"Każda (...) powieść ma jakąś moc. Tylko, że zwyczajna działa słabo... Rozumiesz, trochę cię rozśmieszy, trochę wzruszy, możesz się rozpłakać, nawet przestraszyć trochę, no... jednym słowem przejąć, ale to nic groźnego, zaraz wracasz do normy. Tymczasem z tą książką jest inaczej. Ona cię, (...), obezwładnia, opanowuje zupełnie." Co prawda jest to opinia Stefka Żarłocznego na temat "Przygód Anatola Stukniętego na początku", którą wyłożył Gustkowi Cykorzowi ale wydaje mi się, że w dużej mierze mogłaby się odnosić także do książki Jamesa Jonesa.
Przytrafiło mu się to, co zdarzyło się wielu pisarzom, mimo że napisał kilka powieści, tak naprawdę został autorem jednej - "Stąd do wieczności". Niewątpliwie do jej popularności przyczynił się film z Burtem Lancasterem i Montgomery Cliftem (ale kto dzisiaj oglądałby jeszcze film sprzed prawie 60 lat, kiedy można obejrzeć ładny, lukrowany hit z Kim Beckinsale i Benem Affleckiem w rolach głównych). Także książka zdecydowanie miałaby pod górkę, nie ma tu bowiem tej amerykańskiej papki gwarantującej sukces, bo gwiaździsty sztandar nie powiewa tu dumnie w finale, romanse kończą się bez happy endu, no i jeszcze te wyraźne homofobiczne akcenty. Dzisiaj to by nie przeszło.
Przytrafiło mu się to, co zdarzyło się wielu pisarzom, mimo że napisał kilka powieści, tak naprawdę został autorem jednej - "Stąd do wieczności". Niewątpliwie do jej popularności przyczynił się film z Burtem Lancasterem i Montgomery Cliftem (ale kto dzisiaj oglądałby jeszcze film sprzed prawie 60 lat, kiedy można obejrzeć ładny, lukrowany hit z Kim Beckinsale i Benem Affleckiem w rolach głównych). Także książka zdecydowanie miałaby pod górkę, nie ma tu bowiem tej amerykańskiej papki gwarantującej sukces, bo gwiaździsty sztandar nie powiewa tu dumnie w finale, romanse kończą się bez happy endu, no i jeszcze te wyraźne homofobiczne akcenty. Dzisiaj to by nie przeszło.
Ale wydaje mi się, że paradoksalnie, właśnie to sprawia, że książka znakomicie przetrwała lata i nic się nie zestarzała. To nic, że jej akcja rozgrywa się wśród żołnierzy amerykańskich, na Hawajach, w przededniu ataku na Pearl Harbor. Ma się wrażenie, że równie dobrze mogłaby się rozgrywać w każdym innym czasie i w zupełnie innym miejscu. Zamknięte środowisko, ze swoimi pisanymi i niepisanymi prawami zdominowane przez mężczyzn właśnie poprzez zupełny brak poprawności politycznej wygląda bardzo autentycznie i realistycznie. Nikt nie jest tu też jednoznacznie dobry albo jednoznacznie zły (może z kilkoma wyjątkami), choć oczywiście są postacie, które budzą sympatię bądź antypatię czytelnika ale żadna z nich nie jest jednowymiarowa. Nie są w tym wyjątkiem główni bohaterowie. Ich poczucie sprawiedliwości i wiara w słuszność własnej postawy, chwilami drażniąca bo przecież, stojąca na przeszkodzie ich karierze i szczęściu, tak jak są one powszechnie odbierane, ale jednocześnie budząca sympatię i podziw, idzie ramię w ramię z alkoholizmem i przedmiotowym traktowaniem kobiet, które dla obu są przedmiotem zaspokojenia żądzy ciała.
Mimo, że "Stąd do wieczności" jest przede wszystkim powieścią o zachowaniu prawa do bycia sobą w zhierarchizowanej machinie jaką jest armia, próbie ocalenia cząstki własnej wolności, to jednak mi najbardziej interesujące wydały się wątki feministyczne. Owszem, mechanizmy rządzące instytucją, która rości sobie pretensje do totalnej władzy nad swoimi członkami to ciekawa rzecz, choć gdy czyta się powieść, to wyraźnie widać, że to nie sprawa jakieś pojmowanej abstrakcyjnie instytucji lecz ludzi ją tworzących; oficerów, podoficerów i zwykłych żołnierzy zasłaniających się jej wyimaginowanym autorytetem, niszczących człowieka w imię dobra armii tak jak je pojmują ale też i dla zaspokojenia własnej żądzy władzy.
Mimo, że "Stąd do wieczności" jest przede wszystkim powieścią o zachowaniu prawa do bycia sobą w zhierarchizowanej machinie jaką jest armia, próbie ocalenia cząstki własnej wolności, to jednak mi najbardziej interesujące wydały się wątki feministyczne. Owszem, mechanizmy rządzące instytucją, która rości sobie pretensje do totalnej władzy nad swoimi członkami to ciekawa rzecz, choć gdy czyta się powieść, to wyraźnie widać, że to nie sprawa jakieś pojmowanej abstrakcyjnie instytucji lecz ludzi ją tworzących; oficerów, podoficerów i zwykłych żołnierzy zasłaniających się jej wyimaginowanym autorytetem, niszczących człowieka w imię dobra armii tak jak je pojmują ale też i dla zaspokojenia własnej żądzy władzy.
Ale co najmniej równie ciekawe jak główni bohaterowie są stanowiące ich dopełnienie postacie kobiece. Jones wyprzedził współczesną modę na feminizm, biorąc za bohaterki żonę żądnego sukcesu oficera, do której przylgnęła łatka puszczalskiej oraz prostytutkę. O ile świat ich mężczyzn obraca się wokół wojska, to z nimi samymi sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Jedna w swoich romansach usiłuje odnaleźć poczucie własnej wartości po tym jak utraciła je, okaleczona z winy męża, a druga... No właśnie. Trudna sprawa, znacznie trudniejsza - bo przecież nie rezygnuje z uprawiania swojego "zawodu", a cała jej przemiana polega na wydawaniu pieniędzy na utrzymywanie kochanka (czy jakby to dzisiaj powiedziano; partnera) i zadeklarowaniu zmiany życiowych planów ale przecież nic to w jej życiu nie zmienia. O ile pierwsza staje się niezależna w małżeństwie, które oznacza dla niej tylko formalny węzeł z mężem i uczuciową relację z dzieckiem, to druga wykorzystuje śmierć kochanka dla budowania własnej legendy, która pozwoli zbudować jej, zgodnie z wcześniejszymi planami, nowe życie oparte na kłamstwie.
To co zaskakuje, to fakt, że w książce niewątpliwie mogącej uchodzić za "męską" Jones poświęca tyle miejsca i tyle empatii postaciom kobiecym. Robi to tym większe wrażenie, że nie zupełnie nie widać w tym chęci przecierania jakichkolwiek szlaków ani tym bardziej podążania za modą i to między innymi czyni różnicę między "Stąd do wieczności" a jakimś kolejnym współczesnym wojennym bestsellerem, o którym słuch ginie jak tylko kończy się kampania marketingowa. Co tu dużo mówić, powieść w starym, dobrym stylu!