niedziela, 31 maja 2015

Studium w szkarłacie, Artur Conan Doyle

Historia genialnego detektywa ma już prawie 130 lat. Co takiego jest w opowieściach o Sherlocku Holmesie, jakich dzisiaj już nikt by się nie odważył napisać a które wciąż są czytane? Zaczęło się od "Studium w szkarłacie", dwuczęściowej powieści, w której, cytując londyńskie "Echo" za doktorem Watsonem, chodziło o "krwawą zemstę na tle zadawnionej, romantycznej nienawiści, w której miłość i mormoni odegrali znaczną rolę", kryminalnej zagadki bez zadęcia i pretensji by być czymkolwiek więcej niż niemęczącą umysłową rozrywką dla czytelnika. 

zdjęcie ze strony www.book.hipopotamstudio.pl

I nikomu nie przeszkadza, że w sumie dowiadujemy się w niej więcej o narratorze niż głównym bohaterze, który sam w sobie jest równie zagadkowy, jak sprawy, które przyjdzie mu jeszcze rozwiązać. Prosta historia, prosta narracja - klasyka jak przystało na drugą połowę XIX wieku.

Cóż można chcieć więcej od kryminału... - no, może jeszcze feministki mogłyby zarzucić Conan Doyle'owi, że napisał seksistowską powieść, bo nie dość, że panie grają w niej drugo- i trzeciorzędną rolę, powiela seksistowskie kalki, w których to kobieta jest źródłem konfliktu, to na domiar złego przyczyna całej tej historii - Lucy Ferrier jest tylko przedmiotem w rękach mężczyzn a sama nie wiele ma do powiedzenia. To jednak zostawiam już specjalistom do ponowoczesnego dekodowania tekstów bo mnie bardziej zaciekawił pewien szczegół.

Miłośnicy kryminałów, którzy znają "Studium w szkarłacie" (ktoś nie zna? - ręka w górę!) być może pamiętają, że Holmes zdając Watsonowi relację z tropienia "staruszki", która zgłosiła się po odbiór obrączki w odpowiedzi na zamieszczony przez niego w gazecie anons, opowiada, że gdy ta po wyjściu z 221b Baker Street, zatrzymała dorożkę - "zobaczywszy, że się usadowiła wewnątrz, przyczepiłem się z tyłu"

Niby nic, sęk w tym, że w londyńskich dorożkach w tamtych czasach woźnica siedział nie z przodu a z tyłu właśnie, co zresztą wynika z relacji mordercy, który sam wcielił się w rolę dorożkarza i śledził swoją ofiarę korzystającą z usług innego fiakra - "Pojechałem za nim trzymając się cały czas tak blisko nich, że mój koń chrapami dotykał niemal pleców dorożkarza" (skoro tak, to jasne jest, że dorożkarz nie mógł siedzieć z przodu, jak choćby w warszawskich dorożkach). Taka też dorożka, co prawda przedstawiona w mocno uproszczony sposób, widnieje na okładce projektu Bohdana Bocianowskiego ale na "wszelki wypadek" zamieszczam również jej fotografię z epoki. 


Jakim więc cudem Sherlock Holmes mógł niezauważony przyczepić się z tyłu dorożki i jak ani on, ani stangret nie zauważyli wyskakującej "pasażerki", która musiała wyskakiwać przed nimi? To dopiero jest zagadka... 

28 komentarzy:

  1. Ja nie czytałam. Czy to wstyd?????

    O proszę co to znaczy czytać dokładnie i kojarzyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. A może to nie chodzi o to, że nikt by się nie odważył dziś pisać jak Doyle, tylko że nikt tak nie potrafi? Dzisiejsi pisarze uważają, że w kryminale trup musi się słać gęsto i muszą być drastyczne, makabryczne opisy zwłok. Logicznej, prawdopodobnej intrygi nie potrafią wymyślić. Scenę z dorożką i tajemniczym wyskoczeniem pasażerki przedstawiłeś tak intrygująco, że mam chęć sięgnąć po książkę. Podobnie jak Moje Zaczytanie nie znam "Studium w szkarłacie", ale za to znam "Psa Baskerville'ów" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszą to czego oczekują czytelnicy albo to co im się wydaje, że oczekują. Ale może to krzywdzący osąd w końcu mój kontakt z polskimi kryminałami jest bardzo ograniczony choć nie mam, przyznaję ze skruchą, jakiegoś wielkiego poczucia straty z tego powodu :-).
      "Pies Baskervillów" to druga edycja Sherlocka, też czeka w kolejce na powtórkę :-).

      Usuń
    2. "Pies ....." to świetny kryminał. Jeden z niewielu jakie pamiętam chociaż czytałam dawno.....też chętnie bym powtórzyła...

      Usuń
    3. Pewnie są i lepsze, ja mam do niego sentyment bo krajobraz kojarzy mi się z innymi powieściami, które cenię "Wichrowymi wzgórzami" i "Wielkimi nadziejami" (mimo, że u Doyle'a do morza daleko).

      Usuń
  3. Uświadamiasz mi po raz kolejny, jak nieuważnym jestem czytelnikiem, bo nie zwróciłam najmniejszej uwagi na dorożkę, woźnicę i usadowionego z tyłu Sherlocka. A z lektury pozostało miłe wspomnienie. Doyle`a odkryłam dość niedawno (czyt. późno), przez co zapewne nie rzucę się tak zachłannie na inne jego książki (jak to było w przypadku książek Agaty pochłanianych w sporej ilości), ale przyznaję, że można przeczytać bez wyrzutów sumienia, że traci się czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam do niego sentyment od czasów szkolnych, gdy trafiłem na "Sherlocka Holmesa niepokonanego" ale gdy chciałem przeczytać "Sherlocka Holmesa. Biografię nieautoryzowaną" Rennisona okazało się, że aby lektura nabrała większego sensu nieodzowna jest powtórka z lektury o Sherlocku. Agata ma tę przewagę nad Doyle'm, że a) pisała powieści, b) w czasach nam trochę bliższych i c) jest proza jest bardziej "rozwinięta". Wiadomo, że kryminały nie są zbyt wymagające, może poza "Imieniem róży" :-), ale przy ich klasyce, którą poznawałem głównie za pośrednictwem Klubu srebrnego klucza, wydawanego "za komuny" przez Iskry zawsze miałem, także i teraz gdy do nich wracam, poczucie dobrej rozrywki, która nie obraża mojej inteligencji.

      Usuń
  4. "Studium w szkarłacie" czytałam kilka razy, ale jak widać to wciąż za mało, bo sceny z dorożką ni w ząb nie kojarzę ;) A poza tym, to miło wspominam tę książkę, choć bardziej ją doceniłam dopiero przy ponownym czytaniu, po latach, bo jak byłam młodsza to ta druga część "Studium..." wydawała mi się strasznie nudna (oj głupia byłam).
    Co do postaci Holmesa, to mocne zwątpienie w jej oryginalność pojawiło mi się po przeczytaniu opowiadań Poego dotyczących postaci C. Augusta Dupina i jego zdolności dedukcji (i Dupin miał nawet swojego Watsona!), chociaż ponoć Doyle dość protekcjonalnie wypowiadał się o zdolnościach Dupina i (kolejne) ponoć właśnie w "Studium..." - i tu mam pytanie: czy wychwyciłeś może coś o tym Dupinie, czy trzeba będzie przeczytać "Studium..." jeszcze raz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, jak pisze dr Watson wg Holmesa "był on dość miernym typem. (...) Niewątpliwie miał on genialne zdolności analityczne, ale nie był takim fenomenem, jak Poe sobie wyobrażał". Dostało się też Lecoqowi z powieści Gaboriau, ten z kolei "był nędznym partaczem". :-)

      Czytam teraz "Psa Baskervillów" i jestem w lekkim szoku, czego to tam niektórzy się w nim nie dopatrują :-).

      Usuń
    2. Nic tak nie robi dobrze na ego, jak oczernianie i umniejszanie zasług konkurencji - a może to sprytny sposób autora na zabezpieczenie się przed zarzutami o plagiat: bo kto niby chciałby wzorować się na "nędznych partaczach"? :)

      Ojej, naprawdę można się czegoś dopatrzeć w "Psie.."? Trzeciego dna, czy podprogowych przekazów?

      PS Tak mi się jeszcze przypomniało, że jednak jest sprawiedliwość na tym świecie i Holmesowi też się oberwało w jednym z tomów z Arsenem Lupinem o wdzięcznym tytule "Arsene Lupin kontra Herlock Sholmes" :) ... A nie, jednak nie do końca :/ bo sprawdziłam w tajnym kajeciku i zapisałam w nim, że opanowany Sholmes jest po prostu ukazany jako przeciwieństwo rozbrykanego Lupina, a prześmiewczo potraktowano pomocnika Sholmesa - Wilsona :)

      Usuń
    3. Nie, aż tak to nie :-) ale dowiedziałem się, że dzieciom opowiadało się legendę o psie Baskervillów do poduszki i paru jeszcze podobnych rzeczy - widać, że blogerkę poniosła fantazja :-). Czego to ludzie nie wymyślą.

      Znalazłem u Ciebie mapę z "Imienia róży" - to dopiero jest kryminał, narobiłaś mi apetytu i teraz muszę go sobie przypomnieć :-)

      Usuń
    4. A szkoda, liczyłam na jakieś przeoranie mojego niewinnego umysłu ;) Może biedna miała po prostu kreatywnie przetłumaczony egzemplarz książki... albo to Ty masz niepełne wydanie z pousuwanymi co ciekawszymi fragmentami? :D

      "Imię..." traktuję bardziej jako powieść historyczną z wątkiem kryminalnym, ale oczywiście ten wątek zdecydowanie ożywia akcję (w myśl złotej zasady, że nic tak nie ożywia akcji, jak trup) i bez niego pewnie nie lubiłabym tak tej książki :)

      Usuń
    5. Moje wydanie, to chyba najstarszy, ciągle funkcjonujący anonimowy przekład, niepozbawiony zresztą zagadek w zestawieniu z innymi tłumaczeniami :-).

      Eco czytałem dawno temu, pamiętam że byłem zachwycony (bo jakże by inaczej), jakieś dwa-trzy lata temu zrobiłem "na chybcika" powtórkę i to już nie było to, ale zakładam, że to moja wina bo sprinterskie tempo w przypadku "Imienia" raczej nie jest wskazane.

      Usuń
    6. Też mam anonimowy przekład (pewnie ten sam, chociaż równie dobrze może krążyć 10 różnych anonimowych przekładów), ale nie miałam okazji porównywać go z innymi, więc w sumie jestem ciekawa tych zagadek.

      Ponownie sięgnęłam po "Imię róży" ponieważ potrzebowałam czegoś absorbującego i wymagającego koncentracji - i w takich sytuacjach ta książka bardzo dobrze się sprawdza. Czytana na szybko pewnie by mnie tylko zirytowała.

      Usuń
    7. Jeśli wydany przez Iskry to zapewne, ten sam. Przeglądałem jeszcze jakieś dwa inne i zauważyłem różnice w walucie, którą płacić sir Henry za swoje buty w Londynie i rasie psa dr. Mortimera nie mówiąc już o odległości w jakiej zauważył on ślady psa od ciała sir Charlesa :-). Zgadza się, przy czytaniu "po łebkach", aby tylko przeczytać książka dużo traci.

      Usuń
    8. Mam wydanie z Prószyński i S-ka z 1997 roku - żółte buty za sześć dolarów :) Ale może sir Henry nie przestawił się jeszcze mentalnie na angielską walutę, bo on chyba ze Stanów Zjednoczonych przyjechał dopiero co?
      "Imię róży" ładnie może Ci się połączyć z "Psem Baskerwillów" - w końcu mnich-detektyw u Eco to Wilhelm z Baskerville :)

      Usuń
    9. U mnie to samo :-) I tak też jest w oryginale, natomiast w którymś z nieanonimowych tłumaczeń, które znalazłem w internecie buty kosztują sześć szylingów. Inną ciekawostką jest, że dr Mortimer zauważył ślady psa w odległości 20 yardów od ciała (na początku rozdziału III. Problem) i że nie zauważono innych śladów a w rozdziale XV. Rzut oka wstecz, Holmes twierdzi, że zwierzę zbliżyło się do nieżyjącego już sir Charlesa by go obwąchać. Ciekawe jak to możliwe, no, chyba że pies miał osiemnastometrową szyję :-)

      Usuń
    10. Aż zaczęłam wertować książki (przypomniałam sobie przytomnie, że mam na półce także wersję angielską), ale to faktycznie dziwne z tymi śladami i odległościami. Przy czym, te ślady nie są dokładnie opisane tzn. mam wrażenie, że z tekstu nie wynika jednoznacznie, ze były przy ciele, bo w rozdz. XV jest, że pies obwąchał ciało, po czym zawrócił. A w kolejnym zdaniu: tak powstały ślady. Czyli przy obwąchiwaniu, czy po tym jak pies zawrócił i się oddalał? A może ślady były bliżej furtki i powstały, jak pies przeskakiwał ją - bo wtedy pewnie zszedł z trawy? I w sumie nie wiemy, w którą stronę skierowane były ślady - czy powstały, gdy pies gonił ofiarę, czy jak już odchodził od ciała? No kurczę, chyba dzisiaj nie zasnę przez tego psa ;)
      PS A rasę psa Mortimera sprawdzałeś w oryginale? W którym miejscu była wspomniana?

      Usuń
    11. No widzisz, przynajmniej jest jakaś "wartość dodana" z naszej dyskusji :-). O to mi właśnie chodzi (trzymam się anonimowego przekładu nie oryginału więc może stąd pochodzą rozbieżności) - skoro Mortimer twierdzi, że jedyne ślady to były te oddalone o 20 yardów od ciała (dlatego nikt inny ich nie zauważył), to na jakiej podstawie Holmes uznał, że pies podszedł do zwłok sir Charlesa? Przecież gdyby podszedł musiałyby zostać ślady, Holmes owszem mówi o śladach zauważonych przez Mortimera ale tak jakby one znajdowały się obok zwłok.

      O psie dr. Mortimera mowa jest w rozdziale pierwszym, przy okazji oględzin śladów zębów na pozostawionej przez niego lasce, a potem jeszcze już o zdechłym psie pod koniec rozdziału XIV. W mojej wersji to spaniel ale w przekładzie Eugenii Żmijewskiej https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/pies-baskervilleow.html to pinczer :-). U niej nie ma też problemów z odległościami i walutą, którą sir Henry płacił za buty :-)

      Usuń
    12. Skończy się pewnie na tym, że zrobię sobie powtórkę z Holmesa, a jak mnie ambicja poniesie to może i zmierzę się z oryginałem (a to księga ze wszystkimi przygodami Sh.H.) :)
      I po polski i po angielsku to raczej brzmi tak samo. A Holmes trochę bajeruje, zresztą padają słowa "zwierzę prawdopodobnie zbliżyło się, by go obwąchać" ("the creature had probably approached to sniff at him"), czyli to takie gdybanie (pies biegł za człowiekiem, który nagle się przewrócił, więc pewnie by podszedł do tego przewróconego człowieka). I wydaje mi się, że pies mógł podejść i nie zostawić śladów - jeśli szedł po trawie, z boku ścieżki. Z wymiany zdań w rozdziale III to "obok zwłok" brzmi jak "gdzieś na ścieżce", nie pada konkret typu "ślad był przy lewej ręce ofiary".

      W polskim anonimie jest "tak do licha, to jest spaniel!", po angielsku "it is a curly-haired spaniel", więc nie wiem, skąd ten pinczer (i cała reszta sprytnie dopasowana) :)
      I ciekawostka: buty sir Henry'ego w oryginale są w jednym zdaniu jako "brown boots", w drugim jako "tan boots", więc to chyba raczej brązowy/jasnobrązowy kolor niż żółty, chociaż może ja się po prostu już za bardzo czepiam (albo za mało znam angielski) :)

      Usuń
  5. To skoro już tak idziemy śladami Conan Doyle'a to zaciekawiła mnie w "Psie..." jeszcze jedna sprawa - kiedy zaczyna się cała historia?
    List, który opisuje początek historii pochodzi z 1742 r. i wspomina o "czasach wielkiej rebelii (której dzieje spisane przez wielce uczonego lorda Clarendona polecam gorąco waszej uwadze)." Prawdopodobnie chodzi o wielką rewolucję z lat 1642-1651, która doczekała się monografii wydanej w latach 1702-04 pod tytułem "History of the Rebellion and Civil Wars in England: Begun in the Year 1641" a napisanej przez Edwarda Hyde'a, Pierwszego Earla Clarendon. Doyle wyraźnie pisze o lordzie Clarendon a na ile orientuję się to tytuł earla i lorda to jednak nie do końca to samo więc nie jest pewien czy Doyle nie popełnił jakiegoś faux pas :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe zagadnienie, ale niestety nie mam pojęcia jak ugryźć sprawę tytułów i tego, jak kogo się nazywa, a tu jeszcze trzeba by wiedzieć, jak sprawa wyglądała za czasów Doyla, czy to się jakoś nie zmieniało przez lata itp. Jednym okiem zerkam, co tam w necie jest o tych tytułach i tylko czuję się bardziej zagubiona - ale ja nawet przy książkach Jane Austen przeżywam katusze, bo nigdy nie wiem, jak się o której córce w kolejności wieku mówi (o której po imieniu, o której po nazwisku) ;) Już nie mówiąc o tym, że mam bardzo wygodne podejście: wszystkie te tytuły to dla mnie zwykła bzdura (Doyle przy mnie byłby mistrzem konwenansu ;)) :)

      Usuń
    2. Ciekawe jak ciekawe i zależy jak dla kogo :-) W końcu "Pies..." był pisany "na szybko", do gazety więc chyba nie ma co oczekiwać żelaznej konsekwencji :-).

      Usuń
    3. Nawet jak byłby pisany z nudów w poczekalni u dentysty, na świstku papieru wyciągniętego z kosza na śmieci, to można by oczekiwać żelaznej konsekwencji ;)

      Usuń
    4. Co za niedzisiejsze standardy, ale fakt - i powieść niedzisiejsza :-)

      Usuń
  6. Z góry przepraszam za czepialstwo :) - ale w Londynie w ówczesnym czasie oprócz dwókołowych dorożek, były też czterokołowe, w których woźnica siedział z przodu. Np,
    http://www.exciting.org.uk/postcards/gsmith/gsview.html
    Dorożka została wybrana celowo, bo inaczej trudno byłoby wysiąść niezauważenie, na takie 'zastosowanie' czterokołowych dorożek - sam Holmes zwraca uwagę w "The Case of Identity" (nie wiem jaki jest polski tytuł)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To by prawie wszystko wyjaśniało - przynajmniej to, że wysiadającego pasażera nie zauważył dorożkarz ale nie tego, że nie zauważył go Sherlock, który przecież siedział z tyłu.

      Usuń