wtorek, 22 stycznia 2013

Tyrmand, Konwicki i ... Melania Kierczyńska

Przy okazji niedawnych "pogaduszek" z Beznadziejnie zacofanym w lekturze przypomniał mi się "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim w czasie studiów, trafiło mi się wówczas drugoobiegowe, siermiężne, bo trudno by było inaczej, wydanie. Nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia podobnie zresztą jak i "Gorzki smak czekolady Lukullus", który znalazłem w domowej bibliotece Rodziców a nawet i "Zły".


Miałem jednak do książki jakiś sentyment, tak że skusiłem się na ilustrowaną edycję i nie żałuję, bo warto choćby dla, moim zdaniem, słynnego opisu zebrania Związku Literatów Polskich. "Po południu zebranie sekcji prozy Związku Literatów. Jeżeli ktoś chce się utrzymać w związku, lepiej żeby przychodził. Lista obecności wykładana jest do podpisania. Te zebrania mają cel dwojaki. Po pierwsze, mają pouczać pisarzy, jak mają pisać. Zaprzedani konformiści mogą ewentualnie ciągnąć z nich korzyści instruktażowe, ich usprawniony dydaktyzm może pomóc w konstruowaniu tekstów do natychmiastowej sprzedaży. Po drugie, i to jest ważniejsze, pozwalają wygadać się pisarzom trapionym przez obiekcje. W "swoim" gronie, przy drzwiach zamkniętych. Bezpieczne wentylowanie smrodliwych frustracji bez zatruwania nimi społeczeństwa, kanalizowanie i odprowadzanie nieczystości myśli w cuchnące błotko izolowanej od narodu literackiej kloaki. W ten sposób ropne materie zwątpień, protestów, różnic zdań, zostają zręcznie nacięte przez niby "otwartą" dyskusję i wydezynfekowanie z organizmów twórczych, których produkt ma być czysty, higieniczny, bezbarwny, bezwonny. Oczywiście, zebrania te przyciągają tłumnie urzędników od kultury, pracowników wydawnictw i czasopism, tych wszystkich, co żyją z pilnowania pisarzy lepiej, niż pisarze żyją z samych siebie (...). Pastwiono się nad niejakim Konwickim - młodym literatem, posłusznym i oddanym członkiem partii i wszelkich jej młodzieżowych przybudówek. Napisał opowiadanie o miłości. Z wszystkimi akcesoriami jak trzeba: szlachetny oficer UB, kochankowie pierdolą się niemal pod kontrolą podstawowej organizacji partyjnej, nigdy przeciw, zawsze za i ze Związkiem Radzieckim, w łóżku nieustannie mowa o proletariacie. A jednak okazało się "nie takie". Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar - Melania Kierczyńska, Adam Ważyk - informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie, o tym co to jest spółkowanie - dojrzałe, klasowo odpowiedzialne, a nie animalistyczne, wynaturzone, amerykańsko-imperialistyczne. Ta Kierczyńska, szara eminencja czerwonej literatury, na oko koszmarny zlepek wyschłych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm, i przy swej urodzie, kutasa widziała chyba w atlasie anatomicznym, pouczyła nas, że zdrada małżeńska jest przeżytkiem kapitalizmu i zniknie w nowej erze. Noweli Konwickiego chyba nie wydrukują: twarze partyjnych wieszczów i mędrców pokryły się starczym wypiekiem pod wpływem tematu, audytorium jakby spuściło się przy pomocy branzlu o Wedekindach i Havelock Ellisach, odwiecznych symbolach ich bezzębnej seksuologii, Konwickiego niezdarny produkt może iść na złom bez zatruwania zajętego odbudową Warszawy narodu."

Przez długi czas męczyło mnie to, kim była Melania Kierczyńska, którą uwiecznił Tyrmand, a w wikipedii jej biografia znajduje się od stosunkowo krótkiego czasu, zresztą nie daje odpowiedzi na wszystkie pytania jakie nasuwają się po tekście chyba najsłynniejszego bikiniarza PRL-u. Otóż Tyrmand nie miał racji, Melania Kierczyńska k...a widziała nie tylko "w atlasie anatomicznym", bo w 1912 roku "wyszła za mąż za towarzysza partyjnego, nauczyciela z zawodu. W czerwcu 1913 urodziła się jej córka Olga". Co ciekawe na grobie - jest ona pochowana razem z matką na Powązkach Wojskowych - jako data jej urodzin widnieje rok 1914. Rozbieżność dat jest o tyle interesująca, że cytaty pochodzą z hagiograficznego zbioru wspomnień "Zapisane w pamięci. O Melanii Kierczyńskiej wspomnienia i szkice", który ukazał się w 1981 roku i który opracowała sama Olga Kierczyńska. Małżeństwo nie trwało długo, bo "Lata pierwszej wojny towarzyszka Melania już po rozstaniu się z mężem spędzała w Warszawie".

W Zakopanem w czerwcu 1950 roku wraz z córką.

Utworem, nad którym się tak pastwiono była "Godzina smutku". Konwicki zapewne przejął się krytyką i uwzględnił "wytyczne" bo opowiadanie zostało jednak wydane i to jeszcze w 1954 roku, zresztą nie była to jedyna książka napisana przez niego w tamtych latach. W każdym razie Kierczyńska musiała mu dobrze zajść za skórę, bo w wydanym w 1986 roku "Nowym Świecie i okolicach", pisząc o staruchach "które pamiętały jeszcze Lenina" miał prawdopodobnie właśnie ją na myśli, miała bowiem spotkać Lenina w czasie gdy ten przebywał w Krakowie w 1914 roku i miał tam odczyty. Pisząc o niej jako o jednej z "ciotek rewolucji" wspomina jak to znajdował "przyjemność w nieznacznym i długofalowym demoralizowaniu tych towarzyszek", choć mam wrażenie, że to demoralizowanie musiało być rzeczywiście "nieznaczne". Do Leopolda Tyrmanda po takiej "reklamie" też oczywiście specjalną sympatią nie pałał i poświęcił mu "Portret mężczyzny w kolorowych skarpetkach" stanowiący rozdział "Zórz wieczornych" wydanych w 1991 roku,. Pośrednio odniósł się tam też do całej sprawy ale jakoś zaskakująco nieporadnie bo tłumaczy się z "Władzy" wydanej również w 1954 r. (chociaż Tyrmand w ogóle o niej nie wspomina) i usiłuje podważyć autentyczność "Dziennika 1954". W sumie, patrząc po ludzku, nie ma się co dziwić, ale trochę szkoda bo interesujące mogłoby być właśnie jego spojrzenie - bądź co bądź osoby najbardziej zainteresowanej. 

12 komentarzy:

  1. Na zlepek wyschłych kości nie wygląda, wręcz przeciwnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, na tym zdjęciu wyszła nawet całkiem sympatycznie (mówimy o tej siedzącej pani) ale nawet w tej hagiografii, o której wspominałem da się wyczuć, że w swoim "najlepszym okresie" budziła strach, tak że pozory mylą :-).

      Usuń
  2. Uwielbiam Dziennik z powodu takich właśnie smaczków, aż szkoda, że autorowi starczyło czasu i wytrwałości tylko na jeden kwartał:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziennik pisał dla siebie za darmo natomiast za "Złego" dostał pieniądze, a że "pieniądz rządzi światem" więc wybrał "mamonę" dla niektórych to pewnie i lepiej po strach pomyśleć co by się działo gdyby tak poznęcał się nad bliźnimi do końca roku :-)

      Usuń
    2. Niektórzy pisali wielkie powieści i dzienniki, najwyraźniej Tyrmandowi to nie pasowało:) Trochę szkoda.

      Usuń
    3. Jak się nosi kolorowe skarpetki to z definicji chyba nie można być autorem wiekopomnych dzieł :-) nawet i tym kawałkiem zalazł za skórę skoro próbuje się kwestionować jego autentyczność.

      Usuń
    4. Ciekawe z tym kwestionowaniem autentyczności:) Z temperamentu Tyrmand by pasował do kogoś, kto podrasuje swoje dzienniki, ale nie sądzę, żeby mu się chciało.

      Usuń
    5. Są różnice pomiędzy poszczególnymi wydaniami, na przykład w ocenie Herberta z bardzo pozytywnej na bardzo, bardzo pozytywną :-). Z zebraniem coś musiało być na rzeczy, skoro Konwickiemu "ciotki rewolucji", z którymi się spotykał z ZLP leżały na wątrobie, tak że pamiętał je jeszcze po 30 latach.

      Usuń
    6. Mam ocenzurowane wydanie Res Publiki tylko, wierzę na słowo w zmiany:)

      Usuń
    7. Ja mam trochę inne ale szczerze mówiąc nie wczytywałem się w nie nigdy pod kątem wyszukiwanie różnic. Nawet nie miałem pojęcia, że istnieją - wydanie Prószyńskiego kupiłem tak na prawdę dla "obrazków" :-)

      Usuń
    8. A ja je sobie kiedyś odpuściłem, bo było za drogie:( A teraz mogę sobie co najwyżej w brodę pluć:P

      Usuń
    9. Ja kupiłem je po jakiejś atrakcyjnej cenie kiedy już poleżakowała sobie parę lat na półce. Muszę przyznać, że jest różnica w stosunku do mojego starszego egzemplarza :-)

      Usuń