Trafiło do mnie ocenzurowane a właściwie autocenzurowane
wydanie "Syzyfowych prac" Żeromskiego z 1916 r. w oprawie wykonanej przez Urszulę
Pietrusewicz i Daniela Szlachtowskiego z Pracowni Leśnej 6. Ci, którzy poznali się na powieści Żeromskiego i dla których jest czymś więcej niż tylko "narodową nudą", być może pamiętają postać profesora Rudolfa Leima. Otóż w rozdziale VIII powieści można przeczytać, iż "W dni galowe dworskie pan Leim maszerował przez miasto ustrojony w mundur z haftowanym kołnierzem, z orderami, wśród których wisiał miedziak "za usmirenje polskowo miatieża", ze szpadą u boku i w pierogu."
zdjęcia pochodzą ze strony https://www.facebook.com/pracownialesna6/
Tak na prawdę ten "miedziak", który zdobi oprawę był wykonany z ciemnego brązu i w tej wersji był nadawany urzędnikom cywilnym i wojskowym, którzy w latach powstania styczniowego służyli na terenie Polski i którzy wspomagali tłumienie powstania oraz obywatelom, którzy wspomagali administrację rosyjską i wojsko (nadano ponad 230 tys. takich medali). Niezbyt dobrze więc świadczy o profesorze Leimie obnoszenie się z takim odznaczeniem. Był jeszcze wariant medalu wykonany z jasnego brązu, ale był przeznaczony dla żołnierzy i chłopów walczących z powstańcami (ten z kolei był nadany w ilości prawie 370 tys.).
Powieść ukazała się najpierw krakowskim dzienniku "Nowa Reforma" w 1897 r., i w tym samym roku we Lwowie (by uniknąć kłopotów z rosyjską cenzurą) w formie książkowej i doczekały się szybko dwóch kolejnych wydań; w 1901 i 1905 roku. Żeromski podpisał książkę pseudonimem Maurycy Zych a tytuł został wybrany przez redakcję "Nowej Reformy" której Żeromski zaproponował zestaw kilku tytułów do wyboru (jakie były inne propozycje nie wiadomo). Trzy wydania w ciągu ośmiu lat to sukces wydawniczy o jakim mogą tylko marzyć współcześni pisarze.
Ze względu na popularność książki, okazało się, że byli chętni by powieść wydać także w zaborze rosyjskim ale by "ograć" cenzurę pisarz za namową Kazimierza Rakowskiego, który był redaktorem tygodnika "Sztandar" (który dla zmylenia cenzury w latach 1907 - 1908 kilkukrotnie musiał zmieniać tytuł) zmienił tytuł powieści na "Andrzej Radek czyli Syzyfowe prace" i podpisał ją własnym imieniem i nazwiskiem. Oprócz gazetowego wydania w "Sztandarze, które ukazywało się od grudnia 1908 r. do lipca 1909 wyszły także dwa wydania książkowe. Pierwsze w 1909 (choć książka ma datę 1910), drugie w 1916 r. Kolejne ukazało się już w niepodległej Polsce w 1919 r. a choć zostało przejrzane przez Żeromskiego, to wcale nie było automatycznym powrotem do wydań lwowskich, za to mniej więcej zgodne jest z tekstem, który znany jest z lektur szkolnych.
Na marginesie perypetii związanych z edycjami tekstu wypada wspomnieć o sporach dotyczących tytułu. Przyjmuje się, że pierwotny tytuł książki to "Wybawiciel" choć są to tylko domniemania oparte na liście Żeromskiego z 1892 r. do Bolesława Wysłoucha, redaktora "Kuriera Lwowskiego", w którym pisarz wspomina, że w powieści przedstawił wychowanie w szkołach wiejskich i w gimnazjach w Królestwie i chciałby ją wydać na łamach gazety. I tyle. Jak już wspomniałem, powieść ostatecznie ukazała się dopiero w 1897 r., a tytuł "Syzyfowe prace" został wybrany przez redaktora gazety, za to tytuł "Andrzej Radek czyli Syzyfowe prace" z 1909 r. został już najprawdopodobniej ustalony przez pisarza, który z kolei w wydaniu z 1919 r. powrócił do wersji pierwotnej. Ale nie to jest najważniejsze, otóż utarło się interpretować tytuł powieści jako odzwierciedlenie daremności wysiłków rusyfikacyjnych, tak jak daremna była praca Syzyfa. Tymczasem prof. Artur Hutnikiewicz zaproponował odwrócenie znaczenia tytułu. Wg niego to "zmagania się młodzieży polskiej z potęgą miażdżącej machiny zaborczego państwa mają coś z wielkości, tragizmu i uporu pracy Syzyfa. Jest to trud nad siły, trud na pozór daremny, przeciw jakiejkolwiek rachubie i rozsądkowi, ale to tym więcej godne uwielbienia".
Cóż..., można powiedzieć, że to ciekawe ale nie da się ukryć, że Profesora chyba jednak poniosła fantazja. Owszem zmagania polskiej młodzieży z rusyfikacją mają coś z wielkości ale nie ma to nic wspólnego z Syzyfem. Jeśli zna się mit o nim, choćby tylko w ogólnym zarysie, to wie się, że w pracy Syzyfa nie było nic z wielkości. To kara jaką poniósł król Koryntu za kłamstwa i oszukiwanie bogów. Nic w tym szlachetnego, zważywszy, że nie dokonał żadnego czynu choćby tylko zbliżonego do czynu Prometeusza. Cóż więc za wielkość może tkwić w słusznej karze? To nie Syzyf zadaje sobie trud, który nie na pozór lecz naprawdę jest daremny - ten trud został mu zadany. Syzyf nie decyduje o niczym, jego wola nie ma żadnego znaczenia - ma wtoczyć głaz na szczyt i tyle, ma wykonać to co zostało mu nakazane i z bezcelowości czego każdy zdaje sobie sprawę. Jego męka jest nie tylko fizycznej natury ale także psychicznej, wie przecież, że jego wysiłek jest bezsensowny i bez nadziei jako że kara jest wieczna. Czy ten bezsensowny, upokarzający trud jest nawiązuje do postawy Marcina Borowicza i jego kolegów? Czy jest godny uwielbienia? Współczucia - być może, ale uwielbienia, no nie wiem...
Za chwilę sama się przekonam, jak po latach odbieram tę książkę. Czytałam ją w szkole podstawowej jeszcze w poprzednim wieku, a teraz w związku z reformą edukacji będę miała okazję sobie ją przypomnieć... Ciekawe, czy uczniowie dadzą radę przez nią przebrnąć?
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że odpowiedź na Twoje pytanie brzmi - to zależy :-). Jeśli czyta się "Syzyfowe prace" jako opowieść o dorastaniu z dodatkiem martyrologii, to wszystko jest ok. Wyjście spod spódnicy mamy, młodzieńczy bunt, pierwsza miłość - istota tego pozostała niezmienne, zmieniły się formy. Ale jeśli znajdzie się dobry polonista, który będzie miał pojęcie o książce, to na pewno zaszczepi ją przynajmniej paru uczniom.
UsuńInterpretacja ciekawa, ale - z tego co z lektury dawnej pamiętam - raczej nie do tej książki pasująca.
OdpowiedzUsuńTeż mam wrażenie, że jest mocno naciągana - w tym przypadku okazało się ważniejsze nie co ale kto mówi :-)
Usuń