sobota, 13 września 2014

Blaszany bębenek, Günter Grass

To chyba była pierwsza obrazoburcza książka, którą czytałem. Nawet w swej ocenzurowanej wersji. Gdy ją czytałem prawie trzydzieści lat temu, główny bohater jako Jezus, obrońca gdańskiej Poczty Polskiej okazujący się tchórzem, Gdańsk będący niemieckim miastem czy rosyjscy "wyzwoliciele"  palący miasto, zabijający bezbronnych i gwałcący kobiety, to było coś naprawdę zaskakującego i wobec czego nie przechodziło się obojętnie.

Teraz, po ponownej lekturze po latach, bardziej rzucił mi się w oczy rozliczeniowy (dla niemieckiego czytelnika) charakter książki z jednej strony, z drugiej zaś zakotwiczenie w "małej ojczyźnie". To ten drugi motyw zapoczątkował widoczną od kilku lat u nas modę na powieści eksploatujące powrót do przeszłości.


Został on przecież wykorzystany przez Paweł Huelle w "Weiserze Dawidku" a potem, już w mocno naciągany sposób w "Hanemannie" Stefana Chwina, a po tych pierwszych próbach, dzisiaj jest to już zabieg spowszedniały i skomercjalizowany do bólu w swoich kolejnych mutacjach rozciągających się na co raz to inne miasta. Ale co może wiedzieć o atmosferze przedwojennego miasta ktoś, kto nigdy jej nie czuł a zna co najwyżej z książek i starych pocztówek?

U Grassa nie ma tej magicznej atmosfery "Dzieci Jerominów" Ernsta Wiecherta, nie ma tego co nazywa się genius loci a przynajmniej nie w takim znaczeniu, w jakim kojarzą się nam powroty do krainy dzieciństwa. Gdańsk to miejsce bardzo realne, kojarzące się przede wszystkim z ludźmi ale także ze scenami pozbawionymi jakiejkolwiek poezji, by przypomnieć tylko słynną scenę poławiania węgorzy, czy nie mniej obrzydliwą jaką było przygotowanie przez dzieci z podwórka "zupy", którą nakarmiono Oskara.

No właśnie, o co Grassowi chodzi z tym Oskarem? - przecież "Blaszany bębenek" nie jest tylko groteskową historią o złośliwym, egocentrycznym, zboczonym pokurczu. To ktoś, kto w świecie, w którym "nie ma już indywidualistów, bo indywidualność zaginęła, bo człowiek jest samotny, bez prawa do indywidualnej samotności i tworzy bezimienną i abohaterską masę" chce zachować swoją odrębność, prawo do bycia tym kim on chce być a nie tym kim ma zostać za sprawą decyzji innych. "Dlatego na znak protestu bębnił na zwyczajnej dziecięcej zabawce." Dlatego też zostaje prowodyrem bandy "Wyciskaczy", którzy podobnie jak on chcą zachować swoją niezależność, głosząc - "Nie mamy nic wspólnego z żadnymi partiami, walczymy przeciwko naszym rodzicom i wszystkim innym dorosłym; obojętnie, za czym są albo przeciw czemu" - choć w gruncie rzeczy jest to tylko głupi, szczeniacki bunt.

Jak sam o sobie powiada "ja, Oskar, symbolizuję zniweczony obraz człowieka oskarżycielsko, prowokacyjnie, ponadczasowo". Sam też przyznaje się do uczestnictwa w śmierci tych, z którymi w jakiś sposób był związany. Cmentarze zawsze go pociągały. "Są wypielęgnowane, jednoznaczne, logiczne, męskie, żywe. Na cmentarzach można nabrać otuchy i podjąć decyzje, dopiero na cmentarzach życie nabiera konturów - nie mam tu na myśli obramowań grobów - i, jeśli kto chce, sensu". Nic więc dziwnego, że z czasem budził wśród ludzi podświadomy lęk a jednocześnie jego gra na bębenku z upływem lat zdobywała sobie coraz to nowych słuchaczy tyle że wyłącznie wśród dorosłych. Dlaczego? Bo to oni tylko rozumieli wagę pytań "Skąd przychodzisz? Dokąd idziesz? Kim jesteś? Jak się nazywasz? Czego chcesz?", których nie zadają sobie jeszcze nastolatkowie. To oni pozbawieni swoich korzeni rozumieli co to znaczy "przygarnięty, odtrącony, usunięty, wciągnięty, wypędzony, zrozumiany".

Ale to rozumienie wśród nowych słuchaczy nie jest dla niego żadną satysfakcją. On tęskni "za utraconymi proporcjami trzylatka", za przeszłością, do której nie można już wrócić i której nie można też odwrócić. Tęskni za utraconym czasem bo przecież czuł "się współwinny wraz z tymi wszystkimi, którzy myśleli sobie: załatwmy sprawę teraz, a będziemy ją mieli z głowy i później, jak znów wszystko się odwróci ku lepszemu, nasze sumienie będzie czyste". Stąd pewnie ta atawistyczna chęć powrotu do "czterech spódnic babki Koljaiczkowej" z Bysewa, do wieku niewinności, do czasów, gdy wszystko mogło jeszcze inaczej się potoczyć. Ale ani powrót nie jest możliwy ani oczyszczenie niemieckiego sumienia nie jest takie łatwe skoro ciągle jeszcze żyją ci, dla których "rozkaz nie został odwołany" (to musiało być znaczące zjawisko, bo motyw ten pojawia się w innej znanej powieści rozliczeniowej - "Lekcja niemieckiego" Siegfrieda Lenza).

Dla nas jednak znacznie ciekawsze niż niemieckie poczucie winy, jeśli w ogóle można mówić o winie w kategoriach zbiorowych, są dla nas polskie motywy w "Blaszanym bębenku" (ciekawostka - z książki wynika, że Matka Boska Częstochowska i Czarna Madonna to dwa różne przedstawienia, co można chyba zaliczyć na konto autora, choć zrazy królewieckie to już raczej potknięcie tłumacza) czasami dla niektórych czytelników mogące być ciężkostrawne jak choćby wspomniany wcześniej, motyw tchórzliwego obrońcy Poczty Polskiej albo odrębności Kaszubów, których "nie można przenieść nigdzie, oni zawsze muszą być tutaj i nadstawiać głowy, żeby inni mogli uderzyć, bo my za mało polscy jesteśmy i za mało niemieccy, bo jak ktoś jest Kaszubą, nie wystarcza to ani Niemcom, ani Polakom".

Polecam.

36 komentarzy:

  1. "Blaszany bębenek" wywarł na mnie olbrzymie wrażenie, ale już inne powieści Grassa, jakoś mnie nie zachwyciły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne wrażenie, tyle że do książek nadających się do czytania zaliczyłbym całą trylogię gdańską. Czytałem jeszcze "Turbota", "Szczurzycę", "Spotkanie w Telgte", "Wróżby kumaka" i "Z dziennika ślimaka" ale albo mnie wynudziły albo przez nie przebrnąłem.

      Usuń
  2. a ja przeczytałam tylko"przy obieraniu cebuli"-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie po kolejnych niepowodzeniach z Grassem odeszła chętka na jego późniejsze książki, tak że nawet nie próbuję śledzić tego co pisze.

      Usuń
  3. ja też nie należę do miłośników twórczości grassa,ale swego czasu,kiedy to okazało się,że służył w Waffen-SS i zrobił się szum wokół jego osoby,przeczytałam"przy obieraniu cebuli",chcąc się czegoś więcej o nim dowiedzieć-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie kiedy Grass "obierał cebulę" Myśliwski "łuskał fasolę" :-). "Blaszany bębenek" też zawiera elementy autobiograficzne tyle, że główny bohater wyraźnie odcina się od porządku III Rzeszy co jak wiadomo w przypadku Grassa nie było prawdą.

      Usuń
  4. no wie pan,g.grass w chwili rozpoczęcia wojny miał dwanaście lat,więc kiedy pisze w swojej książce o fascynacji łodziami podwodnymi i lotnictwem,to można to zrozumieć,wielu jego rówieśników pewnie reagowało podobnie-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też to widzę, młody, głupi i nieimpregnowany na propagandę. Ale o ile można wybaczyć błędy siedemnastolatkowi to trudno być tolerancyjnym dla dojrzałego mężczyzny, który stroi się w szaty Katona, choć sam doskonale zdaje sobie sprawę, że nie ma do tego tytułu.

      Usuń
  5. ale w końcu się przyznał,sam,nie czekał,myśląc,że może się uda,że nikt się nie dowie,chociaż spotkałam się też z opinią,że zrobił to celowo,by zwiekszyć zainteresowanie swoją książką-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak tam z jego przyznaniem się było, ale jeśli sam to zrobił to oczywiście punkt dla niego. W każdym razie z marketingowego punktu widzenia efekt był krótkotrwały bo chyba nikt nie próbował nawet porównywać "Cebuli" z "Bębenkiem".

      Usuń
  6. może i krótkotrwały ale był,sama sięgnęłam po"przy obieraniu cebuli",bo chciałam się dowiedzieć"z pierwszej ręki",jak to z tym Waffen-SS było-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym był trochę bardziej sceptyczny wobec Grassa bo nie ma przecież gwarancji, że przedstawił "całą prawdę i tylko prawdę".

      Usuń
  7. też mi to przyszło do głowy,chociaż nie posądzam go o jakieś okropne zbrodnie,grass pisze,że Waffen-SS w końcowej fazie wojny,tzn.wtedy,kiedy on został do tej jednostki wcielony to już nie było to samo,co wcześniej,"... Waffen-SS rekrutowało w ostatnich miesiącach wojny 1944/45 wszystkich, których mogli..." i"...dla mnie, jako iż jestem pewien moich wspomnień, Waffen – SS nie było początkowo czymś odrażającym, a jedynie elitarną jednostką, która ciągle jeszcze była w używana tam, gdzie było niebezpiecznie i która, jak się mówiło, ponosiła również największe straty..."-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o zbrodnie wojenne to i Wehrmachtowi nic nie brakowało więc od tej strony wielkiej różnicy by nie było.

      Usuń
  8. guido knopp pisze o tym tak"...służyło w nim(wehrmachcie)prawie 18 milionów ludzi...prawie pięć milionów jego żołnierzy straciło życie na wojnie lub w niewoli...popełniono wiele zbrodni przeciwko cywilom i żołnierzom,w których uczestniczyły jednostki wehrmachtu,z drugiej jednak strony bywali niemieccy żołnierze kierujący się głosem sumienia...wielu ponosiło niewielką odpowiedzialność,a niewielu-wielką,jednak conajmniej "zbyt wielu"nie tylko wiedziało o zbrodniach ,ale również je popełniało,według ostrożnych szacunków w zbrodniach brało udział przynajmniej pięć procent żołnierzy wehrmachtu...tj.tylko na froncie wschodnim ok.500 000..." -guido knopp"wehrmacht od inwazji na polskę do kapitulacji"-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, masz rację. Chyba o tym już pisałem, ale w myśl zasady "znacie? to posłuchajcie!" jeszcze raz opowiem.
      Niedaleko mojego rodzinnego miasta jest wieś, w której stoją ruiny gotyckiego kościoła spalonego przez Niemców a obok niego jest stary, już nie grzebalny cmentarz. Na tym cmentarzu jest grób nieznanego niemieckiego żołnierza, który został rozstrzelany za odmowę wykonania rozkazu podpalenia tego kościoła.
      Nie wiem kto bronił tej wsi przed Rosjanami, ale jeśli Wehrmacht, to znaczy, że byli tam też barbarzyńcy, którzy wydawali takie rozkazy i którzy je wykonywali bo przecież ktoś ten rozkaz w końcu wykonał. Jeśli SS to widać, że oprócz barbarzyńców byli tam też żołnierze, którzy mieli sumienie i stawiając na szali własne życie potrafili stanąć w obronie ogólnoludzkich zasad.

      Usuń
  9. pewnie ma pan rację mówiąc,że byli też w wehrmachcie ludzie,którzy mieli sumienie i którzy musieli za to zapłacić bo,"...tak jak ja sam gotów jestem poświęcić własne życie-każdy może mi je odebrać-dla swego narodu i dla niemiec,tak żądam tego samego od wszystkich innych,kto jednak sądzi,że może pośrednio lub bezpośrednio sprzeciwić się temu narodowemu nakazowi,ten zginie,zdrajcy nie mogą liczyć na nic innego oprócz śmierci..."-adolf hitler 1 września 1939 roku-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc trudno się dziwić młodym ludziom, że dawali się złapać na lep propagandy, zwłaszcza że nie było dla niej przeciwwagi. Jest w "Blaszanym bębenku" wymowny fragment, który dotyczy wyjazdu z Gdańska do Niemiec: "W Gdyni pociąg miał pięć godzin postoju. Do wagonu wprowadzono jeszcze dwie kobiety z sześciorgiem dzieci. Socjaldemokrata miał przeciwko temu protestować, bo był chory i jako socjaldemokrata sprzed wojny domagał się specjalnego traktowania. Ale polski oficer, który prowadził transport, spoliczkował go, gdy nie chciał zrobić miejsca, i oświadczył płynną niemczyzną, że nie wie, co to znaczy socjaldemokrata. W czasie wojny musiał przebywać w różnych miejscowościach Niemiec, ale takiego słówka nigdy nie słyszał."

      Usuń
  10. ja przeczytałam kiedyś taki fragment,"...wraz z wybuchem wojny wzrosły w gdańsku nastroje antypolskie,tłumaczymy to sobie w ten sposób,że ludzie nie chcieli wojny i teraz zrzucają na polaków odpowiedzialność za jej wybuch,ostre wypowiedzi antypolskie można było usłyszeć nawet od osób dalekich od sympatii pronazistowskich,które nawykły patrzeć na świat rozsądnie... widziałem na własne oczy,jak ludzie z SS oraz inni niemcy rabowali mieszkania po aresztowanych polakach,sam znam ludzi,którzy tą drogą wzbogacili się o srebra..."-"raporty z niemiec"-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I pewnie tak było, Niemcy przećwiczyli to przecież wcześniej na Żydach w czasie "nocy kryształowej" więc mieli już wprawę.

      Usuń
  11. a co do socjaldemokratów,"...już wcześniej informowałem,że wojna przeciwko polsce jest w sumie bardzo popularna w narodzie niemieckim,dlatego też działanie przeciwko polakom ze strony hitlera nie wpłynęło negatywnie na nastroje społeczństwa,dopiero gdy okazało się,że niemcy wmanewrowali się w ten sposób również w wojnę z zachodem,powstał nastrój pewnego przygnębienia..."-mąż zaufania socjaldemokratów z południowych niemiec-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to przygnębienie szybko im przeszło, jak tylko dowiedzieli się, że ich wojska zajęły Paryż.

      Usuń
  12. jeśli chodzi o grassa to mówi się przecież,że tylko krowa nie zmienia podlądów,może więc rzeczywiście uległ po wojnie"transformacji",dorósł,przemyślał to wszystko czego był świadkiem i został tym kim go znamy-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalnie, każdy ma prawo do błędu ale Grassowi zabrało sporo czasu wyznanie grzechów a pokuta chyba w ogóle go ominęła.

      Usuń
  13. nie sposób się z panem nie zgodzić,nastroje opadły,afera związana z Waffen-SS została prawie zapomniana,on sam może sobie w spokoju czekać końca swoich dni,nie bojąc sie,że ktoś w pogoni za sensacją wygrzebie ten mało chwalebny epizod z jego życia-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale też nie można odmówić mu odwagi bo musiał być świadom, że lekko może nie być.

      Usuń
  14. jeszcze raz muszę się z panem zgodzić,ale pewnie i grass już wie,że nie ma w życiu nic za darmo,"świętyspokój"też ma swoją cenę i jesli chce się go mieć,to trzeba zapłacić,teraz to się trochę uspokoiło ale kiedyś co rusz można było,na pierwszych stronach gazet przeczytać o tym,do czego ludzie nigdy by się nie przyznali,chyba,że na spowiedzi,pamięta pan?dzieduszycki,maliński i wielu innych-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale żaden z nich, jeśli dobrze pamiętam nie przyznał się do swojej przeszłości dobrowolnie, a na dodatek chyba jeszcze kręcili, kiedy szydło wyszło z worka.

      Usuń
  15. no tak,został tylko niesmak,a tak nawiasem mówiąc przypomniało mi się,że nawet jozefowi ratzingerowi ktoś wytknął jego służbę w wehrmachcie,grass snuje w swej książce przypuszczenie iż chłopcem,którego spotkał w obozie jenieckim był nie kto inny tylko właśnie ratzinger-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, wszyscy więc mogli się przekonać, że skoro papież ma taką plamę na życiorysie i nic się nie dzieje, to chyba i on nie zrobił nic strasznego ... Sprytne ale jakieś takie małe ...

      Usuń
    2. Wtroncę się. "Blaszanego" nie czytałam, ale te wspomnienia z cebulą owszem. Epizod w obozie w żaden sposób nie był tam przedstawiony jako "plama", w końcu wspomniane postaci miały wówczas ledwo po naście lat, nie zdążyły załapać się wcześniej na żadne walki, nie mogły też czuć odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. To po prostu głodne dzieciaki siedzące w ziemiankach. To jest wersja Grassa.

      Usuń
    3. No proszę, wygląda na to, że z tą służbą w Waffen SS było tak jak z Andersenowską "pewną wiadomością" :-)

      Usuń
  16. ja nie powiedziałam,że grass zrobił coś strasznego,obóz jeniecki był po prostu następnym etapem po służbie w Waffen-SS i napisał o tym w"przy obieraniu cebuli"-anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opinii publicznej wystarczył sam fakt służby Grassa w SS, bo niezależnie od tego jak ona wyglądała i jakie on sam miał intencje, stanął po stronie tych, którzy kojarzą się tylko ze zbrodnią.

      Usuń
  17. Koniecznie muszę zrobić drugie podejście do twórczości Grassa. Pierwsze było zdecydowanie negatywne, gdy zabrałam się za "Psie lata". Dobił mnie ten jego naturalizm. Nie mogłam przebrnąć przez te opisy obleśne. Pamiętam niesmak. Ale Grass to Grass i "Blaszany Bębenek" powinnam poznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że zaczęłaś od końca, to już trzeba było zacząć od "Kota i myszy" bo ma tę zaletę, że jest krótka :-) ale "obleśne opisy" i tak by Cię nie minęły, zresztą i w "Blaszanym bębenku" nastaw się na nie.

      Usuń