Wracałem samolotem do kraju i jedyne polskie czasopismo, które mi przypadkiem wpadło w ręce to był "Twój styl" sprzed ponad pięciu lat. Zauważył to mój sąsiad i mówiąc mi - niech pan to zostawi jak mam coś świeższego, podał mi Newsweek z grudnia 2017 roku z profetycznym artykułem Renaty Grochal i peanem Krzysztofa Vargi na temat biografii Andrzejewskiego.
W tekście poświęconym książce Anny Synoradzkiej-Demadre "Jerzy Andrzejewski. Przyczynek do biografii prywatnej" m. in. narzeka na "dyskryminację" autora "Miazgi" w stosunku do Iwaszkiewicza i chyba w ramach jawnej prowokacji pyta - któż dzisiaj jeszcze czyta "Czerwone tarcze" czy "Sławę i chwałę"? Cóż, odpowiadam - Iwaszkiewicza czyta inteligencja. Fakt, jest to warstwa społeczna w dzisiejszych czasach spychana na margines ale to, że jej nie ma w social mediach, nie znaczy jeszcze, że jej w ogóle nie ma.
W sumie, nawet nie jestem specjalnie zbulwersowany retorycznym - jak mi się wydaje - pytaniem Vargi. Czytałem niedawno "Pasję wg Einara" - książkę historyczną Elżbiety Cherezińskiej autorki bestsellerów, a jakże. Lekturę porzuciłem w połowie, nie dałem rady. Może nie jest to poziom Katarzyny Michalak ale podobnej intelektualnej jałowości i poczucia, że marnuję czas na książkę bez żadnego znaczenia, która swoją miałkością nie stanowi rozrywki nawet na pochmurny wieczór, już dawno nie czytałem. To pisarstwo nawet nie stało koło Iwaszkiewicza (i Andrzejewskiego).
Ale miało być o "Czerwonych tarczach". To powieść o Henryku sandomierskim, jednym z synów Bolesława Krzywoustego, którego z lekcji historii pamiętają chyba tylko co bardziej pilni uczniowie. W gruncie rzeczy, jedynym czym się zapisał w historii to pielgrzymka do Ziemi Świętej, wielkie wyzwanie jak na ówczesne czasy, która jest zresztą w powieści wyeksponowana siłą rzeczy budząc skojarzenia z "Krzyżowcami" Zofii Kossak, choć obie powieści to zupełnie inna para kaloszy. O ile bowiem w "Krzyżowcach" na pierwszy plan wybijają się elementy przygodowe a krucjata (pierwsza) jest osią akcji, to u w "Czerwonych tarczach" jest to tylko jeden z wątków, choć bardzo istotny.
Nie ma co ukrywać, zwłaszcza w początkowych partiach, gdy trzeba się przebijać przez powiązania genealogiczne bohaterów, nie jest łatwo. Musiał zdawać sobie z tego sprawę sam Iwaszkiewicz skoro zamieścił, bardzo pomocne, drzewa genealogiczne ułatwiające połapanie się w koneksjach rodzinnych postaci ale coś za coś. Wydaje mi się, że dzięki temu właśnie odnosi się wrażenie, że postacie, zwłaszcza główny bohater jest doskonale znany ze współczesnych mu źródeł historycznych a pisarz zbiera to tylko do kupy. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, informacje na temat księcia Henryka są szczątkowe, nie jest znana nawet data jego urodzin a Iwaszkiewicz bardzo sugestywnie wypełnia brakujące miejsca w jego biografii.
Nie ulega wątpliwości, że Jarosław Iwaszkiewicz jest przede wszystkim mistrzem krótkiej formy ale widać, na przykładzie "Czerwonych tarcz", że i z formułą powieści świetnie sobie radzi. Nie jest to może mistrzostwo na miarę "Panien z wilka" ale im bardziej czytelnik zagłębia się w lekturę, tym bardziej, stopniowo daje się ponieść klimatowi książki. Poczuciu niezrozumienia i osamotnienia głównego bohatera, konieczności zmian a jednocześnie niemożności ich dokonania, jeśli się tylko chce pozostać wiernym zasadom, które na siebie dobrowolnie przyjął. Nie ważne, że z ich przestrzegania, w gruncie rzeczy, nikt nie będzie go rozliczał, ważne, że rozliczyć się będzie musiał przed samym sobą. No i atmosfera otaczającego świata, wydobywania się człowieka z dominacji przyrody, której rządom jest poddany.
Powieść Iwaszkiewicza pokazuje też zderzenie naszego polskiego grajdołka z kulturą Zachodu, peryferyjność narodu mieszkającego gdzieś poza granicami cywilizowanego świata, chcącego tylko żyć w spokoju, bez zainteresowania światem i bez aspiracji, a przynajmniej bez aspiracji wychodzących poza własne podwórko. To może być dla niektórych czytelników ciężki orzech do zgryzienia. Jak to to my tu, naród Bolesławów Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego, który nie dawał sobie w kaszę dmuchać i rozdawała karty okazujemy się nacją chłopków - roztropków, która nie umie i chce spojrzeć szerzej? Nie, to nie może być prawda, a jednak.
Widać też w "Czerwonych tarczach" zauroczenie Sycylią, podobnie jak ziemią świętokrzyską i Sandomierzem do których w swej twórczości Iwaszkiewicz jeszcze wracał, i oczywiście kulturą antyczną. Gdzieniegdzie da się też wyczuć "niezdrowe zainteresowania" pisarza, choć bez ostentacji tak charakterystycznej dla dzisiejszych czasów, tak że czytelnik niezorientowany może na to nawet nie zwrócić uwagi. Cóż, nie ma tu materiału na bestseller. Zamiast wartkiej akcji, lejącej się obficie krwi i ostrego seksu, jest pogłębiony portret psychologiczny człowieka niespełnionego, który dusi się i miota w gorsecie zobowiązań, które na siebie przyjął oraz refleksje na temat czasu i ludzkiej natury. Kawałek prozy w stylu, który pozostaje poza zasięgiem większości pisarzy, mówię na to "old school".
Nie ma co ukrywać, zwłaszcza w początkowych partiach, gdy trzeba się przebijać przez powiązania genealogiczne bohaterów, nie jest łatwo. Musiał zdawać sobie z tego sprawę sam Iwaszkiewicz skoro zamieścił, bardzo pomocne, drzewa genealogiczne ułatwiające połapanie się w koneksjach rodzinnych postaci ale coś za coś. Wydaje mi się, że dzięki temu właśnie odnosi się wrażenie, że postacie, zwłaszcza główny bohater jest doskonale znany ze współczesnych mu źródeł historycznych a pisarz zbiera to tylko do kupy. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, informacje na temat księcia Henryka są szczątkowe, nie jest znana nawet data jego urodzin a Iwaszkiewicz bardzo sugestywnie wypełnia brakujące miejsca w jego biografii.
Nie ulega wątpliwości, że Jarosław Iwaszkiewicz jest przede wszystkim mistrzem krótkiej formy ale widać, na przykładzie "Czerwonych tarcz", że i z formułą powieści świetnie sobie radzi. Nie jest to może mistrzostwo na miarę "Panien z wilka" ale im bardziej czytelnik zagłębia się w lekturę, tym bardziej, stopniowo daje się ponieść klimatowi książki. Poczuciu niezrozumienia i osamotnienia głównego bohatera, konieczności zmian a jednocześnie niemożności ich dokonania, jeśli się tylko chce pozostać wiernym zasadom, które na siebie dobrowolnie przyjął. Nie ważne, że z ich przestrzegania, w gruncie rzeczy, nikt nie będzie go rozliczał, ważne, że rozliczyć się będzie musiał przed samym sobą. No i atmosfera otaczającego świata, wydobywania się człowieka z dominacji przyrody, której rządom jest poddany.
Powieść Iwaszkiewicza pokazuje też zderzenie naszego polskiego grajdołka z kulturą Zachodu, peryferyjność narodu mieszkającego gdzieś poza granicami cywilizowanego świata, chcącego tylko żyć w spokoju, bez zainteresowania światem i bez aspiracji, a przynajmniej bez aspiracji wychodzących poza własne podwórko. To może być dla niektórych czytelników ciężki orzech do zgryzienia. Jak to to my tu, naród Bolesławów Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego, który nie dawał sobie w kaszę dmuchać i rozdawała karty okazujemy się nacją chłopków - roztropków, która nie umie i chce spojrzeć szerzej? Nie, to nie może być prawda, a jednak.
Widać też w "Czerwonych tarczach" zauroczenie Sycylią, podobnie jak ziemią świętokrzyską i Sandomierzem do których w swej twórczości Iwaszkiewicz jeszcze wracał, i oczywiście kulturą antyczną. Gdzieniegdzie da się też wyczuć "niezdrowe zainteresowania" pisarza, choć bez ostentacji tak charakterystycznej dla dzisiejszych czasów, tak że czytelnik niezorientowany może na to nawet nie zwrócić uwagi. Cóż, nie ma tu materiału na bestseller. Zamiast wartkiej akcji, lejącej się obficie krwi i ostrego seksu, jest pogłębiony portret psychologiczny człowieka niespełnionego, który dusi się i miota w gorsecie zobowiązań, które na siebie przyjął oraz refleksje na temat czasu i ludzkiej natury. Kawałek prozy w stylu, który pozostaje poza zasięgiem większości pisarzy, mówię na to "old school".
W dziennikach Iwaszkiewicz pisał, że jako dziecko marzył, by zostać królem Polski, i że wiek dwunasty był jego ulubionym okresem historycznym. Stąd wziął się pomysł na książkę, której akcja rozgrywa się właśnie w dwunastym wieku, a głównym bohaterem jest król. :)
OdpowiedzUsuńPS Andrzejewski też napisał powieść o średniowieczu, a dokładniej – o krucjacie dziecięcej. To „Bramy raju”. Jeśli nie czytałeś, polecam.
Ad PS. Głównie chyba znana jest z tego, że składa się z dwóch zdań :-), pamiętam ją bo miała być kiedyś omawiana w "Czytankach Anki" i żałuję, że do tego nie doszło (eh, to były czasy), chociaż mam głęboki uraz do takich eksperymentów formalnych po "Drodze przez Flandrię".
UsuńCzy aby na pewno nie doszło? :)
Usuńhttps://czytankianki.blogspot.com/2014/04/klub-czytelniczy-odc-40-bramy-raju.html
O, piekna była dyskusja. I książka zacna :)
UsuńPiękna, ale niestety ostatnia. :)
UsuńO, w grudniu czytałem Iwaszkiewicza, czy to dobrze o mnie świadczy? Akurat rozpływał się nad urokami Sandomierza i iście średniowieczną atmosferą, jaką tam czuć :)
OdpowiedzUsuńVarga pewnie popatrzyłby na Kolegę z politowaniem, jako na nienadążającego z duchem nowych czasów i odesłał do inteligenckiej kruchty :-)
UsuńNo wiadomo, że nie nadążam, ale kruchtę sobie wypraszam. Za to z inteligentami zawsze chętnie pogadam :)
UsuńKruchta miała być w cudzysłowie, jako synonim intelektualnego wstecznictwa i reakcji, która stawia opór postępowym siłom postmodernizmu, czy czego tam jeszcze :-)
UsuńNie chcę nawet do metaforycznej kruchty, ale żadnego postmodernizmu uprawiać nie będę.
UsuńWidzę, że Kolega broni się przed tym określeniem jak może, ale patrząc na wybór Twoich lektur, wydanych w czasach sprzed wejścia na rynek iPhone'a 7 i tak tam zostaniesz zapędzony przez autorki blogasków i tych wszystkich, którzy nadają ton literackim modom (albo przynajmniej tak się im wydaje).
UsuńZagonić mnie można w dowolne miejsce, ale kruchtę sobie wypraszam :P A z przeproszeniem koryfeusze literacki mód mogą mi okna umyć.
UsuńSądzisz, że potrafiliby?! Jeśli znają się na tym, tak jak na literaturze, to słabo to widzę :-)
UsuńAle szkody byłyby mniejsze, przeżyłbym te parę smug.
UsuńNo nie wiem, czy Twoja żona też by do tych smug na szybie podeszła z takim stoickim spokojem :-)
UsuńSkoro pozwala być okna siedmiolatce, to przy celebrytach nie może być gorzej :D
UsuńMyślisz, że też byłaby tak wyrozumiała? - na ich miejscu bym nie ryzykował i dalej trzymał się raczej zachwalania knotów.
UsuńNie, celebrytę by przegoniła do chwili uzyskania kryształowego połysku :P
UsuńPrzynajmniej raz zrobiłby coś pożytecznego :-)
UsuńNo właśnie.
UsuńKiedyś czytałam 'Czerwone tarcze' i powinnam je znów przeczytać. Jeśli myślę o elitarnej powieści historycznej to byłby Parnicki, dla mnie kiedyś jak to czytałam nie do strawienia. Może teraz byłoby inaczej. Ale na LC widizałam nowe recenzje tego trudnego pisarza. O 'Czerwonych tarczach' czytałam, że to najlepsza polska powieść historyczna. Myślę, ze Iwaszkiewicza czytamy wciąż. TO nie jest pisarz, który się 'zestarzał'. A co myślisz o Kossak-Szczuckiej?
OdpowiedzUsuń"Aecjusz, ostatni Rzymianin" Parnickiego był przez długi czas w gronie moich ulubionych książek, a elitarność to ostatnie określenie, które by mi przyszło do głowy w stosunku do niej, jednak przyznaję, że odpadłem po kilkudziesięciu stronach "Śmierci Aecjusza", ale przyczyny równie dobrze mogły leżeć po mojej stronie. Jego "Srebrne Orły" tkwią ciągle na półce jak wyrzut sumienia.
UsuńCo do Kossak - "Krzyżowcy" świetni, pozostałe części to już nie to. O "Z otchłani" pisałem na blogu. Z dzieciństwa pamiętam "Puszkarza Orbano" z ilustracjami Jerzego Skarżyńskiego ale jakoś do mnie nie przemówiła - utkwiła mi w pamięci jako wersja dla dzieci (i poprzedniczka) "Upadku Konstantynopola 1453" Runcimana :-)
Iwaszkiewicz powszechnie jest uznany za "mistrza przede wszystkim krótkiej formy", a dla mnie to przede wszystkim autor "Sławy i chwały", która jest dla mnie jedną z najpiękniejszych polskich powieści, nie wiem czy nie postawiłbym jej wyżej od "Lalki" (wiem, że to bluźnierstwo, sam nie jestem stuprocentowo pewien tego co piszę).
OdpowiedzUsuńJasna sprawa, że osobiste preferencje i doświadczenia z lekturą też grają rolę w skojarzeniach ale popularność zapewniły Iwaszkiewiczowi znacznie krótsze utwory "Panny z Wilka", "Matka Joanna od Aniołów" i "Brzezina", choć to może też i sprawa ekranizacji.
UsuńO matko o matko. Kupiłem sobie Sławę niedawno i teraz widzę, że musz szybko czytać :)
UsuńMasz szansę mnie wyprzedzić :-), mam wydanie jeszcze z "Biblioteki Literatury XXX-lecia" (pamięta Kolega coś takiego?) i poza podjętą jedną próbą ciągle jej nie "przerobiłem".
UsuńO, panie dziejku, ja się rodziłem, jak tę serię wydawali i szczerze jej nie lubię. Druk drobniutki, interlinia zerowa i na dodatek papier cienki, że druk przebija :)
UsuńTak, tak wszystko się zgadza, niestety. Mam jednak do niej sentyment bo z niej pochodziła moja pierwsza "dorosła" powieść obyczajowa - "Wszystkie barwy codzienności" Paukszty :-)
UsuńJa nei mam sentymentu i unikam, jak mogę. Niestety taki PIW na przykład przedrukowywał ten sam skład w innych okładkach i można się naciąć.
UsuńA z którego roku masz wydanie? Pamiętam, że to "za komuny" było wydawane co parę lat chyba dla pokazania, że prlu też może powstać epopeja.
Usuńjakoś z początku lat 90, skład identycznie drobny, ale chociaż oprawa twarda.
UsuńPrzełom lat '80 i '90 chyba był najsłabszy technicznie - byle jak wydawane książki, kiepsko klejone i składane nie wytrzymujące nawet jednego czytania, jak się patrzy na książki od tej strony to lata 60-te i 70-te były, jeśli chodzi o jakość, Himalajami, tyle że repertuar pozostawiał dużo do życzenia.
UsuńSzkoda, że nie można "odliczyć się" w widocznym miejscu pod hasłem "lubię, czytam, wracam do Iwaszkiewicza". Może wtedy niektórzy nie zadawaliby prowokacyjno-bzdurno-złośliwych pytań.
OdpowiedzUsuńAle jest i plus takich pytań, bo budzą reakcję, po której widać, że literatura nie zaczyna się i nie kończy na Cherezińskiej, Michalak, Tokarczuk i Twardochu.
UsuńW wymienionym kierunku u mnie się w ogóle nie zaczęła, bo nie czytałam żadnego z autorów. Mówiąc dokładniej mam za sobą dwie nieudane próby.
UsuńPierwsza z książką "Byłam sekretarką Rumkowskiego", na którą rzuciłam się naiwnie myśląc, że to tekst oryginalny. Jak szybko zaczęłam (od wyjaśnień autorki) tak szybko skończyłam , mimo dużego zainteresowania tematyką.
Druga nieudana próba to "Księgi Jakubowe" - po kilkunastu stronach miałam dosyć.
Witam w klubie, też sądziłem że książka Cherezińskiej to oryginał, na szczęście dwuznaczny anons sprawił, że zapaliła mi się czerwona lampka. W przypadku "Ksiąg..." jestem bardziej stratny bo dojechałem chyba do 1/3 ale obiecuję sobie, że jeszcze do tego wrócę. Gorszy wynik miałem za to przy "Biegunach" bo dociągnąłem gdzieś do 50 strony bez zamiaru powrotu :-)
UsuńZaczęłam czytać Cherezińskiej Korona śniegu i krwi. I wymiękłam po kilkudziesięciu stronach pierwszego tomu. Pozostałych autorów nie znam. Choć przyznam że nabyłam Biegunów i mam zamiar się do tego przymierzyć. Iwaszkiewicza bardzo lubię cykl o podróżach (Podróże do Włoch). Czytałam też z przyjemnością Matkę Joannę od aniołów. Ostatnio zastanawiałam się nad Sławą i chwałą - była w antykwariacie za grosze. Gdybym miała wybierać pomiędzy Iwaszkiewiczem a którymś z wymienionych autorów nie miałabym żadnych wątpliwości.
UsuńTo, czemu ciągle się nie mogę nadziwić, to fakt, że tego typu proza jest w ogóle zachwalana i ląduje na listach bestsellerów, podczas gdy już na pierwszy rzut oka widać, że to literatura wagonowa, bez żadnego znaczenia. Ale zdaje się to właśnie w czymś takim widać potęgę marketingu.
UsuńWidocznie literatura wagonowa jest ludziom potrzebna, zresztą ja czasami również po nią sięgam. Trudno oczekiwać, że wszyscy zaczną nagle czytać Iwaszkiewicza, zwłaszcza że jego utwory są na ogół raczej przygnębiające, a świat jest i bez tego sam w sobie ponury.
UsuńJasna sprawa i nie protestuję przeciwko zalewie tego typu literatury. Zawsze była, jest i będzie w większości. Tyle, że mam wrażenie, że taką literaturę promuje się nie jako czytadła mające zabić czas ale jako coś wyjątkowego, podczas gdy wyjątkowe są tam chyba tylko niskie loty.
UsuńOj Marlow, tego chyba już nie zrozumiemy nigdy, że najwyżej jest dziś oceniane to co ciekawie opakowane (czyt. dobrze zareklamowane) a w dodatku lekkostrawne, nie wymagające wysiłku intelektualnego. A z drugiej strony optymistyczne jest to, że zostało parudziesięciu, a może paręset takich dinozaurów, którym smakuje ta nieco bardziej wyszukana strawa, że tak w kulinaria uderzę. Raz na kilka miesięcy próbuję i ja przeczytać coś co może nie tyle reklamuje się jako bestseller, bo na tego typu marketing jestem uodporniona, ale coś co wydaje mi się będzie lekturą lekką, łatwą i przyjemną, ale nie nudną na Boga. Tymczasem po kilku stronach jestem zmuszona rzecz odłożyć, bo miałkość skrzypi między zębami. Ilekroć słyszę, że jakiś aktor, śpiewak, polityk lubi czytać i usłyszawszy jego kanon lektur ukochanych zazębiający się z moim nabieram do człowieka większego przekonania, bo czuję duchową więź.
UsuńWierzę, że dinozaurów jest znacznie więcej niż paręset, tyle że nie mają potrzeby publicznej deklaracji swoich czytelniczych gustów. Co do lekkostrawnej lektury, mam wrażenie, że jej autorzy sądzą, że do zostania pisarzem wystarcza piątka z polskiego na świadectwie i daleko im do poziomu autorów literatury rozrywkowej z okresu "komuny". Potwierdza się książkowe prawo Kopernika - Greshama, że książka gorsza wypiera książkę lepszą.
UsuńDla mnie, podobnie, jak i dla Michała Stanek Iwaszkiewicz to głównie autor "Sławy i chwały", i jeszcze kilku opowiadań, a "Czerwone tarcze" to trochę taki wyrzut sumienia, bo stoją od ubiegłego wieku na półce. I co jakiś czas, gdy rzucą mi się na oczy, mówię sobie, że muszę je przeczytać. Może wreszcie przyjdzie i na nie czas....
OdpowiedzUsuńU mnie i "Czerwone tarcze" i "Sława..." były wyrzutami sumienia, teraz tylko "Sława...".
UsuńChętnie powtórzyłabym "Sławę....".....czytałam ją w liceum, a to pół wieku temu....aż się nie chce wierzyć, że to tak dawno było....
UsuńNo to już :-) sam poczułem się zdopingowany :-)
UsuńO zauroczeniu ziemią świętokrzyską chętnie kiedyś przeczytam, zwłaszcza że znam tylko opowiadania Iwaszkiewicza. Ta lista lektur na "kiedyś" robi się coraz dłuższa, a czas się jakby kurczy:(.
OdpowiedzUsuń"Pasja według Einara" to trzeci tom cyklu, ja czytałam tylko pierwszy, "Sagę Sigrun", która jako czytadło nawet się sprawdziła, ale tylko w tej kategorii. Myślę, że Cherezińska ma potencjał, żeby pisać niezłe książki "rozrywkowe", ale za bardzo ciągnie ją do kiczu.
Na wspomnianą przez Ciebie peryferyjność jesteśmy chyba skazani, a właściwie sami się na nią skazujemy jako społeczeństwo, bo pozwalamy na to, żeby kierowali naszym krajem ludzie mali, niekompetentni, myślący krótkoterminowo i niesamowicie zaściankowo. Ludzie inteligentni (termin "inteligencja" w odniesieniu do czasów współczesnych jest dla mnie trochę niejasny) jeszcze w Polsce są, ale w mediach zawsze będą mniej widoczni, bo chamstwo i głupota zawsze bardziej rzucają się w oczy i zawsze drą się głośniej.
Masz rację - "Pasja..." to czytadło, choć mam wrażenie, że Cherezińska miała jednak większe ambicje. A co do peryferyjności, to niezależnie od tego, jaką mamy opinię na temat rządzących, to zależy głównie od nas samych a nie aktualnego rządu. W dużej mierze to pochodna położenie geograficznego, historycznych i społecznych zaszłości.
UsuńW ten sposób można było usprawiedliwić Polaków jeszcze dwie dekady temu, ale nie teraz, w dobie globalizacji i niemal powszechnego dostępu do internetu, a więc do informacji z różnych źródeł na niemal każdy temat.
UsuńGlobalizacja i internet przecież nie są wyznacznikiem poziomu kultury. To że jest u nas McDonald i możemy obejrzeć co się dzieje w rodzinie Kardashian wcale nie znaczy, że jesteśmy w europejskim/światowym obiegu kulturalnym.
Usuń