poniedziałek, 13 czerwca 2016

Kochanica Francuza, John Fowles

John Fowles nadal swojej powieści trochę mylący tytuł, główną postacią nie jest bowiem, jakby się mogło wydawać, tytułowa bohaterka, lecz zakochany w niej mężczyzna, no, ale czegóż w końcu można się spodziewać po autorze-facecie. A jednak z pewnością byłoby to krzywdzące dla Fowlesa, gdyby to "qui pro quo" potraktować jako wyraz męskiego szowinizmu, bo to co dzisiaj jest literacką modą i przejawem politycznej poprawności wciskanym czytelnikom przez autorki/autorów "z pretensjami", u niego jest "rękawicą w twarz" rzuconą XIX-wiecznej powieści angielskiej. Co prawda, mówiąc ściśle Fowles akcję swojej powieści umieszcza pod koniec lat sześćdziesiątych XIX w., nie dając o tym zapomnieć ale nie trzeba wielkiej przenikliwości by zorientować się, że to tylko taki "skrót myślowy" bo literackie aluzje wychodzą poza to, co uważa się za związane z epoką wiktoriańską.


Fowles przeniósł akcję swojej powieści, co prawda, w czasy panowania królowej Wiktorii ale główni bohaterowie "Kochanicy Francuza" w gruncie rzeczy niewiele mają z nimi wspólnego. W przeciwieństwie do tego z czym się nam kojarzą bohaterowie powieści wiktoriańskich, oni żyją i przeżywają dylematy, których nie powstydził by się, a może nawet mógłby pozazdrościć człowiek XXI wieku, bo oczywiście, dzisiaj znaczenie konwenansu jest zupełnie inne a stratyfikacja społeczna ma zupełnie inny przebieg, przynajmniej z naszego, polskiego punktu widzenia, ale postawienie na pierwszym miejscu własnej tożsamości i zasad, w konfrontacji z "a co powiedzą inni" i "ile mnie to będzie kosztować" jest także dzisiaj czymś niezbyt często spotykanym, nie mówiąc już o bohaterach powieści sprzed stu pięćdziesięciu lat.

W "Kochanicy Francuza" z tym właśnie mamy do czynienia, z wyborem pomiędzy "mogli żyć długo i szczęśliwie", oczywiście w małżeństwie a obroną własnej tożsamości i indywidualizmu. Okazuje się, że nici z happy endu, to przez kobietę! Co za dysonans, z tym do czego przyzwyczaiła nas literatura dla pań. Zamążpójście nie jest dla kobiety najlepszym i jedynym sposobem na życie. Można kochać ale nie koniecznie wyrzec się samej siebie, skoro małżeństwo miałoby oznaczać okowy pętające życie. Co za policzek w twarz dla mężczyzny! Kobieta, która nie chce zrezygnować ze swej niezależności za ceną "spokojnego gniazdka", zgroza! A przecież mogło być tak pięknie. Sara mogłaby trochę poudawać, docenić odwagę, tego który ją kochał, a tu nic, cóż z niej za egoistka.

Przecież stryj jej niedoszłego męża był całkiem szczęśliwy, a przynajmniej nic nie wiadomo na temat tego, że był nieszczęśliwy żeniąc się z kobietą, która niekoniecznie wyszła za niego za mąż z wielkiej miłości. Fakt, może starszy pan nie był zbyt przenikliwy, ale czy to ważne, skoro był szczęśliwy?

Tu pewnie byłoby inaczej - obydwoje byli zbyt inteligentni i wrażliwi. Jej, mam wrażenie, z czasem, co raz bardziej ciążyła by rola pani domu, wieczorki i przyjęcia z rozmowami o niczym, on po zdobyciu upragnionego celu pewnie spocząłby na laurach, bo cóż miałby robić skoro wyzbył się swoich zainteresowań, pędził życie rentiera snując się bez celu i pożytku po świecie, byleby tylko zabić czas. Pozostał tym kim był bogatym próżniakiem, owszem inteligentnym i wrażliwym, co jest nie bez znaczenia, ale nikim/niczym więcej.

Co mógł zaproponować takiej kobiecie jak Sara w zamian ze rezygnację z życia takiego, w którym czuła się spełniona i szczęśliwa? A czy jego z kolei nie zaczęłyby nachodzić znacznie większe wątpliwości co do jej osobowości. Owszem, defloracja (uff, jak to brzmi) przecięła wszystkie wątpliwości, co do jej "prowadzenia się" ale nie zmienia to faktu, że Karol ożeniłby się ze Sfinksem. Na dłuższą metę taki związek mógłby okazać się męczący dla niego męczący - nie móc górować nad "drugą połową", mieć poczucie że jakoś mu się wymyka, że są w niej dla niego obszary w jakiś sposób niedostępne, tak, to mogłoby się okazać nieznośne.

I nie zapominajmy w tym wszystkim o Ernestynie, to na "trupie" narzeczeństwa z nią miało być budowane szczęście rodzinne Karola - specyficzny fundament, który szczęścia nie przyniósł. Gdyby to tylko chodziło o narzeczeństwo, to jeszcze pół biedy ale to chodziło o jej uczucie. Kiedy Karol użala się nad tym, jak traktowany jest przez Sarę, to wypadało by przypomnieć mu jak on traktuje Ernestynę. A przecież ona nie chce wyjść za niego za mąż dla samego zamążpójścia ale dlatego, że go kocha. W jej przypadku nie ma kalkulacji jest za to miłość i wiara, że znajdzie w nim ideał męża. To nie jest słodka idiotka, którą należałoby przeciwstawić femme fatale, jaką jest Sara. Przecież o zainteresowaniach tej ostatniej Karol dowiaduje się już poniewczasie, wówczas gdy jest już "pozamiatane". Dał się złapać na lep "odwiecznej tajemnicy" jaką jest natura kobiety, zostawiając po sobie gruzy. Goniąc za ułudą udało mu się zranić Bogu ducha winną dziewczynę (nie wspominając o upokorzeniu jej rodziców), siebie samego a także i Sarę. A przecież od dorosłego mężczyzny można by oczekiwać więcej rozsądku. Eh, czy John Fowles nie mógł skończyć swojej powieści bardziej konwencjonalnie?! Cóż za niezrozumienie czytelniczych oczekiwań! Polecam.

27 komentarzy:

  1. Z przyjemnością sobie przypomniałam nie tak dawno czytaną "Kochanicę..."
    Sara doskonale zdecydowała, bo z Karola byłby nudny angielski mąż, który jednak bardziej nadawał się dla Ernestyny.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze swojego punktu widzenia pewnie tak, ale w takim razie po co go "uwodziła" - mogła przecież od razu jasno postawić sprawę a nie "czarować" chłopa.

      Usuń
    2. W innej sytuacji była a w innej się znalazła, gdy trafiła do Londynu....Chyba przeszła szybki kurs emancypacji a ten romans pozwolił jej stanąć na nogach.

      Usuń
    3. Mnie najbardziej przeszkadzały w niej jej kłamstwa na temat własnych doświadczeń - jakoś mi to nie pasuje do kobiety, która bezkompromisowo, także wobec kłamstwa, walczy o niezależność. A potem to ukrywanie się przed Karolem - wygląda na to, że odkochała się zaraz po spędzonej z nim nocy. Eh, i jak tu zrozumieć kobiety? :-)

      Usuń
    4. Ja myślę, że on sobie trochę ją wyidealizował na podstawie jej opowiadań nie uświadamiając sobie, że jednak nim manipuluje. Nie znał się na kobietach......Ale z drugiej strony małżeństwo z Ernestyną też by nie wypaliło, bo go tatuś chciał do roboty zaprząc a to by uwłaczało jego wielkopańskiej godności.

      Usuń
    5. Tak, tak, to byłaby dla niego katorga - nic nie robić przez tyle lat i nagle musieć pokazywać się w biurze, bo pewnie do tego sprowadzałaby się jego robota - przyznasz, że to nie byle jakie wyzwanie i nic dziwnego, że mu nie sprostał :-)

      Usuń
    6. I jeszcze na dodatek w handlu.....bo to chyba były sklepy.....toż to kompletnadegradacja.
      A tak mógł sobie spokojnie powrócić do swoich skamielin.

      Usuń
    7. Ale w zasadzie każdy czytelnik sam mógł sobie to zakończenie wybrać. Ja tam dzisiaj wolę te książkę bez happy endu. Może gdybym ją czytała w młodości miałabym mu za złe, że tak czytelnika wrabia w samo wybory zakończenia, ale teraz mi się to nawet podobało. Tym bardziej, że ten Karol to mi do gustu nie przypadł i w tym wypadku jednak mimo wszystko bardziej pozytywną postacią dla mnie jest Sara, która dokonując takiego wyboru nie dopuściła do sytuacji w jaką wpędził by się Karol po mariażu z nią. Okazała się jednak rozsądniejsza.

      Usuń
    8. Na właśnie, z tym wyborem zakończenia, coś mi nie pasuje - bo przecież, powieść nie kończy się wraz z wyborem pierwszego zakończenia tylko toczy się dalej - tak jakby Fowles wersję wcześniejszą unieważniał poprzez wersję następną.
      Uczciwie mówiąc nic nie miałem ani do Ernestyny ani do Karola, a już z pewnością nie wyczuwałem jej niższości w stosunku do Sary. Wydaje mi się, że to co ich najbardziej różniło to warunki w których się wychowywały ani bieda nie uczyniła z Sary anioła dobroci ani też bogactwo nie uczyniło z Ernestyny demona zła. Bogu ducha winna dziewczyna na znajomości ze szlachetnym Karolem wyszła jak Zabłocki na mydle.

      Usuń
    9. Muszę sobie ten koniec przypomnieć. To oczywiste, że ich postawy życiowe kształtowały warunki bytowe i grupa społeczna do której należeli. Widzę, że Twoją sympatię zgarnęła Ernestyna. Może i masz rację, bo faktycznie to ona się zawiodła srodze na swoim narzeczonym, ale lepiej wcześniej niż później. Karol nie odwzajemniający jej uczucia nie rokował dobrze jako mąż......dla mnie to on taki prawdziwie chłodny, wyrachowany Anglik. Wcześniej czy później by ją zdradzał.

      Usuń
    10. Obstawiam, że wcześniej. Znamienna jest wzmianka jako to podróżował po świecie wzdychając do Sary, korzystając z usług pracownic fachu pokrewnego miłości, ale to oczywiście nie była zdrada :-)

      Usuń
    11. O właśnie, właśnie.
      Ta cała historia Karola, Sary i Ernestyny miała tylko za zadanie pokazać wiktoriańską Anglię z jej rozwarstwieniem społecznym i inną moralnością każdej z tych warstw...Anglików, którzy z jednej strony byli do granic możliwości purytańscy co na nich w pewien sposób wymuszał kościół anglikański a z drugiej strony czego nie bardzo mogli otrzymać w domach szukali poza domem ...stąd ogromny rozwój prostytucji o czym wspomina. W pewnym momencie wydawało mi się, że i Sara skończy jako prostytutka.....ale tego Fowles jednak oszczędził.

      Usuń
    12. Zgoda :-) z tą poprawką, że Fowles pokazał się naprawdę kryje się za fasadą tego co wypada i nie wypada. I nie dotyczy to tylko epoki wiktoriańskiej, zauważyłaś że kilkukrotnie przywołuje Jane Austen ("Perswazje") i zresztą nie tylko ją? Dał prztyczka w ucho powieściom "realistycznym" a które pobrzmiewały jakby były pisane ad usum Delphini i obok powieści realistycznych co najwyżej można je postawić.

      Usuń
    13. Niestety musiałam, by odpowiedzieć, łyknąć wiedzy.....to "ad usum Delphini" człowieku ja tylko zwykła gospodyni domowa z maturą w 69 roku ubiegłego wieku a poza tym to niby ekonomistka na emeryturze....ale dzięki, bo teraz już wiem. Ale wiem teraz również, że "Kochanica Francuza" ze względu na to co chciał w niej pokazać czy też wykazać Fowles - na przykładzie epoki wiktoriańskiej - jeżeli chodzi o ludzką hipokryzję, bo przecież dzisiaj nie jesteśmy od niej wolni chociażby nam się jak najbardziej wydawało, że tak jest, wymaga nie jednego czytania. Podciągam pod to również to przywoływanie książek innych pisarzy tej epoki. Szczególnie przyłożył...to pamiętam doskonale, bo fragment ten zamieszczałam na blogu, Thomasowi Hardy.

      Usuń
    14. Jeśli chodzi o książki, to motyw inicjacji seksualnej kobiety i związanych z tym wyrzutów sumienia mężczyzny kojarzy mi się z jednym z opowiadań Bunina (tytułu już nie pamiętam) z "Gramatyki miłości".
      Czytając "Kochanicę..." na myśl przychodziło mi też "Targowisko próżności", bo nie dość, że Fowles sam przywołuje postać Becky, to jeszcze i stryj Karola żeni się z kobietą, która przywodzi ją na myśl. Gdzieś Fowles zaczepia o Shawa i "Profesję pani Warren" itp. itd. Niestety, głucho dla mnie brzmią motta poszczególnych rozdziałów a pewnie dużo mogłyby wyjaśnić.

      Usuń
  2. "(...) ale w takim razie po co go "uwodziła" - mogła przecież od razu jasno postawić sprawę a nie "czarować" chłopa?"
    - o, widzę, że tylko panowie mają monopol na uwodzenie :D Dlaczego nie stawiają sprawy jasno: wyskocz z majtek na jeden raz? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wiadomo, że faceci to ci źli a kobiety to te dobre :-) Tyle, że w "Kochanicy Francuza" nie o to chodzi - trzymając się Twojej konwencji, Sara "wyskakuje z majtek" a jednocześnie tworzy wokół tego całą otoczkę nieszczęśliwego i niezrozumianego przez innych życia, gdy tymczasem okazuje się, że całkiem jej z tym dobrze. Po co? Dla satysfakcji, dla zaspokojenia własnej potrzeby, nie patrząc na to, że wyrządzi krzywdę innej kobiecie? Imperatyw moralny Kanta dotyczy przecież zarówno kobiet jak i mężczyzn, chociaż w sumie nie wiadomo, przecież Kant w końcu też był facetem :-)

      Usuń
    2. Tak jakoś wyszło, że przymioty moralne rozkładają się w populacji nierówno ;-) A bardziej poważnie: kobiety są mistrzyniami pierwszego planu i sztuki aktorskiej, to wszystko dlatego... Potrzebują Wielkich Narracji nawet dla tak małego w sumie czynu, jak wyskoczenie z majtek.
      A Kant? Racja, był facetem, ale może był impotentem? Albo gejem? Tego nie wiemy...

      Usuń
    3. Przymioty moralne rozkładają się równo, to tylko my przypisujemy je w większym lub mniejszym stopniu w zależności od tego, komu akurat musimy przyłożyć :-) I cóż za deprecjonowanie uczuć mężczyzn - a gdzie Werter, gdzie Saint-Preux?! no i ten biedny Kant! - jeszcze trochę a może się okazać, że jego poglądy filozoficzne były emanacją jego problemów seksualnych :-)

      Usuń
    4. Ech, nie chcę nikomu przykładać, a zwłaszcza mężczyznom, którzy w sumie są mniej rozczarowujący (bo bardziej przewidywalni) niż kobiety.
      Gdzie Werter et consortes? Dobre pytanie! W literaturze, w fikcji siedzą, zarobieni po uszy... Co do Kanta - Freud takiej hipotezy by nie odrzucił. A mnie zastanawia kierunek tej zależności: co było pierwsze, poglądy czy problemy? ;-)

      Usuń
    5. Kiedyś problemy, dzisiaj poglądy :-)
      PS. Teraz to chyba w modzie jest Lacan :-)

      Usuń
  3. ... a jutro już tylko wspomnienia.
    P.S. Dobrze, że nie elektrowstrząsy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od dorosłego mężczyzny wymagać rozsądku? W kwestii kobiet? Toż to jakieś kuriozum ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie twierdzę, że to prosta sprawa ale przynajmniej powinien próbować :-)

      Usuń
  5. Najpierw widziałam film i byłam zdziwiona, że w książce nie ma współczesnego wątku ;) Pinter wspaniale napisał scenariusz.
    Ostatnio czytałam biografię Tolkiena i natrafiłam na miejscowość Lime Regis (spędzał tam wakacje bodajże); i akcja Kochanicy Francuza i Perswazji (część) rozgrywa się w LR (tak na marginesie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałem całego filmu - nie zdzierżyłem właśnie tych współczesnych wstawek :-) - u Fowlesa wydają mi się znacznie zgrabniej zrobione.

      Usuń