Znajomość "Księgi dżungli" zawdzięczam swojemu młodszemu dziecku. Gdyby nie wieczorne czytanie do snu pewnie nigdy bym się nie dowiedział, że film Disneya pod tym samym tytułem, jest co najwyżej luźną adaptacją książki, chociaż od niepamiętnych czasów jej dwa tomy stoją na półce w domowej bibliotece. I mówiąc szczerze, nie miałbym czego żałować.
Niestety, i piszę to ze zdumieniem, "Księga dżungli" źle zniosła upływ czasu. Nie wątpię, że jeszcze nawet kilkadziesiąt lat temu to było coś, ale dzisiaj, z perspektywy XXI wieku jest już tylko, jak mi się wydaje, zbiorem historyjek o egzotycznych zwierzętach. "Księga dżungli" to bowiem zbiór siedmiu opowiadań, z których tylko trzy poświęcone są Mowgli'emu i dżungli. Na dodatek ich styl do łatwych nie należy. Nie jestem zwolennikiem książek zbudowanych ze zdań prostych i bezokoliczników zdań, co jest domeną dzisiejszych bestsellerów ale "piętrusy" Kiplinga, to już doprawdy przesada.
To wyzwanie nawet dla wytrawnego lektora a nie dla dziecka, które przebijając się przez nie, gubi się w nich, nudzi jeśli nie zasypia. Być może jest to kwestia przekładu Józefa Czekalskiego, ale nie wydaje mi się - tłumaczenie Józefa Birkenmajera do którego również zaglądałem też nie sprawia, że lektura staje nagle pasjonująca, choć w tym przypadku wyjaśnieniem może być wiek przekładu (prawie 90 lat) będąca jego konsekwencją zauważalna archaiczność.
Nie znaczy to, że "Księgę dżungli" trzeba od razu skreślać. Według mnie jest to raczej książka do jednokrotnego przeczytania, którą ratują, paradoksalnie, nie historyjki o chłopcu w dżungli, z których ta o zabiciu złego tygrysa Shere Khana chwilami kojarzyć się może z opisem jakiejś bitewnej strategii prawie jak w "Wojnie i pokoju" ani nawet opowiadanie o ujeżdżaczu słoni, na którego kanwie powstał prehistoryczny już serial "Toomai druh słoni" ale opowiadanie o ichneumonie (manguście) Rikki-tikki-tavi chroniącym ludzi przed wężami. Jest w nim wszystko co może dziecko zainteresować, wartka i dramatyczna akcja, wyraziści bohaterowie, no i wszystko kończy się dobrze.
Być może da się ponowocześnie dekodować "Księgę dżungli" jako opowieść o symbiozie człowieka i przyrody, gdzie człowiek jest jej elementem a jednocześnie podporządkowuje ją sobie, bez której nie może się obejść a jednocześnie musi respektować jej prawa (to jeśli chodzi o opowiadania o Mowgli'm), wyeksponować aspekt ekologiczny i niebezpieczeństwa związane z dominacją człowieka (opowiadanie "Biała foka"). Tę ostatnią sferę dałoby się także eksploatować przy okazji opowiadania o Toomai'u i "W służbie jej królewskiej mości", niezależnie od elementów kolonialnych i imperialnych (choć szum związany z krytyką postkolonialną jakby trochę przycichł a ona sama wyszła z mody). W każdym razie, jak na tak okrzyczanego klasyka, którego książka adresowana jest do dzieci a nie dla dorosłych to jednak niesatysfakcjonujące ale na szczęście książkę ratują trochę ilustracje Roberta Ingpena, choć szkoda że akurat taką rolę muszą pełnić.
To wyzwanie nawet dla wytrawnego lektora a nie dla dziecka, które przebijając się przez nie, gubi się w nich, nudzi jeśli nie zasypia. Być może jest to kwestia przekładu Józefa Czekalskiego, ale nie wydaje mi się - tłumaczenie Józefa Birkenmajera do którego również zaglądałem też nie sprawia, że lektura staje nagle pasjonująca, choć w tym przypadku wyjaśnieniem może być wiek przekładu (prawie 90 lat) będąca jego konsekwencją zauważalna archaiczność.
Nie znaczy to, że "Księgę dżungli" trzeba od razu skreślać. Według mnie jest to raczej książka do jednokrotnego przeczytania, którą ratują, paradoksalnie, nie historyjki o chłopcu w dżungli, z których ta o zabiciu złego tygrysa Shere Khana chwilami kojarzyć się może z opisem jakiejś bitewnej strategii prawie jak w "Wojnie i pokoju" ani nawet opowiadanie o ujeżdżaczu słoni, na którego kanwie powstał prehistoryczny już serial "Toomai druh słoni" ale opowiadanie o ichneumonie (manguście) Rikki-tikki-tavi chroniącym ludzi przed wężami. Jest w nim wszystko co może dziecko zainteresować, wartka i dramatyczna akcja, wyraziści bohaterowie, no i wszystko kończy się dobrze.
Być może da się ponowocześnie dekodować "Księgę dżungli" jako opowieść o symbiozie człowieka i przyrody, gdzie człowiek jest jej elementem a jednocześnie podporządkowuje ją sobie, bez której nie może się obejść a jednocześnie musi respektować jej prawa (to jeśli chodzi o opowiadania o Mowgli'm), wyeksponować aspekt ekologiczny i niebezpieczeństwa związane z dominacją człowieka (opowiadanie "Biała foka"). Tę ostatnią sferę dałoby się także eksploatować przy okazji opowiadania o Toomai'u i "W służbie jej królewskiej mości", niezależnie od elementów kolonialnych i imperialnych (choć szum związany z krytyką postkolonialną jakby trochę przycichł a ona sama wyszła z mody). W każdym razie, jak na tak okrzyczanego klasyka, którego książka adresowana jest do dzieci a nie dla dorosłych to jednak niesatysfakcjonujące ale na szczęście książkę ratują trochę ilustracje Roberta Ingpena, choć szkoda że akurat taką rolę muszą pełnić.