Moje pierwsze spotkanie z twórczością Marka Hłaski miało miejsce w zamierzchłych latach 80-tych XX wieku i nie było zbyt udane. "Pierwszy krok w chmurach" nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Może w latach 50-tych było to coś odświeżającego ale do licealisty, trzydzieści lat potem niespecjalnie już przemawiało, a Hłasce, w moich oczach, nie pomógł nawet mit pisarza-buntownika. Także czytana potem w odcinkach, bodajże w "Radarze" (nieistniejącym już miesięczniku), "Sonata marymoncka", ani nawet wydane w "drugim obiegu" "Piękni, dwudziestoletni", "Sowa, córka piekarza" i "Nawrócony w Jaffie", mimo uroku literatury zakazanej, jakoś mnie nie poruszyły.
Mam za to, trochę za sprawą ekranizacji (od której zresztą Hłasko się odciął), sentyment do "Następnego do raju", powieści, rzekłbym synkretycznej, bo nawiązującej jednocześnie do socrealizmu, realizmu w hemingway'wskim stylu ("człowiek zawsze, zawsze, zawsze jest sam") i popularnej literatury sensacyjnej (jak twierdził Sandauer, Hłasko jest dłużnikiem "Ceny strachu", to zresztą nie jedyny przypadek literackiej inspiracji w twórczości Hłaski). Nie jest jakaś wielka literatura, nic z tych rzeczy, a i na zapewnienia autora, że książka wyrosła z jego doświadczeń patrzyłbym z lekkim przymrużeniem oka biorąc pod uwagę, że trwały one u niego sześć tygodni (choć to oczywiście nie musi o niczym świadczyć, w końcu Remarque napisał "Na zachodzie bez zmian" mając za sobą równie długie doświadczenia frontowe).
W każdym razie nie zmienia to faktu, że książkę, mimo upływu lat (prawie 60 od jej pierwszego, emigracyjnego, nawiasem mówiąc, wydania), czyta się bez problemu i trudno się dziwić poirytowaniu ówczesnych notabli od kultury, że po jej lekturze odsądzali Hłaskę od "czci i wiary" (jeśli już, to zaskakiwać może fakt, że książka była wydawana jako powieść w odcinkach w tygodniku "Panorama").
Przecież główny bohater, wbrew temu co gdzieś wyczytałem nie jest nim Tadeusz "Warszawiak" a Stefan Zabawa, wysłany przez partię na trudny odcinek okazuje się w gruncie rzeczy nie lepszy niż zbiorowisko wyrzutków, które znalazło chwilową przystań jako kierowcy w bazie położonej na odludziu w Karkonoszach. Tak jak oni, sądzi, że koniecznie, bez względu na konsekwencje, ma do udowodnia coś zarówno sobie, jak i tym którzy go tu przysłali. I udowadnia. Ale ta jego determinacja w osiągnięciu dosyć abstrakcyjnego celu kosztuje trzy ludzkie życia i rozbite małżeństwo, by pozostać tylko przy stratach największego kalibru.
O drugim członku partii, postaci epizodycznej, w ogóle nie ma co mówić. Tchórz, biurokrata kompletnie nie potrafiący zrozumieć drugiego człowieka. Na domiar złego, w ustach partyjnego towarzysza pojawia się modlitwa, na szczęście nieco zneutralizowana laickim, humanistycznym zakończeniem a i bez trudu można znaleźć nawiązanie do 1 Listu do Koryntian św. Pawła. O scenach erotycznych już nie wspomnę. Nic więc dziwnego, że na książkę została rzucona partyjna anatema jako na utwór antykomunistyczny. Melania Kierczyńska i Adam Ważyk dopiero by mieli używanie gdyby coś takiego do nich trafiło.
Świat "Następnego do raju" to jest brutalny, cyniczny, męski świat, to nie miejsce dla kobiet. Wiedzą to wszyscy, którym przyszło się zetknąć z bazą. Tu śmierć nie robi na nikim wrażenia, był człowiek, nie ma człowieka. Śmierć spowszedniała, jest realną możliwością a codzienna praca to udowadnianie ciągłe udowadnianie własnej męskości. Okazuje się jednak, mężczyźni mają tu właściwości dębu z bajki de La Fontaine'a a pod skorupą macho tkwią wrażliwcy, a jakże, którzy za wszelką cenę chcą ukryć swoje prawdziwe uczucia i pozwalają sobie na ich okazanie tylko w chwilach wyjątkowej słabości by zaraz je ukryć, tak jak we wzruszającej scenie śmierci Apostoła, zakończonej cynicznym finałem. Ci twardziele, okazują się też zaskakująco niekonsekwentni.
Otóż akcja powieści rozpoczyna się w okolicach Bożego Narodzenia 1950 roku a jej bohaterowie już od początku planują porzucenie pracy, nie mogąc się doczekać nowych samochodów. W górach trzyma ich tylko honorowy dług wobec Zabawy i konieczność jego odpracowania, ale nawet najbardziej zadłużony, Orsaczek musi odpracować tylko trochę ponad trzy tygodnie, zaś akcja powieści kończy się na początku maja. Jakim więc cudem ludzie, którzy o niczym innym nie myśleli (nie licząc seksu), jak tylko o wyrwaniu się z lasu, siedzą tam ponad cztery miesiące dłużej? Ale to zdaje się pozostanie już na zawsze zagadką, na którą odpowiedź znał chyba tylko sam Marek Hłasko.