wtorek, 8 stycznia 2013

Absalomie, Absalomie ... , William Faulkner

Trochę czasu mi to zajęło ale udało się ... , wiedziałem od razu, że łatwo nie będzie, ale że był jeden z dawno zaplanowanych "powrotów" więc niejako nie miałem wyjścia i nie żałuję. I myślę, że ci którzy skuszą się na "Absalomie, Absalomie ..." (tajemnicą wydawcy pozostanie, dlaczego tytuł w oryginale zakończony wykrzyknikiem, w polskim tłumaczeniu kończy się wielokropkiem) również żałować nie będą. Nie ma się jednak co oszukiwać, to nie jest książka dla każdego. Niby jest tu wszystko co gwarantuje sukces literaturze popularnej ale to proza "gęsta", przez którą trzeba się mozolnie przebijać choć jednocześnie warta każdej godziny z nią spędzonej, posiadająca to "coś" - atmosferę, która fascynuje i wciąga czytelnika odsłaniając z wolna koleje losów Thomasa Sutpena i tych, którzy mieli nieszczęście się z nim zetknąć.


Powieść Faulknera, uchodzi za najlepszą w jego twórczości i zwieńczenie cyklu rozgrywającego się w hrabstwie Yoknapatawpha na Południu Stanów Zjednoczonych. Mimo swego starotestamentowego tytułu mi bardziej kojarzy się z antyczną tragedią. Żądza bogactwa, kazirodcze uczucie, nie znające hamulców pragnienie posiadania męskiego potomka, bratobójstwo to tylko niektóre z motywów, które dają się zauważyć bez większego wysiłku a nadających się na temat dla któregoś z wielkich tragików. I oczywiście pycha poprzedzająca upadek - by nawiązać do biblijnej opowieści o synu króla Dawida. Jeśli patrzeć na "Absalomie, Absalomie ..." z tej strony, to przesłań takich znaleźć można bez większego trudu znacznie więcej jak chociażby odpowiedź Faulknera na pytanie z księgi Koheleta  "Cóż przyjdzie pracującemu z trudu, jaki sobie zadaje?" - "człowiek wciąż i wciąż próbuje albo nawet musi próbować wciąż i wciąż, aż nagle ni stąd ni zowąd jest już po wszystkim i z tego całego próbowania zostaje tylko jakaś kamienna płyta z wydrapanym napisem, o ile w ogóle znajdzie się ktoś, kto pamięta, żeby się zająć wydrapaniem napisu, i zabiera się do tego, i ma na to czas. I na tę płytę deszcz pada, słońce świeci i po jakimś czasie już nikt nie pamięta ani tego imienia, ani niczego, co ten wyryty napis usiłuje wyrazić, więc to wszystko już nie ma znaczenia." Ten wanitatywny motyw dotyczy jednak bardziej protoplasty rodu, który równie szybko powstał jak zniknął. Historia Charlesa Bona pełniącego rolę tytułowego Absaloma, a która wbrew temu co mogłoby się wydawać ustępuje historii jego ojca, podobnie zresztą jak w w jego przypadku, bardziej dotyka, moim zdaniem, motywu kary za grzech pychy - hybris, jakim było życie "z bezwzględnym  (...) kodeksem pozwalającym brać wszystko, co się chce, byleby tylko było się dostatecznie silnym." Ma się też wrażenie, że nad bohaterami powieści wisi fatum, które stoi na drodze ich pragnieniom. Fatum, które ma postać rasizmu. O ile w pierwszym pokoleniu jest on reakcją na poniżenie i biedę i kojarzy mi się bardziej z postawą ojca Ruperta Andersona ("Missisipi w ogniu") oraz jego pytaniem "od kogo masz być lepszy jeśli nie od czarnucha?", to już w drugim jest rasizm "zaprogramowany", w którym się wyrasta i dojrzewa. Jego moc dominuje nad wszystkim - okazuje się bowiem, że bratobójstwo nie jest skutkiem obaw przed kazirodczym związkiem przyrodniego brata lecz niemożnością akceptacji kolorowego jako członka najbliższej rodziny. Przysłania on właściwy sens wizyty, która przez jednych odbierana jest jako mająca zwieńczyć kazirodczy związek choć w gruncie rzeczy miała zakończyć złudzenia zakochanej dziewczyny, która wierzy, że "miłość z wiarą na pewno istnieje, bo inaczej za cóż by mężczyźni walczyli? Za cóż innego warto by im było umierać? Przecież nie w puste imię honoru czy za dumę, czy nawet za pokój, ale za miłość z wiarą, która po nich pozostaje." i silniejsza jest niż moc tabu. Ale w gruncie rzeczy to tylko domysły, brak pewności którego są skutkiem, to efekt ciągle zmieniających się postaci relacjonujących wydarzenia. Czytelnik sam musi wyłuskiwać to co było faktem a czasami tylko hipotezą, która usiłuje odtworzyć motywy, jakimi kierowały się dramatis personae w rezultacie niekiedy zaciera się granica pomiędzy tym co rzeczywiste i nierzeczywiste.

Kończyłem książkę z pewnym żalem i wiem, że jeszcze do niej wrócę, bo ma się wrażenia, że obcuje się, nie chcę powiedzieć z czymś wielkim, żeby nie popadać w patos, ale z całą pewnością nieszablonowym i budzącym respekt, tylko tym razem z ambitnym zamiarem napisania, nie tylko "zajawkowej", jak ta wzmianki, ale sążnistej recenzji w rodzaju "kawał dobrej, kompletnie nikomu nie potrzebnej roboty".

14 komentarzy:

  1. Próbowałam kiedyś - nie udało się.. Ambitnie mam w planach na ten rok :) Zobaczymy. Pamiętam z tamtej próby, że było ciężko. Podziw dla ciebie, że Ty wyszedłeś z niej zwycięsko! ps. a właściwie pójdę za Twoim śladem i podejmę się lektury w najbliższym możliwym czasie (patrz: po tych kilku zaplanowanych na najbliższe dni ;D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekko nie jest fakt ale satysfakcja gwarantowana :-). Mam wrażenie, że to też w dużej mierze kwestia wgryzienia się i nabrania rytmu. No i trzeba mieć też trochę czasu i spokojną głowę :-).

      Usuń
  2. Już dawno o niej myślę więc przyjdzie na nią czas, jak i na inne jego powieści, ale mam świadomość, że nie jest to łatwa literatura.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobry punkt wyjścia do spotkania z innymi książkami Faulknera bo zahacza, na tyle na ile zdążyłem się zorientować co najmniej o "Wściekłość i wrzask" i "Sartoris". Ja w każdym razie nabrałem chęci na ciąg dalszy znajomości :-).

      Usuń
  3. Z Faulknerem mam taką historię:
    W czasach studenckich pracowałam dorywczo w Edynburgu w pewnym pubie, a że pub odwiedzali raczej stali gości i było wiele czasu na czytanie więc pewnego razu podczytywałam sobie F. Nie pamiętam czy była to "Światłość w sierpniu", czy "Wściekłość i wrzask" w każdym razie pewien poczciwy Szkot, a Frank mu było na imię, dziwił się, że takie książki wydaje się w Polsce i że ktoś z Polski właśnie czyta F. Pan był bardzo sympatyczny, ale zadziałało chyba pewne stereotypowe myślenie o naszym narodzie. Ale od słowa do słowa i okazało się, że facet jest niezłe oczytany i zna się także na sztuce. Potem rozmawialiśmy jeszcze wiele razy. Literatura łączy narody! A szanowny autor i jego literatura to klasa sama w sobie :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Brytolski" stereotyp Polaka z jakim ja się spotkałem, jeśli chodzi o facetów, to oczywiście pijak i katolik, a kobiety - nie golą nóg i mają wąsy :-).
      Z tym wydawaniem - bez przesady, to raczej dawne dzieje, kiedy status inteligenta jeszcze coś znaczył :-). Nie sądzę by na liście bestsellerów Faulkner miał jakieś szanse z np. Grocholą :-). PS. Babka "Absaloma" była Szkotką :-)

      Usuń
  4. Od 30 lat się przymierzam do Absaloma... i z tego, co napisałeś, wynika mi, że jeszcze to trochę potrwa, aczkolwiek teoretycznie Faulknera jako takiego przewidywałam gdzieś tak na przyszły rok.
    W zeszłym wyłożyłam się na Brochu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale na "Śmierci ..." czy "Powrocie Wergilego" :-), choć szczerze mówiąc dla mnie nie ma wielkiej różnicy bo sam po paru stronach "Powrotu ..." poddałem się a do "Śmierci" w ogóle nie podchodziłem :-). Faulkner nie jest taki straszny, dawno temu czytałem "Światłość w sierpniu" i "Sartorisa" i nie mam jakichś traumatycznych doznań - tyle, że już nic z tego nie pamiętam.

      Usuń
    2. Na Śmierci. Po 60 stronach w trzy czy cztery dni zrezygnowałam :)
      Z młodości też coś Faulknera kojarzę, ale jakiś pojedynczy tytuł jedynie, a potem trochę się tego nazbierało i czeka.

      Usuń
    3. To i tak byłaś dobra, ja chyba nie przebrnąłem nawet 10 stron "Powrotu" :-)

      Usuń
    4. Mnie to nawet się podobało, ale takie tempo czytelnicze zablokowało by mnie kompletnie. Wniosek: rzecz do smakowania :)

      Usuń
    5. Faulkner idzie nieporównanie szybciej ale chwilami sam specjalnie zwalniałem bo to właśnie rzecz do smakowania :-).

      Usuń
  5. Wracając po latach do niektórych książek, zawsze się trochę obawiam, że za drugim razem się rozczaruję. Jednak widzę, że tę powieść muszę przeczytać ponownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku "Absalomie, ..." rozczarowanie, moim zdaniem, nie wchodzi w grę. W poście tak na prawdę tylko się prześlizgnąłem po książce a jest tam wiele interesujących wątków, których w ogóle nie dotknąłem, np. sposób w jaki czarni są określani przez kolejnych narratorów bez znaczenia czy są na Południu czy Północy. Na pewno też szerzej powinna być potraktowana historia biblijnego Absaloma i jej przesłanie by lepiej oddać znaczenie tytułu ale z tego wyszedłby nie post a kolubryna.

      Usuń