poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Kwiatki świętego Franciszka

"Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał? Lecz możemy się chlubić krzyżem cierpienia i strapienia, bo on przecież jest nasz." to słowa z zaległej lektury sprzed ponad 30 lat ale nie mam złudzeń - pewnie gdybym ją wówczas przeczytał miałbym niewielką szansę by je zrozumieć.

Miałem kiedyś szczęście - moim polonistą, niestety tylko przez rok (tak się jakoś składało, że co roku się zmieniali) był ówczesny doktor Mieczysław Jankowiak (1932-2009) a późniejszy profesor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. To były czasy, kiedy nauczyciel z tytułem doktora, w liceum, w niezbyt dużym mieście miał szansę zbudować albo przynajmniej położyć podwaliny pod formację intelektualną swoich uczniów. Jak wiadomo "rok nie wyrok ... ",  ale pochlebiam sobie, coś jednak oprócz wspomnień zostało mi z tamtych lekcji. 


Pokłosiem lekcji z Profesorem było u mnie zaszczepienie przeświadczenia, że punktem wyjścia dla poznawania literatury jest "klasyka klasyki", to co leży u jej podstaw a czego nikt "normalny" dzisiaj do ręki nie bierze, jeśli nie musi. Myślę przede wszystkim o literaturze średniowiecza (ale także o literaturze starożytnej). To zadziwiające jak okres uchodzący powszechnie (i mylnie) za czas regresu intelektualnego okazał się trwały i inspirujący. Bo przecież musi być jakaś przyczyna, dla której w świadomości ciągle istnieją Król Artur, Tristan i Izolda czy Heloiza i Abelard. 

Dla mnie średniowiecze ma przede wszystkim posmak "Żywych kamieni" W. Berenta, H. Malewskiej "Kamienie wołać będą" i oczywiście "Krzyżowców" Z. Kossak-Szczuckiej, jest coś w narracji tych książek, co sprawia, że pasują do utworów z epoki, w której mężczyźni wydawali się płakać częściej niż kobiety. Ale nie ma to jak oryginał - przyszła wreszcie więc pora na "Kwiatki świętego Franciszka", które aż wstyd się przyznać, przez ponad dziesięć lat wchłaniały tylko kurz na półce. 

To zaskakująca książka - bierze się ją do ręki oczywiście ze świadomością, że to literatura hagiograficzna a każdy kto chociaż otarł się na przykład o "Legendę o świętym Aleksym" (nie wiem, czy nadal jest obowiązkowo "przerabiana") wie, że nie jest to, literatura zapierająca dech w piersi, a na pewno już nie w wieku szkolnym. Ale do wielu rzeczy trzeba dojrzeć. Zawsze interesował mnie tytuł tych opowieści zwłaszcza, że to nie kwiatki a zwierzęta odgrywały główną rolę w życiu św. Franciszka, jest w "Kwiatkach ..." na przykład wilk z Gubbio, kazanie do ptaków, czy przemowa do turkawek. Być może należy rozmieć je jako uczynki Biedaczyny; proste, przemijające i niosące radość jak kwiaty ziemskie a jednocześnie ich spełnienie daje życie wieczne, szczęście w raju wśród innych już kwiatów - boskich. 

Narracja "Kwiatków ... " w pełni odpowiada określeniu, jakim był obdarzony św. Franciszek - prostaczek. Proste opowieści opowiedziane prostym językiem. Ale to paradoksalnie właśnie prosty, współczesny język nowego, świetnego tłumaczenia Anny Dudzieńskiej-Facca (tłumaczenie w stosunku do wersji L. Staffa z 1910 r. nie zawiera żywotów brata Idziego i brata Jałowca) ma dla mnie jedną wadę, sprawia mianowicie, że tekst czyta się ... za szybko i z tej przyczyny musiałem "Kwiatki ... " przeczytać powtórnie już "na spokojnie" żeby móc się nimi, nie bójmy się tego słowa, podelektować. Nie ma się jednak co oszukiwać dla wielu książka wydać się może nudna lub infantylna, opisy cudów w rodzaju przeniesienia przez św. Franciszka swoim oddechem brata Marcina mogą tylko wywołać uśmiech na twarzy, wzruszenie ramionami albo zniecierpliwienie.

A jednak coś w tym jest - to książka radosna i tę radość się czuje nawet jeśli czasami napotyka się na opisy mąk piekielnych. Pokora, ubóstwo i radość przemawiają przez wszystkie opowiastki "Kwiatków ... " i trudno im się oprzeć, nic dziwnego, że książka przetrwała tyle wieków i wciąż znajduje czytelników, bo jeśli ktoś już na nią skusi, czyż może oprzeć się wrażeniu takich słów jak te? - "Bądź zatem błogosławiony wiecznym błogosławieństwem (...) kiedy idziesz i stoisz, kiedy czuwasz i śpisz, póki żyjesz i kiedy umrzesz."

29 komentarzy:

  1. Przeczytałem kiedyś dwa tomy "Wczesnych źródeł franciszkańskich" - różne wersje żywotów i cudów św. Franciszka. Literacko proste, natomiast z punktu widzenia historyka szalenie pouczające, bo biografia Franciszka bardzo szybko stała się przedmiotem manipulacji. A na niedosyt hagiografii dobrze robi Złota legenda Jakuba de Voragine:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znamy, znamy ... , tzn. "Złotą legendę" oczywiście a nie "Wczesne źródła franciszkańskie" :-)

      Usuń
    2. :) Przedobrzyłem z Legendą swego czasu, za szybko ją w siebie wcisnąłem, bo egzamin się zbliżał, a to trzeba po kawałeczku, żeby się nie zadławić:)

      Usuń
    3. Ja ją sobie wybiórczo dozowałem więc uniknąłem reakcji alergicznych - ale, że mogą wystąpić to fakt :-) niewiele nawet pomaga, że oba wydania, jeśli dobrze pamiętam to i tak wybory chyba najlepszych "kawałków".

      Usuń
    4. Wybór wyborem, ale tom był potężny:)

      Usuń
    5. Ja akurat mam wydanie "Wydawnictwa Dolnośląskiego", Twoje to jak rozumiem wydanie "Paxu" - rzeczywiście budzi respekt :-) ale i edytorsko na pewno ciekawsze.

      Usuń
    6. Biblioteczne było, niestety:( Ale przepiękne, ze stylizowanymi drzeworytami.

      Usuń
    7. Pamiętam je ale wówczas mogłem o nich tylko pomarzyć, a potem trafiło mi wydanie WD, za to może kiedyś wpadnie Ci w ręce wydanie "Kwiatków" w graficznym opracowaniu Aleksandry Dębniak - świetna sprawa.

      Usuń
    8. Zwrócę uwagę:) Właśnie obejrzałem wydania Legendy na allegro - nic się nie zmienia mimo upływu lat, dalej mnie nie stać:P

      Usuń
    9. To pewnie kwestia czasu i szczęścia :-) a przy okazji "odkryłem", że była wydana też w Prószyńskim i S-ka.

      Usuń
    10. Ale to już nie było takie ładne wydanie.

      Usuń
    11. Myślę, że już drugiego takiego nie będzie - to nie te czasy, kiedy się polowało na książki i można było książką "przyszpanować" :-). Dzisiaj coś takiego - nawet do wyobrażenia jest niemożliwe, niestety.

      Usuń
    12. Do wyobrażenia jest wszystko, oglądam sobie czasem bibliofilskie cudeńka.

      Usuń
    13. Niby tak :-), też oglądam, z akcentem na oglądam bo ceny zaporowe.

      Usuń
  2. Czytałam "Kwiatki..." w liceum - nastoletni wiek nie sprzyja moim zdaniem poznawaniu "klasyki klasyki" i wiele osób bardziej zniechęca, niźli otwiera nowe horyzonty. Przynajmniej mnie te utwory sprzed XIX wieku raczej męczyły i nużyły (zdarzały się wyjątki, ale one tylko potwierdzały regułę). W każdym razie do średniowiecznych utworów pozostała mi jakaś niechęć i nawet po latach nie czuję chęci powrotu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to się nie dziwię :-) dla mnie "Kwiatki" były wyrzutem sumienia. Inna sprawa, że brak znajomości kanonu trochę się mści przy ambitniejszej lekturze, która często jest w nim "zakorzeniona" nie mówiąc już o wizycie w muzeum w działach sztuki starszej niż sztuka współczesna :-).

      Usuń
    2. Oj to fakt - brak znajomości kanonu wprost uniemożliwia rozkoszowanie się wieloma utworami. Nawet jeśli czytelnikowi coś się podoba, to często okazuje się, że właśnie te luki powodują, że odbiór dzieła nie jest pełny.

      Usuń
    3. I dlatego czasami warto się pomęczyć :-)

      Usuń
  3. Prawdziwe "kwiatki" u Ciebie znalazłam, dobrze się czyta kogoś, kto ma coś do powiedzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się to określenia - klasyka klasyki i jak sobie pomyślę, że ja mam zaległości w klasyce klasyki klasyki, to współczuje tym po mnie. A przede mną Otello W. Szekspira, bo życie wymusiło sięgniecie po niego. Czasami nie da się czytać współczesnej literatury ze zrozumieniem bez starszego "podkładu". :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto by nie miał, ale jak wiadomo per aspera ad astra :-)
      Otello przypomniał mi jedno z moich większych literackich faux pas - kiedyś szukałem w nim słynnego "Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść" - do dzisiaj się czerwienię na myśl o tym :-)

      Usuń
  5. "Klasyka klasyki" jest punktem wyjścia do poznawania/oglądania również sztuki, prawda? Bez klasycznych podstaw pobyt w wielu muzeach i galeriach jest niepełny.
    Wielu z nas ma jakieś wspomnienia Profesora, mam nadzieję, że na wielu z nas ten rok z nim odcisnął "intelektualne piętno". Przez te wszystkie lata Profesor niejednokrotnie przychodził mi na myśl w dość nietypowej sytuacji, ilekroć .... spędzałam noc w hotelach w Ameryce. Takie skojarzenie wywołuje widok Biblii w pokojach.
    Serdecznie pozdrawiam. Koleżanka z liceum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi kojarzy się On z różnymi epizodami, także i z Biblią :-). Profesor wymagał by korzystać z niej samej (ja zaglądałem przez ramię koledze, który miał wydanie Brytyjskiego Towarzystwa Biblijnego od swego dziadka) i pamiętam, z jakim zdegustowaniem zareagował na czyjeś pytanie o możliwość korzystania z "Opowieści biblijnych" Z. Kosidowskiego - dużo wody upłynęło w Wiśle zanim zrozumiałem dlaczego :-).

      Usuń
  6. św. Aleksego czyta się we fragmentach :) Ale gdzież tę legendę porównywać do "Kwiatków św. Franciszka"! Moją pierwszą wersją była książeczka "Brat wilk i siostrzyczka cykada" - i od tego zaczęła się moja fascynacja św. Franciszkiem. Dzieciom na pewno kupię, bo moja niestety poszła w świat. A potem, jeszcze w gimnazjum, kupiłam sobie "Kwiatki" i uwielbiam do nich wracać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie popadam w lekki stan maniakalny na ich punkcie :-), czekam na bibliofilską edycję wg projektu Aleksandry Dębniak. Trochę zawiedziony za to jestem wydaniem Antyku (2003) w serii Daimonion liczyłem na jakiś obszerniejszy tekst wprowadzający albo komentarz ale się przeliczyłem, niestety.

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeden z najlepszych nauczycieli (wliczając akademickich) jakich miałem w życiu - mogę tylko żałować, że załapałem się na jeden rok z nim ale nie dziwię się mu, że wyjechał z mojego rodzinnego "grajdołka".

      Usuń