Prawem serii - jeszcze raz nietypowo ... . Stefana Arczyńskiego miałem przyjemność poznać przy okazji jego wystawy w Instytucie Teatralnym w styczniu 2011 r. "Tancerze. Fotografie Stefana Arczyńskiego". Elegancki, starszy pan, po którym nie widać jego wieku (ur. 1916), życzliwy, dowcipny i skromny. Jego prace można obejrzeć w wielu książkach ale opus vitae to banalnie zatytułowany album "Fotografie. Stefan Arczyński." (2002).
To przegląd twórczości z ponad siedemdziesięciu lat fotografowania, klasycznej czarno-białej fotografii o prostej konstrukcji, zachowującej tak jak tragedia grecka jedność akcji, miejsca i czasu, uchodzącej obecnie za passe, bo jak wiadomo, sztuka "przedstawiająca" jest dzisiaj w odwrocie. Nie ma tu epatowania widza ani tematyką ani sposobem jej przedstawienia. Oczywiście nie każdemu odpowiada tak stonowana, dopracowana i przemyślana, "nudna" elegancja ale też jest ona poza zasięgiem zdecydowanej większości jej krytyków.
To przegląd twórczości z ponad siedemdziesięciu lat fotografowania, klasycznej czarno-białej fotografii o prostej konstrukcji, zachowującej tak jak tragedia grecka jedność akcji, miejsca i czasu, uchodzącej obecnie za passe, bo jak wiadomo, sztuka "przedstawiająca" jest dzisiaj w odwrocie. Nie ma tu epatowania widza ani tematyką ani sposobem jej przedstawienia. Oczywiście nie każdemu odpowiada tak stonowana, dopracowana i przemyślana, "nudna" elegancja ale też jest ona poza zasięgiem zdecydowanej większości jej krytyków.
Stefan Arczyński (jego życie stanowiłoby świetny temat na książkę albo i dwie) urodzony i wychowany w Niemczech, po wyjściu z rosyjskiej niewoli, do której dostał się w Kurlandii i przybyciu na stałe do Polski (początkowo mieszkał w Kamiennej Górze potem we Wrocławiu) zaimportował jednocześnie fotografię w stylu "Nowej Rzeczowości" (na zdjęciu poniżej - Neapol, 1959 widać wyraźną inspirację "papieżem" Neue Sachlichtkeit - Augustem Sanderem. Inspirację pracami niemieckich, zresztą nie tylko, fotografów da się dostrzec nie raz w jego pracach.). To była w Polsce istotna nowość w stosunku do programu "fotografii ojczystej" sformułowanego przez Jana Bułhaka i realizowanego w manierze piktorializmu.
Doświadczenie "Nowej Rzeczowości" okazało się przydatne, także w okresie socrealizmu, choć chyba nie tak, jak styl bułhakowski. Wyraźnie widać, że nawet prace z tego okresu nie są propagandowymi gniotami, choć nie ma co ukrywać, Stefan Arczyński ma na koncie również fotograficzne "produkcyjniaki" i zdjęcia propagandowe w całym tego słowa znaczeniu.
Ale gdy ogląda się fotografię z Muzeum Puszkina (poniżej), to widać wyraźnie, że zatraciła ona swój pierwotny wymiar propagandowy i dzisiaj wywołuje raczej uśmiech na twarzy widza, oglądającego z pewnym niedowierzaniem uchwycone (aczkolwiek bardziej prawdopodobne jest, że zaaranżowaną przez fotografa scenkę) to trochę surrealistyczne zestawienie, a fotografii z Wyścigu Pokoju (powyżej) nie powstydziłby się pewnie i sam Albert Renger-Patzsch, z którego pracami może się ona kojarzyć. Po mistrzowsku oddany nastrój osamotnienia (mimo że mamy do czynienia z grupą kolarzy, co niejako z definicji wyklucza poczucie pustki) ludzi zmagających się z czasem i zmęczeniem.
Osobnym "działem" w twórczości Stefana Arczyńskiego była fotografia "teatralna" a ściślej mówiąc "pantomimowa" bo związana była z założycielem słynnej Pantomimy Wrocławskiej Henrykiem Tomaszewskim (na zdjęciu poniżej razem z Henryką Stankiewiczówną) i przyjacielem Arczyńskiego, na którego jak się później okazało donosił, zapewne szantażowany z powodu swojego homoseksualizmu.
Jego najlepsze prace pochodzą z okresu począwszy od lat 50-tych a skończywszy na latach 70-tych, choć jedno z słynniejszych zdjęć (właściwie jest to dyptyk, na drugiej fotografii chłopiec po lewej stronie "rozkleja" nos na szybie ciągle się śmiejąc) zostało wykonane w 1941 r.
Stefan Arczyński w czasie wojny służył w Wehrmachcie i uczestniczył w ataku na Związek Radziecki ale chwilami trochę dziwna musiała być to agresja, skoro widząc obcego żołnierza, najeźdźcę, agresora dwaj mali chłopcy z ukraińskiej wsi w okolicach Sokala nie tylko nie okazują przestrachu ale uśmiechają się by nie powiedzieć, że się cieszą widokiem ludzi urozmaicających codzienną monotonię.
Inna praca, także należąca do "klasyki", od której rozpoczął się ten post, to zdjęcie Lidii Cichockiej późniejszej żony wykonane w 1961 r., "podglądanej" przez Fernandela patrzącego na nią z plakatu reklamującego film "Czerwona Oberża".
Oczywiście dobór prac, to zawsze kwestia wyboru i gustu osoby, która go dokonuje - no, właśnie - w albumie zabrakło niestety rzeczy może niezbyt chwalebnych ale za to, nie ma co ukrywać znaczących i rozpoznawalnych - przede wszystkim chodzi o fotografie z lat 50-tych, jak choćby słynne zdjęcie z dziewczyną wpatrzoną "rozmodlonym wzrokiem" w górujące nad nią popiersie Stalina (anegdota mówi, że była to dziewczyna ze wsi, która w ogóle nie miała pojęcia na kogo patrzy a taksówkarz, który miał przewieść popiersie do atelier odmówił kursu) dlatego też zdecydowałem się pokazać ja tutaj. Zupełnie niezrozumiały jest brak "Fernadela" czy też portretu Henryka Tomaszewskiego inspirowanego "Apollem rażącym grotami pomoru" S. Wyspiańskiego. Nie ma też "rasistowskich" zdjęć Żydów, całopostaciowych fotografii żydowskich nędzarzy gdzieś pewnie z Polski Wschodniej będących dla ówczesnego żołnierza niemieckiego dowodem "egzotyki". Z drugiej strony w książce istnieje nadreprezentacja fotografii z cyklu "Drzewa" ale trzeba oddać sprawiedliwość, że jest to jeden z najbardziej ulubionych tematów Artysty bo jak sam mówi, drzewa nie marudzą gdy robi im zdjęcia mówiąc, że są za stare.
Fotografia z dziećmi urocza - można by ją podciągnąć pod obrazy z Aniołkami :-).
OdpowiedzUsuńZdjęcie Lidii Cichockiej, a właściwie to jej nóg należy do moich ulubionych. Można sobie dowolnie interpretować, co pokazuje mina Fernandela. I mimo, że mina "nie na temat", to idealnie pasuje do sytuacji ;-).
No i wreszcie Twoja zagadka - mając "pod ręką" albumy i chwilkę wolnego czasu, prawdopodobnie łatwo można by odgadnąć jaki obraz oglada para dziadków. A że nie mam ani jednego, ani drugiego, to nawet nie będę zgadywać. Chociaż ... troszkę mi się to kojarzy z Pieterem Brueglem Starszym, chociaż wiem, że to nie jego obraz, troszkę ze szkołą flamandzką. Ale że za dużo nie widać ze zdjęcia, to ... można wiele obrazów podciągnąć pod ten fragment.
Pozdrawiam.
Też byłem za Brueglem ale w Muzeum im. Puszkina nie ma jego prac, cóż nagroda musi jeszcze poczekać :-). Pozdrawiam :-). "Fernandel" - dla mnie jedna z lepszych fotografii - dowcip, który wywołuje uśmiech na twarzy, szczypta - nie bójmy się tego słowa - erotyki, żadnej dosłowności. Jest jeszcze wariant "całopostaciowy" z Lidią Arczyńską ale to już nie to ... .
UsuńAkurat obraz Bruegla Mlodszego mają w Muzeum im. Puszkina - ale to nie jest ten obraz z fotografii.
Usuńhttp://www.arts-museum.ru/data/fonds/europe_and_america/j/1001_2000/4875_Zimniy_peyzazh_s_ptichey_zapadney/index.php
Sprawdzałem tylko Starszego :-)
UsuńNie na temat, ale chciałabym podziękować za przypomnienie o Dzieciach Jeronimów na którymś z blogów, szukałam tej książki, ale zapomniałam tytułu i nie mogłam jej wygooglować (jak się okazało nazwisko autora pisałam z błędem).
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało mi się pomóc :-) z prawdziwie mazurskiej tematyki warte uwagi są też "Nazwy, których już nikt nie wymienia" i "Dzieciństwo w Prusach Wschodnich" Marion von Donhoff oraz "Księga Mazur" Fritza Skowronnka.
Usuń