niedziela, 1 kwietnia 2012

"Przygody Tomka na Czarnym Lądzie", Alfred Szklarski

To jedna z klasycznych książek dla chłopców, nie wiem jak dzisiaj, ale za "moich czasów" książki Szklarskiego wraz z "Panami Samochodzikami" i powieściami Niziurskiego stanowiły kanon literatury, którego nie wypadało nie znać.


Dla mnie więc lektura "Przygód Tomka na Czarnym Lądzie" (od lat 80-tych ukazujących się jako "Tomek na Czarnym Lądzie") był to powrót po latach, i tak jak w przypadku książek Niziurskiego i Nienackiego spotkanie zakończyłem z tak zwanymi mieszanymi uczuciami. Fabuła jak przystało na książkę może nie tyle dla dzieci i ile "młodszej młodzieży" nie jest zbyt skomplikowana. Tomek Wilmowski wraz ojcem, i jego przyjaciółmi; Smugą i bosmanem Nowickim mają zdobyć dla ogrodu zoologicznego w Nowym Jorku okapi i goryle i w tym celu udają się na tereny Niezależnego Państwa Kongo (choć nazwa ta w powieści nie pada) w okolice Ituri.

Gdzieś znalazłem informację, że A. Szklarski inspirował się "W głąb lasów Aruwimi" J. Czekanowskiego. Moim zdaniem to raczej wykluczone choćby ze względu na fakt, że obie książki ukazały się w 1958 r. ale rzeczywiście w "Przygodach Tomka na Czarnym Lądzie" pojawiają się miejscowości znane z Dziennika J. Czekanowskiego, jak chociażby Katwe czy Beni. Trzymając się książkowych realiów Tomek był tam trochę wcześniej niż Profesor bo przybył najprawdopodobniej w lipcu 1903 r. a nad jeziorem Wiktorii w drodze powrotnej na wschodnie wybrzeże był w styczniu 1904 r.

Książka jest wybitnie książką przygodową z encyklopedycznymi opisami natury przyrodniczej i geograficznej. W tych ostatnich można znaleźć nawiązanie do osób znanych i z tego bloga - a mianowicie Ignacego Żagiela (sic!) i co prawda w przypisach ale jednak Antoniego Jakubskiego.

Dzisiaj książka powinna uchodzić za niepoprawną politycznie - tu pole do popisu dla "interpretacji postkolonialnej" bo jak twierdził bosman Nowicki "z mieszańcami zawsze trzeba ostro, inaczej to się im zaraz wydaje, że są nie wiadomo kim" a Smuga zaprowadza "porządek" wśród tragarzy na modłę H. M. Stanleya (którego jak wynika z powieści był towarzyszem w jednej z wypraw) - pieścią i rewolwerem. Czytałem wydanie z 1970 r. (V), które już było uzupełnione o posłowie antykolonialne i takież przypisy swoją drogą ciekawe byłoby porównać je pierwszym wydaniem z 1958 r. kiedy zmiany polityczne w Afryce ciągle były kwestią przyszłości.

Co prawda w książce na próżno szukać opisów dzieł sztuki afrykańskiej ale za to spotkać można opisy fetysza "ludzi-lampartów" - "położył zawiniątko na ziemi, poczym szybko rozsupłał duży węzeł. Rozwinął skórę. (...) ujrzeli sporą woskową kulę. W jednym miejscu wyschnięty wosk był pęknięty. Tomek wcisnął palec w szczelinę, rozszerzył ją, a wtedy ujrzał kłąb wysuszonych roślin, zwierzęcych włosów oraz kły i pazury. (...) kły oraz pazury należały do lamparta." Istnienie "ludzi-lapmartów" nie było wymysłem Alfreda Szklarskiego. Na terenach wschodniego Kongo do lat 40-tych ubiegłego wieku istniało bowiem tajne stowarzyszenie Anyota - stowarzyszenie "ludzi-lampartów". Powstało na przełomie lat 80/90-tych XIX w. w reakcji na obecność Belgów i ich zapędy "cywilizacyjne". Ciekawa jest relacja z lat 60-tych opublikowana przez Turnbulla - "W dawnych czasach istniało Anyota i inne podobne związki, które zabijały. Ale zabijały najwyżej jednego lub dwu, aż ludzie zrozumieli, że postępują wbrew nakazom przodków." Zostało ono zlikwidowane radykalnymi środkami - Belgowie wymordowali jego członków. Ich identyfikacja była stosunkowo prosta bowiem mieli charakterystyczne blizny na brzuchu powstałe w czasie inicjacji. Przetrwali tylko nieliczni. "Zapytano mnie, ile mam lat, na co odpowiedziłem, że w tym roku zostałem mężczyzną. Zapytali mnie, czy kiedykolwiek kogoś zabiłem, a ja odpowiedziałem, że nie. Zapytali mnie, czy jadłem ludzkie mięso, a ja im nie powiedziałem prawdy, bo prawda była nie dla nich ... powiedziałem, że nie. Wtedy oni powiedzieli, że ponieważ jestem taki młody i jeszcze nie jadłem ludzkiego mięsa, nie powieszą mnie, ale muszę pójść do szkoły misyjnej i zostać chrześcijanienem." (...) "(...) wiedziałem, że członkowie Anyota, gdy jedli ludzkie mięso, postępowali bardzo słusznie. To mięso jest nawet smaczne."


"Śmierć przychodzi do nas dziwnymi drogami, Nawiedza młodych i starych, dobrych i złych, mężczyzn i kobiety. Nie namyśla się z wyborem. Tak samo zabija lampart - szybko i cicho, potem znika niewidzialny, jak przyszedł. Wcielając się w lamparta także stajemy się panami śmierci i wtedy możemy rozmawiać z przodkami. Wtedy oni rozmawiają z nami i mówią nam, co należy zrobić, aby naprawić sprawy naszego ludu. Dają nam władzę i rozum lamparta, jego szybkość, milczenie i siłę, jego głód mięsa. Czekamy tak jak lampart i zabijamy tak jak lampart. Nie wiemy kogo zabijamy, bo patrzymy tylko oczyma lamparta (...). Zabiwszy, zjadamy część ciała, znów tak jak lampart, a resztę zostawiamy, aby ludzie znaleźli ciało i wiedzieli, że przodkowie gniewają się,  rozkazali związkowi Anyota zabić. Zabijamy pazurami, przekłuwając nimi szyję, a mięso szarpiemy zębami."

Co prawda relacja ta idealizuje członków Anyota, nic zresztą w tym dziwnego skoro pochodzi od jej członka, który został z niego "wyrwany" przez Belgów i przeciwstawia ich Kitawala, religijnemu ruchowi, który powstał w latach 20-tych XX w. składającemu się z mieszaniny elementów chrześcijańskich i rodzimych wierzeń, też niestroniącemu od, oględnie rzecz ujmując, przemocy, a który przetrwał do dzisiaj aczkolwiek już w ukryciu, nie mniej jednak potwierdza, że książka Szklarskiego to nie są tylko czcze wymysły. 

Do realistycznych opisów można zaliczyć także ten, w którym nad jeziorem Wiktorii przy słupach stojących na środku wsi "leżały fetysze w postaci ulepionych z gliny lalek, przedstawiających kobietę i mężczyznę, a także skóry zwierzęce, pazury, wypchane ptaki oraz gliniane naczynia i rogi bydlęce napełnione jakimiś płynami". Także przy chacie, w której umiszczono matkę z nowourodzonym dzieckiem "przy wejściu poustawiano fetysze, aby odpędzały złe demony". Ale to jakie to były fetysze i w wiosce, którego z plemion, pozostanie już tajemnicą Alfreda Szklarskiego i ... Tomka.

6 komentarzy:

  1. Wprawdzie całą serię przygód Tomka przeczytałam w dzieciństwie równie chętnie jak serię o Ani z Zielonego Wzgórza, to przyznaję, że z tej pierwszej niewiele pamiętam... No,może poza marzeniami o podróżowaniu, które we mnie rozbudzała ;-)
    Bardzo rzadko wracam do książek z dzieciństwa, a taka ponowna lektura może okazać się niezwykle ciekawa. Mam wrażenie, że teraz w końcu mogłabym ją przeczytać świadomie, zwrócić uwagę na kontekst polityczny, na zmiany obyczajowe. Wtedy byłam po prostu dzieckiem wychowywanym za żelazną kurtyną, które marzyło o podróżach, a w szkole dowiadywało się o Afryce z wiersza o Murzynku Bambo...

    Ostatnio mam mało czasu na buszowanie po blogach, jednak za każdym razem przekonuję się, że lektura Twoich postów nie jest marnowaniem czasu. Dzięki ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za dobre słowo :-). I chyba dobrze robisz nie oglądając się za siebie, bo czasami powrót do starych lektur bywa rozczarowujący. Sam byłem zaskoczony kiedy moje ulubione książki Niziurskiego "Ksiąga urwisów" i "Awantura w Niekłaju" okazały się osnute wokół walki z sabotażystami a ta pierwsza na dodatek była jeszcze "agitką" za spółdzielnią produkcyjną na wsi. Ale co tu "wymawiac" Niziurskiemu skoro w "Brzechwie dziciom" są podobne kwiatki :-). A i "dziewczyńskie" książki nie są lepsze - "Wczorajszej młodości" E. Jackiewiczowej nie dałem już rady. Do tekstu o Murzynku Bambo jeszcze się przyłożę choc gdy czytam to co popełnił M. Moskalewicz to ciarki chodzą mi po plecach :-). Pozdrawiam :-)

      Usuń
  2. Swego czasu przeczytałam wszystkie „Tomki”, byłam ich fanką, ale nie zamierzam do nich wracać, boję się zniszczyć cudowne wspomnienia dorosłym spojrzeniem na lektury z dzieciństwa.
    Choć nie do końca nie zamierzam, bo nieczytanego jeszcze „Tomka w grobowcach faraonów” chyba kiedyś przeczytam, tyle, że autorem nie jest już Szklarski (a przynajmniej nie sam).
    Natomiast mocno już dorosłego Tomka Wilmowskiego spotkałam zupełnie niespodziewanie, czytając „Sekret Kroke” Małgorzaty Fugiel-Kuźmińskiej i Michała Kuźmińskiego. Uważam, że autorzy całkiem zgrabnie włączyli go (jako postać drugoplanową oczywiście) do swojej sensacyjnej powieści, której akcja dzieje się tuż przed wybuchem II wojny światowej. Ciekawy zabieg i interesujący pomysł na zawód dla Tomka, choć sama książka chyba znajduje się poza sferą Twoich zainteresowań, jak sądzę z tematyki na Twoim blogu :), więc nie namawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obawy, co do zniszczenia wspomnień, przy okazji lektur z czasów młodości, chyba niestety mogą być uzasadnione, choć akurat "Przygody Tomka na Czarnym Lądzie" wychodzą z takiej próby stosunkowo obronną ręką ale już o innych książkach z okresu dzieciństwa nie zawsze da się to powiedzieć. Ale chyba nie ma się temu co dziwić, skoro i z perspektywy wieku dojrzałego :-) zgrzytają nieco czasami nawet utwory klasyków - tak jak w przypadku moich ulubionych "Syzyfowych prac" - cóż, tempora mutantur et nos mutamur in illis :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też kiedyś czytałam książki Szklarskiego. Pamiętam, że zawsze czekałam na nowe informacje (lub po prostu epizody z jej udziałem) o Sally, a Smuga nieustannie mnie irytował. ;) Nie zamierzam jednak wracać do tych historii, bardzo mało (chyba tylko Muminki) powieści z dzieciństwa wciąż mi się podoba po latach.

    PS Ciekawy blog, czytam go sobie od paru godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie działa to odwrotnie, z biegiem lat mam do nich co raz większy sentyment, co nie znaczy że nie dostrzegam ich mankamentów. Za "Tomkami" niespecjalnie przepadałem, jedyną część jaką miałem w domu to była "Tajemnicza wyprawa Tomka", którą owszem lubiłem ale bez bałwochwalstwa :-).

      Usuń