Dzięki uprzejmości Autorki, Iwony E. Rusek miałem okazję zapoznać się z jej książką "Pragnienie, symbol, mit. Studium o Próchnie Wacława Berenta", osadzającą powieść Berenta w filozofii Schopenhauera. Ale nie ma co ukrywać, żeby się do niej zabrać trzeba odrobić lekcje zarówno z samego Berenta jak i Schopenhauer'a. O ile przeprosiłem się z "Próchnem" zbierającym od lat kurz na półce to oceniając realistycznie swoje siły ze "Światem jako wolą i przedstawieniem" dałem sobie spokój i ułatwiając sobie życie zdecydowałem się na biografię Safranskiego, tym bardziej że chodziła za mną już od "Madame", a niedawno przeczytany "Castorp" sprawiły, że wreszcie postanowiłem zaległość nadrobić.
Mnie w biografii Schopenhauer'a najbardziej interesowały relacje z matką, Joanną, o której pisał "Znam kobiety. Małżeństwo to dla nich wyłącznie przytułek. Mój biedny i zniedołężniały ojciec, z powodu choroby przykuty do fotela, zostałby zupełnie sam, gdyby nie stary sługa, czujący wobec niego obowiązek miłosierdzia. Moja matka przyjmowała gości, gdy on umierał samotnie, bawiła się, gdy on cierpiał gorzkie udręki. Oto miłość kobiety.", a której "Gdańskich wspomnienień młodości" tak namiętnie poszukiwał główny bohater "Mademe" Antoniego Libery, a były to relacje których opis nadawał by się na niezłą powieść obyczajową, i to głównie za ich sprawą powstało do książki Safranski'ego posłowie Marii Janion.
Okazuje się, o dziwo, że może istnieć krytyka feministyczna, formułująca swoje spostrzeżenia bez emfazy, patrząca na świat rzeczowa i sine ira et studio. Nie żeby zaraz anonsowany na okładce tekst, mający chyba w zamierzeniu wydawcy stanowić wisienkę na torcie, rzucał na kolana. Żadne takie, w dużej części stanowi on streszczenie wątków biograficznych, które przedstawia Safranski, proponuje natomiast inne spojrzenie na relacje matki i syna. Bo o ile w "Dzikich czasach filozofii" tej pierwszej wystawione jest nienajlepsze świadectwo to Janion daje inną interpretację faktów równie racjonalną, choć i ona jest niepozbawiona słabszych punktów. Spór, jeśli w ogóle można o nim mówić, dotyczy prawa do samodzielności i niezależności kobiety, która jest żoną i matką.
Jego rozstrzygnięcie wcale nie jest oczywiste, nie wiem czy w ogóle możliwe, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę opinie współczesnych. Jeśli córka, która mieszka z matką pisze, że ta "mówiła o ojcu w sposób, który niemal złamał mi serce, strasznie też wyrażała się o Arturze i stwierdziła, że "właściwie powinien był zależeć od niej"." i nie jest to świadectwo odosobnione "(...) wszyscy wolą matkę, a Adelę uważają zwykle za odpychającą, bo też taka jest, i ja nie mogłam przez długi czas z nią wytrzymać, ale kiedy zna się je obie długo i dokładnie, to widać, że charakter matki w równym stopniu nie zasługuje na szacunek, jak godny szacunku jest charakter córki. (...) Z cierpliwością wzruszającą do głębi, nie skarżąc się nawet najlepszym przyjaciołom, znosi głupotę matki, która potrafi wprawdzie być miła, ale (...) kiedy jest sama, prawie umiera z nudów i złego humoru, mimo wszystkich wygód życia z córką nic jej nie obchodzi jej samopoczucie, cały dzień ją musztruje i, czego nieraz byłam świadkiem, często, kiedy nuda stawała się nieznośna, kazała jej wstawać w gorączce i iść z sobą do ludzi: - majątek swojej córki (wszystko należy do Adeli) po prostu przejada, kupując smakołyki albo wydając na swoje zachcianki, ze skandaliczną obojętnością, bo kiedy uprzytomnić jej, że doprowadza w ten sposób Adelę do nędzy, odpowiada zupełnie zimno, że Adela jest lubiana i na pewno znajdą się ludzie, którzy ją przygarną. Jak Ci się to podoba?" to można mieć wątpliwości czy to tylko despotyzm i grubiaństwo Schopenhauer'a był przyczyną ich złych relacji. Zwłaszcza, że trafiła kosa na kamień, co świetnie widać w anegdotycznej historyjce, którą pozostawił potomnym jej postronny świadek, a która rozegrała się po tym jak została wydana pierwsza poważna praca Schopenhauer'a "Czworaki korzeń zasady racji dostatecznej": "Matka, po tym jak dostała do ręki rozprawę Artura "Czworaki korzeń": "To chyba coś dla aptekarza".
Artur: "Będzie się ją czytać, gdy z twoich książek nie zostanie w graciarni już ani jeden egzemplarz"
Matka: "Z twoich będzie można jeszcze dostać cały nakład"."
Okazało się, że miała rację, drugie wydanie opus magnum Schopenhauer'a wielokrotnie było odkładane w czasie i doszło do niego m.in. dzięki temu, że pierwsze wylądowało na makulaturze.
Zresztą jego pycha brała baty także i przy innych okazjach. Kiedy został wykładowcą filozofii na uniwersytecie w Berlinie, pytany o godziny wykładów, które najbardziej by mu pasowały stwierdził, że byłyby "najlepsze (...) te, w których swoje główne wykłady ma pan prof. Hegel". Skończyło się na tym, że na jego wykłady przychodziło w porywach pięciu studentów podczas gdy do Hegla dwustu.
Ten z jednej strony miłośnik gry na flecie, wybitny intelekt a z drugiej gruboskórny egocentryk i bufon miał jasno określone zdanie na temat kobiet - "Dla kobiety ograniczanie się do jednego mężczyzny, przez krótki okres swej płodności i przydatności, nie jest stanem naturalnym. Ma zachować dla jednego to, czego on może nie potrzebować, a czego wielu innych od niej pragnie: nawet w takim przypadku ma postępować cnotliwie. To właśnie należy pojąć!" Specyficzne wyczucie taktu, sprawiło m.in. że nie omieszkał poinformować Goethe'go, z którym przyjaźniła się jego matka (a z którym i on sam się nieźle znał), że jego dzieło życia jest tylko co najwyżej wycinkiem tego, co on ujął całościowo.
Formułując zalecenia dla innych - "Tym, co w sposób niemal nieunikniony czyni z nas śmieszne osoby, jest powaga, z jaką traktujemy każdorazową teraźniejszość, która nieuchronnie ma w sobie pozór ważności. Zapewne tylko nieliczne wielkie umysły poradziły sobie z tym i stały się z osoby śmiesznej roześmianą." - sam zapominał o stosowaniu się do nich, robiąc się śmieszny choćby oświadczając się ponad dwukrotnie młodszej dziewczynie dopiero co poznanej.
Jak na kogoś, kto uważał, że "Każde tchnienie odsuwa stale napierającą śmierć, i tak w każdej sekundzie walczymy ze śmiercią: w szerszej perspektywie każdy posiłek, każdy sen, każda chwila ciepła itd. są narzędziem walki ze śmiercią itd. Jako że przez sam fakt narodzin należymy do niej i całe nasze życie nie jest niczym więcej jak odwlekaniem śmierci." był w życiu zaskakująco prozaiczny i jak pisze Safranski "Swój status społeczny zawdzięcza ojcu, dzięki ojcu może żyć dla filozofii, nie martwiąc się o codzienne utrzymanie. Z punktu widzenia norm społeczeństwa mieszczańskiego jest nieudacznikiem, żyjącym wyłącznie z majątku odziedziczonego po ojcu."
Żeby wszystko było jasne - to bardzo dobra książka, której lektura możliwa jest w dwóch wariantach; pełnym, od deski do deski wymagającym od czytelnika trochę wysiłku, bo książka Safranski'ego omawia też poglądy filozoficzne Schopenhauer'a i tych, którzy wywarli na niego wpływ. Jest to omówienie dosyć przystępne i jeśli chodzi o jasność wywodów porównywalne z "Historią filozofii" Tatarkiewicza, aczkolwiek w części poświęconej Schopenhauer'owi znacznie bardziej pogłębione, ale i tak nie wychodzi poza możliwości czytelników amatorsko interesujących się filozofią. Ale i tak mniej zainteresowani tajnikami jego myśli mogą spokojnie ułatwić sobie lekturę i skupienić się tylko na wątkach biograficznych (wyłuskanie części filozoficznych nie sprawia większego problem), a czyta się je nieomalże z zapartym tchem, niczym wariację jakiejś powieści Manna czy Fontane (zresztą w twórczości obu można znaleźć wpływ poglądów Schopenhauer'a).
Okazuje się, o dziwo, że może istnieć krytyka feministyczna, formułująca swoje spostrzeżenia bez emfazy, patrząca na świat rzeczowa i sine ira et studio. Nie żeby zaraz anonsowany na okładce tekst, mający chyba w zamierzeniu wydawcy stanowić wisienkę na torcie, rzucał na kolana. Żadne takie, w dużej części stanowi on streszczenie wątków biograficznych, które przedstawia Safranski, proponuje natomiast inne spojrzenie na relacje matki i syna. Bo o ile w "Dzikich czasach filozofii" tej pierwszej wystawione jest nienajlepsze świadectwo to Janion daje inną interpretację faktów równie racjonalną, choć i ona jest niepozbawiona słabszych punktów. Spór, jeśli w ogóle można o nim mówić, dotyczy prawa do samodzielności i niezależności kobiety, która jest żoną i matką.
Jego rozstrzygnięcie wcale nie jest oczywiste, nie wiem czy w ogóle możliwe, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę opinie współczesnych. Jeśli córka, która mieszka z matką pisze, że ta "mówiła o ojcu w sposób, który niemal złamał mi serce, strasznie też wyrażała się o Arturze i stwierdziła, że "właściwie powinien był zależeć od niej"." i nie jest to świadectwo odosobnione "(...) wszyscy wolą matkę, a Adelę uważają zwykle za odpychającą, bo też taka jest, i ja nie mogłam przez długi czas z nią wytrzymać, ale kiedy zna się je obie długo i dokładnie, to widać, że charakter matki w równym stopniu nie zasługuje na szacunek, jak godny szacunku jest charakter córki. (...) Z cierpliwością wzruszającą do głębi, nie skarżąc się nawet najlepszym przyjaciołom, znosi głupotę matki, która potrafi wprawdzie być miła, ale (...) kiedy jest sama, prawie umiera z nudów i złego humoru, mimo wszystkich wygód życia z córką nic jej nie obchodzi jej samopoczucie, cały dzień ją musztruje i, czego nieraz byłam świadkiem, często, kiedy nuda stawała się nieznośna, kazała jej wstawać w gorączce i iść z sobą do ludzi: - majątek swojej córki (wszystko należy do Adeli) po prostu przejada, kupując smakołyki albo wydając na swoje zachcianki, ze skandaliczną obojętnością, bo kiedy uprzytomnić jej, że doprowadza w ten sposób Adelę do nędzy, odpowiada zupełnie zimno, że Adela jest lubiana i na pewno znajdą się ludzie, którzy ją przygarną. Jak Ci się to podoba?" to można mieć wątpliwości czy to tylko despotyzm i grubiaństwo Schopenhauer'a był przyczyną ich złych relacji. Zwłaszcza, że trafiła kosa na kamień, co świetnie widać w anegdotycznej historyjce, którą pozostawił potomnym jej postronny świadek, a która rozegrała się po tym jak została wydana pierwsza poważna praca Schopenhauer'a "Czworaki korzeń zasady racji dostatecznej": "Matka, po tym jak dostała do ręki rozprawę Artura "Czworaki korzeń": "To chyba coś dla aptekarza".
Artur: "Będzie się ją czytać, gdy z twoich książek nie zostanie w graciarni już ani jeden egzemplarz"
Matka: "Z twoich będzie można jeszcze dostać cały nakład"."
Okazało się, że miała rację, drugie wydanie opus magnum Schopenhauer'a wielokrotnie było odkładane w czasie i doszło do niego m.in. dzięki temu, że pierwsze wylądowało na makulaturze.
Zresztą jego pycha brała baty także i przy innych okazjach. Kiedy został wykładowcą filozofii na uniwersytecie w Berlinie, pytany o godziny wykładów, które najbardziej by mu pasowały stwierdził, że byłyby "najlepsze (...) te, w których swoje główne wykłady ma pan prof. Hegel". Skończyło się na tym, że na jego wykłady przychodziło w porywach pięciu studentów podczas gdy do Hegla dwustu.
Ten z jednej strony miłośnik gry na flecie, wybitny intelekt a z drugiej gruboskórny egocentryk i bufon miał jasno określone zdanie na temat kobiet - "Dla kobiety ograniczanie się do jednego mężczyzny, przez krótki okres swej płodności i przydatności, nie jest stanem naturalnym. Ma zachować dla jednego to, czego on może nie potrzebować, a czego wielu innych od niej pragnie: nawet w takim przypadku ma postępować cnotliwie. To właśnie należy pojąć!" Specyficzne wyczucie taktu, sprawiło m.in. że nie omieszkał poinformować Goethe'go, z którym przyjaźniła się jego matka (a z którym i on sam się nieźle znał), że jego dzieło życia jest tylko co najwyżej wycinkiem tego, co on ujął całościowo.
Formułując zalecenia dla innych - "Tym, co w sposób niemal nieunikniony czyni z nas śmieszne osoby, jest powaga, z jaką traktujemy każdorazową teraźniejszość, która nieuchronnie ma w sobie pozór ważności. Zapewne tylko nieliczne wielkie umysły poradziły sobie z tym i stały się z osoby śmiesznej roześmianą." - sam zapominał o stosowaniu się do nich, robiąc się śmieszny choćby oświadczając się ponad dwukrotnie młodszej dziewczynie dopiero co poznanej.
Jak na kogoś, kto uważał, że "Każde tchnienie odsuwa stale napierającą śmierć, i tak w każdej sekundzie walczymy ze śmiercią: w szerszej perspektywie każdy posiłek, każdy sen, każda chwila ciepła itd. są narzędziem walki ze śmiercią itd. Jako że przez sam fakt narodzin należymy do niej i całe nasze życie nie jest niczym więcej jak odwlekaniem śmierci." był w życiu zaskakująco prozaiczny i jak pisze Safranski "Swój status społeczny zawdzięcza ojcu, dzięki ojcu może żyć dla filozofii, nie martwiąc się o codzienne utrzymanie. Z punktu widzenia norm społeczeństwa mieszczańskiego jest nieudacznikiem, żyjącym wyłącznie z majątku odziedziczonego po ojcu."
Żeby wszystko było jasne - to bardzo dobra książka, której lektura możliwa jest w dwóch wariantach; pełnym, od deski do deski wymagającym od czytelnika trochę wysiłku, bo książka Safranski'ego omawia też poglądy filozoficzne Schopenhauer'a i tych, którzy wywarli na niego wpływ. Jest to omówienie dosyć przystępne i jeśli chodzi o jasność wywodów porównywalne z "Historią filozofii" Tatarkiewicza, aczkolwiek w części poświęconej Schopenhauer'owi znacznie bardziej pogłębione, ale i tak nie wychodzi poza możliwości czytelników amatorsko interesujących się filozofią. Ale i tak mniej zainteresowani tajnikami jego myśli mogą spokojnie ułatwić sobie lekturę i skupienić się tylko na wątkach biograficznych (wyłuskanie części filozoficznych nie sprawia większego problem), a czyta się je nieomalże z zapartym tchem, niczym wariację jakiejś powieści Manna czy Fontane (zresztą w twórczości obu można znaleźć wpływ poglądów Schopenhauer'a).