salin i z dumą prezentuje swoje medale. Dla dzieci już praprabacia i prapradziadek.
Zgadza się nawet "przyszywana" babcia Klara i ciocia Gizela, które nigdy nie wyzbyły się twardego, trochę chrapliwego akcentu świadczącego o tym, że w przeciwieństwie do sąsiadów nie przyjechały tu z daleka.
Tak. Więc widać, że trochę rzeczy się zgadza. Ale część się nie zgadza. Bo każdy jest inny. Każdy ma własny, indywidualny los, który w jakimś miejscu przecina się z losem innych. Tak jak u kobiet Ingi Iwasiów tylko, że nie jest to bar "Bambino". Tak. Zdjęcie "pra-pra i obrazek to dopiero początek pytań".
Dla kogoś, dla kogo doświadczenia bohaterek "Bambino" pokrywają się z rodzinnymi opowieściami to książka na prawdę bliska. Nie przeszkadza nawet to, że wyraźnie jest ona współczesnym wariantem "Dziewcząt z Nowolipek" tyle, że osadzonym nie w przedwojennej Warszawie a w powojennym Szczecinie. Wrażenia nie psuje nawet, widoczne od czasu do czasu, feministyczne zacięcie Autorki, która gdzieniegdzie daje upust, swojej predylekcji, są to zresztą najsłabsze fragmenty książki wyraźnie odstające od reszty ale na szczęście jest tego niewiele. Można też polemizować z fatalistycznym przekonaniem o naznaczeniu przeszłością i niemożnością wydostania się spod jej wpływu, wpływu traumatycznych doznań i wzorców wpajanych od dzieciństwa, powielanych na sobie i na swoich najbliższych.
Fakt, że akcja rozgrywa się w Szczecinie, choć pewnie z tego powodu książka jest bliższa wielu jego mieszkańcom, wiążąc książkę dosyć ściśle z tym miejsce, nie umniejsza jej atrakcyjności nawet dla kogoś, kto tak jak ja nigdy w Szczecinie nie był, bo losy bohaterek są odbiciem i syntezą tego z czym mogli zetknąć mieszkańcy każdego miasta leżącego na tzw. Ziemiach Odzyskanych; Olsztyna, Wałbrzycha czy Zielonej Góry, tak że Szczecin jest tylko czymś umownym.
Sama Autorka określiła swoją powieść mianem psychologicznej, ale równie dobrze można by ją nazwać mianem obyczajowej ale to chyba nawet nie jest takie ważne. Ważniejsze jest to, że świetnie, moim zdaniem, odsłania życie ludzkie, konfrontując to co widzą inni z tym co to tkwi wewnątrz człowieka.
Świetna książka, dowiedziałem się, że książka była finalistką konkursu "Nike" - ja bym ją jej przyznał, ale nie miała szans na zostanie bestsellerem bo napisana jest w stylu nieco kojarzącym się z językiem "Pamiętnika z powstania-warszawskiego", który od czytelnika wymaga trochę wysiłku, ale jeśli tylko uda się wyczuć rytm, książkę czyta się nieomal z zapartym tchem.