Po qui pro quo przy okazji odwiedzin u To przeczytalam postanowiłem wreszcie nadrobić hańbiące zaniedbanie i przeczytać "Dziewczęta z Nowolipek". Coś tam pamiętałem z filmu, tyle że nigdy nie obejrzałem go od początku do końca - korzyść z tego była taka, że nie siadałem do książki z jakimś z góry przyjętym nastawieniem bo nie wiem, czy gdybym gdybym obejrzał film sięgnąłbym do książki - na pewno nie jest to książka na okres świąteczny.
Jest dla mnie zagadką dlaczego Gojawiczyńska zyskała popularność tą powieścią, bo po pierwsze nie jest to czytadło w stylu Mniszkówny czy nawet Rodziewiczówny, a po drugie książka jest dosyć hermetyczna poprzez zamknięcie jej akcji w murach Warszawy i w dodatku tej jej części, która malowniczo przedstawiałby się co najwyżej na rysunkach Antoniego Uniechowskiego. To, wraz z surowym stylem, bez erudycyjnych fajerwerków i złotych myśli, sprawia że "Dziewczęta z Nowolipek" budzą skojarzenia z "Chlebem rzuconym umarłym" Bogdana Wojdowskiego. Są bowiem również opowieścią o getcie, tyle że getcie biedy, z której próby wyrwania się są równie bezskuteczne albo opłacone wysoką ceną jak w przypadku bohaterów powieści Wojdowskiego. Świadomość tego istnieje zresztą wśród bohaterek powieści - "(...) nie potrafimy zamknąć oczu i puścić się na całego, ani też żyć jak należy przykładnie. Tu nam za ciasno, za głupio, za ordynarnie, a tam w tym nowym lepszym świecie - za mądrze, za chytrze, za fałszywie. I tu źle, i tam źle - wszędzie źle i wszędzie nieswojo. Gdy się w życie wchodzi z takim bagażem jak my, to akurat wystarczy na rynsztok. (...), po co wyszłyśmy z Nowolipek, po co czytałyśmy kłamliwe i piękne książki. To wszystko nie dla nas, my nie mamy teraz do czego rąk przyczepić ani myśli, ani serca." Na ten naczelny motyw nakłada się kilka innych, jak choćby daremny wysiłek matek, dla których utrzymanie rodzin w całości jest największą wartością czy zderzenie z lepszym światem, wyciągającym w kierunku tytułowych bohaterek rękę, a jednocześnie zaskakująco ślepym na ich potrzeby.
Początkowo książka sprawia wrażenie zbioru ledwo-ledwo powiązanych ze sobą obrazków społeczno-obyczajowych, który zresztą może budzić wątpliwości co do adekwatności tytułu i dopiero z czasem ich związek staje się oczywisty i nabiera się przekonania do stylu Gojawiczyńskiej. Dla mnie nie było to takie oczywiste, choć już na wstępie Gojawiczyńska miała u mnie plusa za nawiązanie do "Madonny Busowiskiej" - dziś prawie zupełnie zapomnianej, całkowicie zresztą niezasłużenie, noweli Władysława Łozińskiego (tego od "Prawem i lewem"), choć mnie ostatecznie podbiła obrazem, który sam pamiętam jeszcze z dzieciństwa - znakiem krzyża, na napoczynanym bochenku chleba - "Matka zaczynała świeży bochen chleba, opierała go o pierś i błyszczącym ostrzem wielkiego noża kreśliła znak krzyża na grubej skórze. - W imię Ojca i Syna ... - mówi, a w końcu stołu gdzie siedzą dzieci, rozlega się, błagalny szept: - Mamo, przylepka dla mnie, dobrze, mamo?", który zresztą w powieści się powtarza. Kto dzisiaj, jeszcze tak rozpoczyna krojenie chleba, choć zamiłowanie do "przylepek" pewnie jeszcze zostało.
"Madonna Busowiska" to zresztą nie jedyne literackie bezpośrednie odwołanie, które można odnaleźć w "Dziewczętach z Nowolipek" - jest także "Lalka" i "Emancypantki" co wydaje się zresztą zrozumiałe skoro mamy do czynienia z powieścią warszawską. Ale można też dostrzec paralele, o których Gojawiczyńska nie mówi głośno - to mianowicie nawiązanie do "Ziemi obiecanej" Reymonta, bo trudno nie skojarzyć orkiestry Mietka Mossakowskiego z orkiestrą Steina a obrazy nędzy u Gojawiczyńskiej nie odbiegają zbytnio od tych u Reymonta - "Nikt z przechodzących schodami nie ośmieli się rzucić słowa temu dziecku w brązowym mundurku uczennicy, pożywiającemu się na schodach ukradkiem, wśród wystawionych za drzwiami kubłów ze śmieciem i otwartych okienek ubikacji. Ta twarz pobladła, to spojrzenie spod pochylonego czoła, spode łba, zamyka usta". Wydaje się zresztą, że jest tu swoiste sprzężenie zwrotne - obraz Niny Trawińskiej z wersji A. Wajdy wyciągającej srebrną łyżkę w jadłodajni dla ubogich (w wersji Reymonta Kazimierzowi Trawińskiemu udało się utrzymać fabrykę i jego żonie został oszczędzony taki ponury los) dziwnie jest podobny do pani Raczyńskiej starającej się utrzymać zewnętrzne pozory dostatku a jednocześnie przynoszącej dla dzieci zupę z garkuchni prowadzącej przez zakonnice.
"Madonna Busowiska" to zresztą nie jedyne literackie bezpośrednie odwołanie, które można odnaleźć w "Dziewczętach z Nowolipek" - jest także "Lalka" i "Emancypantki" co wydaje się zresztą zrozumiałe skoro mamy do czynienia z powieścią warszawską. Ale można też dostrzec paralele, o których Gojawiczyńska nie mówi głośno - to mianowicie nawiązanie do "Ziemi obiecanej" Reymonta, bo trudno nie skojarzyć orkiestry Mietka Mossakowskiego z orkiestrą Steina a obrazy nędzy u Gojawiczyńskiej nie odbiegają zbytnio od tych u Reymonta - "Nikt z przechodzących schodami nie ośmieli się rzucić słowa temu dziecku w brązowym mundurku uczennicy, pożywiającemu się na schodach ukradkiem, wśród wystawionych za drzwiami kubłów ze śmieciem i otwartych okienek ubikacji. Ta twarz pobladła, to spojrzenie spod pochylonego czoła, spode łba, zamyka usta". Wydaje się zresztą, że jest tu swoiste sprzężenie zwrotne - obraz Niny Trawińskiej z wersji A. Wajdy wyciągającej srebrną łyżkę w jadłodajni dla ubogich (w wersji Reymonta Kazimierzowi Trawińskiemu udało się utrzymać fabrykę i jego żonie został oszczędzony taki ponury los) dziwnie jest podobny do pani Raczyńskiej starającej się utrzymać zewnętrzne pozory dostatku a jednocześnie przynoszącej dla dzieci zupę z garkuchni prowadzącej przez zakonnice.
Skoro powiedziałem "A" to przede mną jeszcze "Rajska jabłoń" ale znając już Gojawiczyńską nie będę ryzykował zważenia sobie świątecznego nastroju i zostawiam ją na po Świętach ...